Paradoks bez porównania. Po ludzku totalna porażka, śmierć może i męczeństwa – ale śmierć, więc koniec. A jednak w tym zdarzeniu zawiera się największe zwycięstwo w historii ludzkości, wydarzenie bez precedensu, które na zawsze zmieniło wszystko, przewróciło do góry nogami dotychczasowy porządek. Dopisało nowy rozdział – ofiarowany każdemu z nas dzisiaj, i wszystkim innym wcześniej i później także.
„Życie wiernych Twoich, o Panie, zmienia się ale się nie kończy” jak mówi jedna z prefacji – świetnie oddając konsekwencje śmierci Jezusa. Pokonał śmierć, samemu umierając, czyli poddając się w jej władanie. Zwyciężył… przegrywając. On umarł i żyje po to, żeby każdy z nas mógł tak samo – nie umierać i rozpadać się w nicości czasu, ale trwać dalej inaczej, w inny sposób. Odtąd już dalej w bliskiej obecności, w namacalnej bliskości Boga.
A jednak, wszyscy ci świadkowie potrzebują perspektywy czasu, żeby zrozumieć to, co się stało. Wtedy była rozpacz i pewność: wszystko przegrane. U nas też się tak zdarza. I z tej prawidłowej perspektywy widać jak na dłoni, że pozory potrafią mylić. Jezus umarł i w tej Jego śmierci, w mocy krzyża jest nasze zwycięstwo.