Rzeżucha

Jezus znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej /pozostając/ na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. A gdy był sam, pytali Go ci, którzy przy Nim byli, razem z Dwunastoma, o przypowieść. On im odrzekł: Wam dana jest tajemnica królestwa Bożego, dla tych zaś, którzy są poza wami, wszystko dzieje się w przypowieściach, aby patrzyli oczami, a nie widzieli, słuchali uszami, a nie rozumieli, żeby się nie nawrócili i nie była im wydana /tajemnica/. I mówił im: Nie rozumiecie tej przypowieści? Jakże zrozumiecie inne przypowieści? Siewca sieje słowo. A oto są ci /posiani/ na drodze: u nich się sieje słowo, a skoro je usłyszą, zaraz przychodzi szatan i porywa słowo zasiane w nich. Podobnie na miejscach skalistych posiani są ci, którzy, gdy usłyszą słowo, natychmiast przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie korzenia i są niestali. Gdy potem przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują. Są inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. W końcu na ziemię żyzną zostali posiani ci, którzy słuchają słowa, przyjmują je i wydają owoc: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. (Mk 4,1-20)

Pierwsza obserwacja – poranna Msza, ok. 20 osób w kościele (średnia wieku ~65-70 lat, „stali bywalcy”, skład praktycznie ten sam codziennie): znudzenie i zniecierpliwienie. Tak mniej więcej od połowy tekstu – miejsca, gdzie kończy się meritum przypowieści, a zaczyna autorski komentarz Jezusa. Perykopa ewangeliczna już ciut dłuższa niż zwykle (efekt murowany – bodajże wieczorna Msza wigilijna 24 grudnia, czyli ewangeliczny rodowód Jezusa – Mt 1, 1-17) i ludziom już brakuje cierpliwości, jakby się spieszyli, co w kontekście ich wieku wydaje się, hm, dość dziwne. Ale tak już mamy. Ewangelii posłuchamy, byle nie za długo. 
Cztery sytuacje – ziarno upadające na cztery różne miejsca. Droga, skały, ciernie, i wreszcie żyzna ziemia. To oczywiście tylko przykładowe obrazki, bo można by je mnożyć – ale warto zwrócić uwagę, jaka jest proporcja: w ilu przypadkach z tego Słowa cokolwiek było, wydało owoc? Ano tylko w jednym z czterech. Samo życie. To Słowo Bóg kieruje do każdego i zawsze, chociaż każdy inaczej je może przez pryzmat swojego życia odczytać, o ile zechce. 
Czasami mi się nie chce, olewam je albo celowo ignoruję – i wtedy jest jak z tym na drodze, szlag je trafia od razu, nie ma szansy się zakorzenić. Czasami w sumie to mi się nie chce, ale jakby jakiś wyrzut sumienia, albo jakaś jedna fraza czy myśl (wystarczy – na co Jezus zwraca uwagę, może być przy tym nawet dużo radości i zapału!) – jest jakiś kawałek podatnej gleby, aby Słowo wykiełkowało, ale za mało, żeby nasionko mogło przetrwać, i usycha jak tamto pomiędzy skałami. Jeszcze kiedy indziej, Słowo padnie w sercu na podatny grunt, jest chęć i dobra wola, ale w perspektywie czasu a to zapomnę, a to mi się nie chce, a to coś życiowego odwróci moją uwagę – i kończy się tak, jak pomiędzy chwastami, czyli ziarenko, hen, gdzieś tam ginie zagłuszone. Dopiero – czasami – Słowo trafia na podatny grunt, ale nie tylko na chwilowe uniesienie, dużo planów bez przełożenia na rzeczywistość, ale na człowieka gotowego do tego, aby to ziarno pielęgnować, poświęcić mu czas, siły, nie tylko coś zaplanować – ale i zrealizować, Powoli, może i w trudzie, bez spektakularnych, na „już” sukcesów, ale wytrwale do celu. Ja lubię to porównywać z sianiem rzeżuchy – taka tradycja u mnie w domu, sianie przed Wielkanocą – kiedy z małych nasionek, umieszczonych w doniczce, wyrastają piękne zielone łodyżki, cały bukiet na świąteczny stół. 
I to dopowiedzenie Jezusa – kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. Lubimy się dobrze czuć – przecież, gdzie tam, to nie do mnie; no na Mszy jestem, Komunię przyjąłem, i co – że do mnie? Tak, może przede wszystkim. Jest wielu takich, którzy grzeszą, są daleko, wiele ich dzieli od Boga, ale cały czas wierzą w Niego i brakuje im siły, aby coś zmienić – i dla nich On ma swoje miłosierdzie. A równocześnie wielu stoi blisko ołtarza, i grzeszy pychą, będąc przekonanym o swojej… doskonałości? poprawności? świętości? 
Te słowa przypowieści są do każdego skierowane. Może i dzisiaj Jego Słowo padło na żyzną glebę mojego serca – i świetnie. A jak było wczoraj, przedwczoraj…? I co ważniejsze – jak będzie jutro?

