Te dni ostatnie są jakieś takie melancholijne dla mnie, przepełnione – jakby w tle, bo przecież praca, dom, obowiązki i inne bieżące sprawy – pewnymi myślami o przemijaniu, kruchości życia, tym jak to wszystko jest nietrwałe. Oczywiście, w kontekście odejścia Jana Kaczkowskiego, który wczoraj nieopodal w Sopocie został pochowany. Piękna to była uroczystość, bo przyszły mu podziękować za to, kim był i jaki był, dosłownie tłumy ludzi.
Nie, nie zamierzam nawet podejmować próby stworzenia choćby rozmiarów wikipedycznych biografii Jana. Zainteresowanych odsyłam do „Życia na pełnej petardzie” czyli jego drugiej książki. Swoją drogą, liczę na taką biografię, że kiedyś powstanie.
Ale kilka dosłownie kwestii.
Po pierwsze – cieszę się, że wszystkie pojawiające się o Janie w tych dniach wspomnienia – bez względu na to, czy będące autorskimi zapisami osób, które na jakimś tam etapie życia Jana poznały, czy też teksty dziennikarskie – oddają bardzo pięknie jego… oryginalność? nieszablonowość? Na pewno autentyczność, bezpośredniość, ale równocześnie stanowczość, upór, lubowanie w prowokowaniu, specyficzne poczucie humoru. Co jest w tym pięknego? Ano to, że każdy opisuje Jana po swojemu – ale autentycznie, tak, jak go odczuwał, odbierał, interpretował (jak widać, z pewnym wspólnym dla większości mianownikiem). Żadne to górnolotne laurki, epopeje, pomniki – no, może listem przesłanym przez biskupa, o tym, jaki to był „gorliwy oraz oddany Kościołowi i ludziom kapłan”; czyli pięknym sloganem, którym można opisać każdego księdza (a jakby zamiast „kapłan” zrobić „człowiek”, to już w ogóle uniwersalny)…
Po drugie – zadziwił mnie tekst prof. Jana Hartmanna na jego blogu. Nie chcę mu robić reklamy, więc linka nie podam – łatwo znajdziesz. Z ciekawości przeczytałem i zgłupiałem. Bo wynikało z niego, że Jan Kaczkowski to może i formalnie księdzem katolickim był, ale właściwie to stał w opozycji do prawie wszystkiego w Kościele, a właściwie to był taki mocny lewicowiec. Tego rodzaju teksty to w mojej ocenie bardzo mocne nadużycie i próba instrumentalnego wykorzystania – niegodnego, bo dotyczącego osoby zmarłej, która już nie może ripostować – powszechnie pozytywnego i bardzo dobrze odbieranego człowieka, przy jednoczesnym chyba pomyśle na dość karkołomne udowadnianie, że duchowny ten właściwie to nic nie miał wspólnego z Kościołem, któremu kilkanaście lat, do śmierci, wiernie służył. Taki on mój (Hartmanna) a nie wasz, zły Kościele, którzy go chcecie zawłaszczyć… Trochę absurd, prawda?
Owszem, Jan nie raz i nie dwa razy bardzo dobitnie się wypowiadał. Bardzo dokładnie, bezbłędnie wręcz punktował pewne patologie w polskim Kościele, nazywał po imieniu błędy i rzeczy niewłaściwe – przez co trudno go było uznać go za ulubieńca biskupów (kto zna trochę to środowisko za obecnego biskupa – ten wie, że nie ma czego [kogo] zazdrościć…). Tak, w mojej ocenie antyklerykał – ale w takim dobrym tego słowa znaczenia, traktujący kapłaństwo nie jako sposób na wygodne uprzywilejowane życie, ale posługę do końca i w każdej sytuacji. Bardzo często „walił” w dziwną wyniosłość duchownych, a może ją trochę wyśmiewał, jednocześnie zawsze podkreślając – wprost lub w sposób dorozumiany – że kieruje nim troska o Kościół i do Kościoła. Co istotne, i co bardzo podkreślał, piętnował postawy, działania – a nie osoby, wielokrotnie podkreślając konieczność poszanowania każdej osoby. Już samo jego umiłowanie liturgii, w tym tej „starej”, trydenckiej – fakt notoryjny, przez wielu dzisiaj wspominany – świadczy jednoznacznie o tym, ile w nim musiało być wiary.
I po trzecie, dzisiaj miałem chwilę na adorację Najświętszego Sakramentu, i tak sobie Jana wspominałem… Pan Bóg odpowiedział bardzo szybko – w czytaniu z dzisiejszej jutrzni:
Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana. Po to bowiem Chrystus umarł i powrócił do życia, by zapanować tak nad umarłymi, jak nad żywymi (Rz 14, 7-9)
Ja nie mam żadnych wątpliwości, dla kogo swoje życie przeżył Jan. I bardzo wierzę, że dzisiaj ten właśnie Jezus Chrystus – do którego Jan należy dosłownie i całym sobą, nieskrępowany już niczym ziemskim – sam jest dla Jana nagrodą.
Ksiądz Jan wspaniały człowiek i prawdziwy kapłan.To nie lewicowy i nie prawicowy.Nie rozpatruję jego postawy w takich kategoriach.Był człowiekiem sprawiedliwym a że to co czasami powiedział zabolało to coś znaczy.Dla mnie osobiście wiele dopomógł w trudnym czasie kiedy też brałam chemię,później naświetlania i może dzięki niemu szybciej pozbierałam się i dzisiaj wracam do pracy.Może nie mam wiele sił ale on też nie miał i pracował,głosił kazania i mówił że trzeba jeszcze coś zrobić a nie nakrywać się kołdrą i czekać na śmierć.Idąc do pracy modlę się za jego wstawiennictwem o siły na te kilka godzin.Pracuję jako pielęgniarka w na oddziale onkologicznym i od ks.Jana dużo nauczyłam się jak rozmawiać z ludźmi a przede wszystkim nie bać się rozmawiać.Myślę też że ten człowiek to znak czasu dla naszego duchowieństwa ale nie ich przeciwnik.