Rzeżucha

Jezus znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej /pozostając/ na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. A gdy był sam, pytali Go ci, którzy przy Nim byli, razem z Dwunastoma, o przypowieść. On im odrzekł: Wam dana jest tajemnica królestwa Bożego, dla tych zaś, którzy są poza wami, wszystko dzieje się w przypowieściach, aby patrzyli oczami, a nie widzieli, słuchali uszami, a nie rozumieli, żeby się nie nawrócili i nie była im wydana /tajemnica/. I mówił im: Nie rozumiecie tej przypowieści? Jakże zrozumiecie inne przypowieści? Siewca sieje słowo. A oto są ci /posiani/ na drodze: u nich się sieje słowo, a skoro je usłyszą, zaraz przychodzi szatan i porywa słowo zasiane w nich. Podobnie na miejscach skalistych posiani są ci, którzy, gdy usłyszą słowo, natychmiast przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie korzenia i są niestali. Gdy potem przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują. Są inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. W końcu na ziemię żyzną zostali posiani ci, którzy słuchają słowa, przyjmują je i wydają owoc: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. (Mk 4,1-20)

Pierwsza obserwacja – poranna Msza, ok. 20 osób w kościele (średnia wieku ~65-70 lat, „stali bywalcy”, skład praktycznie ten sam codziennie): znudzenie i zniecierpliwienie. Tak mniej więcej od połowy tekstu – miejsca, gdzie kończy się meritum przypowieści, a zaczyna autorski komentarz Jezusa. Perykopa ewangeliczna już ciut dłuższa niż zwykle (efekt murowany – bodajże wieczorna Msza wigilijna 24 grudnia, czyli ewangeliczny rodowód Jezusa – Mt 1, 1-17) i ludziom już brakuje cierpliwości, jakby się spieszyli, co w kontekście ich wieku wydaje się, hm, dość dziwne. Ale tak już mamy. Ewangelii posłuchamy, byle nie za długo. 
Cztery sytuacje – ziarno upadające na cztery różne miejsca. Droga, skały, ciernie, i wreszcie żyzna ziemia. To oczywiście tylko przykładowe obrazki, bo można by je mnożyć – ale warto zwrócić uwagę, jaka jest proporcja: w ilu przypadkach z tego Słowa cokolwiek było, wydało owoc? Ano tylko w jednym z czterech. Samo życie. To Słowo Bóg kieruje do każdego i zawsze, chociaż każdy inaczej je może przez pryzmat swojego życia odczytać, o ile zechce. 
Czasami mi się nie chce, olewam je albo celowo ignoruję – i wtedy jest jak z tym na drodze, szlag je trafia od razu, nie ma szansy się zakorzenić. Czasami w sumie to mi się nie chce, ale jakby jakiś wyrzut sumienia, albo jakaś jedna fraza czy myśl (wystarczy – na co Jezus zwraca uwagę, może być przy tym nawet dużo radości i zapału!) – jest jakiś kawałek podatnej gleby, aby Słowo wykiełkowało, ale za mało, żeby nasionko mogło przetrwać, i usycha jak tamto pomiędzy skałami. Jeszcze kiedy indziej, Słowo padnie w sercu na podatny grunt, jest chęć i dobra wola, ale w perspektywie czasu a to zapomnę, a to mi się nie chce, a to coś życiowego odwróci moją uwagę – i kończy się tak, jak pomiędzy chwastami, czyli ziarenko, hen, gdzieś tam ginie zagłuszone. Dopiero – czasami – Słowo trafia na podatny grunt, ale nie tylko na chwilowe uniesienie, dużo planów bez przełożenia na rzeczywistość, ale na człowieka gotowego do tego, aby to ziarno pielęgnować, poświęcić mu czas, siły, nie tylko coś zaplanować – ale i zrealizować, Powoli, może i w trudzie, bez spektakularnych, na „już” sukcesów, ale wytrwale do celu. Ja lubię to porównywać z sianiem rzeżuchy – taka tradycja u mnie w domu, sianie przed Wielkanocą – kiedy z małych nasionek, umieszczonych w doniczce, wyrastają piękne zielone łodyżki, cały bukiet na świąteczny stół. 
I to dopowiedzenie Jezusa – kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. Lubimy się dobrze czuć – przecież, gdzie tam, to nie do mnie; no na Mszy jestem, Komunię przyjąłem, i co – że do mnie? Tak, może przede wszystkim. Jest wielu takich, którzy grzeszą, są daleko, wiele ich dzieli od Boga, ale cały czas wierzą w Niego i brakuje im siły, aby coś zmienić – i dla nich On ma swoje miłosierdzie. A równocześnie wielu stoi blisko ołtarza, i grzeszy pychą, będąc przekonanym o swojej… doskonałości? poprawności? świętości? 
Te słowa przypowieści są do każdego skierowane. Może i dzisiaj Jego Słowo padło na żyzną glebę mojego serca – i świetnie. A jak było wczoraj, przedwczoraj…? I co ważniejsze – jak będzie jutro?