Rola, perła, wolność

Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli Mu: Tak jest. A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare. (Mt 13,44-52)

Jak dla mnie te słowa są o wolności i o tym, co w sensie pozytywnym człowiek może z nią zrobić.

Przykładów negatywnych jest naokoło więcej niż wiele – człowiek, który w Sopocie urządza sobie tor wyścigowy na głównym deptaku, cudem nikogo nie zabijając; samolot osobowy, zestrzelony rzekomo ponieważ mylnie potraktowany jako wojskowy; przykłady można mnożyć. 
Jezus stawia nam przed oczami tych, którzy wybrali dobrze. Co więcej – postąpili uczciwie: ten pierwszy przecież mógł zabrać (ukraść?) skarb i tyle by go widzieli, ale poszedł i kupił formalnie ziemię, gdzie go ukryto. Tak samo ten z perłą. Wiedzieli obydwoje, jaką należy podjąć decyzję, co prawidłowo należało zrobić. Podobnie też rybak – nie ilość ryb, ale jakość. Mamy w naszym życiu sprawy, kwestie i materie, które warte są więcej niż inne – rodzina, miłość, uczciwość, wiara. Ci dwaj pierwsi z przypowieści nie boją się postawić na jedną kartę – wiedzą, co zrobić. Rybak woli przebrać złowione ryby, mieć ich mniej, ale lepsze, dobre. 
Może sam obrazek z sądem i aniołami nie bardzo trafia do wyobraźni – np. mojej, bo bardziej to widzę jako spotkanie z Kimś, kto kocha, i Czyj ogrom miłości po prostu uświadomi mi moje błędy i grzechy nie jako zło, tylko brak dobra – ale mechanizm jest podobny. Podejmujemy decyzje i równocześnie – mniej lub bardziej świadomie – przyjmujemy na siebie ich konsekwencje. Róbta, co chceta, tylko się potem nie dziwta. 
Dlaczego czasami modlitwa jest bezowocna? Bo się źle modlę. Nie chodzi o to – która modlitwa (formułka) lepsza, bo w ogóle nie w tym rzecz – ale o to, o co proszę. Jako wzór mamy Salomona z I czytania (1 Krl 3,5.7-12), który zamiast prosić o to, żeby mu wrogów szlag trafił (o co często prosimy w kontekście sąsiadów czy konkurentów – prawda?), żeby złoto się lało, poprosił Boga o mądrość dla rozstrzygania sporów pomiędzy poddanymi. Czyli tak naprawdę nie poprosił o nic dla siebie – bo ta mądrość działała dla tych, którym jako król miał służyć. Nie tak dawno pisałem o proszeniu o pieniądze, o modlitwie o pieniądze. Że ani ona nie musi być w sytuacji rozpaczliwej, ani też nie jest czymś niewłaściwym. Ale czy proszę o to, co mi jest potrzebne, kiedy faktycznie brakuje na to? Czy zawracam głowę jakby złotej rybce, żeby skapnęło na jakieś ekstrawagancje i głupoty? 
Dla wielu jest teraz więcej czasu – żeby pomyśleć, zastanowić się, zwolnić, zapatrzeć w niebo, jezioro, góry, cokolwiek pięknego – i tak mimowolnie pogadać z Bogiem. Co ja robię z daną mi wolnością? Co z niej wypływa – dobro czy zło? Czy szanuję to, co mam, i czy w ogóle to dostrzegam, nie mówiąc o zrobieniu z tego dobrego użytku? 

Wielkie drzwi z kolumnami

Jezus nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? On rzekł do nich: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: Panie, otwórz nam! lecz On wam odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wtedy zaczniecie mówić: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś. Lecz On rzecze: Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy opuszczający się niesprawiedliwości! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi. (Łk 13,22-30)

