Cisza wielka, bo Król zasnął

Tym razem nie wkleję na początku Ewangelii dnia, jest bardzo długa – opis Męki Pańskiej według św. Jana można znaleźć np. tutaj.

Zresztą, tak naprawdę wydarzenia Wielkiego Piątku, droga krzyżowa i śmierć Jezusa na krzyżu właściwie nie wymagają komentarza, nie trzeba do nich nic dodawać. Czytaj dalej Cisza wielka, bo Król zasnął

Inna perspektywa

Był pewien chory, Łazarz z Betanii, ze wsi Marii i jej siostry, Marty. Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi. Jej to brat, Łazarz, chorował. Siostry zatem posłały do Niego wiadomość: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz”. Jezus, usłyszawszy to, rzekł: „Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą”. A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Gdy posłyszał o jego chorobie, pozostał przez dwa dni tam, gdzie przebywał. Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: „Chodźmy znów do Judei”. Rzekli do Niego uczniowie: „Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz?” Jezus im odpowiedział: „Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin? Jeśli ktoś chodzi za dnia, nie potyka się, ponieważ widzi światło tego świata. Jeżeli jednak ktoś chodzi w nocy, potknie się, ponieważ brak mu światła”. To powiedział, a następnie rzekł do nich: „Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę go obudzić”. Uczniowie rzekli do Niego: „Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje”. Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówi o zwyczajnym śnie. Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: „Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego”. A Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć”. Kiedy Jezus tam przybył, zastał Łazarza już od czterech dni spoczywającego w grobie. A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów. I wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po utracie brata. Kiedy więc Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. Marta więc rzekła do Jezusa: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”. Rzekł do niej Jezus: „Brat twój zmartwychwstanie”. Marta Mu odrzekła: „Wiem, że powstanie z martwych w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”. Powiedział do niej Jezus: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” Odpowiedziała Mu: „Tak, Panie! Ja mocno wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”. Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała ukradkiem swoją siostrę, mówiąc: „Nauczyciel tu jest i woła cię”. Skoro zaś tamta to usłyszała, wstała szybko i udała się do Niego. Jezus zaś nie przybył jeszcze do wsi, lecz był wciąż w tym miejscu, gdzie Marta wyszła Mu na spotkanie. Żydzi, którzy byli z nią w domu i pocieszali ją, widząc, że Maria szybko wstała i wyszła, udali się za nią, przekonani, że idzie do grobu, aby tam płakać. A gdy Maria przyszła na miejsce, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go, padła Mu do nóg i rzekła do Niego: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Gdy więc Jezus zobaczył ją płaczącą i płaczących Żydów, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: „Gdzie go położyliście?” Odpowiedzieli Mu: „Panie, chodź i zobacz!” Jezus zapłakał. Żydzi więc mówili: „Oto jak go miłował!” Niektórzy zaś z nich powiedzieli: „Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?” A Jezus, ponownie okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus powiedział: „Usuńcie kamień!” Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: „Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie”. Jezus rzekł do niej: „Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?” Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: „Ojcze, dziękuję Ci, że Mnie wysłuchałeś. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie tłum to powiedziałem, aby uwierzyli, że Ty Mnie posłałeś”. To powiedziawszy, zawołał donośnym głosem: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!” I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce przewiązane opaskami, a twarz jego była owinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić”. Wielu zatem spośród Żydów przybyłych do Marii, ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. (J 11, 1-45)

W kolejnym, trzecim już chyba, tygodniu – niedzieli – w której większość z nas, w dużym uproszczeniu: poza kapłanami, nie ma bezpośredniego dostępu do stołu Eucharystii, w którym coraz bardziej odzywa się w sercach ludzi wierzących pragnienie karmienia się Ciałem Pana – Jego Słowo stawia przed nami kolejny dowód na to, że Bóg przychodzi po to, aby uzdrawiać i przenikać wszelkie, nawet najtrudniejsze, sytuacje naszego życia (i to bynajmniej Słowo nie przypisane ad hoc, teraz, do sytuacji w Polsce czy szerzej, na świecie – ale na stałe do 5 niedzieli Wielkiego Postu).

Czytaj dalej Inna perspektywa

Panie, wiem, że jesteś życiem, przecież umieram

Przyznam się bez bicia – te 2 wyjątkowe i bardzo szczególne dni w roku, a więc 01 i 02 listopada, tym razem z AD 2016 po prostu przeleciały mi koło nosa. Dosłownie. Tak, byłem na cmentarzu, myślałem o tych, którzy odeszli – ale tak naprawdę absorbowała mnie pewna inna sprawa, zawodowa powiedzmy, która gdzieś tam ciągle w tle była. A więc – dowód mojej słabości i rozproszenia chociażby. Ten wpis w pewnym sensie traktuję jako motywację do tego, aby wykrzesać z siebie pewne przemyślenia – zmusić się do ich uzewnętrznienia – i te sprawy lepiej sobie uświadomić. Szczególnie w kontekście masakrycznie infantylnego utożsamiania przez wielu – rzekomo wierzących i praktykujących – obydwu tych dni jako „święta zmarłych”…

