Podnoszę ręce – bo nie dam rady

Jezus odpowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: Obroń mnie przed moim przeciwnikiem. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie. I Pan dodał: Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,1-8)

Pan Jezus dzisiaj bardzo chce nam przypomnieć, jak piękną sprawą jest zaufanie, ufność, umiejętność złożenia swojego życia – w tych sprawach od najprostszych po najtrudniejsze – w Jego ręce. Mówi o tym zarówno w I czytaniu na przykładzie Mojżesza i jego postawy, ale także w Ewangelii. Jeśli jesteś osobą, która ma w swoim życiu doświadczenie takiej mocnej i namacalnej ingerencji Boga w swoje życie – to w sumie szkoda twojego czasu na czytanie dalej tego tekstu. Serio. Naprawdę, w tym wypadku ucieszę się, jeśli będzie niewiele jego odsłon 🙂

Czytaj dalej Podnoszę ręce – bo nie dam rady

Prostota i ufność

Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego». I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je (Mk 10,13-16)

Ten czas urlopu to możliwość dla mnie – jak dla każdego rodzica – spędzenia więcej czasu ze swoją pociechą (pociechami). Warto w tym kontekście zastanowić się i przypomnieć, co o stosunku i relacji do dzieci mówił Jezus.

Czytaj dalej Prostota i ufność

Nie płacz – Bóg nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, stanęli – i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. (Łk 7,11-17)

To nie jest tekst o tym, że Bóg czyni cuda – to wiemy, choć nikt z nas nie jest w stanie tak precyzyjnie powiedzieć, dlaczego w tym miejscu (obrazek powyżej) do cudu doszło, a gdzie indziej nie. To wie tylko Bóg i wierzymy, że w ten sposób wypełnia się Jego wola. Według mnie, to tekst bardziej o tym, że Bóg jest blisko i wysłuchuje wtedy, kiedy Go prosimy, choć nie zawsze tak, jak byśmy to widzieli, tego pragnęli. 

Czytaj dalej Nie płacz – Bóg nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Świętowanie dziecka

Dzień Dziecka to taki ciekawy dzień. Z jednej strony – za stary ze mnie koń, aby sam go świętował (choć tata przesłał mi smsem życzenia z tej okazji – co w dotychczasowym moim 30-letnim życiu się nie zdarzyło dotąd 😀 ). Z drugiej strony, synek sam w sobie jest pretekstem, aby ten dzień świętować, sprawić mu jakąś wyjątkową frajdę. A może przy okazji także coś zrozumieć w kontekście relacji: ja-Bóg?

Czytaj dalej Świętowanie dziecka

Głupota starego i mądrość maleństwa

Po wyjściu stamtąd podróżowali przez Galileję, On jednak nie chciał, żeby kto wiedział o tym. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie. Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: O czym to rozprawialiście w drodze? Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich! Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje mnie, lecz Tego, który Mnie posłał. (Mk 9,30-37)

