Boża opozycja

Jezus powiedział do swoich uczniów: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej. (Łk 12,49-53)

Dla niektórych chrześcijaństwo to nic innego jak taka sielanka, święty spokój, wszystko z górki. Może z tego w jakiejś części wynika jakaś część rozczarowań – jak by nie patrzeć, takie postrzeganie nauki Jezusa jest w sposób oczywisty błędne i fałszywe. Ani lekko, ani łatwo, ani tym bardziej przyjemnie. Tak jak w życiu – piszę te rozważania na niedzielę, tyle że poprzednią, w właściwie „obchodzie” już następnej, jutrzejszej: brak weny, brak czasu, nade wszystko gdzieś w tle trudna rzeczywistość, z którą trzeba będzie się niebawem zmierzyć i ogarnąć. Nie będzie łatwo. Ale nigdy nie miało być. 

Czytaj dalej Boża opozycja

Błogosławiona zuchwałość

Jakub i Jan synowie Zebedeusza zbliżyli się do Jezusa i rzekli: Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy. On ich zapytał: Co chcecie, żebym wam uczynił? Rzekli Mu: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie. Jezus im odparł: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony? Odpowiedzieli Mu: Możemy. Lecz Jezus rzekł do nich: Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których zostało przygotowane. Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu. (Mk 10,35-45)
To taki ciekawy obrazek, gdzie wychodzi cecha bardzo nam ludziom – a już tym współczesnym, żyjącym dzisiaj, to wyjątkowo – znana i często spotykana. W pewnym sensie w naszych polskich realiach przy osobach starszych można to „zwalić” na naleciałość, jaka pozostała po poprzednim systemie. Załatwianie, ustawianie. Bo to mniej więcej próbowali zdziałać Jan i Jakub – według Mateusza, nieco inaczej, próbowała załatwić ich matka (Mt 20,20-24). 
Bóg, który przegląda się jak w lustrze w sercu i myślach człowieka, pyta – co chcesz, abym uczynił? Słysząc odpowiedź, doprecyzowuje – jakby uprzedza pytających, żeby wiedzieli, w co się pchają – czy chcecie, możecie? Bycie apostołem w momencie, kiedy misja Jezusa nabierała kształtów, był znany, było z pewnością (mają na uwadze, że byli to w większości prości ludzi) nobilitacją i wyróżnieniem. A jak by tu jeszcze się załapać na pierwsze stołki obok Niego, i to „przy wypłacie”, po tym wszystkim? Woow. Zwróć uwagę – pytanie Jezusa jest niby banalne, a jednocześnie zawiera sedno, bo dotyka nie pozorów, ale pobudek, tej głębi serca, z której wypływa to, z czym przychodzisz: prośba, podziękowanie, pytanie. 
Nic dziwnego, że tym dwóm się dostało (nie od Jezusa, od pozostałych uczniów) – po prawdzie, może głównie dlatego, że pozostali mniej lub bardziej mieli podobne pragnienia, albo po prostu zazdrościli tamtym odwagi, że oni zapytali wprost? Ja w tym obrazku chcę widzieć jednak szczere pragnienie ludzi, którzy powiedzieli od serca, choć może nie do końca rozumieli, z czym się wiąże to, o co proszą – do czego po ludzku może doprowadzić ich przyznanie się do Chrystusa, dzielenie Jego kielicha cierpienia (obydwoje przecież zmarli jako męczennicy – jak wszyscy apostołowie, poza Janem [nie tym]). Stąd dostali szczerą odpowiedź, w sumie obietnicę. Zbawiciel uzmysłowił im, jak bardzo bez znaczenia było to, co wydawało im się ważne, o co prosili. 
Przykład Jakuba i Jana jest bardzo optymistyczny i to jest coś, czego naprawdę każdemu życzę, bo to jest umiejętność świadcząca wbrew pozorom o odwadze i dojrzałości. Przyjdź do Jezusa, otwórz serce z tym, co tam jest (raz przyjdziesz prosić, kiedy indziej – to ważna umiejętność, staram się pamiętać – podziękować; zdarzy się pewnie i pozłorzeczyć, ale czy taka szczera z Nim rozmowa albo uczciwe milczenie przed Nim nie są lepsze niż bezmyślne, za przeproszeniem, zdrowaśki?) i przedstaw Mu to, złóż to u Jego stóp. Jeśli chcesz, nazwij to zuchwałością – ale, jak to ktoś mądrze powiedział, gwałtownicy zdobywają niebo i nie ma w tym nic złego. Nie trzeba się silić – czasami jest bardziej lub mniej beznadziejnie, wystarczy szczere westchnięcie: Panie, powierzam to Tobie, ja już nie daję rady, poskładaj coś z tego… Pięknie się to układa z ostatnim zdaniem II czytania z dzisiaj: przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę w stosownej chwili (Hbr 4, 16). Bóg potwierdza, choć w innym miejscu – nie bój się, po prostu przyjdź. 
Takie przyjście to jedno – i już bardzo dobry krok. Potem pozostaje drugi – chcieć usłyszeć odpowiedź, zrozumieć ją i przyjąć. Ale to już kiedy indziej.