Błogosławieństwo do sytości

W owym czasie, gdy znowu wielki tłum był z Nim i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: żal mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. A jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich przyszli z daleka. Odpowiedzieli uczniowie: Skąd tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem? Zapytał ich: Ile macie chlebów? Odpowiedzieli: Siedem. I polecił ludowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je rozdzielali. I rozdali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo i polecił je rozdać. Jedli do sytości, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty. (Mk 8,1-10)

Chyba z tydzień temu napisałem o tym, że Pan Bóg troszczy się także o wytchnienie i odpoczynek tych, którzy Mu zaufali w kontekście Mk 6,30-34. Dzisiaj – a to kolejny (jak tamten) fragment sobotniej Ewangelii, czyli z wczoraj – w pewnym sensie Dobra Nowina mówi na właściwie o tym samym. Tak, nie samym chlebem żyje człowiek – ale Zbawiciel dba także o to, aby człowiek miał, kolokwialnie rzecz ujmując, co do garnka włożyć.

Czytaj dalej Błogosławieństwo do sytości

Monstrancja

Jezus opowiadał rzeszom o królestwie Bożym, a tych, którzy leczenia potrzebowali, uzdrawiał. Dzień począł się chylić ku wieczorowi. Wtedy przystąpiło do Niego Dwunastu mówiąc: Odpraw tłum; niech idą do okolicznych wsi i zagród, gdzie znajdą schronienie i żywność, bo jesteśmy tu na pustkowiu. Lecz On rzekł do nich: Wy dajcie im jeść! Oni odpowiedzieli: Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i nakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi. Było bowiem około pięciu tysięcy mężczyzn. Wtedy rzekł do swych uczniów: Każcie im rozsiąść się gromadami mniej więcej po pięćdziesięciu! Uczynili tak i rozmieścili wszystkich. A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali ludowi. Jedli i nasycili się wszyscy, i zebrano jeszcze dwanaście koszów ułomków, które im zostały. (Łk 9,11b-17)

Bóg w tym obrazku, odczytywanym w kościołach wczoraj, w tzw. Boże Ciało, mówi o zaspokojeniu głodu jako tej jednej z podstawowych potrzeb człowieka, o ile nie najważniejszej kwestii. Możesz nie mieć dachu nad głową, łachmany, ale zjeść musisz, żeby żyć. To podstawa. To jest temat i kwestia, którą słyszymy zarówno w Ewangelii Mszy, jak i pozostałych czterech przypisanych do procesji (Mt 26, 17-19. 26-29; Mk 8, 1-9; Łk 24, 13-16. 28-35 oraz J 17, 20-26).

Czytaj dalej Monstrancja

Napchać się, nachapać, nażreć

To jest dobry czas. Bo z jednej strony już w pracy, z drugiej jakby na wolniejszych obrotach, spokojnie, wszędzie wakacyjny klimat, za oknem wręcz upalnie od niedawna, pełno turystów (to akurat mniej fajne – tłumy dzikie na Wybrzeżu…). 
Szukam sobie powoli tej pracy, idzie średnio albo wcale. Postanowiłem starać się nadal, swoją drogą, ale równocześnie więcej się w tej intencji modlić. I o tą modlitwę też proszę. 
W niedzielę był ciekawy fragment Ewangelii: 

A kiedy ludzie z tłumu zauważyli, że nie ma tam Jezusa, a także Jego uczniów, wsiedli do łodzi, przybyli do Kafarnaum i tam szukali Jezusa. Gdy zaś odnaleźli Go na przeciwległym brzegu, rzekli do Niego: Rabbi, kiedy tu przybyłeś? W odpowiedzi rzekł im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią swą naznaczył Bóg Ojciec. Oni zaś rzekli do Niego: Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże? Jezus odpowiadając rzekł do nich: Na tym polega dzieło /zamierzone przez/ Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał. Rzekli do Niego: Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba. Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Odpowiedział im Jezus: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. (J 6,24-35)

