Stacja 14 – Grób, ale tylko na chwilę

Pora na pragmatyzm – co dalej? Trzeba coś zrobić z ciałem. Za chwilę szabat, zwłoki skazańca nie mogą pozostać niepochowane. Z pomocą przychodzi cichy sojusznik i wierny zmarłemu Mistrzowi Józef z Arymatei, członek Sanhedrynu. Ofiarowuje swój pusty, nowy, wykuty w skale grób. Tam w oczach ludzi zakończyć się miała ziemska droga Jezusa z Nazaretu, Mesjasza, Króla żydowskiego. Razem z Nikodemem – tym, który wcześniej z Jezusem rozmawiał, brał Go pod obronę przed Sanhendrynem – namaścili ciało, owinęli w płótno (wierzę, że dzisiaj znamy je jako Całun Turyński) i złożyli w cichej ceremonii do grobu. 
Ale Bóg Ojciec wymyślił to inaczej. Jego Syn wypełnił swoją misję i dokonał odkupienia w ten straszliwy sposób, stając się ofiarą krwawego spektaklu tłumu niewdzięcznych i bezmyślnych ludzi, którzy koniecznie chcieli widowiska i woleli uwolnić jakiegoś draba, zabójcę i łotra, a Księcia Pokoju skazali na umęczenie. To nie jest koniec. To dopiero początek. Jeszcze dwa dni… Potem nic już nie będzie takie, jak było. 
Piątkowy wieczór zakrywa się żałobą nad Jerozolimą, ale i nad całym światem, który opłakuje Syna Bożego, który złożył największą ofiarę – ofiarę własnego życia. Ale już niedługo. Ta historia w tym miejscu bynajmniej się nie kończy. Serce Maryi doznało ulgi na krótko – już w niedzielę rano najpierw kobiety, potem Piotr i drugi uczeń, a dalej inni, wzbudzą znowu trwogę w jej sercu. Pusty grób? Gdzie jest ciało jej Syna? Co się stało? Czy to możliwe…? Czy On… żyje? 
Przepraszam za chaotyczność tych wpisów… Rozważania powstawały na bieżąco, są tylko i wyłącznie moje własne. Oczywiście, zamysł był, aby pojawiały się systematycznie przez Wielki Post – wyszło jak wyszło, czyli po 2-3 dziennie. Mam nadzieję, że komuś się przydadzą. 

Stacja 13 – Ulga

Nie wiem, jak dla tych wiernych i towarzyszących Jemu aż na krzyż – kobiet i młodego Jana – ale dla Maryi musiał być to swego rodzaju moment ulgi. Już Go nie boli. Już nie pieką ciągle otwierające się rany, już nie uciska korona cierniowa, już lodowata stal gwoździ nie rozrywa ciała i kości. Nawet krew i woda z tej wielkiej rany z boku już tak nie płynie. Wykonało się. Odszedł. Umarł. 
Zmaltretowany, poobijany, posiniaczony, cały we krwi. Tak wygląda, niepozornie, wręcz dramatycznie Ktoś, stojąc z boku, mógłby pomyśleć: Ten, który chciał, aby Go uznać za Króla życia i Króla żydowskiego. Ha! Więc jednak był szarlatanem – i dostał to, na co zasłużył. Tak kończą oszuści – o, jak ci obok niego. Wszyscy po jednych pieniądzach. Dobrze, że już po nich. 
Ciała zdejmują z krzyża w pośpiechu – za chwilę rozpoczyna się szabat. Pewnie i z wydaniem ciała Chrystusa był problem – bo czy nie posłuży ono, nawet po Jego śmierci, do jakiś prowokacji, rozruchów? Ale byli pewni siebie – co On im może zaszkodzić, zza grobu? Niech sobie biorą. Byle Go szybko pochowali. Byle by to mieć już za sobą. 

