VENI, SANTO SPIRITO

Wieczorem w dniu Zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane. (J 20,19-23)

W ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu Święta Namiotów, Jezus stojąc zawołał donośnym głosem: Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza. A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego; Duch bowiem jeszcze nie był dany, ponieważ Jezus nie został jeszcze uwielbiony. (J 7,37-39)

Na jednym z blogów, czytanych niedawno, wyczytałem że Duch Święty jest albo niedoceniany, albo przeceniany. Trudno tutaj silić się na próby opisu – kim jest Duch. Jest równy zarówno Bogu Ojcu, jak i Synowi Bożemu. Od Nich pochodzi, towarzyszy Kościołowi, czuwa nad Tradycją, nad liturgią, rozbudza do wiary serca ludzkie, napełnia je odwagą i miłością. Mnie szczególnie zapadły kiedyś w pamięć słowa kard. Josepha Ratzingera, które wypowiedział sam niewiele przed rozpoczęciem konklawe, z którego wyszedł jako Benedykt XVI. A powiedział mniej więcej, że nie tyle Duch Święty wskazuje kardynałom kandydata palcem – co nie dopuszcza do tego, aby wybrano kogoś, kto szkodziłby Kościołowi. 
Każdy – osobiście (o ile żył wtedy – ja, np., nie), a jak nie, to kojarząc – zna słowa Jana Pawła II wypowiedziane na placu Zwycięstwa w Warszawie podczas pierwszej do Polski pielgrzymki: Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi. Zaakcentowane, dopowiedziane. To, że jestem Polakiem, że wiara katolicka, szacunek dla Boga, dla Kościoła jest mocno wpisany w historię narodu i kraju – to nic. Nie rodzisz się z wiarą jakby z urzędu daną, gotową. Twoje życie to własna, osobna przygoda z Bogiem, droga odczytywania tchnień i wskazań Ducha. To twoja praca, którą sam musisz wykonać. Tak samo jak uczniowie, którzy pierwszy raz kiedy coś zrobili po odejściu Chrystusa? Gdy Duch na nich tchnął. Skąd wiedzieli, co powiedzieć, kiedy żydzi ich oskarżali? Bo Duch im poddał, co mają mówić.
Można powiedzieć – Ducha Świętego nie da się przewidzieć. I to prawda. Czy apostołowie – heh, jakoś się ich uczepiłem dzisiaj – wiedzieli, na kogo mają czekać, gdy Jezus kazał im pozostawić w Jerozolimie i oczekiwać Pocieszyciela, Mocy z Wysoka? Nie sądzę. Może właśnie z tym mamy największy problem. Bo lubimy mieć wszystko poukładane, zaplanowane, przewidziane. Już od dziecka co bardziej zaradni rodzice wbijają do głowy pociechom: planuj, ucz się, wymyśl karierę, określ cel, wspinaj się, aż na szczyt. Jesteśmy zawaleni kalendarzami, terminarzami w komórkach, komputerach, przypominaczami – zrób to, zrób tamto. Właściwie możnaby odgórnie planować życie człowieka – a ten po prostu rodzi się, i wykonuje z góry ustalony plan.
Ale nie, gdy chodzi o Ducha. Jego nie można przewidzieć. On jest uosobieniem dobrze rozumianej spontaniczności, uwolnienia się od utartych schematów, konwenansów, tego wszystkiego co tak często przeszkadza, bo tak się przyjęło, bo tak wypada, itp. On wyzwala – dosłownie, nie tylko w sferze poglądów, ale całokształtu tożsamości człowieka. Dopiero w wietrze Jego łaski człowiek staje się naprawdę sobą, dopiero w Nim może odnaleźć swoją naturę, odczytać i zrozumieć z Nim i dzięki Niemu swoje prawdziwe potrzeby i pragnienia. Boimy się tego – i zupełnie niepotrzebnie. Bo dopiero wtedy jesteśmy naprawdę wolni, naprawdę sobą.
Kiedyś usłyszałem coś w stylu, że Duch Święty nie jest sprawiedliwy, bo jakoś tak nierówno te swoje dary rozdaje. Może łapówki bierze? 🙂 Nie. Jesteśmy podobni, ale równocześnie różni. To jest tak jak z ewangelicznymi talentami. Tego nie można przeliczyć, zestawić ze sobą. Każdy otrzymuje co innego. Jeden ma takie umiejętności, inny dysponuje takimi talentami. Duch Święty ubogaca mądrością, rozumem, radą, męstwem, umiejętnościa, pobożnością i bojaźnią Bożą – i te właśnie dary mają współdziałać tak ze mną, jak i z talentami już od Boga otrzymanymi… a tak często w ogóle nieodkrytymi.
Przybądź Duchu Święty,
Ześlij z nieba wzięty
Światła Twego strumień.