To zdecydowanie nie w naszym stylu. W ostatnich dniach miałem okazję zwiedzić kawałek Polski, mniejsza o szczegóły. W tym czasie przejechałem kawałek spory tzw. Polski B – czasami bida, aż przykro, ale jedno się powtarza: jak tylko jakiś porządniejszy dom stoi, to marmury (albo atrapy) i koniecznie kolumny z wielkimi drzwiami. Na bogato i z przytupem. A ten cały Jezus nam tu dzisiaj o czymś zupełnie innym mówi. 
Lubimy się rozpychać, przepychać, być pierwszymi, zauważonymi, znanymi i rozpoznawalnymi. I w tym wszystkim chyba dość rzadko ktokolwiek sobie zadaje pytanie: czy mi się to należy? czy nie ma kogoś bardziej zasługującego na pierwszeństwo? czy to nie jest niegrzeczne, nie wypada się tak wpychać? czy zdobywanie uwagi ludzi i mediów (a najczęściej ludzi przez, za pośrednictwem mediów) ma służyć tak naprawdę czemukolwiek poza zaspokojeniem swojej własnej pychy i rozdmuchanego do granic ego? Przykre bardzo jest to, że tak właśnie dzisiaj na świecie otwiera się wiele drzwi – im bardziej na pokaz, sztucznie i pod publiczkę, tym większa szansa, żeby się na coś fajnego załapać: kasę, sławę, kasę + sławę, albo choćby chwilową łaskawość i zainteresowanie kamer. Okazję do zaistnienia, choć tak naprawdę jako jeden z tłumu „znanych z tego, że są znani”, o których nic więcej powiedzieć nie można i którzy tak naprawdę nic nie mają do zaoferowania poza przesadzonym mniemaniem o sobie. 
Taki cel łatwo osiągnąć – co widać dzisiaj wszędzie, na każdym kroku: gazety, telewizja, radio, tytuły prasowe, internet. Rośnie grupa ludzi, którzy skupiają się na byle jakim zaistnieniu tu i teraz, porzucając i tracąc z oczu (o ile kiedykolwiek przed nimi je mieli) to, do czego dążyć i zabiegać o co należy przede wszystkim. Te najważniejsze, choć może nie najbardziej reprezentatywne drzwi. To najpiękniejsze i najbardziej bezinteresowne zaproszenie ze wszystkich, bo od Boga pochodzące. Nie wystarczy bowiem nosić nawet najbardziej złoty i na najgrubszym złotym łańcuchu krzyżyk, chodzić i odstać niedzielną czy świąteczną Mszę Świętą, nie zabić i nie kraść (albo przynajmniej nie w sposób rzucający się w oczy), żeby zmieścić się w te wąskie drzwi, o których mówi Jezus. To, że nie jestem w sposób oczywisty zły, nie czyni mnie od razu dobrym. Można odmieniać imię Boże przez przypadki x razy dziennie, a usłyszeć od Niego w dniu sądu: nie znam cię, nie wiem, skąd jesteś. 
W tym tekście mowa jest o wąskich drzwiach – obrazek dość prosty – a gdzie indziej ewangelista zapisuje podobne słowa z posłużeniem się obrazem ucha igielnego, czegoś nierealnego. Przesłanie jest jednak oczywiste – wysiłek, nie pójście na łatwiznę, nie to co fajne i najbardziej oczywiste czy wygodne, ale to, co wymaga pracy, wyrzeczenia, wysiłku i zaangażowania. Te właśnie prowadzą do wąskich, ale tych lepszych, bo oferujących o wiele więcej za sobą drzwi. Dobrze jest też zwrócić uwagę na to, jak sformułowano pytanie, w odpowiedzi na które te słowa wypowiedział Jezus: czy tylko nieliczni będą zbawieni? A On – wielu będzie chciało, ale nie będą mogli. Ja tu jednak widzę nadzieję – bo według mnie jest w tych słowach mowa o czyśćcu, nie o potępieniu. Nie będą mogli, zamknięte drzwi, obserwowanie zbawionych, pierwsi jako ostatni – to przecież słowa o tych, którzy Niebo będą mieli przed sobą, choć jeszcze nie w tym momencie, ale w dalszej perspektywie. Nie odrzuceni, ale muszący jeszcze swoje przejść, poddać się czyśćcowi. Zatem – jeśli chcieć szukać odpowiedzi wprost – zbawienie to perspektywa dla każdego, pytanie tylko w jakim czasie: czy wystarczy nam życia tutaj na ziemi, czy też potrzebny będzie jeszcze czas później. Ale Jego Miłosierdzie i tak jest większe od nas. 

Zmarnowany i odzyskany

W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. Lecz ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się bawić. Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego. Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedzał ojcu: Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę. Lecz on mu odpowiedział: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął a odnalazł się. (Łk 15,1-3.11-32)