Ile razy to jest tak, że słuchamy – a nie rozumiemy. Bo coś wydaje się trudne, albo po prostu mi się nie chce. I w tym samym działaniu nie ma jakby nic złego, problem polega na tym, co jest konsekwencją – że energii i odwagi brakuje przede wszystkim na to, aby zapytać Tego, który jest odpowiedzią na wszystko. W ten jakże absurdalny sposób mistrzowsko utrudniamy sobie życie, próbując własnymi siłami, opierając wszystko na rozumie i jakże ludzkich do bólu kalkulacjach, dotrzeć do zrozumienia tego, czego nie rozumiemy. Efekty bywają niestety opłakane. 
Tak samo, jak uczniowie – którzy nie rozumieli tych słów Jezusa o męce, śmierci i zmartwychwstaniu. Pewnie od początku historii Kościoła ludzie zadają sobie pytanie – czy tak to musiało wyglądać? Nie wiemy tego i nie musimy wiedzieć, bo to tak naprawdę tylko Boga problem, przejaw Jego woli. Na pewno mógł zaplanować wszystko w swojej wszechmocy kompletnie inaczej – ale nastąpiło to jednak właśnie tak i koniec. I Jezus w swojej boskiej naturze był tych spraw świadomy – co nie przeszkadzało, aby jako tak samo człowiek był po prostu przerażony, czego apogeum miało miejsce w Ogrodzie Oliwnym (świetnie pokazane w „Pasji” Gibsona). Uczniowie – już nie. Nie rozumieli tego przed, ale także bezpośrednio po wydarzeniach Triduum – czego najlepszym dowodem jest obrazek de facto ucieczki z Jerozolimy do Emaus, bo tak to trzeba by nazwać po imieniu. „A myśmy się spodziewali…” – wszystko jasne, ludzka kalkulacja. A nie tędy droga. Wiara polega właśnie na tym, aby – nie tylko gdy pięknie, słońce za oknem i motyle w brzuchu, ale właśnie także gdy trudno, brudno, ciemno i niewiele rozumiem – powierzyć to wszystko Jemu i prosić, aby działał i prowadził nie najłatwiejszą, a najlepszą z dróg. 
Nic dziwnego, że jak przyszło co do czego, to nie tylko nie rozumieli, co skupiali się na – za przeproszeniem – pierdołach, a w tym wypadku… pobili się o prymat w gronie Dwunastu. Znamy to? Można powiedzieć – z podwórka pewnie każdy, ale czy w dzisiejszych firmach i korporacjach jest inaczej? Kopanie po kostkach, lansowanie, wazeliniarstwo i dążenie do tego, żeby przypodobać się Komuś U Góry, kto może dać podwyżkę/nowy bajer firmowy/premię/cokolwiek innego będącego powodem do dumy i poczucia wyższości nad innymi. Tego nie ma u dzieci. Dzieci są zbyt prostolinijne, zbyt zwyczajnie autentyczne, żeby było na to miejsce. Im mniejsze dziecko, tym to lepiej widać. Autentyzm do bólu, z jednoczesnym bardzo mocnym wyczuleniem na to, co się do niego mówi, czy człowiek mówi prawdę, czy ściemnia i gada byle co (sam mam to przećwiczone, kiedy – w dobrym celu – próbuję synkowi wytłumaczyć, dlaczego nie dam mu jakiegoś łakocia, bo…). Żeby dziecko przyjąć, trzeba otworzyć serce i zapatrzeć się w dziecięcą prostotę. To perspektywa, która wielu z nas jest potrzebna – bo za bardzo sami sobie wszystko komplikujemy. Brakuje nam tego dziecięcego dystansu i zdrowego podejścia. 
W tym dziecięcego podejścia do spraw wiary – nie do końca umie jeszcze mówić, ale już własnymi słowami kieruje swoje słowa i wznosi serce ku Bogu. Pewnie na początku w jakiś banalnych sprawach, ale jakże bardzo podstawowych. Lubię słuchać dialogowanej modlitwy powszechnej na mszach dziecięcych – to, co najważniejsze, esencja. Za mamę i tatę, o zdrowie dla [kogoś bliskiego], za zwierzątko, itp. Nie jakieś mądre kipiące elokwencją słowa – ale to, co najbardziej leży na sercu; o czym my, starzy i mądrzy, tak często zapominamy. To jest najskuteczniejsza i najlepsza postawa przed Bogiem – po prostu, jak z serca i z ust płynie, spontanicznie. Na to właśnie czeka Bóg. Nie kiedyś, kiedy będę bardziej gotowy, nie za jakiś czas, nie kiedy sobie to uporządkuję – dobrze wiesz, że nie ma na to czasu i nagle go nie znajdziesz. Tu i teraz. Z tym, co dzisiaj na sercu leży, lub co to serce wznosi w radości. 

Po prostu konsekwencja

Faryzeusze przystąpili do Jezusa i chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę. Odpowiadając zapytał ich: Co wam nakazał Mojżesz? Oni rzekli: Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić. Wówczas Jezus rzekł do nich: Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela! W domu uczniowie raz jeszcze pytali Go o to. Powiedział im: Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo. Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je. (Mk 10,2-16)
Wyjątkowo niepoprawny politycznie fragment, z ubiegłej niedzieli. Jak można – przecież jak się ludzie rozmyślą, to co stoi na przeszkodzie, żeby się rozwiedli i radośnie poszli, każde w swoją stronę? Jak człowiek otworzy co lepsze czasopismo „górnych lotów”, to i przeczytać może o trendzie na party rozwodowe. Świętowanie – ale czego?!?
 