Przyjdź, Ojcze ubogich,
Przyjdź, Dawco łask drogich,
Przyjdź, Światłości sumień.

O, najmilszy zgości,
Słodka serc radości,
Słodkie orzeźwienie.

W pracy Tyś ochłodą,
W skwarze żywą wodą,
W płaczu utulenie.

Światłości najświętsza,
Serc wierzących wnętrza
Poddaj Twej potędze.

Bez Twojego tchnienia,
Cóż jest wśród stworzenia?
Jeno cierń i nędze.

Obmyj co nieświęte,
Oschłym wlej zachętę,
Ulecz serca ranę.

Nagnij, co jest harde,
Rozgrzej serca twarde,
Prowadź zabłąkane.

Daj Twoim wierzącym,
W Tobie ufającym,
Siedmiorakie dary.

Daj zasługę męstwa,
Daj wieniec zwycięstwa,
Daj szczęście bez miary. 

Duch Święty dzisiaj? Proszę bardzo – kawałek sztuki 🙂 
(http://duchowy.wordpress.com)
(http://duchwieje.blogspot.com – Yvonne Bell)
I to jest właśnie prawdziwa wiara. Przejść przez życie swoją własną, indywidualną drogą, zasłuchując się w Tego, kogo trzeba: nie w podszepty Złego, nie we własne widzimisię, ale lekki powiew, w którym mówi Duch. A mówi wszystko, nic więcej nie potrzeba. Tylko słuchać. Choć dla tak wielu samo to jest wystarczająco trudne.

Przyjdź, Duchu Święty. Przyjmij mnie. Zapal mnie. Niech płonie serce, które Ty odmienisz. Niech nowym blaskiem świecą oczy, które Ty oczyścisz i uzdolnisz do patrzenia z większą miłością. Zniszcz, spal i skrusz we mnie to wszystko, co małe, słabe, głupie i przestraszone. Nie chcę tego, to tylko przeszkadza. Pozwól mi poczuć Twój dotyk. Przemień mnie, odnów mnie.

Daj mi siłę, która nie boi się przeciwności. Daj wiarę, która nie zwątpi i się nie zawaha. Daj mi miłość, której będzie tym więcej, im w życiu trudniej. Daj nadzieję, która nie skończy się na mnie – ale którą zawsze będę potrafił zarazić i podzielić się z innymi, jeszcze bardziej jej potrzebującymi.

Nie wiedzieć – skąd, nie wiedzieć – dokąd. Zaufać, zawierzyć. Zamknąć oczy – i ulecieć, niesiony na skrzydłach Oswobodziciela… 

MOJA MODLITWA

Każdy z nas ma jakieś swoje upodobania modlitewne. 

Uwielbiam się modlić w pustawym kościele. Im mniej ludzi, tym lepiej. Z tyłu, w ciszy, jedna z ostatnich ławek. Albo – z przodu, przed Najświętszym Sakramentem. Zapatrzony w Niego.

No i codzienna modlitwa pracy – w czasie pracy 🙂 Krótkie przerwy. I w najbliższym czasie planuję odmawiać brewiarz w dzień, w czasie pracy – bo mam możliwość i warunki.

A najwięcej – w drodze. Przemieszczając się – praca-dom, i nie tylko. Przestrzeń pięknie odzwierciedla Boga. Jest tak samo niezmierzony, jak powietrze – i jednego i drugiego nie widzimy, a jednak wiemy, że jest. Powietrze, atmosfera się kończy – a Bóg nie. I to wszystko, co jest wokół – rzeczy i ludzie – to jego dzieła.

Zapatrzony w nie, poznaję Go. Myślę o tych, którzy pracują, gdzieś się spieszą, coś załatwiają. Myślę o ich trudzie, o tym kim są, co robią, ich planach, marzeniach, najbliższych. I tworzy się z tego taka wielka pajęczyna Bożej miłości, którą każdy z nas na swój sposób plecie. Każdy kogoś kocha, każdy w inny sposób do czegoś dąży – ale tak naprawdę wszyscy do Niego zmierzamy, ku Niemu kierujemy swoje kroki, nawet gdy nieświadomie. Bo On jest odpowiedzią na wszystkie pragnienia serca, do Niego wszystkie porywy tego serca płyną.

