Podnoszę ręce – bo nie dam rady

Jezus odpowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: Obroń mnie przed moim przeciwnikiem. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie. I Pan dodał: Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,1-8)

Pan Jezus dzisiaj bardzo chce nam przypomnieć, jak piękną sprawą jest zaufanie, ufność, umiejętność złożenia swojego życia – w tych sprawach od najprostszych po najtrudniejsze – w Jego ręce. Mówi o tym zarówno w I czytaniu na przykładzie Mojżesza i jego postawy, ale także w Ewangelii. Jeśli jesteś osobą, która ma w swoim życiu doświadczenie takiej mocnej i namacalnej ingerencji Boga w swoje życie – to w sumie szkoda twojego czasu na czytanie dalej tego tekstu. Serio. Naprawdę, w tym wypadku ucieszę się, jeśli będzie niewiele jego odsłon 🙂

Czytaj dalej Podnoszę ręce – bo nie dam rady

Pomódl się za ks. Jana Kaczkowskiego

Stan ks. Jana Kaczkowskiego się pogorszył. Wczoraj poszła w świat na Facebooku taka informacja. Z jednej strony pomyślałem: ze 2 tygodnie temu też tak ktoś napisał, a okazało się, że nic się nie wydarzyło. Niestety, tym razem zarówno boska.tv, jak i deon.pl powołali się na najbliższych Jana – jego rodzinę. Czyli coś w tym jest.

Czytaj dalej Pomódl się za ks. Jana Kaczkowskiego

Nie pukaj – ale pomyśl, poszerz horyzont

Jezus powiedział do swoich uczniów: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy. (Mt 7,7-12)

To może zabrzmi podchwytliwie: ale do czego właściwie nas Jezus zachęca w tych słowach? Do samego tylko proszenia? Do wytrwałości? Czy może do czegoś więcej? Może ufności?

Czytaj dalej Nie pukaj – ale pomyśl, poszerz horyzont

Totalna rezygnacja

Trędowaty przyszedł do Jezusa i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego. (Mk 1,40-45)

Logika Boża w tym obrazku jest dosłownie rozwalająca. Bo jak inaczej nazwać to, że Bóg wybiera i uzdrawia człowieka pod każdym względem po ludzku przegranego, skazanego na wegetację na marginesie społeczeństwa, przed którym inni uciekali, odwracali się z obrzydzeniem?

Czytaj dalej Totalna rezygnacja

Teściową też uzdrowił

Zaraz po wyjściu z synagogi Jezus przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł do niej i podniósł ją ująwszy za rękę, tak iż gorączka ją opuściła. A ona im usługiwała. Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest. Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: Wszyscy Cię szukają. Lecz On rzekł do nich: Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem. I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy. (Mk 1,29-39)

Ten opis wydaje się być zupełnie zwyczajny – ot, choroba jak każda inna, każdy z nas od czasu do czasu dostaje gorączki. Tu istotne jest co innego – ci, którzy widzieli zły stan i chorobę teściowej Szymona Piotra, szukali dla niej ulgi w chorobie właśnie u Jezusa, stąd ich prośba. Prosili Syna Bożego o pomoc, oddając w Jego ręce i zawierzając Mu życie tej kobiety. Wybór najlepszy z możliwych – bo czy jest ktoś sensowniejszy, kogo można i warto prosić o pomoc w takiej sytuacji?