Czyli tradycyjnie – potrzebujemy jednego, a szukamy i domagamy się czego innego. I oczywiście, wiemy lepiej od Boga, więc mamy do Niego pretensje. To tak samo jak z tą moją pracą – mógłbym w sumie usiąść i złorzeczyć, czemu drugiego dnia po ślubowaniu nie spadła mi z nieba lukratywna oferta z jakiejś mega znanej kancelarii. Izraelici, Narów Wybrany, podobnie (Wj 16,2-4.12-15) – tylko u nich chodziło o kwestię bardziej prozaiczną i podstawową: o pokarm. Przy okazji – wędrowali 40 lat, a wszystko na to wskazuje, że chodzili w kółko – dlaczego? Bo wystawiali Boga na próbę.
Oczywiście, każdy ma prawo do zaspokojenia podstawowych potrzeb – jedzenie, ubranie, dach nad głową. I chyba nikt z czytających te słowa problemu z tym nie ma? My mamy problem z czym innym – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po co cieszyć się z tego, co się ma, skoro można chcieć mieć więcej? No można. Jesteśmy wstrętnymi materialistami, a przynajmniej w większości. Nie potrafimy szanować tego, co daje Bóg – podczas gdy obok jest bardzo wielu, którzy mają dużo mniej. Cieszymy się z byle czego i nie potrafimy dostrzegać tego, co najistotniejsze. Większość sukcesów – jak to, mój własny, tymi ręcami wypracowany. A porażka? Eh, Boże, wszystko przez Ciebie, czemu mnie tak każesz. 
Nie umiemy przyjąć, brakuje nam pokory aby zrozumieć, że On widzi więcej, że w Nim jest dobro i to wszystko, co nas spotyka, ma sens – tylko czasem go nie widać, tylko czasem po drodze jest trudno. Nie umiemy prosić o to, co naprawdę nam potrzebne i konieczne, bo często zresztą sami tego nie rozumiemy i tej potrzeby nie widzimy. I wreszcie, nie umiemy Jemu zaufać, że On nam to da. Napchać się, nachapać, nażreć, i wtedy gra. Tak? Ale chyba w innym kościele. 

Konieczność życiowa

Pewnego razu Jezus przechodził w szabat wśród zbóż. Uczniowie Jego, będąc głodni, zaczęli zrywać kłosy i jeść. Gdy to ujrzeli faryzeusze, rzekli Mu: Oto Twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić w szabat. A On im odpowiedział: Nie czytaliście, co uczynił Dawid, gdy był głodny, on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego i jadł chleby pokładne, których nie było wolno jeść jemu ani jego towarzyszom, tylko samym kapłanom? Albo nie czytaliście w Prawie, że w dzień szabatu kapłani naruszają w świątyni spoczynek szabatu, a są bez winy? Oto powiadam wam: Tu jest coś większego niż świątynia. Gdybyście zrozumieli, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych. Albowiem Syn Człowieczy jest Panem szabatu. (Mt 12,1-8)
Kolejny obrazek z cyklu tych, gdzie praworządni, porządni i ułożeni chcą zdyskredytować – Jezusa docelowo, czepiając się Jego uczniów. I to za pomocą prawa, które być może mieli w małym palcu. A jednak, nie rozumieli jego istoty. 
No właśnie. Co wolno, a czego nie wolno? Nie można na pewno wyjść z anarchicznego założenia – prawo i zasady nie mają znaczenia, żadna władza, chaos tłumaczony jako spontaniczność. Nie tędy droga. Nie po to Bóg dał Mojżeszowi tablice z przykazaniami, aby je lekceważyć. Jezus tłumaczy to, czego tamci nie rozumieli. I to na przykładach. Dawid spożywa chleby pokładne, otrzymane od kapłana Achimeleka z Nob (1 Sm 21,2-7), które prawo pozwala spożywać jedynie kapłanom (Wj 25,30, Kpł 24,5-9). Kapłan, wchodząc do Przybytku aby wykonać swoją posługę, sam narusza szabat – nie ponosząc jednocześnie konsekwencji, jakie prawo z tym wiąże.