Jezus przypomina tu istotę tego podstawowego ze wszystkich powołań – z całym szacunkiem dla bezżennych (grupa druga) i duchownych (grupa trzecia), nie mniej ważnych, jednak gdyby wszyscy nagle poszli w ich kierunku, ludzkość po prostu by wyginęła – powołania do miłości, małżeństwa i rodzicielstwa. Dwoje ludzi, z różnych środowisk, rodzin, tradycji, czasami i społeczności – odtąd już tylko razem, we dwoje, zapatrzeni w siebie i zarazem wpatrzeni w ten sam kierunek, cel, z których miłości powstaje nowe życie – mały człowiek, który także lat kilkanaście (albo nieco więcej) podejmie decyzję o tym, jak spożytkuje swoje życie.
 

Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela! W dzisiejszych czasach niektórym te słowa brzmią jak kolejna groźba. Ani to groźba, ani kolejna. Po prostu zwrócenie uwagi, zasygnalizowanie, przypomnienie – pamiętaj, czego się podejmujesz, jakiego wyboru dokonujesz, komu przysięgasz. Małżeństwo sakramentalne to nie tyle przysięga Bogu złożona – co współmałżonkowi, w obliczu Boga i wspólnoty Kościoła. Bogu może być co najwyżej przykro, że człowiek tej przysiędze się sprzeciwia, że ją później łamie – ale całe zło i ból skierowane są ku tej drugiej osobie, bo to ona jest zdradzona, porzucona, w pewnym sensie okłamana (co do obietnicy trwałości małżeństwa). Nie wnikam tu w kwestie winy – która najczęściej pewnie jest gdzieś po środku, choć przecież nie zawsze. Bóg szanuje wybór człowieka – pragnąc mu błogosławić u progu małżeństwa – ale także przestrzega przed ciężarem gatunkowym zobowiązania, jakie człowiek na siebie przyjmuje. Decydujesz się – więc wytrwaj w tym do końca. Dlatego tak bardzo lubię, gdy podczas uroczystości ślubnych odczytuje się fragment ewangelii, w którym Jezus mówi, a wręcz wzywa: Wytrwajcie w miłości mojej! Wytrwajcie – ale i wy trwajcie.

 
To, że dalej jest mowa o dzieciach, to moim zdaniem nie przypadek. Widzę to w swoim małżeństwie. Jakim wielkim darem jest mały człowiek, który jest twoim dzieckiem! Ile razy, gdy mnie – albo jej – puszczają nerwy, mniej lub bardziej zasadnie, pojawia się albo myśl o malutkim, alboon sam w swojej malutkiej osobie przyjdzie, uśmiechnie się, przytuli… albo po prostu widać w jego oczkach wielkie niezrozumienie, dlaczego mama i tata się denerwują, mówią do siebie podniesionym głosem, i smutek, a czasami płacz. Wtedy serce boli. Wtedy człowiek się opanowuje. Żeby być dobrym rodzicem – trzeba umieć być dla dziecka, a więc postrzegać świat w pewien sposób właśnie jak ono, jak dziecko – prościej, bardziej jednoznacznie, prostolinijnie.
 
Na marginesie – w mojej parafii na mszy dziecięcej jest, przed rozpoczęciem komunii, bardzo fajny obrzęd – właśnie błogosławienia przez księdza dzieci, które są zbyt małe, aby przyjąć Jezusa do serca. Niektóre przybiegają same, inne przynoszą/przywożą w wózkach rodzice. Dokładnie to, o czym mówi Jezus – nakładanie rąk i błogosławienie 🙂

