Uwielbienie tak po prostu, krok po kroku

Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że  n i e  j e s t e m  s t ą d.
Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej
barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć
wszystkiego, co jest
udziałem człowieka, przemienić co doznane
w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd
przyszedłem.

Rzadko na tym blogu przytaczam wiersze – powyżej to „Gdziekolwiek” Czesława Miłosza z tomiku „To” z 2011 r. Cytuję go nieprzypadkowo – w kontekście źródła, w którym się na te słowa natknąłem – mianowicie książki „Pan Bóg? Uwielbiam” Marcina Jakimowicza, jednego z moich ulubionych autorów z GN (co ciekawe, z wykształcenia, kolegi po fachu bo prawnika). 
Kapitalny wstęp do bardzo dobrej książki, z której kilka co fajniejszych myśli chciałem tu zaproponować dzisiaj. Fakt, jest ich sporo, a to tylko świadczy na korzyść książki – przede wszystkim w sposób kapitalnie prosty rozprawiającej się z mentalnością i schematem „Boga który doświadcza chorobami”. Myśli bardzo kreatywne, zmuszające do konfrontacji z własnym podejściem do Boga, zmierzenia się z własnymi lękami nie tyle dotyczącymi przejścia do zbawienia po śmierci – ale z tym, co może być trudne i fizycznie bolesne już tutaj, na ziemi. Stawienia czoła strachowi przed po prostu uwierzeniem Bogu i Jego obietnicom dla tych, którzy Mu naprawdę uwierzą – nie tylko gdzieś coś podpiszą. Z genialnym, zacytowanym co prawda od o. Michała Zioło OCSO, pojęciem „wspólnoty niedowierzania”. Bardziej trafnie się nie da. 
Ostrzegam, jest tego całkiem sporo.
  • Znakiem pokory jest przyjęcie woli Bożej – pod warunkiem, że jej szukamy, pytamy, o co naprawę chodziło Najwyższemu.
  • Wertuję karty Ewangelii, starając się pochwycić Jezusa na gorącym uczynku i znaleźć choć jedną sytuację, w której zaproponował cierpiącemu, by zaakceptować chorobę. Nie znajduję. 
  • Duch nigdy nie przychodzi tak samo. Nie zna pojęcia stagnacji. Jego obecność jest niezwykle dynamiczna. Jest jak wiatr, ogień, strumień żywej wody. 
  • Można być osobą bardzo religijną i nie wierzyć w Boga. Wszyscy są w jakiś sposób religijni. Mamy wrodzoną religijność naturalną. Prowadzi ona do błędnego schematu – to ja muszę znaleźć Pana Boga, przypodobać Mu się, ofiarować jakieś dary, a jeśli On będzie zadowolony, będzie mi błogosławił.
  • Jezus, zapytany przez uczniów o to, jak mają się modlić, odpowiedział: „Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi” (dosłownie: Niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak w niebie). Jezus modlił się: „Ojcze, niech na ziemi będzie tak jak w niebie” (…) Dopiero teraz widać sens tej wypowiedzi. Bóg zdradził swoje pragnienie: chce, by ten skażony grzechem i przekleństwem świat już teraz zamieniać w królestwo. 
  • Nasze zadanie? Sprowadzanie nieba na ziemię. Chodzenie w Jego obecności. Krótkie pytanie: czy jestem w stanie zrezygnować z własnej chwały, by Jego królestwo wzrastało? czy chcę się zaprzeć samego siebie? Tylko tyle. Cała reszta już jest załatwiona. Jezus zapłacił za wszystko swoją krwią. 
  • Zbyt łatwo wszelkie nasze porażki pieczętujemy dewizą „wola Boża”.
  • Wiesz, dlaczego Bóg nie może dać ci raka? Bo rak do Niego nie należy. 
  • Czytam Biblię i widzę, że Bóg jest dobry. Skoro ja, zły, egoistyczny i samolubny człowiek, nie chcę, by moje dzieci były wyniszczone przez chorobę, to dlaczego miałbym sądzić, że On sam tego pragnie? Po co miałby tego chcieć? By wyćwiczyć je w pokorze? Dać solidną lekcję posłuszeństwa? 
  • Jezus dostał to, na co ja zasłużyłem, aby mógł dostać to, na co On zasłużył.
  • Żyjemy w świecie skażonym grzechem, więc pełnię uzdrowienia zobaczymy dopiero wówczas, gdy powróci Ten, „w którego ranach jest nasze zdrowie”. Wiem o tym. 
  • „Wszystko, co mam, jest twoje” – to obietnica Najwyższego, który zdaje się podpowiadać: dysponujesz całym pakietem darów, charyzmatów, którymi posługiwał się mój Syn. Otrzymaliśmy tego samego Ducha, który wskrzesił Jezusa z martwych.
  • „Powołałem cię po to, abyś szedł i przynosił owoc”. To mocne zdanie. Przez długie lata rozpowiadałem na lewo i prawo: ja jedynie sieję, nie zbieram owoców. To bezpieczny manewr, pobożna wymówka, spełniająca wszelkie wymogi political correctness. Słowa „ie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje” (J 15, 16) zmieniają tę perspektywę. Powołałem cię – wyjaśnia Najwyższy – abyś przynosił owoc. Co więcej – by owoc twój trwał.
  • Wydajcie rozkaz górze. Czyńcie sobie ziemię poddaną. Obowiązują was reguły panujące w królestwie. Trzy lata chodziliście za mną krok w krok. Widzieliście cuda, znaki, uzdrowienia, wskrzeszenia. Dalej nic nie rozumiecie? 
