Jeśli chcesz…

Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: „Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich”. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego. (Mk 1,40-45)

Ten tekst, ten obrazek ewangeliczny można łatwo sprowadzić do poziomu: Jezus uzdrowił biednego, chorego na trąd człowieka. Uczynił cud, bo przecież to choroba (wtedy, wg stanu ówczesnej wiedzy medycznej) nieuleczalna. Czy jednak naprawdę chodzi Bogu właśnie o to; albo tylko o to?

Ten dialog chorego z Jezusem zamyka się właściwie na tych słowach – prośbie biedaka: jeśli chceszi odpowiedzi Jezusa: chcę. Jednoznacznej, nie budzącej wątpliwości, konkretnej, wprost. Żadne: muszę się zastanowić, zobaczyć, czy byłeś doby czy zły, jak żyłeś, czy zasługujesz na uzdrowienie (a może wręcz przeciwnie), czy warto ci pomóc. To Pana w ogóle nie obchodzi, nie ma żadnego znaczenia. A przecież, jeśli sprawiedliwość Bożą sprowadzić do rozumienia sprawiedliwości po ludzku – czy nie tak właśnie wiele osób by oczekiwało, aby postąpił, posługując się właśnie takimi kryteriami?

Ta odpowiedź Pana łamie nasze ludzkie schematy, nijak do nich nie pasuje. Bóg chce nas uzdrowić, oczyścić z tego, co jest chorobą, złem, słabością mojego życia, co mi to życie w pełni utrudnia, krępuje, więzi, boli. Tak po prostu. Bez żadnych warunków, deklaracji, obietnic, sprawdzenia kwitków, kartotek, katechizmu, indeksu do tego czy tamtego.

Co więcej, Pan nie stoi i nie czeka, ot tak – z tej sceny, opisu jej przebiegu, wynika, że to On wyciąga rękę do trędowatego, czyli czyni ten gest, zachęca, wykazuje inicjatywę, nie pozostawia wątpliwości, że widzi, słyszy, zauważa prośbę tamtego, kierowaną do Niego.

Mnie w tej scenie uderza jeszcze jedno – proszący chory przychodzi otwarty na wolę Boga, nie rości sobie niczego, nie żąda, nie domaga się. Zwróć uwagę, zwraca się do Jezusa słowami: jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Nie musisz, nie wiem, czy jestem godny, czy na to zasługuję. To nie jest wątpliwość w moc Jezusa – nie! Ja widzę w tych słowach raz że zaufanie w to, że On może uczynić cud i uleczyć trąd; a dwa, że proszący ma otwarte serce i ufa, że to, co uczyni Jezus, będzie dla niego dobre, najlepsze. Czy wiedział, że zostanie – fizycznie – uzdrowiony ze swojej choroby, był tego pewny? Wydaje mi się, że nie. Na pewno wierzył, że może go spotkać cud – ale ja w tych słowach widzę niesamowitą otwartość na to, że Bóg sam najlepiej wie, czego nam potrzeba, co będzie dla nas najlepsze.

Tu nie chodzi o to, czego Bóg chce dla mnie, żąda ode mnie – w ogóle, w żadnym wypadku. Pytanie należy skonstruować raczej: czego Bóg pragnie dla mnie, co On chciałby mi dać, ofiarować, czym mnie ubogacić?  Co będzie dla mnie najlepsze, pomoże mi wzrastać, nauczy mnie czegoś, dzięki czemu stanę się lepszy? Co jest istotne – nie oznacza to łatwej drogi, wręcz przeciwnie, ale wiarę w to, że to, czego Jezus pragnie dla mnie, zawsze będzie dla mnie dobre, będzie dla mnie szczęściem, nawet jeśli zdobycie go będzie kosztowało pewien wysiłek i trud.

(06. niedziela zwykła B)

Niewidomy, który widział więcej

Jezus, przechodząc, ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: „Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy – on czy jego rodzice?” Jezus odpowiedział: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże. Trzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata”. To powiedziawszy, splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: „Idź, obmyj się w sadzawce Siloam” – co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił, widząc. A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: „Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?” Jedni twierdzili: „Tak, to jest ten”, a inni przeczyli: „Nie, jest tylko do tamtego podobny”. On zaś mówił: „To ja jestem”. Mówili więc do niego: „Jakżeż oczy ci się otworzyły?” On odpowiedział: „Człowiek, zwany Jezusem, uczynił błoto, pomazał moje oczy i rzekł do mnie: „Idź do sadzawki Siloam i obmyj się”. Poszedłem więc, obmyłem się i przejrzałem”. Rzekli do niego: „Gdzież On jest?” Odrzekł: „Nie wiem”. Zaprowadzili więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów. A tego dnia, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał. Powiedział do nich: „Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i widzę”. Niektórzy więc spośród faryzeuszów rzekli: „Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu”. Inni powiedzieli: „Ale w jaki sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki?” I powstał wśród nich rozłam. Ponownie więc zwrócili się do niewidomego: „A ty, co o Nim mówisz, jako że ci otworzył oczy?” Odpowiedział: „To prorok”. Żydzi jednak nie uwierzyli, że był niewidomy i że przejrzał, aż przywołali rodziców tego, który przejrzał; i wypytywali ich, mówiąc: „Czy waszym synem jest ten, o którym twierdzicie, że się niewidomy urodził? W jaki to sposób teraz widzi?” Rodzice zaś jego tak odpowiedzieli: „Wiemy, że to jest nasz syn i że się urodził niewidomy. Nie wiemy, jak się to stało, że teraz widzi; nie wiemy także, kto mu otworzył oczy. Zapytajcie jego samego, ma swoje lata, będzie mówił sam za siebie”. Tak powiedzieli jego rodzice, gdyż bali się Żydów. Żydzi bowiem już postanowili, że gdy ktoś uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wyłączony z synagogi. Oto dlaczego powiedzieli jego rodzice: „Ma swoje lata, jego samego zapytajcie”. Znowu więc przywołali tego człowieka, który był niewidomy, i rzekli do niego: „Oddaj chwałę Bogu. My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem”. Na to odpowiedział: „Czy On jest grzesznikiem, tego nie wiem. Jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę”. Rzekli więc do niego: „Cóż ci uczynił? W jaki sposób otworzył ci oczy?” Odpowiedział im: „Już wam powiedziałem, a wy nie słuchaliście. Po co znowu chcecie słuchać? Czy i wy chcecie zostać Jego uczniami?” Wówczas go obrzucili obelgami i rzekli: „To ty jesteś Jego uczniem, a my jesteśmy uczniami Mojżesza. My wiemy, że Bóg przemówił do Mojżesza. Co do Niego zaś, to nie wiemy, skąd pochodzi”. Na to odpowiedział im ów człowiek: „W tym wszystkim dziwne jest to, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Wiemy, że Bóg nie wysłuchuje grzeszników, ale wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni Jego wolę. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic uczynić”. Rzekli mu w odpowiedzi: „Cały urodziłeś się w grzechach, a nas pouczasz?” I wyrzucili go precz. Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz, i spotkawszy go, rzekł do niego: „Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?” On odpowiedział: „A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?” Rzekł do niego Jezus: „Jest nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie”. On zaś odpowiedział: „Wierzę, Panie!” i oddał Mu pokłon. A Jezus rzekł: „Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, żeby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi”. Usłyszeli to niektórzy faryzeusze, którzy z Nim byli, i rzekli do Niego: „Czyż i my jesteśmy niewidomi?” Jezus powiedział do nich: „Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: „Widzimy”, grzech wasz trwa nadal”. (J 9, 1-41)