Czytaj dalej Panie, wiem, że jesteś życiem, przecież umieram

Odszedł kardynał Franciszek Macharski – biskup Bożego Miłosierdzia

Mówi się ostatnio, że to jest czas wielkich odejść – odchodzą, zresztą nie tylko duchowni, ale ludzie wielkiego formatu, znani, szanowani, mądrzy, do których doświadczeń i myśli nie raz i nie dwa razy sięgamy, którzy przez całe swoje życie (a że starsi od nas – to z naszego punktu widzenia „od zawsze”) byli dla każdego takim jasnym miejscem na świecie: z powodu tego, co robili, kim byli, albo czasami wystarczyło to, jak żyli. We wtorek 02 sierpnia 2016 r. do tego grona dołączył + kardynał Franciszek Macharski.

Czytaj dalej Odszedł kardynał Franciszek Macharski – biskup Bożego Miłosierdzia

Nie płacz – Bóg nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, stanęli – i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. (Łk 7,11-17)

To nie jest tekst o tym, że Bóg czyni cuda – to wiemy, choć nikt z nas nie jest w stanie tak precyzyjnie powiedzieć, dlaczego w tym miejscu (obrazek powyżej) do cudu doszło, a gdzie indziej nie. To wie tylko Bóg i wierzymy, że w ten sposób wypełnia się Jego wola. Według mnie, to tekst bardziej o tym, że Bóg jest blisko i wysłuchuje wtedy, kiedy Go prosimy, choć nie zawsze tak, jak byśmy to widzieli, tego pragnęli. 

Czytaj dalej Nie płacz – Bóg nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Oby chociaż szczypta twojej mądrości w nas pozostała

Pomimo zaawansowanego wieku, jakoś nigdy nie myślałem, że przyjdzie mi tak szybko wspominać człowieka, który wiąże się z moją świadomą przygodą z Kościołem właściwie od początku. A jednak. W uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 03 maja 2016 r. o godz. 16:12 w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku zmarł arcybiskup senior Tadeusz Gocłowski CM. Przebywał on w szpitalu od blisko dwóch tygodni w związku z rozległym udarem mózgu, jakiego doznał pod koniec kwietnia. 03 maja 2016 r. przeszedł kolejny wylew, w wyniku którego zmarł. Dla mnie ten tekst jest bardzo trudny i sporo czasu oraz wysiłku kosztowało mnie jego napisanie.

Czytaj dalej Oby chociaż szczypta twojej mądrości w nas pozostała

O Janie jeszcze kilka słów

Te dni ostatnie są jakieś takie melancholijne dla mnie, przepełnione – jakby w tle, bo przecież praca, dom, obowiązki i inne bieżące sprawy – pewnymi myślami o przemijaniu, kruchości życia, tym jak to wszystko jest nietrwałe. Oczywiście, w kontekście odejścia Jana Kaczkowskiego, który wczoraj nieopodal w Sopocie został pochowany. Piękna to była uroczystość, bo przyszły mu podziękować za to, kim był i jaki był, dosłownie tłumy ludzi.

Czytaj dalej O Janie jeszcze kilka słów

Odszedł Jan Kaczkowski

Wczoraj – drugi dzień świąt wielkanocnych, sielanka rodzinna, trochę odpoczynek po dość intensywnej samej Wielkanocy. I w tym wszystkim wczesnym popołudniem jakoś wyskoczyło mi w komórce: ks. Jan Kaczkowski zmarł. Jak to??? Jan??? Człowiek, który żył na pełnej petardzie? Człowiek, który po ludzku już dawno żyć nie powinien? A jednak. Tak właśnie. Janek odszedł, przeszedł w tę drugą, lepszą część życia.

