Czasami lepiej od własnych wypocin zacytować kogoś mądrzejszego. Kimś takim na pewno jest w kontekście mojej osoby Roman Brandstaetter. Stąd w kontekście Pięćdziesiątnicy przytaczam jego autorską Litanię do Ducha Świętego.
Duchu Święty,
Na ludzi idących przed siebie
Drogą nieskończonego Postępu,
Na mędrców,
Którzy ulepili golema
Na własne podobieństwo
I na własną zgubę.
Spójrz,
Duchu Święty,
Na rozpad atomu,
Na rozpad moralności,
Na rozpad ładu,
Na rozpad porządku,
Na rozpad sztuki,
Na rozpad cywilizacji,
Na rozpad słów,
Na rozpad prawa,
Na rozpad harmonii,
Na rozpad rozsądku,
Na rozpad logiki,
Na rozpad wszystkich wartości.
Z głębokości wołamy do Ciebie,
Duchu Święty,
Albowiem jesteśmy bezwolnym narzędziem
W rękach naszych lekkomyślnych dzieł.
Jesteśmy jak ci, którzy nie wiedzą, co czynią.
Zstąp
Na ziemię samounicestwienia,
Na rakowate miasta i wsie,
Na trędowate domy,
Na zatrute zboża, ogrody i sady,
Na martwe rzeki i morza,
I krąż nad nami,
Ludźmi chaosu,
Kłamstwa
I obłędu.
Krąż,
Jak ongiś krążyłeś w genezyjskim locie
Nad chaosem niepokornych żywiołów.
Krąż nad nami,
Poskromicielu zamętu,
Nad pobojowiskiem naszych klęsk,
Nad rzeźnią tego świata,
Nad śmietnikami pełnymi
Nie donoszonych płodów,
Nad ziemią cuchnącą swądem palonych ciał,
Nad górami atomowych odpadków
I wybaw nas od głupoty udającej mądrość,
Od kłamstwa udającego prawdę,
Od ślepoty udającej dalekowzroczność,
Od chamstwa udającego obrażoną godność,
Od fanatyzmu udającego wiarę,
Od brudu udającego czystość,
Od nienawiści udającej miłość,
Od niewoli udającej wolność,
Od obłudy udającej szczerość,
Od pychy udającej pokorę,
Od warcholstwa udającego odwagę,
Od szatana, który mówiąc 'nie’,
Myśli 'tak’,
A mówiąc 'tak’,
Myśli 'nie’.
Przybywaj, Duchu Święty,
Wielousty,
I otwórz nasze głuche uszy,
Wołający Płomieniu!
Przybywaj
Z wnętrza wieczności wiejący wichrze,
Który nigdy nie burzysz
I nigdy nie niszczysz,
I nigdy nie łamiesz,
Który chwiejne – umacniasz,
Stare – odnawiasz,
Martwe – ożywiasz,
Starte z powierzchni ziemi – budujesz od podstaw,
Stworzycielu,
Wywołujący z kości i popiołów –
Ludzi zmartwychwstałych i przemienionych,
Z pomordowanych ludów – żywe ludy,
Wszechświat – z nicości,
Istnienie – z nieistnienia,
Źródło – z pustyni,
Wszystko – z niczego,
Ojcze Pisma Świętego,
Wichrze wiejący z wnętrza wieczności!
Daj nam słuch doskonały,
Abyśmy wśród niezliczonych wezwań i nawoływań,
Które nas nawiedzają
We wszelkim czasie i miejscu,
Umieli rozpoznać
Twój Głos, Muzyko Mądrości,
Zrodzona z Ojca i Syna,
Trójdźwięczna!
Zdejm z nas kamień,
Jak go zdejmują ze studni
Pasterze
W porę pojenia owiec.
Zdejm z nas kamień,
Jak go zdejmują z grobów
Aniołowie Twojego Oblicza,
Mocarzu,
Burzo niedocieczona,
Odwalająca kamienie!
A potem twórz nas,
Otwartych,
Słyszących
I słuchających.
Twórz nas codziennie od nowa,
Czujny Strażniku naszych uszu,
Abyśmy nieustannie odnawiani
I odradzani,
I tworzeni,
Stali się Twoimi głosicielami,
Podobnym do tych,
Których pochylone czoła
Raczyłeś namaścić olejem Twojej Mądrości!
Oświeć nas i prowadź
Z ziemi mroku i rozpaczy
Do Królestwa Bożego,
Do stolicy stawianej z kryształu i światła.
Ojcze i Synu, i Duchu Święty,
Słowo,
Drogowskazie
Wbity na rozstajnych drogach kosmosu!
Przybywaj,
Nadziejo nieogarniona,
Zawsze obecna
I zawsze nadchodząca,
Przybywaj, Boże,
Zaczynie własnego człowieczeństwa,
I uczłowiecz człowieka
Jak uczłowieczyłeś siebie!
Pewnie na pytanie: jak wyobrażasz sobie Ducha Świętego, jakieś 90-kilka procent zapytanych odpowie: no jak to, gołąbek. Jak choćby najsłynniejszy taki wizerunek, czyli witraż z bazyliki św. Piotra w Rzymie. Niektóre te wizerunki masakrycznie kiczowate – mnie urzekł ostatnio ten powyżej, bo prosty, bo odzwierciedlający to, czym Duch jest zgodnie z opisem biblijnym: językami ognia.
Do mnie dociera inny wizerunek. A właściwie, nie wizerunek w dosłownym tego słowa znaczeniu. Lekki powiew. Tchnienie wiatru. To, czego nie widać. To, co nienamacalne, ale niewątpliwie będące, istniejące. Co więcej, każdy dobrze wie – człowiek bez powietrza nie da rady. To, co nie pozostawia prawie śladu – jak z tą biblijną trzciną nadłamaną, którą powiew wiatru ledwo muśnie. Żeby było ciekawiej – z jednej strony coś lekko wyczuwalnego, drganie powietrza, które dosłownie momentalnie może zmienić się w zjawisko skrajnie odmienne, w urwanie chmury, w wichurę; dokładnie tak, jak to opisał Łukasz w Dziejach Apostolskich, dzisiejsze I czytanie (Dz 2, 1-11), kiedy Duch Święty huknął w apostołów w wieczerniku.
Dokładnie tak samo jest z Duchem Świętym – On jest wszędzie wokół, jak to Paweł do Efezjan pisał o Kościele: „pełnia tego, która napełnia wszystko na wszelki sposób” (Ef 1, 23). Tylko ja – nigdy nikt inny za mnie – codziennie decyduję, czy to tchnienie wiatru Bożego wyczuję, wsłucham się w ten delikatny szum, czy je z pełną premedytacją oleję. Czy pozwolę się napełnić tą Bożą rzeczywistością, czy nie. Czy pozwolę się Bogu stworzyć od nowa (bo tak naprawdę o to chodzi – wystarczy spojrzeć, jaką mizerię prezentowali apostołowie przed Zesłaniem, a co byli w stanie mocą Ducha zrobić po Jego otrzymaniu), napełnić siłą pochodzącą z wiecznej wnętrzności.
I na koniec: Jezus nie mówi, żeby przyjść, popatrzeć, wzruszyć się w kościółku, łzę uronić, dać się ponieść chwilowo emocjom – po czym po odstanej godzinie wrócić do domu, i dalej dzielnie robić swoje. To nie ma w ogóle sensu – szkoda twojego czasu. „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 23). Weź i zrób coś z tym, niech coś się w tobie zmieni. Pozwól, aby jedyny Poskromiciel Zamętu zrobił z tobą porządek.