Pomódlcie się za aplikantów

Nie podejrzewam, aby tego bloga czytało zbyt wielu prawników.
Faktem jest, że ja sam – jak również sporo Koleżanek i Kolegów tak w Gdańsku, jak i wielu miejscach Polski, zarówno aplikantów radcowskich, jak i adwokackich – przygotowujemy się do egzaminu zawodowego (radcowskiego, adwokackiego), który będziemy zdawać w dniach 11-13 marca 2015 r.

Nie wchodząc w szczegóły – baaardzo duża ilość materiału, każdy prawie pracuje zawodowo, a czasu nie ma zbyt wiele. Stąd pomysł – pomóżcie modlitwą! 
Ja już jestem na urlopie od poniedziałku – staram się ogarną gigabajty skryptów, komentarzy i innych pomocnych rzeczy, powtórzyć przepisy i wprawić się w rozwiązywaniu kazusów. Z jednej strony – sporo czasu, z drugiej strony – wcale nie tak dużo. Staram się dzień zaczynać Mszą Świętą – póki co się udaje. Za to jakoś weny do nauki brak… 
Dlatego – i ja, i inni, prosimy o wsparcie. Żebyśmy ten czas na naukę dobrze wykorzystali, uczyli się tego z czego kazusy dadzą nam do rozwiązywania, żeby komisje egzaminacyjne były życzliwie i aby się po prostu udało zdać – co stanowi ukoronowanie nie tylko 5 lat studiów, ale i kolejnych 3 lat aplikacji (nauka, praktyki, występowanie w sądzie itp).
Nie wiem, ile osób deklaruje się jako wierzący (ale znam takich w swoim środowisku, jest ich całkiem sporo) – ale na pewno każda taka osoba, a nawet nie identyfikująca się specjalnie z Kościołem, wiarą i Bogiem będzie wdzięczna za życzliwe wsparcie i pamięć.
W imieniu wszystkich zdających – dzięki!

Żeby ta intencja była widoczna – wrzuciłem ją też w moduł w menu po prawej stronie.

Blogowe porządki

Wreszcie jest troszkę czasu, więc robię porządki w linkach blogowych. 
I dziwnie tak jakoś, zniknęło baardzo dużo blogów – w tym takie jak kapelan68.net czyli blog x Tomasza Sękowskiego (pewnie dlatego, że jako proboszcz nie ma już czasu pisać, a szkoda). x Artur Stopka kilka miesięcy temu zamknął swój stukam.pl. Jeden blog usunąłem, bo autor – poza sprawami wiary – pisuje obecnie na różne inne, w tym polityczne, a tego jakoś nie chcę czytać. 
I tak się trochę też wzruszam – bo widzę, że nadal „wiszą” w sieci blogi, na których ostatni wpis jest z 2006 r. (blisko 9 lat!), a które swego czasu czytywałem dość często… Jest blog dziewczyny, która skończyła pisanie w momencie podjęcia decyzji o wstąpieniu do zakonu. Takie blogi zostawiam w linkach – na pamiątkę. 
Obserwacja na marginesie – sporo ludzi, poza tymi których blogi po prostu zniknęły, przenosi się na platformę blogową Deon.pl 🙂 Co jeszcze ciekawsze – najfajniejsze znalezione jakiś czas temu blogi (o. Grzegorz Kramer, Hipster Katoliczka i inne) też są najczęściej na Deon.pl (uwaga – to nie jest lokowanie produktu). 
Każdy z nas wie, co ma w swojej głowie. Dla mnie czasami chwilą zachwytu jest moment, kiedy czytam myśli kogoś innego – i taka lampeczka się zapala, jak w kreskówce: wow, świetna myśl. Dlatego czytam – na ile mam czas i siłę – blogi, właśnie wiary dotyczące.