Nie znoszę wręcz obrazu Rembrandta, powszechnie kojarzonego z tą sceną – w mojej ocenie, jedną z najbardziej dla człowieka jako grzesznika optymistyczną w Piśmie Świętym. Tym bardziej dlatego, że jej przbieg stoi w całkowitej sprzeczności z tym, co po ludzku ów ojciec powinien był zrobić z synem marnotrawnym.
Facet dał ciała na całej linii. Nie było bowiem czymś specjalnie taktownym dzielenie, de facto, spadku po ojcu już za jego życia, występowanie do niego z tego typu roszczeniem. Ojciec zrozumiał, podzielił, przekazał część ojcowizny, na pewno wierząc, że dziecko się chce usamodzielnić, rozwinąć skrzydła, zacząć żyć na własny rachunek. No i zaczął – przepił, przejadł i co tam jeszcze mógł zrobić, to zrobił z tymi pieniędzmi, w efekcie czego pozostał przysłowiowo goły i wesoły. Skończył jako świniopas, który nie mógł nawet liczyć na resztki – nie tyle ze stołu pana, co z tego, co dawano świniom. Był mniej od nich warty – świnie przynosiły korzyść, było z nich mięso. Dlatego, tak po ludzku zgnojony, zdecydował się na krok, króego wcześniej pewnie w ogóle nie przewidywał – wstaje i wraca do swojego ojca, chcąc błagać go o włączenie w poczet choćby jego najemników, nie zasługiwał bowiem na miano jego syna. 
Ojciec, skoro wybiegł mu na przeciw, musiał wyczekiwać jego powrotu – pomimo upływu czasu! Daje synowi najlepszą szatę, pierścień – symbol synostwa, sandały na stopy. Wydaje ucztę z radości, że odzyskał swoje dziecko całej i zdrowe. W ogóle nie zwraca uwagę na to, że syn stracił pewnie kawał fortuny, że nie dawał przez x czasu znaku życia, że jego odejście musiało boleć. 
My tak działąmy, jak ten syn – nie mówię, że zawsze, ale wtedy zawsze kiedy odwracamy się od Boga. Bo prędzej czy później uświadamiamy sobie, że potrzebujemy Jego miłosierdzia, że pragniemy wrócić w otwarte i czekające, co najważniejsze, ramiona Ojca. Zdajemy sobie po fakcie sprawę z tego, że znowu dokonaliśmy złego wyboru, że u Ojca jest, było i będzie lepiej. Z pewną dozą niepewności, ale decydujemy się na powrót i ukorzenie przed Nim – a on podnosi z klęczek, przytula, mówi wyraźnie: ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. Każdy taki powrót syna marnotrawnego w mojej własnej osobie jest dowodem na umiejętność refleksji nad sobą i okazania skruchy – to nic innego jak skierowanie się do konfesjonału, aby wyznać winy, okazać skruczę i prosić o przebaczenie. To dowód na dojrzałość, a przy tym dowód wiary w Boga bogatego w miłosierdzie, który tym miłosierdziem obdziela z chęcia każdego, kto go pragnie. 
I niech nas ręka tego samego Boga broni przed postawą starszego syna – niby porządnego, wiernego, wspierającego ojca w starości i zarządzaniu majątkiem, niby niczego za to nie oczekującego. A jednak – kiedy przychodzi co do czego – obraża się, odmawia powrotu do domu. Mierzy po ludzku – nie rozumie, że za grzech wystarczy skrucha i wola poprawy, które jego młodszy brat wykazał. To one się liczyły, a nie to, że nie odzyskał zmarnowanych pieniędzy ojca. W swojej ocenie starszy brat uważał się za tego porządnego – nie zabił, nie kradł, był przy ojcu – a tu taki (niby to) afront. I dobrze, że był w porządku – tylko że pokazaną w tej sytuacji pychą swoją porządność niejako przekreślił. Nie rozumiał, że Bóg wybacza, jest miłosierny i w takiej sytuacji zależy Mu właśnie na tym, który powraca jako marnotrawny. Że on sam jako ten, kto nie grzeszy, nie jest w żaden sposób pominęty czy lekceważony – po prostu Bóg w tej danej chwili cieszy się z odzyskania tego, który wydawał się zaginiony, a człowiek naprawdę porządny powinien się do tej radości przyłączyć, a nie obrażać się, że to nie on sam jest w centrum. 

Jak to będzie z tymi żniwami

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście! On odpowiedział: Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha! 
(Mt 13,36-43)