Maluszki

Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie. Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych. (Mt 18,1-5.10.12-14)
Czasami pytania uczniów mogą się wydać jakieś dziwne, niezrozumiałe. A to prosili o wyjaśnienie jakiejś przypowieści (to akurat dobrze i słusznie – nie rozumiem, więc pytam), a to kłócili się ze sobą o pierwszeństwo – zajęcie prawego i lewego miejsca po stronie Pana (Jakub i Jan), a teraz przychodzą i właściwie zadają pytanie – jak być tym pierwszym?
Na czym ma polegać to uniżenie na wzór dziecka? Moim zdaniem – na prostolinijności, prostocie serca, autentyczności, prawdziwości. Tak się składa, że jako młody ojciec maluszka, mam okazję na co dzień obserwować maleńkie dziecko, na tyle jednak duże, aby wyrażać już emocje, aby móc nawiązać z nim kontakt. Jest przepiękny właśnie dlatego, że zawsze taki zwyczajny i prawdziwy. Kiedy jest mu smutno – po prostu płacze. Kiedy jest szczęśliwy – śmieje się do rozpuku, szczerząc małe (i nie wszystkie jeszcze) ząbki. Kiedy chce okazać uczucie – przydrepcze i obejmuje cię, czasami da buziaka.
Pewnie, małe dziecko można oszukać, przekabacić, źle wychować, pozwolić na zakorzenienie się w nim niewłaściwych nawyków, nawstawiać przeciwko komuś. Wtedy staje się, niestety, takie bardziej dorosłe – podobne dorosłym, którzy najczęściej działają i okazuję na zewnątrz to, co w danej chwili się najbardziej opłaca, jest mile widziane czy pożądane, co przyniesię teraz/kiedyś mniej lub bardziej wymierną korzyść.
Brakuje nam tej dziecięcej prostoty. W imię naprawdę ważnych spraw (choć nie zawsze) ganiamy za sprawami naprawdę mało ważnymi, zatracami się dla spraw nieistotnych, tracimy czas i siłę, a życie ucieka między palcami i brakuje czasu na to, co najprostsze, ale i najważniejsze. Prawdę. Miłość. Nadzieję. Oddanie. Przyjaźń. Serce. Troskę. Odwagę. Roztropność. Wiarę.
Jak tak czytam te słowa – przykład dziecka zestawiony z zagubioną owcą – mam wrażenie, że nic w nim przypadkowego. Dzieci to takie owce, te które idą tam, gdzie trzeba. Ta zagubiona – to każdy, kto z dziecka przekształca się w dorosłego, dorasta, zaczyna być narażony na ten cały brud właściwy relacjom dorosłych. To dobry moment, aby się zastanowić – co jest tak naprawdę ważne? Owszem, każdy ma swoje obowiązki – szkoła, uczelnia, praca, rodzina. Ale czy w tym wszystkim nie brakuje dystansu do spraw wokół, upraszczania tego co nie wymaga komplikowania, bycia otwartym, szczerym i jednoznacznym?
Dokładnie tak jak to maleństwo, które ak wielu z nas wita w domach, kiedy wracamy po pracy. Zachwycamy się dziećmi, poświęcamy im czas, darzymy miłością. A dzisiaj Bóg wzywa do czegoś jeszcze – do wzięcia z nich przykładu, tak na serio. Do bycia jak dzieci.

Przyjdź, bo… Daj się dotknąć, bo… Trudno bez Niego.