Biblia Tysiąclecia w krótkim komentarzu nazywa tą sytuację bardzo życiowo… bo koniecznością życiową. Jak zwykle, trafnie. Czy Bóg chce, aby człowiek był głodny? Na pewno nie. Gdyby tak nie było, Jezus nie martwił by się w innym miejscu o rzesze idące za Nim, gdy kończył się dzień, a zebrani – daleko od domu – nie mieli co jeść. Nie tylko się martwił – dokonał cudu, rozmnożył chleb i ryby, aby najedli się do sytości (ze słynnymi dwunastoma koszami ułomków w roli drugoplanowej, jako pozostałości po posiłku wielkiej masy ludzkiej). Po raz kolejny – Bóg pokazuje, że troszczy się o człowieka. 
Zasady, drogowskazy i przykazania są ważne – nie można jednak powiedzieć, że człowiek ma paść z głodu, aby nie naruszyć zakazu spożywania jakiegoś rodzaju pokarmu. Prawo ma sens tylko wtedy, gdy działa dla dobra człowieka – a nie wtedy, gdy stoi na przeszkodzie zaspokojenia podstawowych i koniecznych, elementarnych potrzeb. Bóg jest miłosierny, kocha człowieka i nie jest to dla Niego problem – czego nie można było powiedzieć o faryzeuszach z tej historii. Całość, na szczęście, nie pozostawia wątpliwości, kto miał rację. Bóg zadba o tych, którzy Mu ufają.