ps. Porządki nie dokończone – jako że coś się wysypało z mechanizmem Blogspota w pewnym momencie :/

Moje Biblie

Hm, może nie każdy, kto te słowa czyta, ale pewnie prawie każda z takich osób, posiada Pismo Święte. Swoje własne prywatne, może rodzinne (domowe), albo babci, dziadka, cioci, wujka. Takie, które gdzieś tam jest – w domu własnym, rodzinnym, a może u tej dalszej rodziny. 
Zakładam, że do tej Biblii – jaka by ona nie była – zaglądamy i nie tylko dzielnie kurzy się 363 dni w roku, żeby wyczyszczona ozdobiła stół przez pół godziny w dniu kolędy. Żeby ksiądz zobaczył – „oo, jacy porządni, Pismo Święte mają” – co jest bez sensu o tyle, że bardzo łatwo można zweryfikować, czy kiedykolwiek książka była otwierana i używana (widać, czasami gołym okiem – zdarzają się kartki posklejane jeszcze przez wydawcę), czy tylko robi za element dekoracji okolicznościowej, czyli jest de facto bezużyteczna. 
Wstyd się przyznać, ja swoje ulubione z okresu podstawówki Pismo Święte gdzieś zapodziałem, i to pewnie właśnie w okolicy końca tejże pierwszej części mojej edukacji (kontynuowanej – heh – do dzisiaj…). W efekcie z ciężko zarobionych ówcześnie pieniędzy kolędowych – a co, chodziło się, i to przez lat pewnie jakieś 15? – podreptałem do znanej w okolicy księgarni i nabyłem wygodne duże wydanie słynnej Tysiąclatki, czyli Biblii Tysiąclecia. Sprawdziłem, na tyle stare, że dzisiaj już w księgarni www Pallotinum niedostępne 🙂 Starałem się czytać, a jak – a to losowo, a to się kiedyś zaparłem i przeczytałem według jakiegoś znalezionego w necie planu czytania Pisma Świętego. Ale tak się jakoś nie mogłem przyzwyczaić do niej. Poza tym, z perspektywy czasu nie pomyślałem o praktycznym aspekcie – rozmiar. Ciężko nosić coś, co rozmiarem i gabarytem przypomina Schematyzm Archidiecezji Gdańskiej AD 2011 (he, he, he…), albo, jak kto woli, jeden średni tom jakiegokolwiek komentarza do pierwszego z brzegu kodeksu. Po polsku – cegła. 
Potem przyszło bierzmowanie – AD 2000 – i w ramach jednej z pamiątek (co wydaje się sensowne mocno, pomimo tradycyjnych krzyżyków, bo chyba przekazanie młodym Pisma Świętego bardziej się przyda?) otrzymałem wraz z pozostałymi osobami przystępującymi do sakramentu Pismo Święte Nowego Testamentu – małe, ładna twarda i dość niespotykana okładka, również z Pallotinum (i również dzisiaj nieosiągalne). Bardziej nowoczesne przepisy, ładne, tak się jakoś przywiązałem. Do tego – wow – posiadało indeks, co nie da się ukryć jest bonusem i czasami ułatwiało korzystanie.
Jakiś czas temu usłyszałem o nowym wydaniu, najnowszym przekładzie z inicjatywy paulistów. Że bogate komentarze, bardziej przystępny język przekładu. Uderzyła mnie – wyczytana gdzieś – odmienna interpretacja prologu Ewangelii św. Jana (J 1, 1-5). 
W Tysiąclatce – znam na pamięć, i pewnie niektórzy z nas ze słyszenia w kościele w okresie okołoświątecznym – brzmi to tak:
Na początku było Słowo, 
a Słowo było u Boga, 
i Bogiem było Słowo. 
Ono było na początku u Boga. 
Wszystko przez Nie się stało, 
a bez Niego nic się nie stało, 
co się stało. 
W Nim było życie, 
a życie było światłością ludzi, 
a światłość w ciemności świeci 
i ciemność jej nie ogarnęła. 