Czytaj dalej Teściową też uzdrowił

Nie bój się – oddaj to Panu

Wtedy Maryja rzekła:Wielbi dusza moja Pana,i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej. Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia [zachowuje] dla tych, co się Go boją. On przejawia moc ramienia swego, rozprasza [ludzi] pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia.Ujął się za sługą swoim, Izraelem,pomny na miłosierdzie swojejak przyobiecał naszym ojcom na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki. Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy; potem wróciła do domu. (Łk 1,46-56)
Co to jest? Pieśń osoby zachwyconej tym że została obdarowana – konkretnie (i to ma duże znaczenie) przez Boga właśnie. A tak historycznie – odpowiedź Maryi na słowa krewnej Elżbiety, wypowiedziane wtedy, kiedy odwiedziła Elżbietę i doszło do spotkania dwóch ciężarnych kobiet (Łk 1, 39-45). Ktoś mógłby powiedzieć: w sumie, wychwala samą siebie. Nie. Wyśpiewuje chwałę Boga, która się akurat w niej objawiła – a mogła tak naprawdę objawić w całkiem inny, równie dobry sposób. To jest „pieśń Maryi”, jak się potocznie mówi w kontekście brewiarza, w tym sensie, że to Maryi słowa, ale ku czci i uwielbieniu Boga, nie samej Matki Boskiej. 
Dlaczego to jest ważne? Bo my bardzo często nie potrafimy darów od Niego docenić – i zamiast się nimi cieszyć, sensownie z nich korzystać, obdarowywać nimi ludzi naokoło, po prostu zamykamy się w sobie, bojąc się… no właśnie, że ktoś nam je zabierze?  Bez znaczenia, czy chodzi o coś materialnego, czy też niewidzialnego (jakąś relację, więź). Powiedzenie „jak trwoga, to do Boga” jest bardzo trafione – bo my umiemy do Niego się zwracać, jak się wali, pali, a najczęściej wtedy, kiedy już nie ma czego zbierać. Ale żeby podziękować, po fakcie, jak już wyciągnął nas za uszy z kolejnego syfu czy bagna? Eee, po co…
I Maryja w tekście powyżej, i Anna z czytania (1 Sm 1,24-28) uczą nas, co należy zrobić. To w pewnym sensie jest jakiś elementarz savoir vivre’u czysto ludzkiego: proszę, dziękuję.Wyrażam wdzięczność. Każda z tych dwóch kobiet została obdarowana, każda darem macierzyństwa więc czymś nieprzeliczalnym. I oddają to Bogu – Anna wręcz namacalnie ofiarowuje Helego Panu w świątyni. Ja mogę wyjść z siebie i stanąć obok – ale bez Jego łaski to kompletnie nic nie da i nic na dłuższą metę z moich starań nie wyjdzie. A On, kiedy Go prosisz, zabiera strach i daje pokój serca. Kiedy umiemy do Pana zwracać się jako pierwszego – wtedy wszystko inne wydaje się jakby na sobie właściwym miejscu.