  • To ja drżę. Boję się wydać rozkaz chorobie, aby nie skompromitować się przy innych. Często nawet dorabiam do tego pseudoideologię, by… nie skompromitował się sam Bóg (doprawdy karkołomna konstrukcja)!. Nie twierdzę, że uzdrowi wszystkich, a sale szpitalne opustoszeją. Nie wylewam dziecka z kąpielą, zapominając o teologii cierpienia, o tym, że nasze rany są kanałami Jego łaski. Nie! Wierzę jednak w to, że zanim „pochylimy się z troską nad zagadnieniem choroby” w życiu osoby, która prosi nas o wstawiennictwo, mamy prawo wołać o cud. On sam nas o to prosi. 
  • Nie znajduję w Ewangelii ani jednej sytuacji, w której Jezus podszedłby do chorego ze słowami: „Zaakceptuj swoją chorobę”! On ich uzdrawiał!
  • Co się, do cholery, stało? – to najbardziej dramatyczne pytanie świata. Krótkie, proste jak schemat linii warszawskiego metra instrukcje usłyszeli apostołowie. Uzdrawiajcie, wskrzeszajcie, wyganiajcie. My???
  • „Przechodząc doliną płaczu, przemieniają ją w źródło” – to kwintesencja chrześcijaństwa, które powinno być, jak chce prawosławny teolog Paul Evdokimov – „marszem życia przez cmentarze świata”.
  • To zawsze mocno podejrzane, gdy ktoś zbyt łatwo zgadza się na cierpienie. Bo taka zgoda to ucieczka, po to by nie bolało. Z krzyżem jest trochę jak z tą drogą do Santiago. To nie my pokonujemy drogę, ale ona nas. To nie my radzimy sobie z cierpieniem, tylko ono radzi sobie z nami.
  • Jezus czynił takie cuda, jak wskrzeszenie Łazarza, bo wiedział, że w większości przypadków cuda i znaki potrzebne są nam, byśmy przylgnęli do serca Jego Ojca. Tacy jesteśmy. Nieufni, węszący spisek, odsuwający się na bezpieczną odległość. Na wszelki wypadek. – My, gawiedź. Chytra, kombinująca, szukająca zysku i unikająca ciosu, cyniczna lub może zbyt obolała, żeby wierzyć – opowiada trapista o. Michał Zioło. – Żyjemy, wyczekując. Mamy alibi, zawsze. Boimy się wysokości i jasności zbyt jasnej. Pojednaniu z niskością. Zdaje się, że już na zawsze. Podziwiamy męczenników, gdyż już nam więcej nie zagrażają. My, gawiedź, wspólnota niedowierzania, podobna ludziom przechodzącym od płaczu nad zmarłą dziewczynką do śmiechu i kpin z Jezusa, który odważył się powiedzieć, że dziewczynka nie umarła, lecz śpi. 
  • Chrześcijanie nie gonili za cudami. To cuda goniły za nimi.
  • Ludzie są zmęczeni moralizowaniem, duszpasterskim smrodkiem dydaktycznym. Chcą w Kościele zobaczyć żywego Jezusa, a nie tylko o Nim usłyszeć. Chcą Go dotknąć. I dopóki tego nie zrobią, nie uwierzą. (bp Grzegorz Ryś)
  • Jeżeli jesteśmy ludźmi, dla których wzorem jest życie Jezusa, to założenie, że Bóg „daje chorobę”, stanowi pogwałcenie nauczania i praktyki Jezusa. 
  • W Kościele często pielęgnujemy cierpiętnictwo, które utwierdza nas w chorobie, zamiast pielęgnować wieź z Duchem Świętym, w mocy którego Jezus zadawał jej kres. 
  • Jeżeli proszę Pana Boga, to nie po to, aby Go o czymś poinformować (wie o wszystkim, zanim otworzę usta!), ale po to, by dać Mu prawo dostępu do konkretnego obszaru mojego życia. Bóg jest niezwykle dyskretny, nie narzucający się. Szanuje naszą wolność. Prosząc Go o uzdrowienie, dajemy Mu prawo do naszego wnętrza. My w tym momencie nie upraszamy u Boga konkretnej łaski, ale zapraszamy Go z nią do naszego życia. Nie upraszamy, ale zapraszamy.
  • Czy Pan Bóg jest bankomatem? Będę się modlił, aby Bóg mnie otworzył na swoją łaskę. Kiedy to „działa”? Wtedy, gdy po stronie zapraszających Boga jest wiara.
  • Fascynuje mnie sposób, w jaki Jezus patrzył na ludzi. On dostrzegał tych, których inni nie chcieli zauważyć. 
  • Wzorem modlitwy wstawienniczej jest dla mnie jedno krótkie zdanie wypowiedziane przez Maryję. Gdy zobaczyła, że impreza weselna w Kanie „dogorywa”, rzuciła krótkie: „nie mają już wina”. Koniec, kropka. 
  • Chcę usłyszeć: „jesteś wolny od niemocy”. Desperacko szukam Jego obecności. Nie interesuje mnie rozmiękczona, grzeczna, pluszowa Ewangelia zredukowana do poziomu niedzielnych kazań. 
  • Lepiej być grzecznym i uradowanym, czy grzesznym i uratowanym? (o. Wojciech Ziółek SI)
  • To Bóg czyni pierwszy krok, jest źródłem dynamiki. 
  • Naszym największym zagrożeniem jest szary pragmatyzm codziennego życia Kościoła, w którym wszystko toczy się na pozór normalnie, w rzeczywistości jednak wiara zanika i zatraca się w małostkowości. Letniość. Bylejakość. Małostkowość. 