Za to u paulistów, poza niuansami tłumaczenia, mamy zupełnie inną budowę zdań:
Na początku było Słowo, 
a Słowo było u Boga, 
i Bogiem było Słowo. 
Ono było na początku u Boga. 
Wszystko zaistniało dzięki Niemu.
Bez Niego zaś nic nie zaistniało.
To, co zaistniało, 
w Nim było życiem.
A życie to było światłością dla ludzi.
Światłość świeci w ciemności,
lecz ciemność jej nie ogarnęła. 

Widzisz różnicę? 🙂 „Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie” a „Wszystko zaistniało dzięki Niemu. Bez Niego zaś nic nie zaistniało. To, co zaistniało, w Nim było życiem”. Dla mnie kapitalna sprawa, więc nabyłem drogą kupna i taki przekład – niewielki, poręczny, a przy tym ST i NT (bo sam NT mógłby być mniejszy).

Szukając w internetach poręcznego niewielkiego wydania Biblii natrafiłem na świetną inicjatywę z lubelskiego DA dominikanów – Nieśmiertelnik. Co było do przewidzenia, Nieśmiertelniki rozeszły się szybciutko. Bardzo bym chciał, żeby ktoś coś takiego powtórzył – bo po prostu jest przy wykonaniu takiego naprawdę sporo pracy technicznej (sprzęt). 

Tak w przyszłości chciałbym zdobyć jeszcze inne wydanie – tzw. Ekumeniczny Przekład Przyjaciół – przygotowany przez: ks. Michała Czajkowskiego (Kościół Rzymskokatolicki), abpa Jeremiasza Jana Anchimiuka (Kościół prawosławny), pastora Mieczysława Kwietnia (Kościół zielonoświątkowy), Jana Turnaua (Kościół Rzymskokatolicki). Prace nad przekładem trwały 30 lat. W pewnym sensie inicjatywa oddolna, ale jestem ciekaw jej efektów. 
A Ty – jakie masz Pismo Święte? I przede wszystkim – korzystasz z niego?

Objawienie – wielka historia pięknych boskich zwierzeń

Dzisiaj obchodzimy – od kilku lat dzień ustawowo wolny od pracy – uroczystość Objawienia Pańskiego, czy dzień, którego nazwa statystycznemu polskiemu katolikowi pewnie nie mówi nic, w przeciwieństwie do potocznej: Trzech Króli. Tyle, że oni to tak naprawdę nie wiadomo, czy byli królami, magami, czarownikami, a także nie jest pewne, czy właściwie było ich trzech (tym bardziej co do ich imion – żadne KMB, jak to wielu na drzwiach dzielnie wypisuje). Istotne jest to, że ich wiara i poszukiwanie prawdy kazały im przejść pewnie bardzo duży kawał ówcześnie znanego świata – po to, aby oddać pokłon narodzonej Maleńkiej Miłości. 
Niedawno sięgnąłem po bardzo fajną w całości, acz trudną na początku, książeczkę dość niewielką pt „Tischner czyta Katechizm” czyli rozmowy śp. x Józefa Tischnera z (o!) Jackiem Żakowskim na temat Katechizmu Kościoła Katolickiego, obecnego (a u schyłku lat 90. XX wieku, kiedy książka powstawała, nowo ogłoszonego przez św. Jana Pawła II). I w tejże książeczce wpadła mi w oko taka ciekawa myśl, odnośnie objawienia właśnie:
Do prawdy dochodzi się wspólnie. W dialogu – tylko w dialogu. Więc byśmy się nie pomylili, musimy słuchać tych, którzy mają inne zdanie, jednocześnie czytając objawienie. Nie ma dla człowieka żadnej innej drogi, niż patrzyć w przeszłość, znać przeszłość, czytać objawienie, mieć nadzieję jutra i prowadzić dialog z tym światem, który nas otacza, słuchając nie tylko zwolenników, ale przede wszystkim naszych przeciwników. 