Gdy patrzę na to, co nieruchome, zachwycam się. Najpierw zielenią drzew i lasów, błękitem nieba, chmurami i wszelkim stworzeniem, które tu i ówdzie się pojawia. To też dowody na to, że On jest. One są dla nas – bo On tak chciał. Stworzył to wszystko, bo nas kocha i chce, aby nam było dobrze. Piękno świata otaczającego nas jest odzwierciedleniem nie tylko piękna i dobroci Boga, ale też Jego niespotykanej fantazji i różnorodności. Potem widzę tyle różnych miejsc, budynków, do których ludzie biegną i z których się wysypują. I myślę o ich historii – o tym, co widziały, ile już stoją, o ludziach którzy je wznosili. Co chcieli po sobie zostawić? Jak chcieli być zapamiętali? Co osiągnęli? Jedno na pewno – wielu z nich jest już po drugiej stronie, z Nim, w wieczności. Tam, dokąd i ja dążę.

No i modlitwa śpiewem. Tak, tak – kto śpiewa, ponoć dwa razy się modli. Nie wiem. Mnie to straszną frajdę sprawia. Piękne teksty, piękne melodie. I świadomość – twój śpiew pomaga komuś w modlitwie. Nie raz i nie dwa razy ludzie podchodzili do nas po mszy i dziękowali. Mała pożywka na moją pychę 🙂 Ale taki śpiew uskrzydla, dosłownie, dodaje sił. I wycisza.
Bóg jest wielki, a równocześnie malutki. I Jego maleńka cząstka jest w tym wszystkim, co nas otacza. Trzeba chcieć tylko to dostrzec, i tak po prostu się zachwycić.

DAJ SIĘ UŚWIĘCIĆ

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, modlił sie tymi słowami: Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno. Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia, aby się spełniło Pismo Ale teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni. Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie. (J 17,11b-19)

Jezus modli się o nic innego, jak zwykłą jedność Kościoła. To może zabrzmieć nieco paradoksalnie – bo nie jest ona, jak widać, tak oczywista – wystarczy spojrzeć na wspólnoty chrześcijańskie dzisiaj. Jeden Kościół? Tak, w to wierzymy – że pełnia prawdy, depozyt wiary znajdują się w Kościele katolickim. Ale jest też przecież cerkiew prawosławna, luteranie, husyci, zielonoświątkowcy, mariawici i tyle innych wspólnot…
Kościół, pomimo życzenia Jezusa, podzielił się. Ludzka słabość wzięła górę nad wiarą w słowa Pana. Własne ambicje – ale nie można też zapominać o błędach, i to niekiedy karygodnych – przesłoniły człowiekowi wolę Boga i sprawiły, że dzisiaj musimy modlić się o to, co istniało kiedyś, ale zostało zaprzepaszczone przez zwykłą ludzką małość.
Nie jesteśmy ze świata? Nie jesteśmy. Wiara chrześcijańska, uświadomienie sobie prawdy o Bogu jako sprawcy i stwórcy wszystkiego, przyjęcie prawdy o Jezusie, Jego misji, zwycięstwie, jednoznacznie wskazuje też cel. Od Boga przychodzimy i do Niego dążymy. To jest tak naprawdę jedyny i najważniejszy cel tego wszystkiego, co i bez względu na to jak w życiu robimy. I nie chodzi Bogu o to, aby każdy człowiek – uświadamiając sobie powyższe – zamknął się w klasztorze, pustelni, i całymi dniami leżał krzyżem, modląc się. Nasze powołanie ma się realizować w świecie. Nie żyjemy dla świata – ale w nim właśnie mamy żyć. Między ludźmi, tak często wrogo nastawionymi, będąc takimi znakami sprzeciwu wobec tego, co płytkie, wyrachowane, skalkulowane na zysk możliwy do przeliczenia w walucie.
Znamy już Prawdę. Bóg ją objawił. Uświęcenie, o które Ojca prosi Jezus, ma na celu to, abyśmy w naszej drodze wytrwali. Abyśmy się nie pogubili, nie zabłądzili, nie stracili orientacji. Nasza wiara to nic innego jak taki Boży kompas – wskazujący najczęściej to, co trudniejsze i bardziej wymagające, ale zarazem to, co lepsze. Zły jest sprytny, a człowiek najczęściej głupi – więc to, co się świeci, ocieka złotem i przyciąga, kusi – to zwykle ta gorsza alternatywa, o czym człowiek przekonuje się po fakcie.
To uświęcenie w prawdzie to modlitwa o dar wytrwania na drodze, którą każdy z nas podąża. Same ewangelie dobrze pokazują – na początku za Jezusem szło wielu, i sukcesywnie wykruszali się, odchodzili. Za duże wymagania? Nie, to raczej za mało woli, gotowości do zmian, radykalizmu. I dlatego On modli się o to, abyś ty czy ja wytrwał w tym, którędy zmierza ku Niemu. Nie ma jednej uniwersalnej drogi – tak jak nie jesteśmy tacy sami. Ale mamy drogowskazy, modlitwę, przykłady tylu setek tych którzy poprzedzili nas w drodze a których Kościół nazywa świętymi. Czyli szczęśliwymi, tymi którzy osiągnęli zbawienie, są już z Bogiem.
Uświęcajmy się na naszej drodze, w prawdzie o sobie samych. Nie szukajmy świętości u innych, nie przeskakujmy z kwiatka na kwiatek. Do świętości potrzeba wytrwałości, bardzo często działania wbrew swojej słabej naturze. Ale przecież nie bez powodu św. Paweł napisał do Filipian, że moc w słabości się doskonali.
Twoja też może. Jeżeli będziesz chciał świętości. Jeśli będziesz do niej dążył. Jeśli po prostu dasz się uświęci.