Stacja 12 – Zwycięstwo

Paradoks bez porównania. Po ludzku totalna porażka, śmierć może i męczeństwa – ale śmierć, więc koniec. A jednak w tym zdarzeniu zawiera się największe zwycięstwo w historii ludzkości, wydarzenie bez precedensu, które na zawsze zmieniło wszystko, przewróciło do góry nogami dotychczasowy porządek. Dopisało nowy rozdział – ofiarowany każdemu z nas dzisiaj, i wszystkim innym wcześniej i później także. 
„Życie wiernych Twoich, o Panie, zmienia się ale się nie kończy” jak mówi jedna z prefacji – świetnie oddając konsekwencje śmierci Jezusa. Pokonał śmierć, samemu umierając, czyli poddając się w jej władanie. Zwyciężył… przegrywając. On umarł i żyje po to, żeby każdy z nas mógł tak samo – nie umierać i rozpadać się w nicości czasu, ale trwać dalej inaczej, w inny sposób. Odtąd już dalej w bliskiej obecności, w namacalnej bliskości Boga. 
A jednak, wszyscy ci świadkowie potrzebują perspektywy czasu, żeby zrozumieć to, co się stało. Wtedy była rozpacz i pewność: wszystko przegrane. U nas też się tak zdarza. I z tej prawidłowej perspektywy widać jak na dłoni, że pozory potrafią mylić. Jezus umarł i w tej Jego śmierci, w mocy krzyża jest nasze zwycięstwo. 

Stacja 11 – Ukrzyżowany

Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak wielki musiał być ból, kiedy Go przybijali do drzewa. Bardzo wymownie – drastycznie, czyli realistycznie – pokazał to Mel Gibson w swojej „Pasji”. Nie dość, że ciało wycieńczone, obite, napuchnięte, całe we krwi – to jeszcze teraz męczone w tak okrutny sposób. 
Cierpienie Zbawiciela osiągnęło apogeum. Dalej była już tylko powolna śmierć, kiedy ludzkie ciało poddawało się konsekwencjom przeżytych męczarni, popychając Jezusa w ramiona Ojca. Jeszcze tylko kilka uderzeń młotka, palący ból w rękach i nogach, a za moment ciało prawie bezwładnie, jakby bez życia, zawisło nad Golgotą, pomiędzy dwoma innymi osobami. Coraz trudniej jest oddychać – o to chodziło oprawcom. Powolne przegrywanie walki o każdy oddech. 
Ile razy jest tak, że ja się boję i w ostatnim momencie uciekam spod krzyża. Ile razy mam świadomość, że powinienem coś powiedzieć, wstać, zabrać głos, zaoponować, wyrazić sprzeciw – a siedzę w kącie po cichu, bo brakuje siły? woli? odwagi? Dlatego dziękuję za przykład wytrwałości do końca, nawet kiedy wydaje się on być jedną wielką porażką. 

Stacja 10 – Ogołocony

Pomimo tych wszystkich poniżeń – przebrania, korony cierniowej raniącej głowę i zalewającej krwią oczy, brudnego od krwi i lepiącego się do ciała płaszcza, quasi berła – Jezus w ocenie tych, którzy Go męczyli nie wycierpiał jeszcze wystarczająco. Nie mieli dość zabawy, chcieli więcej. Można Go było upodlić jeszcze bardziej. Czym zawinił? Czym spowodował tak wielką nienawiść i furię? Miłością, miłosierdziem, widzeniem człowieka i jego potrzeb, współczuciem, otwartością – długo by wymieniać.
Dlatego tam, gdzie mieli Jezusa ukrzyżować, dochodzi do ogołocenia Go po ludzku. Więcej nie mogli Mu jako ludzie nic zrobić. Skoro już był i tak prawie martwy, słaniający się na nogach, umęczony – to mogli tylko pozbawić Zbawiciela tej resztki ludzkiej godności, obnażając Pana z Jego szat. Co to komu dało? Nic, tak samo jak jakiekolwiek drwiny, docinki i złośliwości. Krótka satysfakcja i czyiś ból. Dla Jezusa to nie miało znaczenia – dotarł do celu, tak niewiele już zostało. Zniósł tyle po drodze, wytrzyma i to. To, że zabrali mu te marne namiastki własności nie liczyło się.
Kielich był już tuż obok. 