Błogosławiona zuchwałość

Jakub i Jan synowie Zebedeusza zbliżyli się do Jezusa i rzekli: Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy. On ich zapytał: Co chcecie, żebym wam uczynił? Rzekli Mu: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie. Jezus im odparł: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony? Odpowiedzieli Mu: Możemy. Lecz Jezus rzekł do nich: Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których zostało przygotowane. Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu. (Mk 10,35-45)
To taki ciekawy obrazek, gdzie wychodzi cecha bardzo nam ludziom – a już tym współczesnym, żyjącym dzisiaj, to wyjątkowo – znana i często spotykana. W pewnym sensie w naszych polskich realiach przy osobach starszych można to „zwalić” na naleciałość, jaka pozostała po poprzednim systemie. Załatwianie, ustawianie. Bo to mniej więcej próbowali zdziałać Jan i Jakub – według Mateusza, nieco inaczej, próbowała załatwić ich matka (Mt 20,20-24). 
Bóg, który przegląda się jak w lustrze w sercu i myślach człowieka, pyta – co chcesz, abym uczynił? Słysząc odpowiedź, doprecyzowuje – jakby uprzedza pytających, żeby wiedzieli, w co się pchają – czy chcecie, możecie? Bycie apostołem w momencie, kiedy misja Jezusa nabierała kształtów, był znany, było z pewnością (mają na uwadze, że byli to w większości prości ludzi) nobilitacją i wyróżnieniem. A jak by tu jeszcze się załapać na pierwsze stołki obok Niego, i to „przy wypłacie”, po tym wszystkim? Woow. Zwróć uwagę – pytanie Jezusa jest niby banalne, a jednocześnie zawiera sedno, bo dotyka nie pozorów, ale pobudek, tej głębi serca, z której wypływa to, z czym przychodzisz: prośba, podziękowanie, pytanie. 
Nic dziwnego, że tym dwóm się dostało (nie od Jezusa, od pozostałych uczniów) – po prawdzie, może głównie dlatego, że pozostali mniej lub bardziej mieli podobne pragnienia, albo po prostu zazdrościli tamtym odwagi, że oni zapytali wprost? Ja w tym obrazku chcę widzieć jednak szczere pragnienie ludzi, którzy powiedzieli od serca, choć może nie do końca rozumieli, z czym się wiąże to, o co proszą – do czego po ludzku może doprowadzić ich przyznanie się do Chrystusa, dzielenie Jego kielicha cierpienia (obydwoje przecież zmarli jako męczennicy – jak wszyscy apostołowie, poza Janem [nie tym]). Stąd dostali szczerą odpowiedź, w sumie obietnicę. Zbawiciel uzmysłowił im, jak bardzo bez znaczenia było to, co wydawało im się ważne, o co prosili. 
Przykład Jakuba i Jana jest bardzo optymistyczny i to jest coś, czego naprawdę każdemu życzę, bo to jest umiejętność świadcząca wbrew pozorom o odwadze i dojrzałości. Przyjdź do Jezusa, otwórz serce z tym, co tam jest (raz przyjdziesz prosić, kiedy indziej – to ważna umiejętność, staram się pamiętać – podziękować; zdarzy się pewnie i pozłorzeczyć, ale czy taka szczera z Nim rozmowa albo uczciwe milczenie przed Nim nie są lepsze niż bezmyślne, za przeproszeniem, zdrowaśki?) i przedstaw Mu to, złóż to u Jego stóp. Jeśli chcesz, nazwij to zuchwałością – ale, jak to ktoś mądrze powiedział, gwałtownicy zdobywają niebo i nie ma w tym nic złego. Nie trzeba się silić – czasami jest bardziej lub mniej beznadziejnie, wystarczy szczere westchnięcie: Panie, powierzam to Tobie, ja już nie daję rady, poskładaj coś z tego… Pięknie się to układa z ostatnim zdaniem II czytania z dzisiaj: przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę w stosownej chwili (Hbr 4, 16). Bóg potwierdza, choć w innym miejscu – nie bój się, po prostu przyjdź. 
Takie przyjście to jedno – i już bardzo dobry krok. Potem pozostaje drugi – chcieć usłyszeć odpowiedź, zrozumieć ją i przyjąć. Ale to już kiedy indziej. 

Prośba o modlitwę

Pozwalam sobie troszkę egoistycznie poprosić o wsparcie modlitewne. 
W najbliższych dniach, a może kilku tygodniach, rozstrzygnie się dla mnie sprawa bardzo ważna – chodzi o perspektywę nowej pracy. Finanse też są argumentem (milionami nie grzeszę, kredyt swój trzeba jeszcze długo płacić…), ale przede wszystkim o możliwość rozwoju, działanie na własne nazwisko, wypracowanie sobie jakiejś tam marki. Wreszcie coś sensownego. 
Wystarczy zdrowaśka, czy nawet westchnięcie „daj mu szansę!”. 
Za wszelkie wsparcie – wielkie dzięki!

(Nie)wdzięczność

Stało się, że Jezus zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła. (Łk 17,11-19)