  • Jeśli chrześcijaństwo nie promieniuje, to nie dlatego, że napotyka w świecie opór – ale dlatego, że zabrakło mu gorliwości i świętości.
  • Myślę, że wielokrotnie Jezus puka od środka, abyśmy pozwolili Mu wyjść. Kościół zachowuje się, jakby pragnął zamknąć Jezusa wewnątrz i nie pozwolił Mu wyjść. 
  • Ludzie chcą w Kościele zobaczyć Jezusa, a nie tylko o Nim usłyszeć. Problem nowej ewangelizacji nie polega na tym, jak wyjść na ulice, ale… żeby wyjść (bp Grzegorz Ryś). 
  • Zauważyłem, że gadamy na okrągło o jedności i ekumenizmie, a nie potrafimy spotkać się z ludźmi z tej samej duszpasterskiej bajki. Jak możemy opowiadać o „parafii jako wspólnocie wspólnot”, skoro nie znamy swoich imion?
  • Linia podziału przebiega tak głęboko i tak dotkliwie nas rani, że wychodzimy na ewangelizację z hasłem: „Po co mam to robić z kimś, skoro mogę zrobić coś sam?”. Absurd! Głęboko podszyty zazdrością duchową i przekonaniem, że jeśli będę o kimś dobrze mówił i kogoś wywyższę, to automatycznie Bóg zabierze tę część z mojej puli, stracę coś. Tak jakby Bóg miał za mało i jeżeli przeleje na czyjeś konto, to ja już na nic się nie załapię… Nic dziwnego, że w Kościele nie czujemy się jak bracia i siostry, tylko partnerzy w konkurencji, rywalizacji. 
  • Coraz częściej czuję się bankrutem. Wiem, że nie mam absolutnie nic do dania. Nie mam czym zapłacić, dlatego załapuję się na gratisy od Pana Boga. Każdego dnia łapię się na tym, że chciałbym Mu dać wiele rzeczy, ale nie mam nic. Cokolwiek dobrego udało mi się zrobić, to zawsze początkiem była prośba: „zrób coś, bo ja jestem pusty” (Robert „Litza” Friedrich).
  • Im dłużej żyję i im częściej czytam Biblię, tym mocniej przekonuję się, że Pan Bóg nie obraża się, słysząc bezczelne a szczere słowa. Większą bezczelnością jest chyba mówienie do Niego w kościele: „Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego”, a po wyjściu z Mszy narzekanie tu i tam, jak to wiele nam rzeczy brakuje. Większą bezczelnością jest codzienne mówienie: „bądź wola Twoja” i oburzanie się na Boga wtedy, kiedy jest tak, jak On chce, a nie tak, jak my chcemy. Postawmy się trochę na miejscu Boga, który zna serca ludzkie. Czy nie bolała by nas nieszczerość ludzi, którzy zwracaliby się do nas na modlitwie?
  • Kryzysy uzmysławiają nam, że jesteśmy całkowicie zależni od Boga i wbrew temu, co sądzimy na co dzień, On świetnie dałby sobie radę bez nas, a to, że szuka z nami relacji, jest jedynie wyrazem jego przeogromnej tęsknoty.
  • Do momentu gdy nie zrozumiemy, że wszystko, absolutnie wszystko otrzymujemy za darmochę, będziemy siedzieć w czyśćcu, zamkniemy się na niebo.
  • Zobaczmy, kogo wybierał Jezus. Mam wrażenie, że On wybierał świadomie tych, o których wiedział, że do niczego Mu się nie przydadzą. Wybierał i wciąż wybiera tych, którzy sami mówili: „Ja się nie nadaję”. Dlaczego? Bo ci ludzie przyjmują za darmochę to, co chce im dać, przyjmują orędzie zbawienia jako dar i nie chcą za to płacić. Nie mają zresztą czym zapłacić. Nie mają wobec Boga żadnych argumentów. 
  • Bóg, który nie cierpi grzechu, godzi się na moje grzechy. Dlaczego? Bo wie, że stawiają mnie one w pozycji dziecka: nie mam nic, nie mam żadnych zasług. Jak mi nie dasz, zdechnę z głodu. 
  • Jesteśmy gruboskórni, zamknięci na odczucie Bożej miłości. Odczuwamy ją przez nasze rany, pęknięcia. To boli. 
  • „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Nie „z Tym” – ale „w Tym”.
  • „Klient nasz pan” słyszę na każdym kroku. Na szczęście nasz pan nie traktuje mnie jako klienta.
  • Wyskakuję z tramwaju i mijam setki reklam: chwilówek, pożyczek, kredytów i sklepów typu Tani Armani. Potem wchodzę do kościoła i słyszę o darmowej miłości Najwyższego (żadnych promocji, ofert, zniżek) i zaczynam czuć się nieswojo. „Nie musisz płacić!” – przekonuje mnie kaznodzieja, a ja czuję się zakłopotany. Teoretycznie znam definicję charyzmatu – 5xD – dar darmo dany dla drugiego, ale podświadomie szepczę: przepraszam, ile to kosztuje?
  • Zbliżała się Pascha, gdy Jezus, jedyny Baranek, który gładzi grzechy świata, wszedł do świątyni. Nie zastał w niej ludzi, którzy się modlili. Zastał tych, którzy handlowali. Wygląda to tak, jakby ci ludzie chcieli kupić dary Ducha. Zadawali pytanie: „A ile to kosztuje?”. 
