Moje życzenia dla wszystkich, którzy tu zaglądają 🙂
Pięknych świąt!
Moje życzenia dla wszystkich, którzy tu zaglądają 🙂
Pięknych świąt!
W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, <błogosławiona jesteś między niewiastami>. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca. Na to Maryja rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Anioł Jej odpowiedział: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Na to rzekła Maryja: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa! Wtedy odszedł od Niej anioł. (Łk 1,26-38)
Na finiszu Adwentu słyszymy bardzo dosadny fragment – już nie tylko interpretację słów, obietnicy Bożej, czy proroctwa. Widzimy to, do czego adwentowa refleksja ma nas prowadzić: miejsca, w którym od słuchania i słów przechodzimy do czynów.
Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o światłości. Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: Kto ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie jestem Mesjaszem. Zapytali go: Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem? Odrzekł: Nie jestem. Czy ty jesteś prorokiem? Odparł: Nie! Powiedzieli mu więc: Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie? Odpowiedział: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz. A wysłannicy byli spośród faryzeuszów. I zadawali mu pytania, mówiąc do niego: Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem? Jan im tak odpowiedział: Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała. Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu. (J 1,6-8.19-28)
Nie jest sztuką „granie na siebie”, stawanie się celebrytą, osobą znaną, lubianą, a może i poważaną. O wiele jest trudniej być czytelnym, a przede wszystkim autentycznym świadkiem – tym, który tylko wskazuje drogę, pokazuje, Kto jest najważniejszy.
Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Jak jest napisane u proroka Izajasza: Oto Ja posyłam wysłańca mego przed Tobą; on przygotuje drogę Twoją. Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, Jemu prostujcie ścieżki. Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów. Ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając /przy tym/ swe grzechy. Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a żywił się szarańczą i miodem leśnym. I tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym. (Mk 1,1-8)
Pustynia to bardzo ważny element naszego życia – może właśnie dlatego, że tak bardzo nielubiany. Z jakiego powodu? Bo wygodnie jest być pod wpływem bodźców z różnej strony, dźwięków, obrazów, przekazów. Nie trzeba się bardziej zastanowić nad różnymi rzeczami, rozważać sensu postępowania czy podejmowanych decyzji. Pomijając już to, że te nie pozwala na odczucie samotności, która może się pojawić, gdy zdam sobie sprawę z pustki.
Jezus powiedział do swoich uczniów: Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie! (Mk 13,33-37)
W naszej kulturze przyjęło się, że określenia wydarzeń historycznych precyzujemy pojęciami nie tyle „przed naszą erą” czy „naszej ery”, ale „przed Chrystusem” lub „po Chrystusie” – dla czasów pierwszych używając określenia BC (before Christ), dla późniejszych AD (anno Domini – rok Pański). Jeśli ja jestem człowiekiem, który naprawdę wierzy i czeka z tęsknotą na przyjście Jezusa – to ta typologia powyżej nie ma sensu. Bo wtedy zawsze jestem dopiero „przed Chrystusem”, który przyjdzie – nie tyle w kolejnym świętowaniu pamiątki rocznicy Jego Narodzenia, ale na samym końcu czasu. To tak, jak to powiedział śp. ks. Józef Tischner – chrześcijaństwo jest dopiero przed nami.
Wiele razy się mówi, że Adwent ma być radosnym oczekiwaniem, w przeciwieństwie do czasu Wielkiego Postu. Czy tak jest faktycznie? Wszystko zależy od tego, jak wykorzystuję daną mi wolność, co z nią robię. Bardzo życiowo można sobie wyobrazić różne warianty sytuacji, kiedy jedno ze współmałżonków wyjeżdża – szkolenie, delegacja, cokolwiek – co robi to drugie. Jeśli wszystko jest normalnie, czeka, tęskni, odliczas czas do powrotu ukochanej osoby, pragnie tego i wygląda jego powrotu. Jeśli gdzieś coś nie układa się prawidłowo, może wykorzystać taką sytuację jako okazję do „skoku w bok”, „korzystania z życia” – czyli robić dokładnie wszystko poza oczekiwaniem. W pierwszej sytuacji, gdy ukochana osoba wróci, jest radość ze zwieńczenia tego oczekiwania, nagroda dla czujności, po prostu szczera radość. W drugiej – cóż, może być różnie, w najlepszym wypadku udawanie, przemilczanie i tajemnice, w najgorszym przyłapanie partnera po prostu na zdradzie.
Każdy pewnie widział bardzo wiele filmów, w których dochodziło to takiego wcześniejszego powrotu osoby, no właśnie, jednak nie tak oczekiwanej w domu, jak by chciała… To jest nie do przewidzenia, dokładnie tak samo, jak moment przyjścia Jezusa. Pytanie jest zasadniczo proste: nie czekasz (bo po co), czekasz bo się boisz (bo masz coś za uszami i starasz się to ukryć), czy może czekasz bo kochasz i nie możesz wytrzymać?