(Tradycyjnie, kilka myśli – o tydzień spóźnionych, z poprzedniej niedzieli…). Kolejne niedziele Wielkiego Postu to wędrówka z Jezusem po różnych przestrzeniach naszego życia. Pierwsza niedziela – o tym, jak walczyć ze Złym Duchem, który przychodzi i kusi. Druga – wielkość Jezusa jako Boga, który był również człowiekiem. Trzecia, o której pisałem ostatnio – Jezus jako ten, na którego każdy z nas czeka, którego nasz szuka i który jest odpowiedzią na pragnienia każdego. Dzisiaj, w tym obrazku, Jezus ukazuje się nam jako ten, który jest naszym uzdrowieniem, w każdym możliwym tego słowa znaczeniu.

Czytaj dalej Niewidomy, który widział więcej

Duchowa ślepota

Jezus przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale /stało się tak/, aby się na nim objawiły sprawy Boże. Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata. To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: Idź, obmyj się w sadzawce Siloam – co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc. A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze? Jedni twierdzili: Tak, to jest ten, a inni przeczyli: Nie, jest tylko do tamtego podobny. On zaś mówił: To ja jestem. Mówili więc do niego: Jakżeż oczy ci się otwarły? On odpowiedział: Człowiek zwany Jezusem uczynił błoto, pomazał moje oczy i rzekł do mnie: Idź do sadzawki Siloam i obmyj się. Poszedłem więc, obmyłem się i przejrzałem. Rzekli do niego: Gdzież On jest? On odrzekł: Nie wiem. Zaprowadzili więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów. A tego dnia, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał. Powiedział do nich: Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i widzę. Niektórzy więc spośród faryzeuszów rzekli: Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu. Inni powiedzieli: Ale w jaki sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki? I powstało wśród nich rozdwojenie. Ponownie więc zwrócili się do niewidomego: A ty, co o Nim myślisz w związku z tym, że ci otworzył oczy? Odpowiedział: To prorok. Jednakże Żydzi nie wierzyli, że był niewidomy i że przejrzał, tak że aż przywołali rodziców tego, który przejrzał, i wypytywali się ich w słowach: Czy waszym synem jest ten, o którym twierdzicie, że się niewidomym urodził? W jaki to sposób teraz widzi? Rodzice zaś jego tak odpowiedzieli: Wiemy, że to jest nasz syn i że się urodził niewidomym. Nie wiemy, jak się to stało, że teraz widzi, nie wiemy także, kto mu otworzył oczy. Zapytajcie jego samego, ma swoje lata, niech mówi za siebie. Tak powiedzieli jego rodzice, gdyż bali się Żydów. Żydzi bowiem już postanowili, że gdy ktoś uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wyłączony z synagogi. Oto dlaczego powiedzieli jego rodzice: Ma swoje lata, jego samego zapytajcie! Znowu więc przywołali tego człowieka, który był niewidomy, i rzekli do niego: Daj chwałę Bogu. My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem. Na to odpowiedział: Czy On jest grzesznikiem, tego nie wiem. Jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę. Rzekli więc do niego: Cóż ci uczynił? W jaki sposób otworzył ci oczy? Odpowiedział im: Już wam powiedziałem, a wyście mnie nie wysłuchali. Po co znowu chcecie słuchać? Czy i wy chcecie zostać Jego uczniami? Wówczas go zelżyli i rzekli: Bądź ty sobie Jego uczniem, my jesteśmy uczniami Mojżesza. My wiemy, że Bóg przemówił do Mojżesza. Co do Niego zaś nie wiemy, skąd pochodzi. Na to odpowiedział im ów człowiek: W tym wszystkim to jest dziwne, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, natomiast Bóg wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni Jego wolę. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić. Na to dali mu taką odpowiedź: Cały urodziłeś się w grzechach, a śmiesz nas pouczać? I precz go wyrzucili. Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz, i spotkawszy go rzekł do niego: Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego? On odpowiedział: A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył? Rzekł do niego Jezus: Jest Nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie. On zaś odpowiedział: Wierzę, Panie! i oddał Mu pokłon. Jezus rzekł: Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, aby ci , którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą stali się niewidomymi. Usłyszeli to niektórzy faryzeusze, którzy z Nim byli i rzekli do Niego: Czyż i my jesteśmy niewidomi? Jezus powiedział do nich: Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: „Widzimy”, grzech wasz trwa nadal. (J 9,1-41)

Pan Jezus czyni piękny cud – i co się dzieje? Ludzie się oburzają. Nie byle jacy, ale śmietanka, ówczesna elita religijna. Ci, którzy (przynajmniej w teorii) uznają Boże prawo i w oparciu o nie właśnie działają. Jak On tak mógł? Mógł. Bóg bardzo często działa właśnie tak – chce nas wstrząsnąć, zmieszać, zmusić do myślenia i weryfikowania własnego dobrego samopoczucia, otrząśnięcia się z duchowej ślepoty.