  • Ileż w nas jest religijności naturalnej? Zasługiwania na Bożą miłość? Prób kupowania jej litaniami i nowennami? Nie potrafimy przyjąć tego, że jesteśmy zbawieni za darmo. Zachowujemy się tak, jakby przed dwoma tysiącami lat coś poszło nie tak, a krew Jezusa spłynęła niepotrzebnie i zmyła jedynie część grzechów. Odmawiamy kserowaną od sąsiada „koronkę szczęścia”, pilnując, by broń Boże, nie uronić żadnej modlitwy, bo inaczej Główny Księgowy nie zaliczy i będziemy musieli powtarzać wszystko od początku. 
  • Choć w głębi nas samych tęsknimy za miłością bez granic, to stajemy przerażeni, kiedy ta miłość się objawia. Z Bogiem sprawiedliwym można ubijać interesy. Można z Nim kupczyć i próbować pozyskać Jego względy. Ale przeciw Bogu, który jest miłością i tylko miłością, nie mamy broni. 
  • Wyciągając różaniec czy odmawiając koronkę, nie wchodzę już w realizowanie teologii bankomatu. Nie zadaję bezczelnego pytania: „ile płacę?”. 
  • Boża miłość jest za darmo. Nie można jej kupić. Relacja Boga do nas, Jego darmowa miłość, w Biblii jest określona jednym słowem: „łaska”. Bóg ma łaskę. Jakkolwiek się zachowują synowie ojca w przypowieści o synu marnotrawnym, on zawsze kocha. Zawsze „ma łaskę”.
  • Jeżeli patrzymy na Jezusa, na Tego, który jest nam dany za darmo, zaczynamy się uczyć logiki Boga. Przestajemy pytać: ile to kosztuje, bo… On jest ceną, On jest zapłatą. W katechizacji, nauczaniu, kazaniach przez wiele, wiele lat zbyt mocno akcentowano moralność. Moralność była centrum nauczania Kościoła. Tłumaczono nam, jak należy żyć, by być „dobrym człowiekiem”. Owocem tego jest to, że czasami słyszę takie hasło na kolędzie: „ojcze, ja nie chodzę do kościoła, ale jestem dobrym człowiekiem” (o. Wit). 
  • Ja nie muszę niczego płacić. Nie jestem niczego winien. Ofiara Jezusa jest kompletna, całkowita, doskonała, pełna. Niczego jej nie brakuje. 
  • Grzechy, w które jestem uwikłany, były dla Niego ogromnym problemem przed 2000 lat. Odczuł je boleśnie na własnej skórze, poznał ciężar każdego z nich. Od chwili, gdy zmartwychwstał, nie wraca do nich. Nie prowadzi ewidencji: „winien – ma”. 
  • Zmartwychwstały zachowuje się, jakby doznał amnezji. „Zresetowął” nie tylko same grzechy, ale i pamięć o nich! Jezus nie wypomina Rybakowi ucieczki, zdrady, tchórzostwa. Pyta: „Kochasz?”. „Ale przecież uciekłem, zwiałem, stchórzyłem…”. „Piotrze, kochasz?”. „Ale…”. „Kochasz?”. 
  • Nie wolno głosić etyki w nawet tak istotnych kwestiach jak małżeństwo, jeśli najpierw się nie pokaże człowiekowi Jezusa Chrystusa. Jeśli nie doświadczy tej relacji, to każde przykazanie będzie ciężarem nie do uniesienia. Nawrócenie to spotkanie z Jezusem, w którym doświadczam tego, że jestem przez Niego kochany. 
  • Największą barierą w przyjęciu łaski jest nieprzebaczenie.
  • Nie musisz krzyczeć, skakać ani płakać czy miotać się po podłodze, aby coś od Niego dostać. Powinieneś tylko wierzyć w imię Jezus. Jezus nie musi się modlić za ciebie, tylko z tobą. On jest twoim adwokatem w niebie. Kiedy wypowiadasz Jego imię, mówi: „To jest zbyt ważna sprawa! Ja przelałem swoją krew i dałem mu swoje imię. Ojcze, obiecaliśmy, że jeżeli użyje mego imienia, otrzyma to czego pragnie”. „Tak, amen” – mówi Ojciec – „Dajmy mu to”. Imię Jezusa nie jest magiczną sztuczką z pieczątką imprimatur. Nie jest rodzajem katolickiego zaklęcia czy wytrychu. Wiara nie ma nic wspólnego z magią (Ulf Ekman). 
  • Jezus nie odpowiada w tej przypowieści [o miłosiernym Samarytaninie] na pytanie, kogo ja mam kochać, ale kto mnie kocha. Przestawienie akcentów. „Kto jest moim bliźnim?”nie znaczy „Komu mam jeszcze pomóc?”, ale „Kto mi pomoże?” (o. Wojciech Ziółek SI).
  • Mamy wiele szczęścia, że żyjemy w takich czasach jak teraz. Mamy dziś do czynienia z Kościołem, który się zapada, i jednocześnie z Kościołem, który się odradza. Zapada się wiele starych struktur, które nie wytrzymują nowego tchnienia Ducha. W nowym, odradzającym się Kościele są ludzie, którzy przyjmują do serca Jezusa i rzeczywiście oddają Mu swe życie. Nie z powodów socjologicznych: tradycyjnych, rodzinnych, ale dlatego, że odczuwają taką potrzebę. Bóg podwaja dziś swoją łaskę. Zwyciężymy (o. Joseph-Marie Verlinde OP).
  • Jeśli chcecie apostołować, to proście Ducha Świętego o dar radości. Radość jest tym, co najbardziej przekonuje ludzi. A my mamy przecież pokazać życiem, że Jezus zmartwychwstał i pokonał śmierć (o. Raniero Cantalamessa OFMCap.). 