Za 4 tygodnie będziemy z bliskimi, w blasku świec i choinki, po raz kolejny w życiu wspominać to, że Bóg się rodzi, moc truchleje – historię betelejemskiej stajni sprzed ponad 2 tysiącleci. Tylko że to nie ma być tylko rzewne wspominanie, wzruszenie nad kolędami, po czym po wielkim obżarstwie i świętowaniu/leżeniu przed tv przez kilka dni dłużej niż w weekend bezmyślny powrót do tego, co było – ale jakby taki piękny przystanek, przypomnienie, że Jezus Chrystus to ten, „Który jest, Który był i Który przychodzi” (Ap 1, 4b). Nie tylko przyszedł, dawno dawno temu, a my mamy z tego tytułu jako nominalni chrześcijanie robić szopkę raz w roku, taka tradycja dziwna – ale On ciągle przychodzi i to ostateczne przyjście Jego jest ciągle przed nami.
Bo przecież, gdyby Jezus miał nie przyjść ponownie – jaki to by wszystko miało sens? Po co byłby ten Adwent, odliczanie, potem świętowanie? Tradycja tylko? Tak, ona jest ważna – ale czy sama w sobie, bez wiary w powtórne przyjście Pana, byłaby cokolwiek warta?
W tym oczekiwaniu nie ma złotego środka, idealnego profilu działania. Samo robienie dla robienia najlepwszych rzeczy niewiele da. Jest modlitwa, są uczynki miłosierdzia, jest widzenie i zauważanie potrzeb nie tylko swoich własnych, jest empatia i wola zaradzenia (niekoniecznie też finansowo) potrzebom i troskom drugiego człowieka. Pisałem o tym ostatnio – Jezus przychodzi w ludziach najmniejszych, tych których najłatwiej pomijamy i udajemy, że ich nie widzimy, w najzwyklejszych sprawach codziennych, w zwykłych obowiązkach, najprostszych czynnościach. Albo w drugim człowieku chcę i widzę właśnie Jego, albo nie.
Tu zwykłe wyrobnictwo, bylejakość, odwalanie byle czego nie wystarczy. Bóg zostawił w rękach ludzi swój dom, nawet nie tyle Kościół, co cały świat. Masz się starać, krzątać (nie udawać zajętego), i – powtórzone w tym krótkim tekście aż 4 razy – czuwać. Bóg zostawił w naszych rękach to, co ma najcenniejsze, nas samych sobie nawzajem – i tylko ode mnie zależy, czy ostatecznie ja się o to staram, czy to olewam.
To czuwanie ma sens co najmniej dwojaki. Czuwaj – żebyś nie zszedł z właściwej drogi, umiał dalej rozróżniać to, co Boże od spraw i znaków ludzkich, wiedział za kim i za czym podążać. Czuwaj, oby tak dalej. Ale także czuwaj – bo nawet, jeśli gdzieś tam na tej drodze się pogubiłeś, wychodzą mniej lub bardziej konsekwencje różnych dziwnych decyzji, okazuje się że droga na skróty była bez sensu. Czuwaj czyli znajdź w sobie siłę do tego, aby przypomnieć sobie, czego pragnie dla ciebie Bóg, i spróbować to zrealizować. W końcu jeszcze nie powrócił, prawda? Jest jeszcze czas.
W tym adwentowym czasie będziemy powtarzali często wezwanie marana tha. Tak, znaczy „przyjdź, Panie Jezu” – ale warto mieć przed oczami kontekst. To żadne słowa modlitwy Narodu Wybranego przed przyjściem Mesjasza, narodzeniem Jezusa – ale praktycznie ostatnie słowa Pisma Świętego Nowego Testamentu: „Mówi Ten, który o tym świadczy: «Zaiste, przyjdę niebawem». Amen. Przyjdź, Panie Jezu!” (Ap 22, 20). To słowa już wspólnoty Kościoła, wypowiedziane po wydarzeniach Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia. Modlimy się o to, co przed nami. No właśnie, modlimy czy po prostu powtarzamy? Jak by to było, gdyby Jezus przyszedł dzisiaj w nocy, gdybyśmy jutro już się nie obudzili? Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że jestem gotowy.
Dzisiaj uświadomiłem sobie taki mocno adwentowy obrazek, jak to z tym naszym czuwaniem i oczekiwaniem być powinno. Dokładnie tak, jak z dziecięcymi tzw. kalendarzami adwentowymi – to codzienne otwieranie kolejnych pól kalendarza, żeby dostać wymarzoną czekoladkę, jest dla małego dziecka czymś ważnym, co bardzo lubi i na co każdego dnia czeka. Z naszym – dorosłym – świadomym czuwaniem i oczekiwaniem na Jezusa, nie na gwiazdora z prezentami, ma być dokładnie tak samo.