Czytaj dalej Duchowa ślepota

(nie)Wdzięczność nasza codzienna

Stało się, że Jezus zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła. (Łk 17,11-19)

Na czym polega tu problem? Na mojej mentalności – wszystko, co złe, to wina „bozi”; a jakieś tam sukcesy to moja zasługa. Jeśli odnoszę sukces – to ja, sam, tymi rękami. Ale jeśli coś nie wychodzi, boli i jest inaczej niż bym sobie to wyobrażał – to wszystko wina Boga, to On nie dał rady.

Czytaj dalej (nie)Wdzięczność nasza codzienna

Jesteś godzien

Gdy Jezus dokończył swoich mów do ludu, który się przysłuchiwał, wszedł do Kafarnaum. Sługa pewnego setnika, szczególnie przez niego ceniony, chorował i bliski był śmierci. Skoro setnik posłyszał o Jezusie, wysłał do Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przyszedł i uzdrowił mu sługę. Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: „Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył, mówili, kocha bowiem nasz naród i sam zbudował nam synagogę”. Jezus przeto wybrał się z nimi. A gdy był już niedaleko domu, setnik wysłał do Niego przyjaciół z prośbą: „Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: »Idź« – a idzie; drugiemu: »Chodź« – a przychodzi; a mojemu słudze: »Zrób to« – a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i zwracając się do tłumu, który szedł za Nim, rzekł: „Powiadam wam: Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu”. A gdy wysłani wrócili do domu, zastali sługę zdrowego. (Łk 7,1-10)

Spotkałem się z poglądem, że ten tekst tak właściwie to się nie różni od tylu innych cudów Jezusa, z jakimi mamy do czynienia na kartach Ewangelii. Tymczasem mam głębokie przeczucie, że obrazek ten jest mocno wyjątkowy. I powinni go przeczytać szczególnie ci, którzy czują się zbyt dobrze i wygodnie w swoich ciepłych fotelikach dobrych i sprawiedliwych katolików, nieufnie spoglądając na wszystko wokół, co tylko choć trochę jest różne. Bo Jezus patrzy dalej, szerzej niż tylko na wiernych i na swój Kościół.

Czytaj dalej Jesteś godzien

Pomóc czy zaszkodzić?

W dzień szabatu Jezus wszedł do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: Stań tu na środku! A do nich powiedział: Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić? Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: Wyciągnij rękę! Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić. (Mk 3,1-6)

Kolejny obrazek, w którym dochodzi do cudu – ale jakże inaczej niż wtedy, kiedy Jezus uzdrowił trędowatego. Można też, jakby obok tego uzdrowienia, postawić pytanie: po co człowiek idzie za Jezusem? Odpowiedź nie jest taka oczywista.

Czytaj dalej Pomóc czy zaszkodzić?

Totalna rezygnacja

Trędowaty przyszedł do Jezusa i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego. (Mk 1,40-45)

Logika Boża w tym obrazku jest dosłownie rozwalająca. Bo jak inaczej nazwać to, że Bóg wybiera i uzdrawia człowieka pod każdym względem po ludzku przegranego, skazanego na wegetację na marginesie społeczeństwa, przed którym inni uciekali, odwracali się z obrzydzeniem?

Czytaj dalej Totalna rezygnacja

Teściową też uzdrowił

Zaraz po wyjściu z synagogi Jezus przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł do niej i podniósł ją ująwszy za rękę, tak iż gorączka ją opuściła. A ona im usługiwała. Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest. Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: Wszyscy Cię szukają. Lecz On rzekł do nich: Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem. I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy. (Mk 1,29-39)

Ten opis wydaje się być zupełnie zwyczajny – ot, choroba jak każda inna, każdy z nas od czasu do czasu dostaje gorączki. Tu istotne jest co innego – ci, którzy widzieli zły stan i chorobę teściowej Szymona Piotra, szukali dla niej ulgi w chorobie właśnie u Jezusa, stąd ich prośba. Prosili Syna Bożego o pomoc, oddając w Jego ręce i zawierzając Mu życie tej kobiety. Wybór najlepszy z możliwych – bo czy jest ktoś sensowniejszy, kogo można i warto prosić o pomoc w takiej sytuacji?

Czytaj dalej Teściową też uzdrowił

Przychodzi i leczy

Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób go przynieść, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę rzekł: Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić. Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga? Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy powiedzieć: Wstań i chodź? Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do sparaliżowanego: Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu! I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj. (Łk 5,17-26)

Ta sytuacja przede wszystkim pokazuje pewien bardzo ważny kontrast. Przychodzi Bóg, Mesjasz, Zbawiciel, i od razu jest wokół Niego pełno ludzi. Ale dlaczego, po co, czego szukają? Tu różnią się zupełnie od siebie, można ich podzielić co najmniej na 2 grupy. Są ci, którzy – jak tamci z paralitykiem – poszukują ratunku dla nieuleczalnie po ludzku chorego, szukają Boga Ojca Miłosierdzia, Boga bogatego Miłosierdziem. Ale są też inni – ci, którzy szukali na Jezusa przysłowiowego „haka”, chcieli znaleźć jakąś sprzeczność w Jego słowach, gestach, uczynkach; czegoś, co pozwoli im Go zdyskredytować przed ludźmi. Pozbyć się wichrzyciela. 
Co robi Jezus? Uzdrawia, a jak. No właśnie – ale jak? Po kolei – najpierw odpuszcza grzechy, czyli wnika w tę najdelikatniejszą sferę ludzką, sferę sumienia, rozeznania dobra i zła. Bardzo często my sami robimy z siebie, uzurpujemy sobie prawo do bycia specjalistami, sędziami innych – ten jest taki, a tamta owaka. Nikt nam nie dał do tego prawa – a On jeden ma do sądzenia pełne prawo… i nie robi tego, a odpuszcza grzechy. Ulecza duszę człowieka, aby człowiek mógł przyjąć uzdrowienie ciała, które następuje potem, w drugiej kolejności. 
Zawsze mnie zastanawia w takiej sytuacji – na ile było tak, że człowieka napełniał niemocą i słabością właśnie ten grzech, który Bóg mu odpuścił. Na ile uleczenie ciała jest pochodną i dokonało się dzięki temu, przez to, że Jezus Chrystus oczyścił duszę. Jezus – jak wskazuje ewangelista – siedział i nauczał, czekając na ludzi spragnionych Jego obecności, Jego miłości, Bożego przebaczenia. Czekał na tych, którzy do Niego przyjdą, aby słuchać – świadomie, albo nieświadomie znajdujący w Nim własnie odpowiedzi na swoje pragnienia i wątpliwości. Poszukując Jego obecności w tym, co się – czasami bardzo niepoukładanie – dzieje w ich życiu, piętrzy i przytłacza. 
Dlatego tak ważne i pokrzepiające są słowa z I czytania (liturgia w ogóle jest z poniedziałku, z wczoraj): Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto – pomsta; przychodzi Boża odpłata; On sam przychodzi, by zbawić was (Iz 35, 4). Krótkie zdanie, a jak wiele treści! Bóg mówi wyraźnie – nie bój się. nie lękaj się! Ze Mną nie ma rzeczy niemożliwych – w Tym, który jest prawdziwym Bogiem. Bóg nie przychodzi dla picu, przypadkiem, właściwie nie wiadomo po co – ale konkretnie, do każdego człowieka w jego indywidualnych potrzebach, problemach, wzlotach i upadkach. Tamten cierpiał i duchowo, i fizycznie – więc Jezus uzdrowił obydwie te sfery. To nie znaczy, że stajemy się nagle duchowymi supermanami i tytanami wiary (czego, swoją drogą, każdemu życzę) – ale tłumaczy: ze Mną nie musisz się bać, Ja to wszystko ogarniam, Ja zwyciężyłem już ten świat. 