– Na czym polega dziejowość? Jaki jest klucz do logiki historii?
– Umieć wybrać przyszłość ze względu na nadzieję przyszłości. Masz przeszłość – ogromne wspomnienie kilku tysięcy lat – i masz nadzieję. Jak powinieneś sobie z tym poradzić? Nie marnować tego, co było w przeszłości, nie przekreślać wcześniejszych osiągnięć, dla przyszłości. To jest cała tajemnica tradycji i obecności Kościoła w tym katechiźmie. 

Przychodzi taki moment, w którym musi paść słowo: „No, powiedz” – czyli objaw. Mnie się wydaje, że zamiast „objawienie” możemy użyć słowa „zwierzenie”. Bóg się zwierza. Te wszystkie księgi, oba Testamenty, to wielka historia pięknych boskich zwierzeń. Bóg nam się zwierza. (Tischner czyta Katechizm, wyd. Znak, s. 65-66 i 80)

Pierwszy cytat to piękne podkreślenie tego, o czym i dzisiaj mówi papież Franciszek – że Kościół się nie może zapatrzeć sam w siebie i istnieć dla samego istnienia, będąc w sprzeciwie z założenia wobec wszystkiego, co poza kościołem (kruchtą). Objawienie zobowiązuje do poszukiwania dialogu i porozumienia (zaznaczam: nie bezmyślnego przytakiwania i dostosowywania się za wszelką cenę) z ludźmi, którzy myślą inaczej. Drugi cytat – Kościół się zmienia, aby w dzisiejszych czasach także w sposób zrozumiały dla ludzika XXI wieku pokazać, że Bóg jest i kocha oraz pragnie szczęścia człowieka, stąd pewne rzeczy ulegają zmianie (co nie każdemu jest w smak), ale równocześnie Kościół pozostaje wierny Tradycji w tym, co najistotniejsze. 
I wreszcie trzeci cytat – piękna myśl, że Bóg w całym Piśmie Świętym… to się właściwie człowiekowi zwierza, w sumie jak Przyjaciel. Opowiada, kim On sam jest, mówi o sobie i o nas, po to abyśmy z Nim zmierzali drogą ku szczęściu, nie tylko jako odległemu zbawieniu, ale byciu spełnionym i szczęśliwym już tutaj i dzisiaj. Bóg zwierza się, żeby pokazać, z jak wielu pokręconych ludzkich dróg uczynił piękne obrazy. 
A do poczytania rzeczonej książeczki (dostępna nadal u wydawcy) zachęcam – niewielka, początek dla mnie nieco nużący, ale warto było go przetrwać w kontekście dalszych zapisów rozmów. 

Autor

Kilka słów o sobie – wypadałoby jakby się przedstawić 🙂

Mam na imię Tomek.

Rocznik 1985, od zawsze w Trójmieście, czyli pięknym miejscu na Wybrzeżu, północ Polski: Gdynia, potem długo Gdańsk, a od ponad dekady znowu Gdynia, i chyba tak już zostanie.

Studiowałem skutecznie i mam dyplom w pewnej bardzo życiowej dziedzinie (prawo).

Pracuję „w branży” – choć mam za sobą pracę nieco także inną, choć jednocześnie pokrewną gdy chodzi o tematykę. Jeszcze w czasach studiów urzędnik, dzisiaj w sumie także. Kiedyś w pewnym dość dużym serwisie www; najpierw specjalista z pogranicza pewnej dziedziny branży wyuczonej oraz szeroko pojętego IT – człowiek od bezpieczeństwem informacji; połowę tego czasu – w dziale dokładnie odpowiadającym ukończonym studiom. Przez kilka lat, wcale nie tak krótko, znowu w pewnego rodzaju „urzędzie”. Od 2018 – w sumie nadal jakby urzędnik, choć nie do końca, i znowu trochę inaczej.