Stacja 9 – trzeci upadek

Im dalej, tym trudniej. Właściwie to już było całkiem blisko. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Jezus na pewno wiedział, w jakim kierunku, ku czemu zmierzał. Nie krzyż, nie śmierć, nie gwoździe, włócznie, dwóch razem z Nim krzyżowanych. Dalej. Więcej. Otwarte ramiona ojca. Ale i tak upadł, bo i grzechy ciążyły, i świadomość ludzkiej słabości i grzeszności przygniatała.
Jedno trzeba powiedzieć jasno: taki upadek zawsze będzie lepszy niż bezmyślne stanie i strach czy lenistwo przed pójściem naprzód. Lepiej iść i upadać, aby potem powstać – niż ze strachu stać w miejscu albo się cofać. Przed większością spraw nie uciekniemy, konkretne decyzje zawsze ostatecznie trzeba będzie podjąć, opowiedzieć się po jednej lub drugiej stronie. To nic, że boli – Jego też bolało i to o wiele bardziej. A wstał i poszedł dalej. Dla mnie, dla ciebie – dla każdego z nas. 
To jest też wielka sztuka – widzieć cel, a nie tylko skupiać się na drodze. Często nam tego brakuje. Tylko wtedy można znaleźć siłę, aby powstać – raz, drugi. Tyle, ile trzeba. Do skutku.

Stacja 8 – Pocieszenie

Ten obrazek bardzo mnie dziwił. Kto nad kim płakał? Czy nie doszło tu do niejakiego odwrócenia ról? Kobiety z dobroci serca pochylały się w swojej rozpaczy nad skrwawionym, umęczonym i przygniecionym ciężarem krzyża Jezusem. Mogły to być płaczki zawodowe – należące do bractwa rytualnych płaczek, lamentujących nad konającymi i skazańcami. To bez znaczenia. W patriarchalnym społeczeństwie Jezus także tutaj dokonywał wyłomu – otaczając się również w godzinie męki kobietami, które przecież towarzyszyły Mu przez całe życie. 
Co tutaj uderza? Jezus i w swojej sytuacji współczuje i znajduje ciepłe, aczkolwiek mocne słowa dla tych kobiet. „Nie płaczcie nade mną, płaczcie raczej nad sobą?”. On miał świadomość, że idzie ku kresowi ziemskiego życia, zbliża się do końca swojej drogi – i także w swojej, po ludzku rozpaczliwej, sytuacji nie wahał się upominać ludzi, aby zmienili swoje życie, aby się ratowali. Nad nim płakano – ale to On za chwilę zwyciężył. Nie chciał się mścić, nie chciał uciskać i wymuszać. Prosił cały czas ludzi – popracuj nad sobą, zmień się. 
Płacz nad Jezusem dźwigającym krzyż ma sens tylko wtedy, kiedy będzie początkiem refleksji nade mną samym – moim życiem, drogą którą idę i tym, co i jak robię, decyzjami jakie podejmuję. Wtedy te łzy mają szansę wydać owoc. 

Stacja 7 – drugi upadek

Ciężar staje się coraz bardziej morderczy i nie do zniesienia, rany bolą coraz bardziej nieznośnie. Nawet przy pomocy Szymona pokonywanie kolejnych wąskich alejek jerozolimskich coraz bardziej staje się niewykonalne. Wystarczy chwila nieuwagi – kolejny upadek. 
Ale w tym właśnie momencie Jezus staje się nam najbardziej bliski. On, który upadał nie przez własne grzechy i słabości, nam – sprawcom Jego męki, autorom i właścicielom tego wszystkiego, co w Nim zawisło na krzyżu – pokazuje wyraźnie, co należy zrobić w takim momencie. Wziąć się w garść. Nie dać się. Znaleźć w sobie pokłady siły i iść dalej. Nie poddać się. 
Nawet, jeśli rezultat danej walki jest prosty do przewidzenia. Nawet jeśli wydaje się, że to po ludzku nie ma żadnego zupełnie sensu. Czasami wytrwałość i przekonanie do tego, co się robi, jest najlepszym świadectwem – i po prostu jedynym, co człowiek wiary może dać od siebie. Nie uciec. Nie zdezerterować. Wytrwać. Powstać. 