W tej historii praktycznie każdy detal ma sens. Dzisiaj mało zrozumiałe może być to, jakim w czasach Jezusa był trąd – choroba wtedy nieuleczalna, skazująca człowieka na powolne umieranie z powodu po prostu gnicia ciała i odpadania jego członków. Mało zrozumiałe – bo w naszych czasach tę chorobę można zwalczyć, wyleczyć. Jednak w biblijnych czasach trąd oznaczał samotność i wyrzucenie poza nawias społeczeństwa, życie poza nią – z koniecznością dawania wszystkim napotkanym osobom znać dzwoneczkiem, że mają do czynienia z trędowatym. Po prostu wegetacja, oczekiwanie na śmierć. 
Postawa tych dziesięciu była z początku jak najbardziej prawidłowa – przyszli, prosili, pragnęli litości. W pewnym sensie wyzwanli wiarę w Boga – Jezusa nazwali Mistrzem. Wykazali się niesamowitą odwagą – zamiast ostrzegać o swojej obecności, wręcz szli w kierunku Jezusa, dążyli do Niego i pragnęli przyciągnąć Jego uwagę (choć „zatrzymali się z daleka”). Pan widział, że ich pragnienia są szczere – i dokonał cudu, mimo że ani słowem nie wynika, że ich dotknął, przytulił, czy choćby nałożył błoto na oczy, jak to zrobił z niewidomym. Poszli do kapłanów – tylko oni mogli stwierdzić oczyszczenie – i oczyszczenie, jak podaje ewangelista, dokonało się w drodze. Gdy doszli na miejsce byli już zdrowi. 
Tutaj zaczęły się schody. Tylko 1 potrafił Bogu za dokonany cud podziękować – a może nie tyle potrafił, co zadał sobie trud, wrócił (po złośliwości pewnie nieco, autor wskazał, że był to ten „gorszy” – nie Żyd, a Samarytanin, cudzoziemiec). Tu nie chodziło o to, żeby przyjść i dziękować Jezusowi – ale uwielbić Boga w Trójcy jedynego za cud, jaki dzięki Jego łasce zaistniał. Tylko ten Samarytanin potrafił w tej sytuacji odnaleźć się na tyle, aby wysławiać Boga. 
Taki sam problem jest z nami. Nie ma nic przesady w staropolskim przysłowiu – jak trwoga, to do Boga. Jak się pali i wali, to nagle stajemy się wierzący (inna sprawa – w kogo, co? – czy modlimy się do Boga, czy obwieszamy się symbolami wszelkich możliwych religii i staramy się, na wszelki wypadek oczywiście, obłaskawić wszelkiej maści bóstwa), i jesteśmy gotowi na wszystko, byle by stało się po naszej myśli. Wszystko zmienia się, kiedy problem się rozwiąże. Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Pewnie i te proporcje – 1/10 – będą w miarę trafione, bo mało kto potrafi podziękować. Taka nasza roszczeniowa postawa – poprosić jeszcze jakoś tak, ale już żeby dziękować? Po co? Przecież po sprawie. Sam sobie to uświadomiłem w pewnym momencie – i wydaje mi się, że taka postawa jest strasznie dwulicowa, nieuczciwa. Dlatego tym bardziej staram się dziękować, kiedy dobry Bóg udzieli jakiejś łaski – a co jak co, w ostatnim czasie nie raz się o Jego łasce bardzo mocno przekonałem. Po prostu pewna konsekwencja: proszę i modlę się przed (nie tyle targuję, obiecuję „Boże, jak Ty mi pomożesz, to ja Ci…”) – ale i dziękuję mocno po, najczęściej też na Mszy Świętej. 
Bardzo mocno widać to choćby po intencjach mszalnych – ile jest za żywych? Większość za zmarłych. Zapominamy o tych, którzy wsparcia modlitewnego potrzebują za życia. Mało to jest okazji? Urodziny, imieniny, urodzenie dziecka, rocznice. Warto o tym pamiętać, i nie wahać się, aby także te intencje polecać modlitwie eucharystycznej wspólnoty Kościoła. A potem wykazać to minimum – po prostu podziękować. 

