Boski przelicznik

Ktoś z tłumu rzekł do Jezusa: Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem. Lecz On mu odpowiedział: Człowieku, któż Mię ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami? Powiedział też do nich: Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko], życie jego nie jest zależne od jego mienia. I opowiedział im przypowieść: Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów. I rzekł: Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował? Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem. (Łk 12,13-21)

To jeszcze taka restrospekcja, bo z poniedziałkowego wspomnienia ks. Popiełuszki.

Kto nie jest materialistą – ręka do góry! Hmm, pusto jakoś. Nie widzę. I specjalnie mnie to nie dziwi. Niby ambicji w stylu wielki dom, pole golfowe, garaż z kilkoma furami sam nie mam – ale przydało by się to i owo, fajnie było by mieć tego czy tamtego więcej, kilka tysi pensji więcej dla spokoju. Dlatego, że mi czegoś brakuje? No nie. Nie starcza na jedzenie? Nie, starcza. Nie mam w co się ubrać? Mam, wręcz powinienem przejrzeć garderobę i z jej sporą częścią się rozstać. Mieć żeby mieć, żeby czuć że się ma. Tak? No więc – o co chodzi?
Bo jesteśmy chyba niestety w większości z natury chciwi. Dokładnie dwie niedziele wstecz była perykopa o bogatym młodzieńcu (Mk 10,17-30), pełnym dobrych intencji i równocześnie mocno majętnym, co okazało się przeszkodą w jego wypadku nie do przeskoczenia. Chciał dobrze, dopóki mógłby się asekurować swoją kasą, majątkiem, pozycją. Jak mu Jezus powiedział, że ma to porozdawać ubogim i wtedy wrócić – to mu mina zrzedła, i już nie wrócił. A ten miał dobre i szczere intencje – których wielu z nas nie ma, których mnie samemu nie raz i nie dwa razy brakuje. Jak by to było ze mną? Pewnie przestraszyłbym się w ogóle zapytać i zaszył się w swoim bogactwie: mam, to niech mi oni wszyscy… 
Bo Pan Jezus mówi bardzo wyraźnie: strzeżcie się wszelkiej chciwości, i to mocno chcę podkreślić. Każdy z nas, kto ma jakikolwiek dystans w stosunku do siebie, zdaje sobie z pewnej chciwości gdzieś tam na pewno sprawę i nie wypiera się jej. O to Panu też chodziło! Nie o jakąś chciwość w stopniu wybujałym, wielkim – ale każda. Zresztą, czy ktoś się sam przed sobą przyzna do tego, że jest mega chciwy? Nie, bo to wstyd. A żeby uznać, że tylko troszkę – uff, od razu lepiej, nie tak strasznie brzmi. Dlatego nie ma być tej chciwości w nas w ogóle. 
Bo tak naprawdę nasza chciwość jest o tyle właśnie paradoksalna – że całkowicie nieuzasadniona. Chcemy mieć, żeby mieć. Tak, jak napisałem – kto nie ma czego do garnka włożyć, czego na nogi ubrać, czym się okryć? Jak taki czegoś potrzebuje, to to żadna chciwość, a faktyczna potrzeba i nie ma się czego wstydzić. Nie sądzę, żeby tacy czytali te słowa – tym bardziej, że paradoksalnie ci najbardziej potrzebujący zazwyczaj najbardziej się krygują, aby poprosić o pomoc. Chcemy mieć coraz więcej, dla zasady, dla samego „mienia”, posiadania. Żeby mieć świadomość, że się ma, żeby się tym napawać, liczyć, przestawiać, układać. Czyli tracić czas. 
Rzadko kiedy w Ewangelii jest mowa o jakiś, powiedzmy, epitetach – a tu Jezus wprost nazywa ludzi o takiej mentalności… po prostu głupkami. Nie przebiera w słowach, i to nawet dobrze. Chciwość jest czymś strasznym i stąd takie kategoryczne słowa i nazwanie pewnej postawy bardzo dobitnie. Mogę być najmądrzejszy, najpiękniejszy, najbogatszy, kupić sobie co dusza zapragnie (i jeszcze trochę) – i co mi po tym w momencie, kiedy moje życie się skończy? Ktoś odpowie – zostawisz to spadkobiercom, dzieciom, wnukom. Świetnie, ale pytanie można powielać – każdy w końcu odchodzi. Odpowiedź brzmi – nic. Inwestowanie w to, żeby coś po prostu mieć i się cieszyć, że się to po pierwsze ma, a po drugie więcej niż ten drugi (sąsiad, rodzina, kolega z pracy) to kompletna bzdura i strata czasu – bo przepuszcza się przez palce życie, które u każdego jest policzone. 
Można mieć naprawdę niewiele – a dokładniej: tyle, ile potrzeba mnie, żonie, mężowi, rodzinie, a nawet i mniej – i być szczęśliwym, doceniając to co się ma, kogo się ma przy sobie i kochając tych ludzi. Można też opływać we wszystko, tak że się nie da w życiu tego wydać nawet, i popadać w paranoję z powodu jakiś obaw o ten status, stan portfela, inwestycje itp.; czyli być nieszczęśliwym, nie umieć nawiązać żadnej relacji albo ze strachu wszystkie relacje niszczyć swoim postępowaniem.
Bóg i mnie, i tobie daje niewyobrażalne bogactwo – każdego z nas ze wszystkimi talentami, siebie, ukochanej osoby, dzieci, rodziców, rodzeństwa, rodziny, przyjaciół, tych z którymi pracujemy, uczymy się, spędzamy czas. To są skarby i to jest pole do gromadzenia tego, co ma jakąkolwiek wartość przed Bogiem; tego, z czego On i tak każdego z nas na końcu rozliczy. Miłości. Najcenniejszej i nieprzeliczalnej na żadną ludzką walutę.
[znam mniej więcej zasady pisowni – w związku z pytaniem w drugim akapicie na końcu, celowo trzy następne zaczynają się od „bo…” :)]

Gotowość i wytrwałość

Jezus powiedział do swoich uczniów: To rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Wtedy Piotr zapytał: Panie, czy do nas mówisz tę przypowieść, czy też do wszystkich? Pan odpowiedział: Któż jest owym rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas wydzielił jej żywność? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli sługa ów powie sobie w duszy: Mój pan ociąga się z powrotem, i zacznie bić sługi i służące, a przy tym jeść, pić i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna; każe go ćwiartować i z niewiernymi wyznaczy mu miejsce. Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą. (Łk 12,39-48)
To tekst z wczoraj. Niby zwykły dzień, a jednak ważna rocznica – 27 lat od męczeńskiej śmierci bł. Jerzego Popiełuszki, prezbitera. 
Okazuje się, że ta ewangelia bardzo pięknie wpisuje się w życie błogosławionego – bo mówi o gotowości. W obrazku ewangelicznym – o potrzebie gotowości na przyjście Pana, czy to metaforycznie jako tego powracającego gospodarza, czy to dosłownie Pana jako przychodzącego powtórnie Chrystusa. Co pozwoliło ks. Jerzemu na taką a nie inną postawę w życiu? Zdeterminowany, wytrwał szykany także na etapie służby wojskowej w czasie seminarium. Już jako kapłan, wiedział, co musi zrobić, aby postępować zgodnie z sumieniem. Owszem, mógł zachowywać się inaczej – nie narażać się systemowi totalitarnemu, nie szukać z nim konfrontacji, posługiwać się nieco mniej dosadnymi i prawdziwymi sformułowaniami.

On jednak był gotowy. Wiedział, że mówienie prawdy, wzywanie do prawdy, do poszanowania godności człowieka, poszanowania swobód obywatelskich i praw pracowniczych, będzie go wiele kosztowało. Niebezpieczeństwo, na jakie był narażony, znali jego przełożeni – nie bez powodu ówczesny metropolita warszawski kard. Józef Glemp sugerował mu wyjazd na studia do Rzymu, chcąc uchronić go przed represjami władzy. Ale ks. Jerzy odmówił. Nie mógł w połowie pozostawić swojej pracy, wiedział, że ludzie mogli odebrać to jako ucieczkę – a on chciał być z nimi i był gotowy na wszystko w imię bronienia wartości dla niego ważnych.

I choć umarł w strasznych okolicznościach, w męczarniach, sponiewierany i pobity, to Bóg nagrodził jego życie i poświęcenie. Jego gotowość. Jego wytrwałość. I to jest wyzwanie dla nas. Nie chodzi o męczeństwo, ale o gotowość poświęcenia różnych spraw i kwestii w imię rzeczy najważniejszych. A więc w wypadku wierzących – o hierarchię wartości i umiejętność kierowania się nią, gdy przychodzi do dokonania wyboru. To wyzwanie. Wyzwanie do nieustannej gotowości i wierności, także za cenę szykan i przykrości. I choć sam żył, w nie tak odległych, a jednak zdecydowanie w innych czasach – bł. Jerzy to ciągle aktualny wzór dla nas, w tak dziwnym i niejednoznacznym świecie, w jakim dzisiaj żyjemy, w świecie, gdzie czasami wydaje się, że hierarchia wartości po prostu stanęła na głowie. 

Gromadzenie śmieci

Jezus powiedział do tłumów: Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją. (Mt 13,44-46)

Przypowieści ciąg dalszy. Dlaczego przypowieści? Bo naszej, ludzkiej tęsknoty do Królestwa Bożego nie sposób inaczej wyrazić. Tak jak starotestamentalny Mojżesz, stajemy zachwyceni, z lśniącą twarzą po spotkaniu z Bogiem, który tak wielką nam złożył obietnicę. Naszej egzystencji tutaj, naszych potrzeb nie da się zestawić z tym, co będzie dalej, później, gdy nastąpi kres naszego życia ziemskiego. Ważne jest, że jesteśmy gotowi wiele – wszystko? – oddać, aby owo Królestwo posiąść. To dobrze, bo większej wartości nie sposób sobie wyobrazić.
I jakby od drugiej strony – nie ma innej wartości, dla której warto się tak starać. Owszem, są sprawy i sfery na pewno także istotne dla każdego z nas, jednak nie aż tak, jak ta, kluczowa – kwestia zbawienia, osiągnięcia Królestwa. To trzeba wyraźnie powiedzieć. Staranie się samo w sobie nie wystarczy – bo pozostaje tylko formą, która jest pusta, dopóki nie wypełni się jej treścią. Treścią jest to wszystko, czego się szuka. Można stracić życie na szukaniu bzdur i gromadzeniu rzeczy bezwartościowych, a można spalić się na pięknym, wytrwałym i szlachetnym poszukiwaniu spraw najważniejszych. 
Nazwij ten cel skarbem, nazwij go perłą – nazwij jak chcesz. To nie ma znaczenia. Liczy się to, że gdy tego największego skarbu szukasz sercem czystym, autentycznym, wolnym od kłamstwa, pozorów i dwuznaczności, wtedy osiągniesz cel. Dojdziesz do Niego, Boga który z otwartymi ramionami czeka na każdego z nas, stanie się dla ciebie skarbem, którego już nie będziesz musiał chować przed innymi. Bo nie jest najważniejsze to, czy opływasz w (ludzkie) skarby za życia – ale co z tym życiem zrobisz: czy wykorzystasz je do poszukiwania tego, co wartościowe, czy na gromadzenie śmieci. 
>>>
Po przeprowadzce, w nowym domu, montowanie kabiny prysznicowej, synek szaleje bo nowe miejsce. Urlop do końca przyszłego tygodnia. Szkoda, że pogoda taka… jak u schyłku lata. Choć do roboty – w porządku. 