  • Jeśli opowiadasz o Bogu skrojonym na ludzką miarę, zredukowanym do twoich wyobrażeń i przefiltrowanym przez twe duszpasterskie niepowodzenia i wątpliwości, wiążesz Mu ręce. 
  • To, co my nazywamy przebudzeniem, Nowy Testament nazywa chrześcijaństwem.
  • Bóg błogosławi odważnym gestom. To gwałtownicy zdobywają królestwo!
  • Bóg błogosławi odważnym deklaracjom, w których w Jego imię zapieramy się samych siebie. Błogosławi tym, którzy wbrew wszystkiemu wkraczają na pole bitwy, wierząc, że wojna jest wygrana. 
  • Jezus uderzył w szatana ostatnim swoim tchnieniem na krzyżu. Bitwa jest wygrana, wróg pokonany. On nie jest tak mocny, jak usiłuje być. Jesteśmy dziś zaangażowani w działalność oczyszczającą za linią frontu pokonanego przeciwnika. 
  • Błogosławienie Boga w każdych, nawet najtrudniejszych sytuacjach, to absurd. Z punktu widzenia świata. A wynika to wprost z zachęty: „W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was” (1 Tes 5, 18).
  • Kto jak kto, ale niewinny niesłusznie oskarżony Jezus miałby wszelkie powody do przeklinania swojego losu. Co robił? Łamał chleb i szeptał: „Błogosławię”! 
  • Spójrz w niebo. To naprawdę znakomita perspektywa do oceny twej sytuacji. Zwłaszcza wówczas, gdy twoje położenie wydaje się beznadziejne. 
  • Nie chodzi mi o żadne pobożne czary-mary. Błogosławienie przywraca prawdziwe proporcje: nie ma sytuacji, która wymknęła by się Bogu spod kontroli. 
  • Skąd się w nas to bierze? Może jako naród z natury bardzo religijny dosłownie potraktowaliśmy słowa ewangelisty Mateusza: „Będą narzekać wszystkie narody ziemi” (Mt 24, 30)?
  • Uwielbienie jest okrzykiem zwycięstwa w bitwie, przed którą dopiero stoimy. Jest zawsze na wyrost. Jest rodzajem skoku w nieznane, aktem zaufania, wyznaniem:”To nie moja wojna. Wiem, Kto walczy po mojej stronie”. 
  • Gdy zaczynasz uwielbiać Pana Boga, dochodzi do przemiany: On w twych oczach staje się większy, a problem, z którym się mierzyłeś, maleje. 
  • Uwielbienie zmienia rzeczywistość. Jest ono przecież tak konfrontacyjną rzeczywistością, tak inną od tego, co proponuje świat… To jedyna przestrzeń, w której człowiek nie jest w centrum, ale stoi z boku i jest wpatrzony w Boga, oddaje Mu (dosłownie!) chwałę. To jedyna przestrzeń, w której nie jesteśmy najważniejsi (Mate.o).
  • Uwielbienie jest łaknieniem czegoś, za czym wszyscy tęsknimy – bliskiej relacji z Kimś, kto nas bezgranicznie akceptuje (Grzegorz Głuch). 
  • Wiara to 24 godziny na dobę niepewności minus 1 minuta nadziei (Andre Frossard).
  • Ci, którzy rzucają światło Ewangelii, zazwyczaj stoją w mroku. Po drugiej stronie reflektora. Szukają pociechy, a słyszą: „Błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi”.
  • Wiara jest pójściem w ciemno. Bez fajerwerków, Bez zabezpieczeń. Z GPSem Słowa Bożego, który jak na złość, zamiast wybrać najkrótszą drogę, nakazuje nam jazdę przez jałową, bezkresną pustynię. 
  • Spektakularność jest potrzebna nam, byśmy zwrócili uwagę na Boga. Bóg chce się z nami skomunikować. Ale to nie jest Jego ulubiony język. On stara się do nas dostosować. Widać to jak na dłoni w rozwoju wielu wspólnot. Po początkowym boomie charyzmatów i wysypie darów następuje czas uspokojenia, wyciszenia. I mam wrażenie, że Pan Bóg lepiej się w takiej rzeczywistości czuje (s. Bogna Młynarz).
  • Więc siedź na miejscu. Nie włócz się. I uwielbiaj. Sprowadzaj królestwo na ziemię. Niech spod twoich stóp wytryskują rzeki. 
  • Istnieje ciągłość między tym światem a tamtym. Tyle, że Pan Bóg przeniesie go do wersji 2.0. Podciągniętej, ulepszonej. Wierzę w to, że Bóg – najbardziej kreatywna trój-osoba wszechświata – będzie nas nieustannie czymś zaskakiwał. Niebo będzie dopełnieniem stworzenia. Skoro ten świat będzie przemieniony, to dlaczego miałby być z niego usunięty aspekt estetyczny? Umieramy w Boga. To jedyne „miejsce”, w które można umrzeć. Po śmierci od razu wpadamy w Jego objęcia. Każdemu z nas Jezus obiecuje jednak jeszcze więcej: zmartwychwstanie ciała. Rozbrajająca jest ewangeliczna opowieść o Jezusie spotykającym nad jeziorem uczniów. Nie dowierzają, myślą, że to jakiś duch, a On wypala wprost: macie tu coś do jedzenia? Materialność zmartwychwstania jest dla wielu zgorszeniem. A ten fragment genialnie pokazuje nam, że istnieje niepodważalna ciągłość pomiędzy tym życiem a rzeczywistością zmartwychwstania. Są one – powiedzielibyśmy dziś – kompatybilne. To nie jest tak, że będziemy się musieli wszystkiego wyrzec, że po śmierci stracimy smak, nie będziemy pamiętać, rozpoznawać, rozumieć. Wręcz przeciwnie. Tam ryby będą lepsze! (ks. Grzegorz Strzelczyk)
  • Mam doświadczenie Boga. Nie jakąś wizję, ale poczucie, że zawarliśmy ze sobą konkretną umowę. Jesteśmy razem. Mówię Mu bardzo proste słowa, proszę Go o banalne rzeczy. Nie płaczę Mu w rękaw, tylko mówię, że jest ciężko. I Pan Bóg odpowiada w bardzo precyzyjny sposób. 