Niewiele jest w Ewangelii miejsc, gdzie Jezus tak dokładnie, wprost, że bardziej się nie da, tłumaczy przypowieść. I do tego – uczniom. Nie ma tu jednak ani słowa wyrzutu – po prostu wyjaśnienie. Bo Bóg – Ten prawdziwy – przychodzi do człowieka, aby uprościć, aby wyprostować to co zakręcone i powykrzywiane, aby ułatwić i zatroszczyć się. (W tym kontekście – polecam świetny felieton o. Dariusza Kowalczyka SI z najnowszego GN)
Bóg jako wielki i dobry Siewca, który działa rękami swojego Syna. Nasiona to my – ludki Boże, istniejące od momentu naszego poczęcia, i dążące ku nieskończoności ze swoją nieśmiertelną duszą z jednej strony, i ludzkimi słabościami z drugiej. Każdą swoją decyzją, każdym dokonanym wyborem zbliżamy się do owego Dnia Sądu, tak obrazkowo powyżej opisanego jako żniwa, i stajemy się – a to synami królestwa, gdy postępujemy właściwie, a to synami Złego, kiedy dajemy się owemu Złemu skusić. 
Czy należy powyższe słowa interpretować jako permanentny koniec dla tych, którzy w swoim życiu częściej wybierali Złego, stając się bardziej jego synami? Czy spotka ich los, jaki spotyka chwasty, spalane bez mrugnięcia okiem w ogniu? Nie wątpię – Bóg przyjdzie i będzie sądził. Będą Mu wiadome wszystkie uczynki danego delikwenta, owe zgorszenia i nieprawości. I pewnie tych opornych spotka jakaś, być może bardzo nawet dotkliwa kara w formie czegoś, co znamy jako „czyściec”. Nie wierzę jednak (niestety?) w to, że Bóg – Miłość bez końca – będzie chciał kogokolwiek zatracić na przysłowiowy „amen”, bo – przy całym szacunku dla Jego wielkości i faktu, iż dał nam wolną wolę, to stało by w sprzeczności z Jego umiłowaniem każdego z nas. 
Mamy czas tutaj, na ziemi, dany aby dokonywać wyborów, opowiadać się po Jego lub Złego stronie. W końcowym rozrachunku, przy owych anielskich żniwach, Bóg rozsądzi, i niektórych nagrodzi od razu, a niektórym każe poczekać, i sama świadomość tej konieczności będzie dla nich wydaje mi się dość dotkliwą karą, takim właśnie oczyszczaniem. Zdecydowanie o. Wacław Hryniewicz OMI mnie przekonuje w tym zakresie 🙂
>>>
To był – jeszcze jest – dość napięty i intensywny czas. Podjąłem decyzję i zrealizowałem ją – porozumiałem się z pracodawcą co do rozwiązania umowy. Formalnie pracuję do końca sierpnia, praktycznie zaś 2 sierpnia jestem ostatni dzień, reszta to proporcjonalny wymiar urlopu do wykorzystania. Materialnie na tym stracimy – kilkaset złotych mniej; forma zatrudnienia w nowym miejscu też mniej ciekawa – umowa na zastępstwo zamiast umowy na czas nieoznaczony (ale zakładam, że będzie dobrze, jak się sprawdzę to zatrudnią normalnie). No i niepełny etat – w urzędzie się tak nie da, że niby jesteś, ale jeden dzień w tygodniu Cię nie ma. Ale pod każdym względem praca będzie spokojniejsza, lepsza, bardziej normalna, w sensowniejszych godzinach – będę w domu wcześniej. Urząd – fakt, w pewnym sensie „wielki powrót”. 
Tak więc wszystko jakby się układało. Ostatnie 3 dni w tej pracy. Zupełnie inne podejście do wszystkiego, spokój, dystans. Nie rusza mnie to już. Na nic się nie napinam, nie muszę się wykazywać – bo i po co, przede wszystkim dlatego, że nawet kiedy mi zależało i się wykazywałem, to nikt nawet tego nie zauważał.
Mama szczęśliwie przeszła pierwszą serię chemioterapii, w kontekście tego, jakie mogły być, naprawdę praktycznie obyło się bez komplikacji i skutków ubocznych. Trzymamy mocno kciuki, teraz odpoczywa, niestety przez tropikalną pogodę trudno się oddycha.  

Ciągle jest czas na opamiętanie się

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy! Ten odpowiedział: Idę, panie!, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca? Mówią Mu: Ten drugi. Wtedy Jezus rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć. (Mt 21,28-32)

Niedzielnie, jak zwykle jestem do tyłu.

Jesteśmy pozorantami. Można to nazwać różnie – pozorami, kłamstwem, deklaracjami bez pokrycia, pustymi obiecankami, demagogią, lizusostwem, nadużywaniem zaufania. Tak, chyba kłamstwo najbardziej jednak pasuje. Nie chodzi o siłę sformułowania – ale o dokładność, precyzyjność. To w końcu tylko słowo, a jednak – rodzi za sobą zobowiązanie do pewnego zachowania, zadośćuczynienia temu, co zostało zadeklarowane, obiecane. 
Pierwszy z tych synów zachował się właśnie tak. Zbył ojca tym, co proste i nie wymagało w sumie niczego – słowami. Po czym postąpił po swojemu, olewając po prostu wolę ojca, i słowo obietnicy poddania się tej woli. Można się domyślać, co było dalej – pewnie, gdy przyszło do spotkania w domu wieczorem, ojciec zapytał, czemu się w tej winnicy nie pojawił, pewnie były tłumaczenia i wykręty. To takie dzisiejsze – zawsze znajdzie się, najbardziej nawet pokrętny, sposób na zwalenie winy za zaistniałą sytuację, na wszystko/wszystkich – tylko nie na siebie. Nawet, a może przede wszystkim, gdy jedynym winnym jestem ja sam, moje lenistwo. 
Drugi pozornie też postąpił niewłaściwie. Tyle, że miał odwagę, aby tę niesubordynację, brak chęci spełnienia woli ojca wyrazić wprost – ojciec prosi, ten odmawia. Nie ma co wnikać w przyczyny, dla których akurat tak postąpił. Bo szybko przyszło mu opamiętanie. Zrobił to, co zrobić był powinien – czynami naprawiając błąd słów. To było takie uniwersalne i najbardziej wymowne przyznanie się do błędu. Wystarczające. Przecież przyznać się do winy przychodzi bardzo ciężko, szczególnie gdy trzeba je wyrazić słowami. Tu nie miało to znaczenia. On tym, co zrobił, jak faktycznie i gdzie – bo w winnicy – spędził ten dzień, wyraził wszystko. 
Co ciekawe, sytuacja tak prosta i jednoznaczna, że nawet zapytani o nią faryzeusze – z natury dość wybiórczy jeśli chodzi o zasady i wymogi – musieli wskazać, że wolę ojca spełnił dobrze ten drugi. Nie ten, który deklarował i na deklaracjach skończył, ale ten, który odmówił, ale w końcu wolę ojca spełnił czynami. Można powiedzieć, że to Jezusowe podsumowanie było zbędne. Myślę, że oni sami to czuli – ile przecież razy sami oceniali innych na podstawie tego, co pozorne, zewnętrzne, zamykając się i odmawiając prawdy ludziom prostym i autentycznym, którzy głosili prawdę. Jan Chrzciciel to przykład pierwszy z brzegu. 
Morał tej historii prosty jak drut. Ciągle jest czas na opamiętanie się. Ojciec czeka i codziennie o coś prosi. O nic nadzwyczajnego. Nigdy o coś, co mnie przerasta. Tak, czasami o coś, co jest trudne, wymagające. I na pewno sensowniejsze niż to, na co zamierzam ten dzień zmarnować. 