Czytaj dalej Odszedł Jan Kaczkowski

Zmarł o. Jan Góra OP

W dobie internetu informacje rozchodzą się bardziej niż szybko – wiedziałem już wczoraj. Mniej więcej o tej porze podano publicznie informację o śmierci o. Jana Góry OP (1948-2015). Parafrazując ks. Adama Bonieckiego w kontekście jego książki „Abonent czasowo niedostępny” – do listy takich abonentów, którzy przeszli już na drugą stronę, doszedł kolejny – w mojej ocenie wielki – człowiek. Zmarł – i „umarła” na jakiś czas dominikańska www, serwer kaznodziejów nie wytrzymał ilości wejść…
Nazwisko pewnie gdzieś tam każdemu się kołacze w głowie, szczególnie jeśli zestawić je z jowialną i dobrotliwą twarzą, opatrzoną siwą czupryną – a całość w białym habicie. „Człowiek od Lednicy”.
Rocznik 1948, w Zakonie Kaznodziejskim już od 1966 r., śluby wieczyste złożył w 1972 r., święcony 2 lata później. Z 41 lat kapłaństwa jakieś 39 spędził w Poznaniu, właściwie jako duszpasterz akademicki przez całe życie (wcześniej lata 1974-1976 spędził w Tarnobrzegu). „Człowiek od młodych”.
Polska poznała go szerzej i zaistniał medialnie, gdy w 1997 r. zaangażował się w dzieło swojego życia: nad Jeziorem Lednickim wybudował stalową bramę w kształcie ryby – znaku pierwszych chrześcijan. Obrazek, jaki zna dzisiaj pewnie większość, niewierzących i wierzących. Wydarzenie, event, które od kilkunastu lat gromadzi całe rzesze młodych ludzi w I sobotę czerwca na wspólnej modlitwie i uwielbieniu Boga (od jakiegoś czasu także mające odpowiednik dla starszych – Lednicę Seniora). Całkowicie oddany w organizację Lednicy, twórca ośrodka duszpasterstwa młodzieży Dom św. Jacka w Jamnej. Stworzył tam również… pustelnię św. Marii Magdaleny, którą bardzo cenił (dla mnie – wow! – człowiek, który również interesował się św. Charbelem! – napiszę o nim, postaram się niedługo, zbieram się już od jakiegoś czasu, ale nie wychodzi).
Co jest ciekawe – a o czym nie wszyscy wiedzą i nawet teraz nie wszędzie się mówi – nie zawsze było o. Janowi po drodze z hierarchią kościelną w naszym kraju. Początkowo jego inicjatywa wcale nie budziła zachwytu, o czym napisał ks. Adam Boniecki MIC. Jak wspomina bp Edward Dajczak:

Ceniłem w tym człowieku coś bardzo ważnego. On miał odwagę  robić rzeczy, których wielu ludzi robić się bało. Tworzył niepowtarzalną historię Kościoła, dlatego w Kościele w Polsce nie zawsze było mu łatwo znaleźć się z tym wszystkim.

Duże znaczenie miała osoba ówczesnego ordynariusza – abp. Henryka Muszyńskiego – który najwyraźniej aprobował działania dominikanina. Pewną, hm, słabość, a na pewno estymą darzył o. Jana św. Jan Paweł II, który zaaprobował tę inicjatywę, błogosławił Lednicę z lotu ptaka. Efekt? Zaczęli się tam pojawiać hierarchowie kościelni, z młodymi jeździ tam tłum księży. Wydarzenie opisywały media katolickie z każdej możliwej „strony” – teksty w Tygodniku Powszechnym, reportaże i relacje w TV Trwam. Uniwersalność, która docierała wszędzie.
O jego skromności i dystansie do samego siebie świadczyły pięknie te słowa:

Zapytano Go kiedyś, jaki byłby Kościół, gdyby każdy duchowny był na miarę Jana Góry? „Byłby nie do zniesienia i nie do wytrzymania. Jeżeli mnie samemu ze sobą jest tak ciężko, to aż strach pomyśleć, co by było, gdyby wszyscy byli tacy sami” – odparł.

Niesamowicie bezpośredni, skuteczny po prostu w tym co robił, jak pisze Marcin Jakimowicz:

Był bezczelny. Pamiętam, jak wparzył kiedyś bez zapowiedzi do Wydawnictwa św. Jacka i od drzwi wypalił: „Ile książek dacie mi dla mojej młodzieży?”. Na tak postawione pytanie trudno było dać odmowną odpowiedź. Bez tej bezczelności nie byłoby jednak Hermanic, Jamnej i wielotysięcznych spotkań pod Rybą…

Zresztą cały powyższy tekst daje konkretny obraz zmarłego, bo autor sporo miejsca oddał na wypowiedzi samego o. Jana.
Paradoks – dzień przed śmiercią wygłosił homilię na Mszy Świętej z okazji 50-lecia święceń kapłańskich o. Karola Meissnera OSB, zarejestrowaną w całości. Czy wiedział, że zbliża się jego czas? Że przed nim ostatnia noc na tym świecie? Zakończył ją bardzo krótko, ale jak wymownym cytatem: Jestem Twój. Więc zbaw mnie. Amen! U Boga nie ma przypadków. Wierzę, że go wysłuchał.
O. Jan Góra zmarł 21 grudnia o godz. 19.33 w Poznaniu. Zasłabł w trakcie odprawiania Mszy Świętej  a podjęta reanimacja nie przyniosła efektu. Przyczyną śmierci było ustanie akcji serca i obrzęk płuc. Umarł „na służbie” – dosłownie, przy ołtarzu. Trudno o piękniejsze odejście dla kapłana. I to jeszcze u zwieńczenia czasu Adwentu.
Co będzie dalej? Życie się potoczy. Mam nadzieję, że dzieło związane z Lednicą i Jamną przetrwa wraz z duchem o. Góry i będzie pięknie kontynuowane. Oby.
Pewnie w internecie milion zdjęć o. Góry można znaleźć. To jakoś mi pasuje do jego odejścia, nie wiem, czemu.
Dzisiaj modlę się za o. Jana i każdego czytającego te słowa o to proszę. Ale jestem dziwnie spokojny, że to bardziej on z góry modli się ze mną, i za mnie.