  • Przyszedł taki, jakiego się domyślałem już w dzieciństwie. Przyszedł do mnie. Nieśmiały, bezbronny. Nie narzucający się. Bóg przychodzi do mnie takiego, jaki jestem. Przychodzi i mówi: „Czego się smucisz?”. „Bo jest smutno” – odpowiadam. I Pan Bóg to szanuje (o. Michał Zioło OCSO).
  • Zaświaty piją z nami herbatę, stoją na przystanku, cieszą się, płaczą. Jezus w łodzi, na weselu, przy kolacji. Pan z szalejącymi dzieciakami na ręku. Zgłodniały Bóg pytający: „macie coś do jedzenia?”. Bóg przygotowujący dla mnie miejsce przy stole. Czym sobie zasłużyłem? Niczym. 
  • Pan Bóg ma spore poczucie humory. Potrafi dla naszego dobra zakpić z naszego nadęcia, z tego żałosnego napuszenia „kto my nie som”. Ale to nigdy nie jest Bóg-cynik. Chrześcijaństwo nie jest suszeniem zębów, a do jego przykazań nie należy keep smiling. To jest radość na o wiele głębszym poziomie, radość obejmująca również bóle życia. Radość z tego, że śmierć została pokonana.
  • Zostaniemy przytuleni. Tyle że, czuję to nosem, będzie to doświadczenie tak intensywne, że wykroczy poza najszerzej rozumiane pojęcie przyjemności.  

Pełne zanurzenie

Obiecywałem ostatnio, więc wklejam – moim skromnym zdaniem najlepsze myśli z książki Marcina Jakimowicza (z załogi GN) Pełne zanurzenie. O czym jest ta książka? O Bogu, na pewno. Ale przede wszystkim o człowieku, o którego ten Bóg walczy – a głupi człowiek się broni, ucieka czy za wszelką cenę próbuje pokazać, że da sobie radę sam (podczas gdy nie da). Bardzo prawdziwa – trudne i bolesne słowa o naszej ludzkiej małości, ale przedstawione w zestawieniu z nadzieją, która nie zna końca, przyniesioną przez Jezusa. 
Czasem trzeba czasu ciemności, by dostrzec, jak ogromnie brakuje nam światła. Sytuacje, które przeklinamy, okazują się zbawienne. Jezus odkupił nas w najbardziej przeklętej sytuacji, jaka mogła Go spotkać. Gdyby nie niewola Babilonu, Izraelici nie zatęskniliby za Bogiem.
Czy Bóg wyrwała Szadraka, Meszaka i Abed-Nego z tej przeklętej sytuacji przenosząc ich w bezpieczne miejsce lub gasząc rozpalony ogień? Nie. On do nich zstąpił. Bóg nie wyrwie cię z cierpienia. On do niego zejdzie. Będzie tam z tobą. Towarzyszyć ci będzie powiew Jego wiatru.
Modląc się do Niego, wołamy: „W pracy Tyś ochłodą, w skwarze żywą wodą, w płaczu utuleniem”. W płaczu, w skwarze, w pracy. Nie po płaczu, po skwarze. On jest „w”. Bóg zstępuje do przeklętych sytuacji naszego życia i przemienia je. 
Kto tu walczy. Ja czy Bóg? Dlaczego każda modlitwa tak wiele ostatnio mnie kosztuje? Bo biorę jej ciężar na siebie. Tymczasem Bóg zaprasza: złóż swój ciężar na Mnie. Oddaj mi swój czas. Usiądź, odetchnij, zaufaj. To nie ty jesteś zbawicielem swojej rodziny. Oddaj mi swoje problemy. Otwórz bramy! Ja wejdę.
Już dawno zrozumiałem, że to, co po ludzku rzecz biorąc jest mocne, imponujące, fascynujące, wcale nie musi być takim dla Boga – mówi Adam Szewczyk. – Im bardziej jesteśmy przekonani, że Boga w czymś nie ma, tym bardziej prawdopodobne, że On tam jest. Patrz: nędzna stajenka, krzyż hańby.
W słynnym traktacie „Noc ciemna” Jan od Krzyża pisze: „Bóg jest podobny do ognia, do którego wrzuca się drewno. Jeśli drewno było mokre, pod wpływem ognia staje się czarne, ciemne i brzydkie, oraz wydziela swąd. W miarę jednak osuszania ogień  coraz bardziej je ogarnia płomieniem i usuwa zeń wszystkie ciemne i brzydkie przypadłości, które są jego przeciwieństwem. W końcu, ogarnąwszy je od zewnątrz, rozpala je, zamienia w siebie, czyni je tak pięknym, jak on sam.
Pogarda jest początkiem klęski.
W modlitwie nie chodzi o modlitwę – przekonywał Abraham Joshua Heschel. – W modlitwie chodzi o Boga.

