Pogubiona pewność siebie

Jeden z Dwunastu, imieniem Judasz Iskariota, udał się do arcykapłanów i rzekł: Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam. A oni wyznaczyli mu trzydzieści srebrników. Odtąd szukał sposobności, żeby Go wydać. W pierwszy dzień Przaśników przystąpili do Jezusa uczniowie i zapytali Go: Gdzie chcesz, żebyśmy Ci przygotowali Paschę do spożycia? On odrzekł: Idźcie do miasta, do znanego nam człowieka, i powiedzcie mu: Nauczyciel mówi: Czas mój jest bliski; u ciebie chcę urządzić Paschę z moimi uczniami. Uczniowie uczynili tak, jak im polecił Jezus, i przygotowali Paschę. Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu . A gdy jedli, rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie zdradzi. Bardzo tym zasmuceni zaczęli pytać jeden przez drugiego: Chyba nie ja, Panie? On zaś odpowiedział: Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie zdradzi. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził. Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić, rzekł: Czy nie ja, Rabbi? Odpowiedział mu: Tak jest, ty. (Mt 26,14-25)

Ewangelia Wielkiej Środy to nieco inne – bo w ujęciu Mateusza – przedstawienie zdrady Judasza, którą we fragmencie od Jana Kościół odczytywał wczoraj. Trochę inne ujęcie, jakby Panu Bogu świeczkę, diabłu ogarek. Z jednej strony – wspólne przygotowania apostołów do spożycia Paschy z Jezusem. Z drugiej strony – samotna dywersja Judasza, w sposób ewidentny podszyta chęcią zysku, poszukiwaniem własnej korzyści.

Czytaj dalej Pogubiona pewność siebie

Zaproszenie, które zawsze jest niespodzianką

W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, <błogosławiona jesteś między niewiastami>. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca. Na to Maryja rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Anioł Jej odpowiedział: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Na to rzekła Maryja: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa! Wtedy odszedł od Niej anioł. (Łk 1,26-38)

Na finiszu Adwentu słyszymy bardzo dosadny fragment – już nie tylko interpretację słów, obietnicy Bożej, czy proroctwa. Widzimy to, do czego adwentowa refleksja ma nas prowadzić: miejsca, w którym od słuchania i słów przechodzimy do czynów.

Czytaj dalej Zaproszenie, które zawsze jest niespodzianką

Zostań Bożym alpinistą

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: Wstańcie, nie lękajcie się! Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie. (Mt 17,1-9)

Bóg – wbrew temu, co i jak chcą Go widzieć inni – to nie jest ten, który gdzieś tam bawi się człowiekiem i pozostawia ostatecznie samemu sobie. Bóg pragnie, aby każdy z nas osiągnął szczyt, maksimum swoich możliwości. 

Czytaj dalej Zostań Bożym alpinistą

Podnoszę ręce – bo nie dam rady

Jezus odpowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: Obroń mnie przed moim przeciwnikiem. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie. I Pan dodał: Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,1-8)

Pan Jezus dzisiaj bardzo chce nam przypomnieć, jak piękną sprawą jest zaufanie, ufność, umiejętność złożenia swojego życia – w tych sprawach od najprostszych po najtrudniejsze – w Jego ręce. Mówi o tym zarówno w I czytaniu na przykładzie Mojżesza i jego postawy, ale także w Ewangelii. Jeśli jesteś osobą, która ma w swoim życiu doświadczenie takiej mocnej i namacalnej ingerencji Boga w swoje życie – to w sumie szkoda twojego czasu na czytanie dalej tego tekstu. Serio. Naprawdę, w tym wypadku ucieszę się, jeśli będzie niewiele jego odsłon 🙂

Czytaj dalej Podnoszę ręce – bo nie dam rady

Teściową też uzdrowił

Zaraz po wyjściu z synagogi Jezus przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł do niej i podniósł ją ująwszy za rękę, tak iż gorączka ją opuściła. A ona im usługiwała. Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest. Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: Wszyscy Cię szukają. Lecz On rzekł do nich: Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem. I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy. (Mk 1,29-39)

Ten opis wydaje się być zupełnie zwyczajny – ot, choroba jak każda inna, każdy z nas od czasu do czasu dostaje gorączki. Tu istotne jest co innego – ci, którzy widzieli zły stan i chorobę teściowej Szymona Piotra, szukali dla niej ulgi w chorobie właśnie u Jezusa, stąd ich prośba. Prosili Syna Bożego o pomoc, oddając w Jego ręce i zawierzając Mu życie tej kobiety. Wybór najlepszy z możliwych – bo czy jest ktoś sensowniejszy, kogo można i warto prosić o pomoc w takiej sytuacji?