Gromadzenie śmieci

Jezus powiedział do tłumów: Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją. (Mt 13,44-46)

Przypowieści ciąg dalszy. Dlaczego przypowieści? Bo naszej, ludzkiej tęsknoty do Królestwa Bożego nie sposób inaczej wyrazić. Tak jak starotestamentalny Mojżesz, stajemy zachwyceni, z lśniącą twarzą po spotkaniu z Bogiem, który tak wielką nam złożył obietnicę. Naszej egzystencji tutaj, naszych potrzeb nie da się zestawić z tym, co będzie dalej, później, gdy nastąpi kres naszego życia ziemskiego. Ważne jest, że jesteśmy gotowi wiele – wszystko? – oddać, aby owo Królestwo posiąść. To dobrze, bo większej wartości nie sposób sobie wyobrazić.
I jakby od drugiej strony – nie ma innej wartości, dla której warto się tak starać. Owszem, są sprawy i sfery na pewno także istotne dla każdego z nas, jednak nie aż tak, jak ta, kluczowa – kwestia zbawienia, osiągnięcia Królestwa. To trzeba wyraźnie powiedzieć. Staranie się samo w sobie nie wystarczy – bo pozostaje tylko formą, która jest pusta, dopóki nie wypełni się jej treścią. Treścią jest to wszystko, czego się szuka. Można stracić życie na szukaniu bzdur i gromadzeniu rzeczy bezwartościowych, a można spalić się na pięknym, wytrwałym i szlachetnym poszukiwaniu spraw najważniejszych. 
Nazwij ten cel skarbem, nazwij go perłą – nazwij jak chcesz. To nie ma znaczenia. Liczy się to, że gdy tego największego skarbu szukasz sercem czystym, autentycznym, wolnym od kłamstwa, pozorów i dwuznaczności, wtedy osiągniesz cel. Dojdziesz do Niego, Boga który z otwartymi ramionami czeka na każdego z nas, stanie się dla ciebie skarbem, którego już nie będziesz musiał chować przed innymi. Bo nie jest najważniejsze to, czy opływasz w (ludzkie) skarby za życia – ale co z tym życiem zrobisz: czy wykorzystasz je do poszukiwania tego, co wartościowe, czy na gromadzenie śmieci. 
>>>
Po przeprowadzce, w nowym domu, montowanie kabiny prysznicowej, synek szaleje bo nowe miejsce. Urlop do końca przyszłego tygodnia. Szkoda, że pogoda taka… jak u schyłku lata. Choć do roboty – w porządku. 

Nasze zachwaszczone poletko

Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast? Odpowiedział im: Nieprzyjazny człowiek to sprawił. Rzekli mu słudzy: Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go? A on im odrzekł: Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza. Inną przypowieść im powiedział: Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli. Jest ono najmniejsze ze wszystkich nasion, lecz gdy wyrośnie, jest większe od innych jarzyn i staje się drzewem, tak że ptaki przylatują z powietrza i gnieżdżą się na jego gałęziach. Powiedział im inną przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło. To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: Otworzę usta w przypowieściach, wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata. Wtedy odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście! On odpowiedział: Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha! (Mt 13,24-43)
Kolejna z cyklu rolniczych przypowieści ewangelicznych. Trochę mnie dziwiły swego czasu, a z drugiej strony – jak bardzo trafne i proste. Może dlatego tak docierały do ludzi? Taka ludowa mądrość. Nic dziwnego jednak, że tyle pokoleń tego typu opowieściami żyło, pielęgnując je i zgłębiając. Przecież to nic innego, jak przełożone przez Boga z polskiego na nasze wielkie sprawy, rzeczy ukryte od założenia świata.

Niestety, tak to bywa, że często ktoś – mniej lub bardziej złośliwie – niweczy czasami nawet bardzo duży wysiłek. Czemu? Ze złości? Z głupoty? Z zawiści? To jest kwestia wtórna. Istotne jest to, że takie zniszczenie może czasami oznaczać prawdziwą klęskę dla człowieka, brak środków do życia – wystarczy spojrzeć na nasze polskie podwórko i krajobraz w zagłębiu paprykowym po zeszłotygodniowych trąbach powietrznych. Nadchodzi moment, gdy trzeba spojrzeć i uznać – pojawiły się chwasty, jest problem. Co więcej, problem z którym trudno będzie sobie poradzić, bez naruszania samego pożytecznego i wyczekiwanego zboża. Jak w  życiu – kiedy nawet, gdy trafnie rozpoznajemy zło, przyczynę zła i chcielibyśmy odseparować, oddzielić jedno od drugiego – okazuje się, że jest to bardzo trudne, o ile nie niemożliwe. 
Ważna jest ta umiejętność rozróżnienia. Owszem, z pozoru mogło by się wydawać, że kluczowa jest szybka i zdecydowana reakcja. Z przypowieści widzimy, że nie, bo można uszkodzić to, co się ową reakcją chce chronić przed zniszczeniem przez podrzucone i wyrośnięte chwasty. Żeby rozróżnić – zło, ten chwast, trzeba go widzieć, zauważyć, być świadomym jego obecności i tego, czym jest, jak wpłynie na całość zasiewu. Bo mimo tej świadomości zła, chwastu, najlepiej jest zacisnąć zęby, doczekać żniw, i wtedy dokonać selekcji. Te dobre owoce, dobre plony zmagazynować i spożytkowywać – plewy i chwasty po prostu spalić. Jak wielu ludzi ma z tym dzisiaj problem – jasna ocena, precyzyjne rozróżnienie.
Naprawdę trudno o prostszy obrazek. Idziemy przez życie, jak te nasiona wrzucone w rolę. Lat przybywa, nieuchronnie zbliżamy się do końca, a w tym wszystkim, kierując się sercem, rozumem, wartościami takimi jak wiara, kształtujemy siebie, podejmujemy różne decyzje, dokonujemy wyborów. Niektóre pozwalają mieć nadzieję, że w przyszłości, w momencie zbiorów, przyniesiemy obfite plony – inne z kolei czynią nas jałowymi, bezproduktywnymi, pozwalają wnikać między nam chwastom. Albo jak to ciasto – jak się nie zmiesza dobrze, nie wygniecie odpowiednio porządnie i mocno, to z ciasta nic nie wyjdzie. 
Nie liczy się to, ile tych chwastów jeden czy drugi nieżyczliwy rozsypie nam na drodze, zmuszając do objazdów, nakładania trasy. Liczy się to, ile z nas będzie na końcu. Czy ciasto będzie dobre, plon obfity. Czy z niepozornego ziarna wyrośnie wielkie drzewo, czy mizerny krzak.
>>>
Spełniły się prognozy komentatorów – Kraków otrzymał dwóch sufraganów, w tym przewidywanego do tej nominacji x prałata Grzegorza Rysia (bardzo ciekawa postać, o poglądach z którymi mocno się utożsamiam, jednocześnie bardzo sympatyczny – wybór kilku jego tekstów z GN tutaj). Drugi – bernardyn, o. Damian Andrzej Muskus OFM (ciekawy pomysł – po sobotniej śmierci + bp Albina Małysiaka CM pozostawić równowagę w postaci jednego biskupa pomocniczego-zakonnika). Konsekracje 28 września – analogicznie jak konsekracja biskupia… Karola Wojtyły 53 lata temu.