POŁAMANIE W CIENIU KRZYŻA

Kilka ciekawych myśli z aktualnego GN:

Demokracja nie jest tylko formą, warto także zastanowić się nad jej treścią. Czy jeśli we wszystkich dziedzinach życia publicznego będziemy stale się kłócili, to przez to nasza demokracja będzie silniejsza? Wątpię. Niczego przez ustawiczne kłótnie nie zbudujemy. Trzeba ze sobą rozmawiać, nawet spierać się, pamiętając jednak, że znacznie więcej możemy osiągnąć wspólnie, a nie dzieląc się stale między sobą. W innym przypadku zawsze będzie zwyciężać partyjniactwo, zacietrzewienie i przypisywanie sobie monopolu na najlepsze rozwiązania, bez słuchania racji innych. Skuteczna demokracja, w moim przekonaniu, polega przede wszystkim na umiejętnym budowaniu mądrych i racjonalnych kompromisów, a nie ustawicznym mnożeniu konfliktów.

(prymas Polski abp Józef Kowalczyk o demokracji)

Świetny artykuł o tym, jak własnymi siłami, z pomocą prawdziwej pasji można własnymi siłami i skromnymi środkami poprowadzić wiejską szkołę.

No i ciekawe określenie, czym ma być życie – połamany życiorys odczytać przez pryzmat krzyża.

AUTOR & BLOG

Jest to wpis mocno nieaktualny – odpowiadający stanowi obecnemu znajdziesz tutaj.

 

AUTORKilka słów o sobie – wypadałoby jakby się przedstawić 🙂

Kim jestem? Rocznik (a nawet dokładnie data urodzenia) konsystorza, na którym kreowany kardynałem został abp Henryk Gulbinowicz. Studiowałem skutecznie i od pewnego czasu mam dyplom „mgr” w pewnej bardzo życiowej dziedzinie.Pracuję, jakby to powiedzieć, w branży – choć mam za sobą pracę nieco także inną, choć jednocześnie pokrewną gdy chodzi o tematykę. Od lutego 2010 do lipca 2012 w pewnym dość dużym serwisie www; najpierw specjalista z pogranicza pewnej dziedziny branży wyuczonej oraz szeroko pojętego IT – człowiek od bezpieczeństwem informacji; połowę tego czasu – w dziale dokładnie odpowiadającym ukończonym studiom. Lata 2012-2014 to kolejny, ostatni już i mocno intensywny, etap nauki w kierunku praktyki zawodowej – w grudniu 2014 r. ukończyłem pewną aplikację branżową. Od połowy 2015 r. pełnoprawny członek jednej z korporacji prawniczych. Od sierpnia 2012 – znowu bezpośrednio w branży, w pewnym sensie „urzędas”, ale jest mi dobrze.

Prywatnie od sierpnia 2009 – szczęśliwy mąż własnej żony. Od marca 2011 – dumny tata malutkiego, i rosnącego w zastraszającym tempie, Dominika, któremu staram się (w miarę niezbyt dużych możliwości czasowych) poświęcać czas, dawać radość i uczyć – nie mogąc wyjść z dumy nad tym, jakim świetnym staje się człowiekiem. Mieszkający w pięknym miejscu Wybrzeża (bo całe ono pięknym jest).
Przede wszystkim dużo czytam – co pewnie jest także pochodną jednego z poprzednich zajęć (ale tylko po części).
Interesuje mnie historia (średniowiecze, okres II wojny światowej i najnowsza historia Polski), powieści (sensacja, thrillery, powieść historyczna). Swego czasu – wielki fan komiksów. Amatorsko fotografuję, co też mi sprawia sporo frajdy. Lubię rower, spacery, uwielbiam góry (Tatry!).
Wierzący… Zdecydowanie. W zamierzchłych czasach dzieciństwa – może z przyzwyczajenia, potem coraz bardziej świadomie, z wyboru i przekonania – i tak zostało. Aktywnie działający w liturgicznej służbie ołtarza w rodzinnej parafii jako lektor i kantor (przez dekadę prezes tamtejszej LSO), przez te kilka lat także w paru innych, w tym również obecnej.