To nie jest łaska i siła dana na chwilę euforii, przebłysk światła – a potem powrót do brutalnej rzeczywistości. Stąd we wspomnianym czytaniu też słowa „pokrzepcie ręce osłabłe, wzmocnijcie kolana omdlałe!”. To nie jest pokaz Boga, największego showmana świata. To są pełne miłości słowa Boga Stworzyciela i Zbawiciela. Wystarczy ci Mojej łaski – bądź odważny. On przyszedł i ciągle przychodzi, aby zbawić każdego. Bez wyjątku. Czego więcej trzeba? 

Uwielbienie tak po prostu, krok po kroku

Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że  n i e  j e s t e m  s t ą d.
Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej
barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć
wszystkiego, co jest
udziałem człowieka, przemienić co doznane
w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd
przyszedłem.

Rzadko na tym blogu przytaczam wiersze – powyżej to „Gdziekolwiek” Czesława Miłosza z tomiku „To” z 2011 r. Cytuję go nieprzypadkowo – w kontekście źródła, w którym się na te słowa natknąłem – mianowicie książki „Pan Bóg? Uwielbiam” Marcina Jakimowicza, jednego z moich ulubionych autorów z GN (co ciekawe, z wykształcenia, kolegi po fachu bo prawnika). 
Kapitalny wstęp do bardzo dobrej książki, z której kilka co fajniejszych myśli chciałem tu zaproponować dzisiaj. Fakt, jest ich sporo, a to tylko świadczy na korzyść książki – przede wszystkim w sposób kapitalnie prosty rozprawiającej się z mentalnością i schematem „Boga który doświadcza chorobami”. Myśli bardzo kreatywne, zmuszające do konfrontacji z własnym podejściem do Boga, zmierzenia się z własnymi lękami nie tyle dotyczącymi przejścia do zbawienia po śmierci – ale z tym, co może być trudne i fizycznie bolesne już tutaj, na ziemi. Stawienia czoła strachowi przed po prostu uwierzeniem Bogu i Jego obietnicom dla tych, którzy Mu naprawdę uwierzą – nie tylko gdzieś coś podpiszą. Z genialnym, zacytowanym co prawda od o. Michała Zioło OCSO, pojęciem „wspólnoty niedowierzania”. Bardziej trafnie się nie da. 
Ostrzegam, jest tego całkiem sporo.
  • Znakiem pokory jest przyjęcie woli Bożej – pod warunkiem, że jej szukamy, pytamy, o co naprawę chodziło Najwyższemu.
  • Wertuję karty Ewangelii, starając się pochwycić Jezusa na gorącym uczynku i znaleźć choć jedną sytuację, w której zaproponował cierpiącemu, by zaakceptować chorobę. Nie znajduję. 
  • Duch nigdy nie przychodzi tak samo. Nie zna pojęcia stagnacji. Jego obecność jest niezwykle dynamiczna. Jest jak wiatr, ogień, strumień żywej wody. 
  • Można być osobą bardzo religijną i nie wierzyć w Boga. Wszyscy są w jakiś sposób religijni. Mamy wrodzoną religijność naturalną. Prowadzi ona do błędnego schematu – to ja muszę znaleźć Pana Boga, przypodobać Mu się, ofiarować jakieś dary, a jeśli On będzie zadowolony, będzie mi błogosławił.
  • Jezus, zapytany przez uczniów o to, jak mają się modlić, odpowiedział: „Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi” (dosłownie: Niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak w niebie). Jezus modlił się: „Ojcze, niech na ziemi będzie tak jak w niebie” (…) Dopiero teraz widać sens tej wypowiedzi. Bóg zdradził swoje pragnienie: chce, by ten skażony grzechem i przekleństwem świat już teraz zamieniać w królestwo. 
  • Nasze zadanie? Sprowadzanie nieba na ziemię. Chodzenie w Jego obecności. Krótkie pytanie: czy jestem w stanie zrezygnować z własnej chwały, by Jego królestwo wzrastało? czy chcę się zaprzeć samego siebie? Tylko tyle. Cała reszta już jest załatwiona. Jezus zapłacił za wszystko swoją krwią. 
  • Zbyt łatwo wszelkie nasze porażki pieczętujemy dewizą „wola Boża”.
  • Wiesz, dlaczego Bóg nie może dać ci raka? Bo rak do Niego nie należy. 
  • Czytam Biblię i widzę, że Bóg jest dobry. Skoro ja, zły, egoistyczny i samolubny człowiek, nie chcę, by moje dzieci były wyniszczone przez chorobę, to dlaczego miałbym sądzić, że On sam tego pragnie? Po co miałby tego chcieć? By wyćwiczyć je w pokorze? Dać solidną lekcję posłuszeństwa? 
  • Jezus dostał to, na co ja zasłużyłem, aby mógł dostać to, na co On zasłużył.
  • Żyjemy w świecie skażonym grzechem, więc pełnię uzdrowienia zobaczymy dopiero wówczas, gdy powróci Ten, „w którego ranach jest nasze zdrowie”. Wiem o tym. 
  • „Wszystko, co mam, jest twoje” – to obietnica Najwyższego, który zdaje się podpowiadać: dysponujesz całym pakietem darów, charyzmatów, którymi posługiwał się mój Syn. Otrzymaliśmy tego samego Ducha, który wskrzesił Jezusa z martwych.
  • „Powołałem cię po to, abyś szedł i przynosił owoc”. To mocne zdanie. Przez długie lata rozpowiadałem na lewo i prawo: ja jedynie sieję, nie zbieram owoców. To bezpieczny manewr, pobożna wymówka, spełniająca wszelkie wymogi political correctness. Słowa „ie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje” (J 15, 16) zmieniają tę perspektywę. Powołałem cię – wyjaśnia Najwyższy – abyś przynosił owoc. Co więcej – by owoc twój trwał.
  • Wydajcie rozkaz górze. Czyńcie sobie ziemię poddaną. Obowiązują was reguły panujące w królestwie. Trzy lata chodziliście za mną krok w krok. Widzieliście cuda, znaki, uzdrowienia, wskrzeszenia. Dalej nic nie rozumiecie? 
  • To ja drżę. Boję się wydać rozkaz chorobie, aby nie skompromitować się przy innych. Często nawet dorabiam do tego pseudoideologię, by… nie skompromitował się sam Bóg (doprawdy karkołomna konstrukcja)!. Nie twierdzę, że uzdrowi wszystkich, a sale szpitalne opustoszeją. Nie wylewam dziecka z kąpielą, zapominając o teologii cierpienia, o tym, że nasze rany są kanałami Jego łaski. Nie! Wierzę jednak w to, że zanim „pochylimy się z troską nad zagadnieniem choroby” w życiu osoby, która prosi nas o wstawiennictwo, mamy prawo wołać o cud. On sam nas o to prosi. 
  • Nie znajduję w Ewangelii ani jednej sytuacji, w której Jezus podszedłby do chorego ze słowami: „Zaakceptuj swoją chorobę”! On ich uzdrawiał!
  • Co się, do cholery, stało? – to najbardziej dramatyczne pytanie świata. Krótkie, proste jak schemat linii warszawskiego metra instrukcje usłyszeli apostołowie. Uzdrawiajcie, wskrzeszajcie, wyganiajcie. My???
  • „Przechodząc doliną płaczu, przemieniają ją w źródło” – to kwintesencja chrześcijaństwa, które powinno być, jak chce prawosławny teolog Paul Evdokimov – „marszem życia przez cmentarze świata”.
  • To zawsze mocno podejrzane, gdy ktoś zbyt łatwo zgadza się na cierpienie. Bo taka zgoda to ucieczka, po to by nie bolało. Z krzyżem jest trochę jak z tą drogą do Santiago. To nie my pokonujemy drogę, ale ona nas. To nie my radzimy sobie z cierpieniem, tylko ono radzi sobie z nami.
  • Jezus czynił takie cuda, jak wskrzeszenie Łazarza, bo wiedział, że w większości przypadków cuda i znaki potrzebne są nam, byśmy przylgnęli do serca Jego Ojca. Tacy jesteśmy. Nieufni, węszący spisek, odsuwający się na bezpieczną odległość. Na wszelki wypadek. – My, gawiedź. Chytra, kombinująca, szukająca zysku i unikająca ciosu, cyniczna lub może zbyt obolała, żeby wierzyć – opowiada trapista o. Michał Zioło. – Żyjemy, wyczekując. Mamy alibi, zawsze. Boimy się wysokości i jasności zbyt jasnej. Pojednaniu z niskością. Zdaje się, że już na zawsze. Podziwiamy męczenników, gdyż już nam więcej nie zagrażają. My, gawiedź, wspólnota niedowierzania, podobna ludziom przechodzącym od płaczu nad zmarłą dziewczynką do śmiechu i kpin z Jezusa, który odważył się powiedzieć, że dziewczynka nie umarła, lecz śpi. 
  • Chrześcijanie nie gonili za cudami. To cuda goniły za nimi.
  • Ludzie są zmęczeni moralizowaniem, duszpasterskim smrodkiem dydaktycznym. Chcą w Kościele zobaczyć żywego Jezusa, a nie tylko o Nim usłyszeć. Chcą Go dotknąć. I dopóki tego nie zrobią, nie uwierzą. (bp Grzegorz Ryś)
  • Jeżeli jesteśmy ludźmi, dla których wzorem jest życie Jezusa, to założenie, że Bóg „daje chorobę”, stanowi pogwałcenie nauczania i praktyki Jezusa. 
  • W Kościele często pielęgnujemy cierpiętnictwo, które utwierdza nas w chorobie, zamiast pielęgnować wieź z Duchem Świętym, w mocy którego Jezus zadawał jej kres. 
  • Jeżeli proszę Pana Boga, to nie po to, aby Go o czymś poinformować (wie o wszystkim, zanim otworzę usta!), ale po to, by dać Mu prawo dostępu do konkretnego obszaru mojego życia. Bóg jest niezwykle dyskretny, nie narzucający się. Szanuje naszą wolność. Prosząc Go o uzdrowienie, dajemy Mu prawo do naszego wnętrza. My w tym momencie nie upraszamy u Boga konkretnej łaski, ale zapraszamy Go z nią do naszego życia. Nie upraszamy, ale zapraszamy.
  • Czy Pan Bóg jest bankomatem? Będę się modlił, aby Bóg mnie otworzył na swoją łaskę. Kiedy to „działa”? Wtedy, gdy po stronie zapraszających Boga jest wiara.
  • Fascynuje mnie sposób, w jaki Jezus patrzył na ludzi. On dostrzegał tych, których inni nie chcieli zauważyć. 
  • Wzorem modlitwy wstawienniczej jest dla mnie jedno krótkie zdanie wypowiedziane przez Maryję. Gdy zobaczyła, że impreza weselna w Kanie „dogorywa”, rzuciła krótkie: „nie mają już wina”. Koniec, kropka. 
  • Chcę usłyszeć: „jesteś wolny od niemocy”. Desperacko szukam Jego obecności. Nie interesuje mnie rozmiękczona, grzeczna, pluszowa Ewangelia zredukowana do poziomu niedzielnych kazań. 
  • Lepiej być grzecznym i uradowanym, czy grzesznym i uratowanym? (o. Wojciech Ziółek SI)
  • To Bóg czyni pierwszy krok, jest źródłem dynamiki. 
  • Naszym największym zagrożeniem jest szary pragmatyzm codziennego życia Kościoła, w którym wszystko toczy się na pozór normalnie, w rzeczywistości jednak wiara zanika i zatraca się w małostkowości. Letniość. Bylejakość. Małostkowość. 
  • Jeśli chrześcijaństwo nie promieniuje, to nie dlatego, że napotyka w świecie opór – ale dlatego, że zabrakło mu gorliwości i świętości.
  • Myślę, że wielokrotnie Jezus puka od środka, abyśmy pozwolili Mu wyjść. Kościół zachowuje się, jakby pragnął zamknąć Jezusa wewnątrz i nie pozwolił Mu wyjść. 
  • Ludzie chcą w Kościele zobaczyć Jezusa, a nie tylko o Nim usłyszeć. Problem nowej ewangelizacji nie polega na tym, jak wyjść na ulice, ale… żeby wyjść (bp Grzegorz Ryś). 
  • Zauważyłem, że gadamy na okrągło o jedności i ekumenizmie, a nie potrafimy spotkać się z ludźmi z tej samej duszpasterskiej bajki. Jak możemy opowiadać o „parafii jako wspólnocie wspólnot”, skoro nie znamy swoich imion?
  • Linia podziału przebiega tak głęboko i tak dotkliwie nas rani, że wychodzimy na ewangelizację z hasłem: „Po co mam to robić z kimś, skoro mogę zrobić coś sam?”. Absurd! Głęboko podszyty zazdrością duchową i przekonaniem, że jeśli będę o kimś dobrze mówił i kogoś wywyższę, to automatycznie Bóg zabierze tę część z mojej puli, stracę coś. Tak jakby Bóg miał za mało i jeżeli przeleje na czyjeś konto, to ja już na nic się nie załapię… Nic dziwnego, że w Kościele nie czujemy się jak bracia i siostry, tylko partnerzy w konkurencji, rywalizacji. 
  • Coraz częściej czuję się bankrutem. Wiem, że nie mam absolutnie nic do dania. Nie mam czym zapłacić, dlatego załapuję się na gratisy od Pana Boga. Każdego dnia łapię się na tym, że chciałbym Mu dać wiele rzeczy, ale nie mam nic. Cokolwiek dobrego udało mi się zrobić, to zawsze początkiem była prośba: „zrób coś, bo ja jestem pusty” (Robert „Litza” Friedrich).
  • Im dłużej żyję i im częściej czytam Biblię, tym mocniej przekonuję się, że Pan Bóg nie obraża się, słysząc bezczelne a szczere słowa. Większą bezczelnością jest chyba mówienie do Niego w kościele: „Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego”, a po wyjściu z Mszy narzekanie tu i tam, jak to wiele nam rzeczy brakuje. Większą bezczelnością jest codzienne mówienie: „bądź wola Twoja” i oburzanie się na Boga wtedy, kiedy jest tak, jak On chce, a nie tak, jak my chcemy. Postawmy się trochę na miejscu Boga, który zna serca ludzkie. Czy nie bolała by nas nieszczerość ludzi, którzy zwracaliby się do nas na modlitwie?
  • Kryzysy uzmysławiają nam, że jesteśmy całkowicie zależni od Boga i wbrew temu, co sądzimy na co dzień, On świetnie dałby sobie radę bez nas, a to, że szuka z nami relacji, jest jedynie wyrazem jego przeogromnej tęsknoty.
  • Do momentu gdy nie zrozumiemy, że wszystko, absolutnie wszystko otrzymujemy za darmochę, będziemy siedzieć w czyśćcu, zamkniemy się na niebo.
  • Zobaczmy, kogo wybierał Jezus. Mam wrażenie, że On wybierał świadomie tych, o których wiedział, że do niczego Mu się nie przydadzą. Wybierał i wciąż wybiera tych, którzy sami mówili: „Ja się nie nadaję”. Dlaczego? Bo ci ludzie przyjmują za darmochę to, co chce im dać, przyjmują orędzie zbawienia jako dar i nie chcą za to płacić. Nie mają zresztą czym zapłacić. Nie mają wobec Boga żadnych argumentów. 
  • Bóg, który nie cierpi grzechu, godzi się na moje grzechy. Dlaczego? Bo wie, że stawiają mnie one w pozycji dziecka: nie mam nic, nie mam żadnych zasług. Jak mi nie dasz, zdechnę z głodu. 
  • Jesteśmy gruboskórni, zamknięci na odczucie Bożej miłości. Odczuwamy ją przez nasze rany, pęknięcia. To boli. 
  • „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Nie „z Tym” – ale „w Tym”.
  • „Klient nasz pan” słyszę na każdym kroku. Na szczęście nasz pan nie traktuje mnie jako klienta.
  • Wyskakuję z tramwaju i mijam setki reklam: chwilówek, pożyczek, kredytów i sklepów typu Tani Armani. Potem wchodzę do kościoła i słyszę o darmowej miłości Najwyższego (żadnych promocji, ofert, zniżek) i zaczynam czuć się nieswojo. „Nie musisz płacić!” – przekonuje mnie kaznodzieja, a ja czuję się zakłopotany. Teoretycznie znam definicję charyzmatu – 5xD – dar darmo dany dla drugiego, ale podświadomie szepczę: przepraszam, ile to kosztuje?
  • Zbliżała się Pascha, gdy Jezus, jedyny Baranek, który gładzi grzechy świata, wszedł do świątyni. Nie zastał w niej ludzi, którzy się modlili. Zastał tych, którzy handlowali. Wygląda to tak, jakby ci ludzie chcieli kupić dary Ducha. Zadawali pytanie: „A ile to kosztuje?”. 
  • Ileż w nas jest religijności naturalnej? Zasługiwania na Bożą miłość? Prób kupowania jej litaniami i nowennami? Nie potrafimy przyjąć tego, że jesteśmy zbawieni za darmo. Zachowujemy się tak, jakby przed dwoma tysiącami lat coś poszło nie tak, a krew Jezusa spłynęła niepotrzebnie i zmyła jedynie część grzechów. Odmawiamy kserowaną od sąsiada „koronkę szczęścia”, pilnując, by broń Boże, nie uronić żadnej modlitwy, bo inaczej Główny Księgowy nie zaliczy i będziemy musieli powtarzać wszystko od początku. 
  • Choć w głębi nas samych tęsknimy za miłością bez granic, to stajemy przerażeni, kiedy ta miłość się objawia. Z Bogiem sprawiedliwym można ubijać interesy. Można z Nim kupczyć i próbować pozyskać Jego względy. Ale przeciw Bogu, który jest miłością i tylko miłością, nie mamy broni. 
  • Wyciągając różaniec czy odmawiając koronkę, nie wchodzę już w realizowanie teologii bankomatu. Nie zadaję bezczelnego pytania: „ile płacę?”. 
  • Boża miłość jest za darmo. Nie można jej kupić. Relacja Boga do nas, Jego darmowa miłość, w Biblii jest określona jednym słowem: „łaska”. Bóg ma łaskę. Jakkolwiek się zachowują synowie ojca w przypowieści o synu marnotrawnym, on zawsze kocha. Zawsze „ma łaskę”.
  • Jeżeli patrzymy na Jezusa, na Tego, który jest nam dany za darmo, zaczynamy się uczyć logiki Boga. Przestajemy pytać: ile to kosztuje, bo… On jest ceną, On jest zapłatą. W katechizacji, nauczaniu, kazaniach przez wiele, wiele lat zbyt mocno akcentowano moralność. Moralność była centrum nauczania Kościoła. Tłumaczono nam, jak należy żyć, by być „dobrym człowiekiem”. Owocem tego jest to, że czasami słyszę takie hasło na kolędzie: „ojcze, ja nie chodzę do kościoła, ale jestem dobrym człowiekiem” (o. Wit). 
  • Ja nie muszę niczego płacić. Nie jestem niczego winien. Ofiara Jezusa jest kompletna, całkowita, doskonała, pełna. Niczego jej nie brakuje. 
  • Grzechy, w które jestem uwikłany, były dla Niego ogromnym problemem przed 2000 lat. Odczuł je boleśnie na własnej skórze, poznał ciężar każdego z nich. Od chwili, gdy zmartwychwstał, nie wraca do nich. Nie prowadzi ewidencji: „winien – ma”. 
  • Zmartwychwstały zachowuje się, jakby doznał amnezji. „Zresetowął” nie tylko same grzechy, ale i pamięć o nich! Jezus nie wypomina Rybakowi ucieczki, zdrady, tchórzostwa. Pyta: „Kochasz?”. „Ale przecież uciekłem, zwiałem, stchórzyłem…”. „Piotrze, kochasz?”. „Ale…”. „Kochasz?”. 
  • Nie wolno głosić etyki w nawet tak istotnych kwestiach jak małżeństwo, jeśli najpierw się nie pokaże człowiekowi Jezusa Chrystusa. Jeśli nie doświadczy tej relacji, to każde przykazanie będzie ciężarem nie do uniesienia. Nawrócenie to spotkanie z Jezusem, w którym doświadczam tego, że jestem przez Niego kochany. 
  • Największą barierą w przyjęciu łaski jest nieprzebaczenie.
  • Nie musisz krzyczeć, skakać ani płakać czy miotać się po podłodze, aby coś od Niego dostać. Powinieneś tylko wierzyć w imię Jezus. Jezus nie musi się modlić za ciebie, tylko z tobą. On jest twoim adwokatem w niebie. Kiedy wypowiadasz Jego imię, mówi: „To jest zbyt ważna sprawa! Ja przelałem swoją krew i dałem mu swoje imię. Ojcze, obiecaliśmy, że jeżeli użyje mego imienia, otrzyma to czego pragnie”. „Tak, amen” – mówi Ojciec – „Dajmy mu to”. Imię Jezusa nie jest magiczną sztuczką z pieczątką imprimatur. Nie jest rodzajem katolickiego zaklęcia czy wytrychu. Wiara nie ma nic wspólnego z magią (Ulf Ekman). 
  • Jezus nie odpowiada w tej przypowieści [o miłosiernym Samarytaninie] na pytanie, kogo ja mam kochać, ale kto mnie kocha. Przestawienie akcentów. „Kto jest moim bliźnim?”nie znaczy „Komu mam jeszcze pomóc?”, ale „Kto mi pomoże?” (o. Wojciech Ziółek SI).
  • Mamy wiele szczęścia, że żyjemy w takich czasach jak teraz. Mamy dziś do czynienia z Kościołem, który się zapada, i jednocześnie z Kościołem, który się odradza. Zapada się wiele starych struktur, które nie wytrzymują nowego tchnienia Ducha. W nowym, odradzającym się Kościele są ludzie, którzy przyjmują do serca Jezusa i rzeczywiście oddają Mu swe życie. Nie z powodów socjologicznych: tradycyjnych, rodzinnych, ale dlatego, że odczuwają taką potrzebę. Bóg podwaja dziś swoją łaskę. Zwyciężymy (o. Joseph-Marie Verlinde OP).
  • Jeśli chcecie apostołować, to proście Ducha Świętego o dar radości. Radość jest tym, co najbardziej przekonuje ludzi. A my mamy przecież pokazać życiem, że Jezus zmartwychwstał i pokonał śmierć (o. Raniero Cantalamessa OFMCap.). 
  • Jeśli opowiadasz o Bogu skrojonym na ludzką miarę, zredukowanym do twoich wyobrażeń i przefiltrowanym przez twe duszpasterskie niepowodzenia i wątpliwości, wiążesz Mu ręce. 
  • To, co my nazywamy przebudzeniem, Nowy Testament nazywa chrześcijaństwem.
  • Bóg błogosławi odważnym gestom. To gwałtownicy zdobywają królestwo!
  • Bóg błogosławi odważnym deklaracjom, w których w Jego imię zapieramy się samych siebie. Błogosławi tym, którzy wbrew wszystkiemu wkraczają na pole bitwy, wierząc, że wojna jest wygrana. 
  • Jezus uderzył w szatana ostatnim swoim tchnieniem na krzyżu. Bitwa jest wygrana, wróg pokonany. On nie jest tak mocny, jak usiłuje być. Jesteśmy dziś zaangażowani w działalność oczyszczającą za linią frontu pokonanego przeciwnika. 
  • Błogosławienie Boga w każdych, nawet najtrudniejszych sytuacjach, to absurd. Z punktu widzenia świata. A wynika to wprost z zachęty: „W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was” (1 Tes 5, 18).
  • Kto jak kto, ale niewinny niesłusznie oskarżony Jezus miałby wszelkie powody do przeklinania swojego losu. Co robił? Łamał chleb i szeptał: „Błogosławię”! 
  • Spójrz w niebo. To naprawdę znakomita perspektywa do oceny twej sytuacji. Zwłaszcza wówczas, gdy twoje położenie wydaje się beznadziejne. 
  • Nie chodzi mi o żadne pobożne czary-mary. Błogosławienie przywraca prawdziwe proporcje: nie ma sytuacji, która wymknęła by się Bogu spod kontroli. 
  • Skąd się w nas to bierze? Może jako naród z natury bardzo religijny dosłownie potraktowaliśmy słowa ewangelisty Mateusza: „Będą narzekać wszystkie narody ziemi” (Mt 24, 30)?
  • Uwielbienie jest okrzykiem zwycięstwa w bitwie, przed którą dopiero stoimy. Jest zawsze na wyrost. Jest rodzajem skoku w nieznane, aktem zaufania, wyznaniem:”To nie moja wojna. Wiem, Kto walczy po mojej stronie”. 
  • Gdy zaczynasz uwielbiać Pana Boga, dochodzi do przemiany: On w twych oczach staje się większy, a problem, z którym się mierzyłeś, maleje. 
  • Uwielbienie zmienia rzeczywistość. Jest ono przecież tak konfrontacyjną rzeczywistością, tak inną od tego, co proponuje świat… To jedyna przestrzeń, w której człowiek nie jest w centrum, ale stoi z boku i jest wpatrzony w Boga, oddaje Mu (dosłownie!) chwałę. To jedyna przestrzeń, w której nie jesteśmy najważniejsi (Mate.o).
  • Uwielbienie jest łaknieniem czegoś, za czym wszyscy tęsknimy – bliskiej relacji z Kimś, kto nas bezgranicznie akceptuje (Grzegorz Głuch). 
  • Wiara to 24 godziny na dobę niepewności minus 1 minuta nadziei (Andre Frossard).
  • Ci, którzy rzucają światło Ewangelii, zazwyczaj stoją w mroku. Po drugiej stronie reflektora. Szukają pociechy, a słyszą: „Błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi”.
  • Wiara jest pójściem w ciemno. Bez fajerwerków, Bez zabezpieczeń. Z GPSem Słowa Bożego, który jak na złość, zamiast wybrać najkrótszą drogę, nakazuje nam jazdę przez jałową, bezkresną pustynię. 
  • Spektakularność jest potrzebna nam, byśmy zwrócili uwagę na Boga. Bóg chce się z nami skomunikować. Ale to nie jest Jego ulubiony język. On stara się do nas dostosować. Widać to jak na dłoni w rozwoju wielu wspólnot. Po początkowym boomie charyzmatów i wysypie darów następuje czas uspokojenia, wyciszenia. I mam wrażenie, że Pan Bóg lepiej się w takiej rzeczywistości czuje (s. Bogna Młynarz).
  • Więc siedź na miejscu. Nie włócz się. I uwielbiaj. Sprowadzaj królestwo na ziemię. Niech spod twoich stóp wytryskują rzeki. 
  • Istnieje ciągłość między tym światem a tamtym. Tyle, że Pan Bóg przeniesie go do wersji 2.0. Podciągniętej, ulepszonej. Wierzę w to, że Bóg – najbardziej kreatywna trój-osoba wszechświata – będzie nas nieustannie czymś zaskakiwał. Niebo będzie dopełnieniem stworzenia. Skoro ten świat będzie przemieniony, to dlaczego miałby być z niego usunięty aspekt estetyczny? Umieramy w Boga. To jedyne „miejsce”, w które można umrzeć. Po śmierci od razu wpadamy w Jego objęcia. Każdemu z nas Jezus obiecuje jednak jeszcze więcej: zmartwychwstanie ciała. Rozbrajająca jest ewangeliczna opowieść o Jezusie spotykającym nad jeziorem uczniów. Nie dowierzają, myślą, że to jakiś duch, a On wypala wprost: macie tu coś do jedzenia? Materialność zmartwychwstania jest dla wielu zgorszeniem. A ten fragment genialnie pokazuje nam, że istnieje niepodważalna ciągłość pomiędzy tym życiem a rzeczywistością zmartwychwstania. Są one – powiedzielibyśmy dziś – kompatybilne. To nie jest tak, że będziemy się musieli wszystkiego wyrzec, że po śmierci stracimy smak, nie będziemy pamiętać, rozpoznawać, rozumieć. Wręcz przeciwnie. Tam ryby będą lepsze! (ks. Grzegorz Strzelczyk)
  • Mam doświadczenie Boga. Nie jakąś wizję, ale poczucie, że zawarliśmy ze sobą konkretną umowę. Jesteśmy razem. Mówię Mu bardzo proste słowa, proszę Go o banalne rzeczy. Nie płaczę Mu w rękaw, tylko mówię, że jest ciężko. I Pan Bóg odpowiada w bardzo precyzyjny sposób. 
  • Przyszedł taki, jakiego się domyślałem już w dzieciństwie. Przyszedł do mnie. Nieśmiały, bezbronny. Nie narzucający się. Bóg przychodzi do mnie takiego, jaki jestem. Przychodzi i mówi: „Czego się smucisz?”. „Bo jest smutno” – odpowiadam. I Pan Bóg to szanuje (o. Michał Zioło OCSO).
  • Zaświaty piją z nami herbatę, stoją na przystanku, cieszą się, płaczą. Jezus w łodzi, na weselu, przy kolacji. Pan z szalejącymi dzieciakami na ręku. Zgłodniały Bóg pytający: „macie coś do jedzenia?”. Bóg przygotowujący dla mnie miejsce przy stole. Czym sobie zasłużyłem? Niczym. 
  • Pan Bóg ma spore poczucie humory. Potrafi dla naszego dobra zakpić z naszego nadęcia, z tego żałosnego napuszenia „kto my nie som”. Ale to nigdy nie jest Bóg-cynik. Chrześcijaństwo nie jest suszeniem zębów, a do jego przykazań nie należy keep smiling. To jest radość na o wiele głębszym poziomie, radość obejmująca również bóle życia. Radość z tego, że śmierć została pokonana.
  • Zostaniemy przytuleni. Tyle że, czuję to nosem, będzie to doświadczenie tak intensywne, że wykroczy poza najszerzej rozumiane pojęcie przyjemności.