Lata 2012-2015 stanowiły, mocno intensywny, etap nauki w kierunku praktyki zawodowej – w grudniu 2014 r. ukończyłem pewną aplikację branżową. Od połowy 2015 r. pełnoprawny członek jednej z korporacji prawniczych.

Prywatnie od sierpnia 2009 – szczęśliwy mąż własnej żony. Od marca 2011 – dumny tata malutkiego [edit AD 2023 – tak, dla mnie zawsze będzie malutki, choć przerósł już żonę i za chwilę będzie większy ode mnie…], i rosnącego w zastraszającym tempie, Dominika, któremu staram się (w miarę niezbyt dużych możliwości czasowych) poświęcać czas, dawać radość i uczyć – nie mogąc wyjść z dumy nad tym, jakim świetnym staje się człowiekiem. Czyli etatowy tata-amator bardzo profesjonalnie i zaskakująco twórczo podchodzącego do życia synka.

Przede wszystkim dużo czytam – co pewnie jest także pochodną jednego z poprzednich zajęć (ale tylko po części). Interesuje mnie historia (średniowiecze, okres II wojny światowej i najnowsza historia Polski), powieści (sensacja, thrillery, powieść historyczna). Swego czasu – wielki fan komiksów, czego efektem jest estyma do wszelkiej maści produkcji filmowych na kanwie uniwersum Marvela, ale i DC. Amatorsko fotografuję, co też mi sprawia sporo frajdy. Uwielbiam rower (którym staram się, o ile pogoda sprzyja, tzn. nie leje i nie ma poniżej -5 stopni, dojeżdżać regularnie do pracy), spacery, uwielbiam góry (Tatry!).

Wierzący… Zdecydowanie. W zamierzchłych czasach dzieciństwa – może z przyzwyczajenia, potem coraz bardziej świadomie, z wyboru i przekonania – i tak zostało. Aktywnie działający w liturgicznej służbie ołtarza w rodzinnej parafii jako lektor i kantor (przez dekadę prezes tamtejszej liturgicznej służby ołtarza), przez te kilka lat także w paru innych, w tym również obecnej.

Od niedawna, ku głównie własnemu zaskoczeniu, nadzwyczajny szafarz Komunii Świętej w jednej z trójmiejskich parafii. W której Dominik od roku jest ministrantem.

Żaden ksiądz, zakonnik, diakon, kleryk. Zwykły „czerstwy” świecki. Przez wiele lat z założenia niezrzeszony (gdy mowa o różnych wspólnotach czy ruchach) – od niedawna raczkujący w Domowym Kościele.

Co ciekawe, właśnie uświadomiłem sobie, że życiowo tak się ułożyło, że z parafii rodzinnej – po tych kilku latach zmian – finalnie trafiłem do parafii pod tym samym wezwaniem – Trójcy Świętej.

Kiedyś takie porównanie popełniłem w jednym z wpisów:

Liturgicznie? Święto bazyliki większej (jednej z czterech) św. Jana na Lateranie, siedziby i katedry biskupa Rzymu od III w.n.e. Centrali Kościoła. Byłem tam w 2004, w dniu audiencji u sługi Bożego Jana Pawła II – a więc 17.02. Niesamowite miejsce. Została nawet pamiątka – dwa Tomki, czyli ja na tle olbrzymiego posągu św. Tomasza. Dwa niedowiarki…

Tyle, tytułem przedstawienia się.

Bardzo się cieszę, że tu trafiłeś.