Gdy Jezus mówił, pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i, oddając pokłon, prosił: Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie. Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się, i widząc ją, rzekł: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła. I od tej chwili kobieta była zdrowa. Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy. (Mt 9,18-26)
Podobny obrazek mieliśmy nie tak dawno, z setnikiem rzymskim. Tamten przyszedł do Jezusa, aby prosić o uleczenie dla sługi, którego traktował nie jako pod-człowieka, rzecz, siłę roboczą, a po prostu przejmował się jego cierpieniem. Można powiedzieć, że ów dzisiejszy zwierzchnik synagogi chciał więcej – setnik prosił tylko o uzdrowienie i wręcz bronił się przed przyjściem Jezusa do niego do domu, wierząc w to, że On po prostu może uzdrowić i żadna wycieczka nie jest do tego potrzebna, bo Bóg działa bez względu na czas i miejsce. Wielka wiara. 
Czy wiara zwierzchnika była mniejsza? Nie mnie to oceniać. Przyszedł, błagał – Panie, przyjdź. Może po prostu nie wyobrażał sobie, jak ów Jezus miałby zadziałać na odległość (mimo, że mógł). To był człowiek pozbawiony praktycznie całej nadziei, któremu pewnie ktoś gdzieś powiedział – o, tu wędruje taki, co to leczy ludzi i uzdrawia, idź do niego. No to poszedł, bo co miał do stracenia? Lekarze – i pewnie słusznie – stwierdzili zgon dziecka, ale on się nie poddawał. Może i nie padają tutaj żadne wielkie słowa – ewangelista nie przytacza wypowiedzianego wprost wierzę – ale czym innym jest cała zaprezentowana tu postawa owego człowieka? Jednym wielkim dowodem wiary. 
Wyobrażam sobie, jak się mógł czuć, gdy dotarli do domu – i wszyscy czekali: co ów człowiek zrobi. Śpi? Bez żartów, lekarze orzekli śmierć. Żarty sobie stroi? Jednak nie. Inni, postronni, mogli Jezusa wyśmiewać – co czuł zrozpaczony ojciec? Wściekłość? Złość? Bezradność? To jednak nie miało znaczenia. O ile na pewno, gdy Jezus wszedł do domu, dziecko nie spało, a po prostu leżało martwe – o tyle w tym momencie Bóg zadziałał, i doszło do wskrzeszenia owego dziecka. Moc w słabości się doskonali, łaska Boża uderza tym mocniej, im bardziej beznadziejna sytuacja. Gdy człowiek, mimo wszystko (a może – właśnie dlatego?) nie przestaje wierzyć. 
A w tym wszystkim – jakby cud przy okazji. Kolejna chora osoba, która miała szczęście stać w miejscu, gdzie zwierzchnik synagogi rozmawiał z Jezusem. Czym się kierowała? Nie wiemy. Wierzyła – jak wierzył tamten setnik, że Bóg nie musi iść do jego domu, aby uzdrowić sługę – że wystarczy dotknąć ubrania Pana. Inna ewangelia, o ile pamiętam, opowiada tę historię w nieco odmienny sposób – Jezus miał zapytać wprost, kto Mnie dotknął. W sumie – detal, bo z pewnością to wiedział. I znowu – tym razem mamy wprost słowa Jezusa – wszystko rozbija się o wiarę, o ufność. Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła! 
Bóg uzdrawia, ale gdy człowiek po pierwsze tego uzdrowienia zapragnie, ale przede wszystkim – gdy uwierzy w to, że ten właśnie Bóg może go uzdrowić.

Nowe życie, nowa strona

Udało się!!!! Jesteśmy pewni.

Do Turcji pojechaliśmy we dwójkę – a wróciliśmy z jeszcze jednym prezentem, niespodzianką.

Naszym dzidziusiem.

Jakieś 2 tygodnie temu Natusza powinna była przechodzić to, czego każda kobieta bardzo nie lubi, a co musi znosić raz w miesiącu. I nic, cisza. Poczekaliśmy ze 2-3 dni. No i żonka test ciążowy zrobiła.

Oczywiście – ja dowiedziałem się o swoim dzidziusiu ostatni. W okolicznościach przyrody bardzo ciekawych – zwaliliśmy się bowiem na głowę teściom, szwagierka miała urodzinky. Jak ja dojechałem – ostatni – to jakoś nie zwróciłem uwagi, choć zauważyłem dość dużą i zastanawiającą radość i wesołość u zebranych. Wyściskaliśmy jubilatkę, a żonka poprosiła mnie – w ferworze nakrywania do stołu – do pokoju. I pomachała z uśmiechem czymś, co po złapaniu ją za rękę okazało się być testem ciążowym. Z wynikiem pozytywnym 😀

Dieta dietą – ale takie emocje trzeba było odreagować i pierwszy raz od dłuższego czasu popiwkowałem tego wieczora. Z radości, oczywiście 🙂