Czytaj dalej Teściową też uzdrowił

Napchać się, nachapać, nażreć

To jest dobry czas. Bo z jednej strony już w pracy, z drugiej jakby na wolniejszych obrotach, spokojnie, wszędzie wakacyjny klimat, za oknem wręcz upalnie od niedawna, pełno turystów (to akurat mniej fajne – tłumy dzikie na Wybrzeżu…). 
Szukam sobie powoli tej pracy, idzie średnio albo wcale. Postanowiłem starać się nadal, swoją drogą, ale równocześnie więcej się w tej intencji modlić. I o tą modlitwę też proszę. 
W niedzielę był ciekawy fragment Ewangelii: 

A kiedy ludzie z tłumu zauważyli, że nie ma tam Jezusa, a także Jego uczniów, wsiedli do łodzi, przybyli do Kafarnaum i tam szukali Jezusa. Gdy zaś odnaleźli Go na przeciwległym brzegu, rzekli do Niego: Rabbi, kiedy tu przybyłeś? W odpowiedzi rzekł im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią swą naznaczył Bóg Ojciec. Oni zaś rzekli do Niego: Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże? Jezus odpowiadając rzekł do nich: Na tym polega dzieło /zamierzone przez/ Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał. Rzekli do Niego: Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba. Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Odpowiedział im Jezus: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. (J 6,24-35)

Czyli tradycyjnie – potrzebujemy jednego, a szukamy i domagamy się czego innego. I oczywiście, wiemy lepiej od Boga, więc mamy do Niego pretensje. To tak samo jak z tą moją pracą – mógłbym w sumie usiąść i złorzeczyć, czemu drugiego dnia po ślubowaniu nie spadła mi z nieba lukratywna oferta z jakiejś mega znanej kancelarii. Izraelici, Narów Wybrany, podobnie (Wj 16,2-4.12-15) – tylko u nich chodziło o kwestię bardziej prozaiczną i podstawową: o pokarm. Przy okazji – wędrowali 40 lat, a wszystko na to wskazuje, że chodzili w kółko – dlaczego? Bo wystawiali Boga na próbę.
Oczywiście, każdy ma prawo do zaspokojenia podstawowych potrzeb – jedzenie, ubranie, dach nad głową. I chyba nikt z czytających te słowa problemu z tym nie ma? My mamy problem z czym innym – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po co cieszyć się z tego, co się ma, skoro można chcieć mieć więcej? No można. Jesteśmy wstrętnymi materialistami, a przynajmniej w większości. Nie potrafimy szanować tego, co daje Bóg – podczas gdy obok jest bardzo wielu, którzy mają dużo mniej. Cieszymy się z byle czego i nie potrafimy dostrzegać tego, co najistotniejsze. Większość sukcesów – jak to, mój własny, tymi ręcami wypracowany. A porażka? Eh, Boże, wszystko przez Ciebie, czemu mnie tak każesz. 
Nie umiemy przyjąć, brakuje nam pokory aby zrozumieć, że On widzi więcej, że w Nim jest dobro i to wszystko, co nas spotyka, ma sens – tylko czasem go nie widać, tylko czasem po drodze jest trudno. Nie umiemy prosić o to, co naprawdę nam potrzebne i konieczne, bo często zresztą sami tego nie rozumiemy i tej potrzeby nie widzimy. I wreszcie, nie umiemy Jemu zaufać, że On nam to da. Napchać się, nachapać, nażreć, i wtedy gra. Tak? Ale chyba w innym kościele.