Pisuję na blogach od jakiś ponad 15, a bliżej 20 lat (sporo, prawda? dopiero pisząc teraz sobie to uświadomiłem – od 2005 r.). Ten blog jest czwartym z kolei (piątym, jeśli dodać przenosiny z Bloggera na WordPress na przełomie 2015/2016), pisane praktycznie jeden po drugim od dobrej dekady. Dwa pierwsze blogi kończyły żywot (obydwa) dość nagle i burzliwie, mam nadzieję że z tym się tak nie stanie – i że choćby część tych, którzy wtedy mnie czytali, jakoś tu trafi. Trzeci blog istnieje nadal w zasadzie na pamiątkę. Poprzedni – którego niniejszy jest kontynuacją – powstał w 2010 roku i był prowadzony przez 5 lat na Bloggerze. Skąd zmiany? Kwestie techniczne – z blog.pl na blogspot.com, a potem na WordPress. Żeby się nieco rozwijać.

Tematem przewodnim tego wszystkiego, o czym się tu wywnętrzam, jest zasadniczo wiara jako intymna relacja z Bogiem człowieka konkretnego, moja. Najczęściej w formie rozważań do Ewangelii, zazwyczaj danego dnia albo uroczystości. Czasami inspirują mnie jakieś książki, wywiady, wiersze czy piosenki; zdarzy się, że film czy serial.

Zachwycam się Bogiem. Śmieszne? Może. Ale to niewyczerpane źródło, które ciągle mnie zaskakuje, ciągle odkrywam je z innej strony, inaczej. Poznałem Go, wierzę w Jego obecność, czuję Jego miłość i opiekę – więc o tym mówię, bo co jest ważniejszego?

Idę sobie po prostu przez życie od blisko 40 lat i w tym wszystkim towarzyszy mi On, Jehoszua – bo tak brzmi pełne imię Jezusa. Co znaczy? Bóg jest zbawieniem. I to wielka prawda, którą nieustannie odkrywam. W pracy, w przyjaźniach, w miłości, w spotykanych przypadkowo ludziach. We wszystkich zdarzeniach, jakie stają się moim udziałem. To wielka obietnica, do której dążę i w którą wierzę.

Owszem, czasami napiszę tu o czymś innym – a to o jakieś nominacji w Kościele, o jakieś sytuacji w Kościele która budzi konsternację czy wywołuje mieszane odczucia. Tak, czasami też o polityce czy o jakimś większym wywołaniu na skalę kraju czy świata. Człowiek, wierzący czy nie, jest częścią narodu, kraju i świata. Nie żyję w oderwaniu od tego, lewitując czy leżąc krzyżem – ale stąpam twardo po ziemi. Mam swoje poglądy nie tylko związane z wiarą, i nie wstydzę się ich – ale się nimi tutaj dzielę.

Skąd się wziął tytuł bloga? 

Zdanie „było, więc jest zawsze w Bożych rękach” wyczytałem z książki dr Wandy Półtawskiej „Beskidzkie rekolekcje”. Skąd dokładnie – nie podam, bo nie pamiętam 🙂 A do książki warto zajrzeć, bo jest w niej coś przejmującego. Może perspektywa, spojrzenie osoby starszej, pewnie bardziej u kresu życia – że ono faktycznie całe jest w Jego ręku i On jest jedynym pewnikiem? Co ciekawe – okazuje się, że z górą pół wieku temu sformułowaniem „jestem bardzo w Bożych rękach” posłużył się już Karol Wojtyła.

A pojęcie niedowiarstwa? Bo to jest właśnie w praktyce moja relacja z Bogiem. Niby rozumiem, uznaję, przyjmuję – ale gdzieś tam i tak wiem swoje, a na pewno robię swoje. Wiem lepiej. Szukam drugiego dna, dociekam – jak Didymos z ewangelii, trochę na skróty i stereotypowo nazywany niedowiarkiem (ale niech i tak będzie). Stąd niedowiarstwo moje.

Zapraszam do towarzyszenia mi w tej wędrówce.

Ubogacajmy się swoimi myślami!

Tutaj znajdziesz mój wpis gościnny na blogu Ani w ramach cyklu E-chrześcijanin – trochę inaczej, też nieco o sobie 🙂

Jeśli chcesz się ze mną skontaktować – będzie mi bardzo miło: