Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie. Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych. (Mt 18,1-5.10.12-14)
Miesiąc: sierpień 2012
Chleb, który nie pozwoli umrzeć
Żydzi szemrali przeciwko Niemu, dlatego że powiedział: Jam jest chleb, który z nieba zstąpił. I mówili: Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę my znamy? Jakżeż może On teraz mówić: Z nieba zstąpiłem. Jezus rzekł im w odpowiedzi: Nie szemrajcie między sobą! Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: Oni wszyscy będą uczniami Boga. Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne. Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata. (J 6,41-51)
Oczywiście, nie rzuciłem pracy w ciemno. Udało się wcześniej zorganizować nową. Trochę się z tym źle czuję – dostałem ją z polecenia, normalnie nie miał bym szans (mimo że to nic nadzwyczajnego, żadne kosmiczne zarobki – wręcz kilkaset złotych do tyłu w stosunku do poprzedniej pracy), w pewnym sensie urząd. Martwię się, że niewiele pieniędzy – nie jestem sam, jest żonka i malutki, ale musimy dać radę. A mało jest dlatego, że na 4/5 etatu – w końcu muszę mieć wolne na zajęcia. Ale jest praca – mam nadzieję, spokojniejsza, normalniejsza, z konkretnymi obowiązkami i wymaganiami. Lokalowo wydaje się naprawdę zapowiadać dobrze. Denerwuję się – jutro pierwszy dzień! Mam nadzieję, że w tym wszystkim – pomimo konieczności jeszcze uczenia się w domu – będzie czas na bardziej regularne pisanie, które musiałem na jakiś czas zarzucić.