Problematyczna prostota

Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów. A On rzekł do nich: Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawinił; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie. Dalej mówił do nich: Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przyszedł do mnie z drogi, a nie mam, co mu podać. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą. (Łk 11,1-13)

Już sam początek tych słów to wskazówka niejako – co Jezus robił? Tak, sam będąc Bogiem – modlił się, jednoczył z Ojcem. W tym sensie pytający uczeń miał „nosa” – słusznie zadał pytanie o kwestię, można by powiedzieć, pierwszorzędną. Jak to z tą modlitwą ma być?
„Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawinił; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie” – to nic innego, jak Łukaszowy zapis pierwszej z modlitw, Modlitwy Pańskiej. Prostota nade wszystko – nie, jak większość kolekt w liturgii Kościoła (o ile nie wszystkie?) zaczynają się słowami „X Boże…”; tutaj mówimy prościej, w relacji o wiele bliższej – Ojcze. A to z kolei samo w sobie mówi o pewnej naturalności takiej relacji – takiej, jaka powinna być pomiędzy dzieckiem a ojcem właśnie. Ta modlitwa to spotkanie z osobowym, bliskim mi jak Ojciec Bogiem, który przychodzi specjalnie do mnie i pochyla się nade mną – nie z żadnym bliżej niesprecyzowanym świecącym okiem w chmurach, absolutem czy bezosobowym wielkim początkiem wszystkiego. Jeszcze raz ta modlitwa – prośba o nadejście Królestwa, o pokarm codzienny, o przebaczenie przy jednoczesnym przebaczeniu innym, o uwolnienie od pokusy. 
Strasznie mi się podoba ta druga część, przykłady obrazków życiowych. Trochę podobne do tej przypowieści o wdowie i tym, jak nachodziła sędziego, aby ją obronił – aż „wychodziła” swoje, bo sędzia chciał mieć spokój, czyli z mało właściwej pobudki. Tu – podobnie. Człowiek jest skłonny do dobrego uczynku czasem dosłownie mimowolnie i nieświadomie, bo z zupełnie innego powodu, dla własnego komfortu, żeby ten proszący przysłowiowej gitary już nie zawracał i poszedł sobie. A Bóg, jak to Bóg, wskazuje, że to samo w sobie jest dobrem nie jest – ale oznacza dobro dla proszącego. Z bezmyślnego działania Bóg potrafi wyprowadzić dobro, bo każde dobro ostatecznie właśnie z Niego ma początek. Dlatego tak ciekawie wybrzmiewa do pytanie na końcu, jakby retoryczne – skoro jesteś, mały brzydki pełen grzechów i słaby człowieku, zdolny do niezależnego od własnej woli de facto czynienia dobra, to o ile bardziej dobry jest Ten, który stanowi źródło wszelkiego dobra? Bardzo optymistyczne. 
Ten tekst jest bardzo piękny z jeszcze jednego powodu – ponieważ bardzo dobitnie pokazuje, że to w ogóle nie jest tak, że Bóg czegoś ode mnie chce, taki skrupulatny księgowy, który patrzy znad wielkich okularów i w swoim kapowniczku odznacza, kiedy nie było mnie na Mszy, zjadłem schabowego w piątek czy zgrzeszyłem w inny sposób. On nigdy nie był i nie jest przykrym obowiązkiem i przymusem – a jedynie wielką szansą i okazją. Ta obietnica jest właśnie do mnie i do ciebie:  Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Nie – jak poprosicie, i złożycie wniosek, albo udokumentujecie x dobrych uczynków – nie! Po prostu – poproś, a ja się tym zajmę. Szukaj, pukaj, stukaj, kołacz – nie ustawaj, pokaż, że ci zależy, że szukasz pomocy Kogoś większego. 
U Boga nie zdarza się, że nie ma czasu, że zapomniał, że przeoczył – tutaj problem jest już głównie z nami, że zamiast czasami trudnej i mało pasującej do naszej wizji wszystkiego Bożej odpowiedzi, liczymy na to, że będzie zgodnie z ułożonym planem, im łatwiej tym lepiej. Skoro przychodzisz i prosisz o umiejętność modlitwy – to po pierwsze naucz się dziękować, zawsze (z tym jest wielki problem – wystarczy popatrzeć po intencjach mszalnych: ile jest dziękczynnych?), a po drugie przyjmij do wiadomości, że dobry Bóg widzi więcej i wie lepiej, a nasza wiara jest prawdziwa dopiero wtedy, kiedy potrafimy przyjąć, że lepsze jest dla nas to, co niekoniecznie mieści się w sferze naszych planów.