Nie potrafimy przyjąć bezinteresownej Bożej miłości. Kombinujemy, oczekujemy od Boga jakieś formy zemsty. Niemożliwe, by nie wracał do naszych grzechów. Mój przyjaciel jest facetem „po przejściach”. Kilka lat temu spotkał Boga i Jego uzdrawiającą miłość. Zobaczył wyraźnie, że jego grzechy zostały przebaczone. (…) Dlaczego Bóg tak często uzdrawiał trędowatych? Bo nieustannie rozdrapywali swoje rany.
Ciarki przechodzą mi po całym ciele, czuję dziwnie znajome ciepło. Nie mam wątpliwości – Bóg do mnie przemówił. Święta bezczelność. Sam Jezus mówi do setnika: Przyjdę i uzdrowię twojego sługę, a on odmawia, wzbrania się: Panie, wystarczy Twoje słowo. Ono ma moc uzdrowienia.
Nawet jeśli zamiary nieprzyjaciół są zdradliwe, Bóg posłuży się nimi, by nas oczyścić. (…) Bóg na naszej drodze zbawienia może posłużyć się nawet złem. W samym centrum ogrodu Eden umieścił drzewo, na którym siedział… wąż. Demon w sercu raju? Czy Pan Bóg się pomylił?
Spójrz w niebo, jak małe dziecko wznieś ręce do góry i krzyknij: Jezu, ufam Tobie! Przyjdzie tak samo, jak odszedł. Będzie miał wzniesione ręce. Do błogosławieństwa, nie do uderzania. Wzniósł je już raz na krzyżu, gdy przyciągnął ziemię do nieba. Teraz każdy, kto wznosi ręce, naśladuje ten najważniejszy gest świata. Błogosławieństwo. 
Biegamy, szukamy, napinamy mięśnie, pożeramy duchowe książki. A skarb jest na naszym polu. Zakopany pod grubą warstwą brudnej ziemi. Niektórzy z nas, przeorani cierpieniem, już rozpoznają pod bruzdami jego kształty.

Błogosławiona samotność pozwalająca zbliżyć się do Boga. Słowo określające Stwórcę jako Jednego (Ehad) można przetłumaczyć też jako „Sam”, „Samotny”. To Bóg, który opuszczony krzyczy na krzyżu: „Pragnę”; Stwórca, który staje na rozstajach dróg i bezradnie woła: Tutaj jestem, Izraelu, tutaj jestem.
Żyjemy w kulcie produktywności. Chcemy być Wincentymi Pstrowskimi Kościoła. A może spróbujmy potracić dla Boga czas? Poświęcać go – konsekrować.
Wieczność czeka. Tuż za progiem. Czekamy na nią, jak na coś bardzo, bardzo odległego. Zrywamy setki kartek z kalendarza. Tymczasem św. Tereska z Lisieux woła: „Każda chwila to wieczność. Czas jest tylko złudzeniem, snem. Bóg widzi nas już w chwale i cieszy się z naszej wiecznej szczęśliwości”. Teraz jest chwila naszego zbawienia. Nie jutro, za tysiące lat. Teraz. 
Jeśli zejdziesz z Jego ścieżek, to sam odwrócisz się do Niego plecami. A odwracając się tyłem do słońca, skupisz się na swoim długim, szarym cieniu. Pan nigdy nie przestanie być Bogiem, ale może przestać być „Bogiem dla ciebie”. Jeśli przegra konkurencję z telewizją, pracą, rozrywkami. Nawet oderwana od Niego pobożność i religijność może odsunąć Go w cień.
To nie był rachunek sumienia, ale rozpędzający się ciąg samooskarżania się. Siedziałem wypełniony goryczą, zamknięty w sobie, rozżalony, zły. I w tym wszystkim kompletny brak akceptacji swojego życia. Pułapka, na którą wpadam nieustannie. I wtedy przyszło delikatne światło. Poczułem, że Maryja szepcze mi do ucha: te oskarżenia nie pochodzą ode mnie. Nie katuj się nimi. Wejdź w modlitwę. 
Chrześcijanin to człowiek, który stoi w wyłomie muru. Jedną nogą w świętym mieście Jeruzalem, drugą na zewnątrz, w zanurzonym w grzechu świecie. Jedna decyzja, jeden mały kroczek. Albo się modlę, albo się podlę. 
Albo męka Jezusa jest prawdą o mnie o mogę to udowodnić, albo niewiele mam wspólnego z tym przedsiębiorstwem z krzyżem na dachu. I chodzę na Msze jak do sklepu. Wypełniam obowiązki jak w urzędzie. Jestem lojalny. 
Krzyż jest prawdą o mnie, o moich grzechach. Skoro Bóg wybaczył mi zdradę, to jak mógłbym milczeć?
Bez dotknięcia Ducha i zanurzenia w wody chrztu, Biblia jest dla nas „Mitologią” Parandowskiego. Czytamy, ale nie rozumiemy. Cóż z tego, że widzimy przed sobą drogę, skro jest Ona pusta? Nie widzimy na niej Jezusa, błądzimy w niezrozumiałych biblijnych cytatach, korytarzach ksiąg i proroctw. Nie widzimy Tego, który sam o sobie powiedział: „Jestem drogą”.