Żaden ksiądz, zakonnik, diakon stały – nic z tych rzeczy. Niezrzeszony (gdy mowa o różnych wspólnotach – ruchach, neokatechumenat itp.).

(krótki cytat z bloga) Liturgicznie? Święto bazyliki większej (jednej z czterech) św. Jana na Lateranie, siedziby i katedry biskupa Rzymu od III w.n.e. Centrali Kościoła. Byłem tam w 2004, w dniu audiencji u sługi Bożego Jana Pawła II – a więc 17.02. Niesamowite miejsce. Została nawet pamiątka – dwa Tomki, czyli ja na tle olbrzymiego posągu św. Tomasza. Dwa niedowiarki… 

Tyle, tytułem przedstawienia się.BLOG

Pisuję na blogach od lat pewnie jakiś 10 już.  

Ten blog jest czwartym z kolei, pisane praktycznie jeden po drugim od dobrej połowy dekady. Poprzednie kończyły żywot (obydwa) dość nagle i burzliwie, mam nadzieję że z tym się tak nie stanie – i że choćby część tych, którzy wtedy mnie czytali, jakoś tu trafi. Trzeci blog, ostatni, istnieje nadal na blog.pl w zasadzie na pamiątkę. Nininiejszy powstał, ponieważ coraz więcej osób korzysta z blogspot.com.

Absolutnie celowo piszę anonimowo – właśnie ze względu na nieprzyjemności i oszołomstwo, jakiego doświadczyłem, gdy w sposób łatwiejszy do zidentyfikowania prowadziłem jeden z wcześniejszych blogów. Nie pojawią się tu imiona, ani też nic innego – co do zasady, wyjątki mogą być – umożliwiającego identyfikację osób o których mowa, oczywiście poza osobami publicznymi.

Tematem przewodnim tego wszystkiego, o czym się tu wywnętrzam, jest zasadniczo wiara jako intymna relacja z Bogiem człowieka konkretnego, moja. Najczęściej w formie rozważań do Ewangelii, zazwyczaj danego dnia albo uroczystości która była/będzie niebawem. Czasami inspirują mnie jakieś teksty, wiersze (często + x Jana Twardowskiego) czy piosenki. A nawet zdarzy się, że film czy serial.

Zachwycam się Bogiem. Śmieszne? Może. Ale to niewyczerpane źródło, które ciągle mnie zaskakuje, ciągle odkrywam je z innej strony, inaczej. Poznałem Go, wierzę w Jego obecność, czuję Jego miłość i opiekę  – więc o tym mówię, bo co jest ważniejszego?

Nie mogę chyba pochwalić się wybitną grzesznością i grabieniem sobie przed Nim (nie, żaden święty ze mnie), a tym bardziej spektakularnym nawróceniem. Tego tu nie znajdziesz.

Idę sobie po prostu przez życie, od ok. ćwierćwiecza, i w tym wszystkim towarzyszy mi On, Jehoszua – bo tak brzmi pełne imię Jezusa. Co znaczy? Bóg jest zbawieniem. I to wielka prawda, którą nieustannie odkrywam. W pracy, w przyjaźniach, w miłości, w spotykanych przypadkowo ludziach. We wszystkich zdarzeniach, jakie stają się moim udziałem. To wielka obietnica, do której dążę i w którą wierzę.

Owszem, czasami napiszę tu o czymś innym – a to o jakieś nominacji w Kościele, o jakieś sytuacji w Kościele która wywołuje więcej zamieszania. Tak, czasami też o polityce czy o jakimś większym wywołaniu na skalę kraju czy świata. Człowiek, wierzący czy nie, jest częścią narodu, kraju i świata. Nie żyję w oderwaniu od tego, lewitując czy leżąc krzyżem – ale stąpam twardo po ziemi. Mam swoje poglądy nie tylko związane z wiarą, i nie wstydzę się ich – ale się nimi tutaj dzielę.

Zapraszam do towarzyszenia mi w tej wędrówce. Ubogacajmy się swoimi myślami!

W przypadku pytań – pisz na tomuuu[at]o2.pl (oczywiście, zamiast „[at]” wstawiamy małpkę, czyli „@”) 🙂