Stacja 6 – boskie oblicze

Pan Bóg pozostawia nam znaki w najdziwniejszych miejscach i momentach życia. Można raczej w ciemno założyć, że Weronika nie należała do wyznawców Jezusa, nie szła za nim od początku Drogi Krzyżowej. Pewnie po prostu z ciekawości wyszła na ulicę, chcąc zobaczyć sprawcę zamieszania i przyjrzeć się temu, co się tam działo.
Musiało ją przerazić to, co zobaczyła – kogo zobaczyła. Zdobyła się bowiem na gest niewątpliwie ryzykowny, przy tak wielu złorzeczących i ubliżających Mu, a do tego sporej z pewnością grupie żołnierzy rzymskich – przecisnęła się przez tłum i zapragnęła ulżyć skazańcowi. Niewiele miała możliwości, więc chociaż chciała otrzeć pot i krew z Jego twarzy. Nigdy się nie dowiemy, czy ich spojrzenia się spotkały, co Weronice powiedziały oczy Jezusa – czy po prostu dotknęła Jego twarzy. Chusta ta, jeśli wierzyć tradycji, do dzisiaj spoczywa we włoskim Manopello, jako uzupełnienie turyńskiego całunu – z widocznym i czytelnym portretem twarzy Zbawiciela, powstałym w niewyjaśniony dotąd sposób. 
Z nami jest podobnie, jak z tym całunem. Wielu próbuje udowadniać, że wiara to bzdura, opium dla mas i sfera dla ludzi niepoważnych, śmiesznych. Wielu stara się za wszelką cenę – u siebie i u innych – wymazać Boży pierwiastek i Jego przesłanie, skierowane do każdego z nas, za które On sam tak cierpiał na krzyżowej drodze. Na szczęście – bezskutecznie. Tak jak ta chusta trwa od przeszło 2000 lat, niezrozumiała a jednak do bólu autentyczna – tak Bóg nie daje się wyrzucić z naszych serc. I całe szczęście. 

Stacja 5 – Przypadkowy Cyrenejczyk

Tak zdaje się go przedstawiać tradycja, jako osobę, aktora krwawego teatru Męki Pańskiej, który sam nie zdawał sobie sprawę, że weźmie w tym wydarzeniu udział. Być może faktycznie tak było – po prostu tamtędy przechodził, wracał do domu z pracy – i na swoje nieszczęście został przez żołnierza rzymskiego przymuszony, aby pomógł Jezusowi. Z litości? Nie, żeby skazaniec nie umarł za wcześniej, bo widowisko by się skończyło. 
Ja nie mam wątpliwości – nie. Trudno więc powiedzieć o jakiejś jego świadomości tego, w czym wziął udział, do czego przyłożył rękę – a przecież dźwigał ciężar razem z Tym, który za 3 dni zbawi także jego samego. Pewnie w jakimś momencie pojawiło się współczucie dla Jezusa, który słaniał się pod ciężarem drzewa na nogach, może nawet zaparcie, aby za wszelką cenę donieść, pomóc Mu, i dotrzeć do końca tej drogi. Ewangelie nie mówią też, co było dalej – został pod krzyżem? odszedł? 
Ale był i Opatrzność dała Szymonowi wyjątkową szansę zrealizowania mini-epizodu w Bożym planie, w boskim zamyśle zbawienia. Odnalazł się w tym momencie i wypełnił swoją misję. A ile razy ja – niby świadomy, znający Ewangelię i prawdę o umiłowaniu przez Boga – w pełni z premedytacją pokazuję Bogu środkowy palec i pomimo kolejnego zaproszenia, idę swoją drogą?