Pomimo tych wszystkich poniżeń – przebrania, korony cierniowej raniącej głowę i zalewającej krwią oczy, brudnego od krwi i lepiącego się do ciała płaszcza, quasi berła – Jezus w ocenie tych, którzy Go męczyli nie wycierpiał jeszcze wystarczająco. Nie mieli dość zabawy, chcieli więcej. Można Go było upodlić jeszcze bardziej. Czym zawinił? Czym spowodował tak wielką nienawiść i furię? Miłością, miłosierdziem, widzeniem człowieka i jego potrzeb, współczuciem, otwartością – długo by wymieniać.
Dlatego tam, gdzie mieli Jezusa ukrzyżować, dochodzi do ogołocenia Go po ludzku. Więcej nie mogli Mu jako ludzie nic zrobić. Skoro już był i tak prawie martwy, słaniający się na nogach, umęczony – to mogli tylko pozbawić Zbawiciela tej resztki ludzkiej godności, obnażając Pana z Jego szat. Co to komu dało? Nic, tak samo jak jakiekolwiek drwiny, docinki i złośliwości. Krótka satysfakcja i czyiś ból. Dla Jezusa to nie miało znaczenia – dotarł do celu, tak niewiele już zostało. Zniósł tyle po drodze, wytrzyma i to. To, że zabrali mu te marne namiastki własności nie liczyło się.
Kielich był już tuż obok.