Czepianie się słówek

Uczeni w Piśmie i starsi posłali do Jezusa kilku faryzeuszów i zwolenników Heroda, którzy mieli podchwycić Go w mowie. Ci przyszli i rzekli do Niego: „Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i na nikim Ci nie zależy. Bo nie oglądasz się na osobę ludzką, lecz drogi Bożej w prawdzie nauczasz. Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? Mamy płacić czy nie płacić?”. Lecz On poznał ich obłudę i rzekł do nich: „Czemu Mnie wystawiacie na próbę? Przynieście Mi denara, chcę zobaczyć”. Przynieśli, a On ich zapytał: „Czyj jest ten obraz i napis?”. Odpowiedzieli Mu: „Cezara”. Wówczas Jezus rzekł do nich: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. I byli pełni podziwu dla Niego. (Mk 12,13-17)
Boga nie ma co wystawiać na próbę. Ewangelista zapisał wprost to, co z pewnością kierowało tymi, którzy przyszli do Jezusa i pytali Go. Nie chodziło o uzyskanie odpowiedzi na nurtujące ich pytanie, ale uczepienie się jakiegoś słowa, zwrotu czy sformułowania, aby móc zarzucić Jezusowi niezgodność postępowania w kontekście przepisów prawa żydowskiego. 
Jeśli wierzyć, że dosłownie takie słowa padły z ich ust – już na pierwszy rzut oka widać, jak bardzo są w błędzie. Czy Jezusowie na nikim nie zależy? Czy Jezus nie ogląda się na osobę ludzką? Przecież dokładnie na odwrót. Prawda – Jezus mówi wprost, że ani kreska, ani jota w prawie nie zostanie zmieniona, aż się wszystko wypełni (Mt 5, 18); że nie przyszedł On sam jako Mesjasz aby prawo znieść, lecz aby je wypełnić (Mt 5, 17). Jezus szanuje prawo i przestrzega go, ale rozumie, że prawo nie jest celem samym w sobie, ale środkiem, który służyć ma człowiekowi. Człowiek powinien je wypełniać, zachowywać, ale nie można – jak to prezentowali i narzucali innym faryzeusze – uznawać prawo de facto jako wartość najwyższą, samą w sobie. Dał temu przykład choćby wtedy, gdy On i Jego uczniowie łuskali kłosy w szabat (Mt 12, 1-8). 
Tam też padają znamienne słowa – chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Nie forma jest najważniejsza, a to, co formę wypełnia, czyli treść. Prawo ma prowadzić człowieka, proponować pewne ramy. Nie na zasadzie ograniczeń bo tak ale aby ułatwić, nakierować – tędy pójdziesz, a dojdziesz do celu. Więc w centrum jest człowiek i troska o jego zbawienie, a nie uczynienie zadość przepisom prawa. Naprawdę, trudno o coś głupszego, niż twierdzenie, że Bogu na nikim nie zależy. To najlepiej pokazuje, jak bardzo człowiek może zbłądzić – i to człowiek, który z założenia wydawał by się wykształcony w materii religijnej, a do tego praktykujący, modlący się, utrzymujący relację z Panem. Czy to tylko kwestia złego rozłożenia akcentów – środek a cel – czy też zła wola? 
Zastanawiające jest – kto był pełen podziwu dla Jezusowej odpowiedzi, i dlaczego? Czy ludzie, którzy pewnie obserwowali sytuację, czy sami faryzeusze? Ci ostatni – z pewnością byli pełni podziwu, ale jeszcze bardziej zirytowani tym, że Ten, którego chcieli przecież zdemaskować jako fałszywego mesjasza, po raz kolejny wymknął im się z rąk. Co więcej – praktycznie publicznie ośmieszył ich wiedzę – skierowany przeciwko niemu podstęp odwracając przeciwko im samym.
Na marginesie już – z tym oddawaniem to też wybiórczy jesteśmy. Jak przychodzi do oddawania cezarowi (fiskus, państwo, ubezpieczenie) czy na swoje zachcianki – to pomarudzimy i oddajemy; w końcu idzie to na konkretny cel, na coś, co wymiernie widzimy, odczuwamy, co ma widoczne efekty w postaci stanu posiadania, miejsca zamieszkania, świadczeniach czy wygodach. Lubimy to, chcemy żeby tak było nadal – więc ciułamy i oddajemy. A Bogu? On jakoś się tak bardzo nie narzuca. I jeszcze tylu mówi, że Go nie ma, że po śmierci to nic nie ma. Więc… Jaki to interes? Wydawało by się – niepewny. E, pomyślę o tym później. Nawet mimo tego, że po ludzku – w przeliczeniu na dobra, środki – utrzymywanie relacji z Bogiem, modlitwa, nic nie kosztuje (pewien skrót myślowy – przekonania religijne mogą prowadzić do tego, że osoba je wyznająca nie podejmie się czegoś opłacalnego, co stoi w sprzeczności z jej przekonaniami; to się nazywa konsekwencja). Skoro więc oddajemy – to oddawajmy uczciwie: każdemu to, co się należy. Bogu też.

Jak ten ptak powietrzny, jak ta lilia polna

Pisanie bloga z pewnością zawodem nie jest (w każdym razie w moim wypadku), natomiast z uwagi na fakt, iż przyjąłem pewną systematyczność, której dotąd staram się trzymać, tj. wpis co 2-3 dni – wypada wyjaśnić powody dłuższej ostatnimi czasy absencji. Ostatni tekst napisałem 17.02, dzisiaj mamy 27.02. Niestety, znowu mnie zmogło – trzecia odsłona bakteryjnego zapalenia gardła, która dopadła mnie w poprzedni czwartek. Z uwagi na absolutny brak siły na cokolwiek, także pisanie nie wchodziło w grę. Niby od 2 dni dobrych lepiej było, ale jakoś się zebrać nie mogłem…
Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy. (Mt 6,24-34)
Bardziej niż niedawno, bo 3 wpisy wstecz, było o ewangelicznym radykaliźmie: tak, tak; nie, nie. Dzisiaj właściwie sens tekstu jest ten sam. Nie można – tzn. można, ale to niezdrowe mocno – żyć w duchowej schizofrenii. Nie chodzi tu bynajmniej o jakieś konieczne i absolutnie wymagane ubóstwo, bo tylko tak można osiągnąć zbawienie… Nie. Chodzi o to, jak ta moja piramidka, potocznie zwana hierarchią wartości, wygląda. A wyglądać prawidłowo powinna tak, że na jej szczycie winien być Bóg. Wtedy, jak to mówią, cała reszta także będzie na swoim miejscu. 
To jest bardzo często popełniany błąd. Bóg nie boi się żadnej, niczyjej – niczego – konkurencji – kasy, władzy, posiadania. On ma być niezmiennym trwający we wszystkim, pomiędzy wszystkim i nade wszystko punktem odniesienia. To żadne zniewolenie, jak niektórzy chcą widzieć, ale wielka wolność. Świadomość, że nade mną jest tylko On – nikt więcej, nic więcej. Ja i On. On – wielki, wszechmocny, nieogarniony i niezgłębiony. Ja – mały, zwykły, upadający, błądzący, a jednak tak bardzo i niezmiennie, jakby wbrew samemu sobie czasami, ukochany. Jak taki ptak, o którego Bóg się troszczy, jaki by on nie był.
To nie znaczy wcale, że mamy wszystko olać, i po prostu niech się ten Bóg wykaże, skoro w Niego wierzę. Mamy się starać, mamy dbać o siebie (zdrowie, zachowanie formy i sprawności), mamy się troszczyć o zaspokajanie faktycznych potrzeb, o to co potrzebne mnie samemu i rodzinie. To normalne, naturalne, i jest przejawem zwykłej odpowiedzialności, czy człowiek wierzy, czy nie. Chodzi o to, aby te sprawy nie stały się celem samym w sobie. Tak wiele osób naokoło jakby wyznawało kult ciała, albo pieniądza czy po prostu władzy – oczywiście, w imię dbałości o siebie, o robienie czegoś dla siebie. Taaak… Każdy pretekst dobry, wszystko da się uzasadnić. Jak jest naprawdę, każdy widzi. A chrześcijanin, człowiek wierzący, ma widzieć i rozumieć tym bardziej. Bóg najpierw – reszta później. 
Zastanawia mnie takie sformułowanie – zbytnio – które w tym, niezbyt długim przecież, tekście pojawia się aż 4 razy. Ono sugeruje, jakoby człowiek nie powinien troszczyć się, dajmy na to, o swoje życie – ale zbytnio. Czyli nie pozostawić wszystkiego w całości Bogu – ale jakby jednak się zabezpieczać. W GN możemy przeczytać, że jest to jedna ze zmian, jaka pojawia się w polskiej Biblii Tysiąclecia; zmiana, która nie znajduje uzasadnienia w oryginale, bo tam owo zbytnio nie pojawia się w ogóle. Nam taki, niby niewielki, dodatek pasuje, bo pasuje do takie asekurowania, jakie lubimy uskuteczniać. Wierzę Ci, Boże, ale jakby co, to mam małe zabezpieczenie. Niuans biblisty, tłumacza, tak dobrze odzwierciedlający nasze ludzkie lęki. 
Bóg wie, czego potrzebujemy. On jeden wie to na pewno, i wie to bezbłędnie – w przeciwieństwie do nas, którym na różnych etapach życia wydają się różne rzeczy, które potem to życie weryfikuje, poprawia i koryguje. On zawsze wskaże tam, gdzie trzeba. Stąd te słowa – Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. To są priorytety – Królestwo Boże i zabieganie o Jego, Bożą sprawiedliwość tutaj, żyjąc na ziemi. Troska o tyle innych, przecież także ważnych, spraw – rodzina, zdrowie, środki do życia – to też kwestie istotne, ale zabieganie o nie nie może zastępować tego, co najważniejsze, tych priorytetów: Królestwa i sprawiedliwości Bożej. 
Czym jest Królestwo Boże? Jest w nas i wokół nas. Gdzie? W tym, że z jednej strony ja – Ty i każdy z nas – może zwracać się do Boga per Ty, Ojcze, wiedząc że łączy go z Bogiem relacja wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, intymna; a z drugiej strony – żyjąc w tej relacji z Bogiem – jesteśmy częścią wielkiej wspólnoty Kościoła, ludzi złączonych tą samą wiarą, nadzieją i miłością. Wspólnoty, która przetrwała przeszło 2000 lat, i trwa nadal, świadoma dziedzictwa, tradycji, a jednocześnie tak bardzo zakorzeniona tu i teraz. Dzisiaj. Bo szkoda czasu, aby troszczyć się o jutro. To trzeba pozostawić Bogu.