Rozumiem, Jezus dotknął i uzdrowił, ale dlaczego kazał wziąć ze sobą łoże? Czy wszyscy wokół muszą znać moją grzeszną, chorobliwą przeszłość? Po co? Na świadectwo. Ks. Jerzy Szymik opowiadał: Przypominam sobie jedną z ważniejszych spowiedzi mojego życia. Miała miejsce w kaplicy KULowskiego konwiktu. Spowiednik mówi: Pan Bóg ci przebaczył, zostaw już to wszystko. Nie zostawiaj tego tylko pod jednym względem: zapamiętaj doskonale te doświadczenia, ponieważ już za chwilę przyjdą do ciebie ludzie z tym samym typem trudnego doświadczenia. Być może Pan Bóg przeprowadził cię przez nie po to, byś mógł służyć wiedzą innym. Weź łoże. Na świadectwo, że Bóg uzdrawia.
Zmartwychwstały pan młody nie wypomina zbrodniarzom dramatu, lecz ponownie… zaprasza ich na wesele. Jaka jest Jego wizja nieba? „Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał”. Pokora Boga zapiera dech w piersiach. Czy przy takim Panu Młodym można nie świętować?
Pan działa „pięć pod dwunastej”. Gdy już zawiodą absolutnie wszystkie ludzkie powiązania, znajomości. Wiele razy doświadczyłem tego na własnej skórze. Działał, gdy już zniechęcony machnąłem ręką. Wtedy wiedziałem, że to Jego ręka. Nie mogłem niczego przypisać sobie.
Ile razy już upadałem przez ten sam grzech? Ile razy znów dałem się nabrać? Chorowałem na „swoją chorobę”. Historia uczy nas tego, że niczego nas nie nauczyła – kręcą głową sceptycy. Mają sporo racji.
Brać węże do ręki to łapać szatana na gorącym uczynku. Laska, którą Mojżesz dokonał cudów, zamieniła się w węża. Pan rozkazał: chwyć go! I jadowity gad powtórnie stał się punktem oparcia. Ileż to osób wyprowadza innych z grzechów, w których wcześniej sami tonęli! Bernard Natanson, zanim stał się obrońcą życia, zabił tysiące nienarodzonych. Złap węża. Uderzysz nim w skałę. Wytryśnie woda. 
Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. 
„Kiedyś to było dobrze. Jezus przechodził, uzdrawiał” – marudzimy. Jezus nie wszedł do domu urzędnika. Uzdrowił jego syna „na odległość”, dotknął go słowem. Dlaczego narzekasz? Przecież słyszałeś w niedzielę Ewangelię. Uwierzyłeś Bogu na słowo? Wracaj, syn twój żyje. 
Skandal. Bóg schodzi z tronu, by na kolanach umyć stopy tym, którzy za kilkanaście godzin uciekną, zaprą się Go, stchórzą. Aniołowie zasłaniali skrzydłami swe oczy przed Jego pokorą. Bo On nieustannie chce im służyć.

Co zrobił Jezus cudownie rozmnażając chleb? Wzniósł oczy do nieba i zaczął błogosławić. Co u ciebie? Stara bieda. Wciąż źle ci się wiedzie? Ciągle spuszczasz wzrok na ziemię i przeklinasz?
„Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Piotr, który złożył takie wyznanie, niedługo potem krzyknął: nie znam tego człowieka. To ciekawe. Nie widział już wtedy w Jezusie „Mesjasza, Syna Bożego”, ale nawet zwykłego człowieka. Upadł bardzo nisko. Ale jest skałą. Pan buduje świątynię, zbierając odrzucone kamienie. 
Przynosili chorych pod sam koniec dnia, gdy było ciemno. Gdy lekarze bezradnie rozkładali ręce. „Pięć po dwunastej”, gdy człowiek nie potrafił już niczego zmienić. Zaszło słońce, pojawił się Bóg. Wielu moich znajomych sporo straciło: zdrowie, rodzinę, pieniądze. Znaleźli Boga. Za nic nie oddadzą tej perły. Pan położył na ich głowach rękę i uzdrowił ich. Późnym wieczorem.
Wolałbym sam umrzeć, niż widzieć śmierć syna. Domyślam się, co czuł samotny Bóg widząc agonię Golgoty i rozpiętego między niebem a ziemią niewinnego Baranka. Od dwóch tysięcy lat żyjemy w czasach ostatecznych. Bóg przyszedł na świat. Ale nie spodobał się ludziom. Zabili go, wyrzucając poza miasto. Powróci. 
Działacz katolicki – reaguję na te słowa alergicznie. Pasują do najemników, nie synów. Całe życie będę zapracowywać na Bożą miłość, żonglować zasługami, w końcu domagać się nagrody. A synowie siądą na kolanach Ojca. Początkowo nie będą mieli śmiałości, ale zaprowadzi ich tam ogromna tęsknota. Jaką świętą bezczelność miała Mała Tereska, która chciała stanąć przed Bogiem z pustymi rękami!
Łatwo jest pisać o śmierci. Trudniej umierać z dnia na dzień. Bóg daje mi niesłychaną obietnicę: otworzy mój grób i krzyknie: Wstawaj. Już teraz woła: wyjdź na zewnątrz! Ale ja bronię się: Po co? Czy wszyscy muszą widzieć, że jestem martwy? Że nie ma we mnie wiary?
Scenariusz każdego grzechu. Szept: Spróbuj, na pewno nie umrzesz! Widzę, że zakazane drzewo „jest rozkoszą dla oczu”. Zrywam owoc. Dostrzegam swoją nagość, a w tym samym czasie Bóg przechadza się po ogrodzie, w porze powiewu wiatru (Ruah). Jest pełen błogosławieństwa. Ja nie mogę złapać tego wiatru w żagle, otworzyć się na łaskę, bo ukrywam się w zaroślach i odwracam twarz. Znów dałem się nabrać.

 Zachęcam do poczytania 🙂