Poletko, które jest Kościołem – bezkrytyczność ziarenka

Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha! Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich? On im odpowiedział: Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli. Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy! Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny. (Mt 13,1-23)
Ciekawy tekst, prawda? Wydaje się w ogóle nie wymagać komentarza. Choćby dlatego, że – co się nie zdarza na kartach ewangelii tak często – Jezus sam go objaśnił i skomentował. No i niby sprawa jasna – wiadomo, co i jak. Więc w czym tkwi zagwozdka? W nas. 
Czy potrafimy się przyznać do tego, kim – jacy – jesteśmy? Nie bardzo, żeby nie powiedzieć że w ogóle, wcale. Widzimy cztery postawy (dwie podobne, dwie skrajnie inne), jednoznacznie zinterpretowane – teoretycznie więc sprawa wydaje się bardziej niż prosta. Aha. Dobra, więc do której grupki ziaren powinienem się zaliczyć? Tylko tak szczerze, bez ściemy, bez wybielania siebie i dyskretnego przemilczania, tego co nie pasuje do obrazka chodzącego ideału, aniołka? 
Nasionka rzucone na drogę. Teoretycznie – każde. Skoro siewca sieje obficie, wszystkie gdzieś tam padają – i ta droga wydaje się być świetną metaforą jałowości dotykającej pewnie sporej grupy nasionek. Niestety, najczęściej przysłowiowy szlag je trafia, bo człowiekowi się często zastanowić, pomyśleć nie chce. Nie mówiąc już o rozumieniu, na które uwagę zwrócił Jezus. Łatwiej olać, zbyć, jednym uchem wpada – drugim wypada. Po co coś tak wymagającego jak ewangelię zakorzeniać w serce – przecież potem tylko problem będzie. Nadarzająca się okazja w postaci czegoś a’la taki głodny ptaszek, dybiący na bezbronne ziarenka, to formalność.
Nasionka rzucone pomiędzy skały. Moim zdaniem – podobne do następnych, które trafiły między ciernie, choć nie takie same. Pozorna gorliwość, radość, dużo emocji, słomiany zapał, itepe. Wszystko fajnie i pięknie wygląda – a dalej? Dalej nic. Łatwo wiele zadeklarować, stawiać sobie nie wiem jakie cele, gorzej z realizacją. Dopóki dana sprawa niewiele wymaga – jest ok. Kiedy zaczynają się trudności, trzeba się wysilić, dać coś z siebie, czasami coś poświęcić, nie zawsze wpasowywać się w najdziwniejsze nawet poglądy środowiska – zaczyna się problem. Pięknie pasuje tu fragment o winnym krzewie – jest nim Bóg, a my tylko latoroślami. Winni (jak winna latorośl, nie w kontekście winy…) jesteśmy wtedy, gdy wyrastamy z tego krzewu. Bez niego, bez korzenia, nic z nas nie będzie. 
Nasionka rzucone między ciernie. Niby też negatywne, ale jakby z takim podtekstem, cieniem nadziei na coś pozytywnego, że może coś z niego być. A właściwie – było by z niego wiele dobrego, gdyby nie to, co światowe, a co przesłania sprawy naprawdę ważne. Skoro tyle razy, w wielu miejscach, jest mowa o złudności doczesności, czy tak trudno to po prostu przyjąć i zrozumieć jako uniwersalną prawdę, a nie spisek Kościoła? Tak właśnie jest – kasa przesłania wszystko, jak te ciernie, i powoduje, że człowiek sam się w pogoni za nią zatraca, tracąc jednocześnie to, co było dla niego ważne, i co naprawdę stanowi wartość. Nie tylko wiarę – miłość, przyjaźń, relacje.
Nasionka rzucone na ziemię żyzną. Wreszcie, spożytkowane dobrze i skutecznie. Ta niewielka grupka ludzi, którzy poza tym, że Słowo Boże usłyszeli gdzieś tam – to dotarło ono do nich, zakorzeniło się i mogło zaowocować. Zostało po prostu zrozumiane. Ta niewielka grupka ludzi, którzy tak naprawdę okazują się być jedynymi odbiorcami Słowa Bożego. Jedna z czterech – a gdyby to spróbować przedstawić ilościowo? Pewnie, niestety, najmniej liczna. Ta grupka, w której jest nadzieja. To niewielkie poletko, na którym żyje i z którego siły czerpie Kościół. Poletko, której jest Kościołem. Ci, których Jezus tak obrazkowo opisał jako tych, którzy mają uszy do słuchania i słuchają. 
Paradoksalnie – jak się to ma do tłumów, o których na początku tego fragmentu słyszymy, że podążały za Jezusem? Nijak. Tak samo, jak się ma, najczęściej, nasze mniemanie o tym, jacy jesteśmy w porządku, do rzeczywistości, w której jakoś przestajemy być tacy kryształowi, bezgrzeszni, uczciwi i w ogóle. Obawiam się, że większość ludzi, która słuchała wczoraj w kościele tych słów, mniej lub bardziej lekkomyślnie zaklasyfikowała się do tych ostatnich ziarenek – pozytywnych, owocujących, wykorzystanych dobrze. No bo jak – jestem w kościele, przychodzę na mszę, sakramenty poprzyjmowałem – to co, miałbym się okazać bezużyteczny, słaby, jakby zmarnowany pod kątem bycia sensownym słuchaczem Słowa Bożego? 
Dlatego Jezus mówi naprawdę w ostrych słowach: Kto ma uszy, niechaj słucha! Nie mówi o wszystkich – wg mnie, ma na myśli tych naprawdę słuchających. Ciekawe jest, że uczniowie zapytali – skąd pomysł, aby mówić do ludzi w przypowieściach? Być może wtedy już rozumieli, co Jezus miał na myśli, Jezus widział, że Słowo zostało u nich zasiane, i to skutecznie. Bardziej obrazkowo, wydaje mi się, mówi apostołom – do nich inaczej się nie da, im trzeba tak wprost, w obrazkach, bo inaczej nie zrozumieją. Patrzą, a nie widzą; słuchają, a nie rozumieją. Dlatego tak ostre słowa podsumowania padają niewiele dalej: „Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił”. Najtrudniejsze są te słowa na końcu: „Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli”. Szczęśliwi – ok. Gdzie trudność? Bo zastanawiam się, ile osób jest naprawdę szczęśliwych i faktycznie zdaje sobie sprawę z tego, jakie Słowo do nich dociera?
Mamy uszy – a czy wykorzystujemy je do słuchania? Bo tak naprawdę nie ma znaczenia, jaki ten plon będzie – nie naszymi, ludzkimi, a boskimi kryteriami będą one mierzone. Ważne, aby ten plon był, aby człowiek nie był bezwartościowy, bezowocny. Żeby nie dał się, jak te ziarenka – czy to wydziobać, czy to zagłuszyć, czy wysuszyć.