Rodzice moi dowiedzieli się dopiero w sobotę ostatnią (tydzień później), bo jakoś się nie składało – nie mogliśmy się ustawić, żeby do nich wpaść, a nie chciałem im tego mówić przez telefon. Mama – bo oczywiście, ja mało inteligentnie nieco naciskałem na spotkanie – cała spanikowana, że pewnie jakieś choróbsko (salmonellę czy coś) przywieźliśmy z Turcji… No i się dowiedzieli. Ojciec – znany wulkan emocji stwierdził nawet, że to i dobrze, bo później on za stary będzie na dziadkowanie. A w końcu – to ich pierwszy wnuczek! I teraz bezkarnie można ich od dziadków wyzywać 😛

Cieszymy się straszliwie. Ja normalnie aż sam siebie nie poznaję 😀 Chucham i dmucham na żonkę, żeby się nie nadwyrężała, odpoczywała. I to jej łatwo przychodzi – na razie, poza bardzo lekkimi i sporadycznymi bardziej niż mocno nudnościami (+ 1 raz zawroty głowy, ale to upał był i duchota straszna w kościele, więc się nie liczy) jedynym objawem ciąży jest to, że poza pracą właściwie większość popołudnia… przesypia 🙂

Maleństwo, jak wyczytaliśmy – tak, fachowa literatura to podstawa! – wygląda teraz podobno jak konik morski. Ma pewnie jakieś 6 tygodni. Ja, oczywiście, chciałbym synka – Natuszka córeczkę. A w kościach czuję, że córeczka będzie. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Żeby maleństwo zdrowe tylko było.

Przydał się z pracy abonament do LuxMedu – szybko, bez kolejek i płacenia Natuszka zrobiła potrzebne badania. Centrum medyczne jest bliziutko od nas, sympatyczna i kompetentna pani ginekolog. Miała wątpliwość (już na USG rozwianą – jest ok) co do jednej piersi, i nie gdybała, tylko od razu na USG wysłała – wydaje mi się, że to dobrze o niej świadczy.

Jedyny problem – nadżerka tak zwana. Ale mamy zapisane globulki, żonka aplikuje. Jak poczytałem w odmętach netu – nie umiera się od tego, kobiety piszą że i 2 zdrowych dzieci rodziły, i nic się nie działo (za to podobno po zabiegu dokumentnego pozbycia się tejże to różnie bywało…), tylko podczas porodu krwawienie minimalnie większe może być. Ale wierzymy, że wszystko będzie dobrze.

Ojcostwo mnie nieco przeraża. Chyba nigdy nie miałem jakiegoś podejścia do dzieci – są tacy, do których maluchy od zawsze się kleją, itp. Do mnie – nie. Ale sam fakt tego, że dzidziuś nasz będzie na świecie sprawi chyba, że nie wytrzeźwieję z tydzień conajmniej z radości!

Teściu powiedział, i ma rację – to niesamowite. Nie widzisz dzidzi, wiesz że gdzieś tam siedzi, rozwija się, a już tak strasznie dzidziusia kochasz 🙂

 
>>>
Druga rzecz – od jakiegoś czasu w wolnych chwilach przygotowywałem powolutku swoją stronę. Tu piszę na blogu, ale postanowiłem założyć także stronę. 
Zapraszam zatem na http://palabra.webd.pl
 
Nie będę reklamował – jest tam o tym, co dla mnie ważne, czyli o wierze, o Bogu. Generalnie w większości, jak na razie, o modlitwach i moje rozważania. Trochę i w miarę upływu czasu, mam nadzieję, coraz więcej – o książkach i najciekawsze z nich myśli. W przyszłości – planuję dodać nie tylko swoje, ale także znalezione najciekawsze rozważania, dobre opowieści z przesłaniem i aforyzmy.
Strona powstała w Joomli, którą się zachwycam – bardzo dużo możliwości. Trochę zabrało, zanim to rozgryzłem, ale jest dobrze 🙂 Konwencja kolorystyczna – z premedytacją taka, a nie inna, własnoręcznie wymodzona. Delikatny spokojny kolor, no i obowiązkowo coś w odcieniu czerwieni (wiśnia?). 
Zachęcam do odwiedzania i korzystania 🙂