Kroki na piasku za Chlebem Życia

Jezus powiedział do Żydów: Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata. Sprzeczali się więc między sobą Żydzi mówiąc: Jak On może nam dać /swoje/ ciało do spożycia? Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. (J 6,51-58)
W takim dniu, jak ten – w uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej – warto zwrócić uwagę na pierwsze z czytań, ze ST. To słowa napomnienia, jakie Mojżesz kieruje do Narodu Wybranego, aby nie zapomniał on o wędrówce i drodze, jaką Bóg przeprowadził ich z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Tak po prawdzie, gdy spojrzeć na mapę – generalnie nawet przy marszu pieszo, mogli ją przebyć w pewnie 3-4 miesiące, wzdłuż morza, mając pod dostatkiem wody i pokarmu. Wędrowali jednak bite 40 lat. Dlaczego? Taki był Boży zamysł. 
Nie żadne widzimisię. Taką drogę musiało przejść serce każdego z Izraelitów – wyjść na pustynię, pozbyć się wszystkiego, co sztuczne i udawane, zmierzyć się z trudnościami, walczyć o przetrwanie, stawi czoło niebezpieczeństwom. Do obiecanego kraju prowadzi droga pełna wybojów, utrudnień i zagrożeń. Aby rozpoznać wielkie i naprawdę ważne wartości, trzeba przebyć trudną drogę, która człowieka ogołaca z wszelkich masek, strojów i póz, aż w końcu stajemy się prawdziwi i autentyczni. Dopiero wtedy możemy rozmawiać z Bogiem. Przed Nim nie ma sensu udawanie – On widzi wszystko i wszystkich takimi, jacy są. Wszystkie problemy tych, którzy przed Bogiem grają polegają na braku szczerości i autentyczności właśnie – bo jak miałby wyglądać dialog, jakikolwiek, gdy jedna ze stron jest szczera, a druga udaje?
My dzisiaj też wędrujemy, i to czasem nawet dłużej niż tamci Izraelici. Niektórzy potrzebują całego życia, aby odnaleźć się w relacji z Bogiem, zrozumieć co jest ważne i warte poświęcenia czasu i sił. A nawet, gdy nie próbujemy grać, wodzić Boga za nos i kombinować, to coś w tym naszym codziennym wędrowaniu z pustyni jest. Jedno na pewno – nie jesteśmy w tej wędrówce pozostawieni samym sobie. Pan jest tuż obok; kiedy się dobrze przyjrzeć – widać na piasku Jego kroki (jak mówi pewna opowieść – gdy człowiek widzi za sobą tylko jedne ślady stóp, to nie znaczy, że idzie sam, ale że opadł już tak z sił, że to Bóg go niesie na ramionach, i to Jego ślady widać). Czym jest ta pustynia? Czasami to uzależnienie, nieczułość, egoizm, brak szczerości, zdrada małżeńska, przestępstwo. Ilu ludzi – tyle pustyń. Dowcip i sztuka polegają na tym, że z pustyni można wyjść cało tylko ryzykując i zawierzając Bogu. Z Nim wyjście jest bliżej niż dalej.
Ile już lat tak wędrujesz po pustyni swojego życia za tym Chlebem żywym, który zstąpił z nieba? A może tak naprawdę to tylko wolę tej wędrówki deklarujesz, a idziesz będąc sam sobie panem i tylko sobie znanymi ścieżkami? Ale to w ogóle nie ma sensu. Niewiele jest fragmentów, gdzie Jezus tak dobitnie i jednoznacznie się wypowiada – tylko tak, a nie inaczej. Kto spożywa TEN chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który JA dam, jest moje ciało za życie świata. Bierzcie i jedzcie, TO jest Ciało moje Żaden inny pokarm, żaden innych chleb, choćby najpiękniej wyglądał i kusząco pachniał. Ten chleb, który staje się Ciałem na ołtarzu. 
Tu nie ma miejsca i czasu na zastanawianie się – a jak to możliwe? Tak, po ludzku to niemożliwe. Ale od 2000 lat dokonuje się w tylu tysiącach czy milionach świątyń, codziennie, o każdej porze dnia. Ludzie przychodzą i karmią się, aby mieć życie w sobie – nie tylko tutaj, namacalnie, po ludzku, ale mieć w sobie życie, które wraz z ludzkim życiem się nie skończy; życie, które raz rozpoczęte, zaistniałe w czasie, nie ma końca. To jest ta obietnica. Obietnica Jezusowego Ciała i Jego Krwi. Bóg, który trwa na ołtarzach świata, aby mógł umacniać serca ludzkie do ciągłej walki z pustynią. 
Niektórzy mówią, że kolęda – wizyta duszpasterska – to jedyna w ciągu roku okazja, aby większość rodzin zgromadziła się na wspólnej modlitwie. Przykre, ale chyba coraz częściej prawdziwe. A dzisiaj, Boże Ciało, to pewnie jedyny dzień i jedyna okazja w roku, aby swoją wiarę w Jezusa Eucharystycznego, tę największą tajemnicę naszej wiary, wyznać naprawdę otwarcie. Oczywiście, mam nadzieję, że ją wyznajemy co tydzień podczas niedzielnej Eucharystii (niektórzy pewnie częściej), gromadząc się w kościołach. Dzisiaj Jezus we własnej Osobie, pod postacią Chleba, wychodzi na ulice miast i wsi do ludzi, którzy sami nie chcą przyjść do Niego. Trudno o piękniejsze świadectwo i wyznanie wiary, niż po prostu pójście właśnie za Nim. 
Z Nim i tylko z Nim pustynia naszego życia pięknieje, staje się mniej uciążliwa. A może takie spotkanie – przychodzący Pan i ja – to wreszcie początek drogi w dobrym kierunku, kroczenia tam, dokąd chciałbym bardzo dojść, ale nigdy nie wiedziałem, jak się za to zabrać? Chleb Życia wychodzi na ulice właśnie dla ciebie.

Chleb życia na wyciągnięcie ręki

W Kafarnaum lud powiedział do Jezusa: Jakiego dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba. Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Odpowiedział im Jezus: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. Powiedziałem wam jednak: Widzieliście Mnie, a przecież nie wierzycie. Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę, ponieważ z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał. Jest wolą Tego, który Mię posłał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym. To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: Oni wszyscy będą uczniami Boga. Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne. Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata.(J 6,30-40.44-51)

To właściwie zlepek tekstów od wtorku do dzisiaj, bo mamy ładny przykład lectio continua, więc nadaje się to do połączenia.

Ciągle w duchu zmartwychwstania, wpatrzeni w Zmartwychwstałego, mamy taką jakby retrospekcję, deja vu – bo to przecież słowa z czasu publicznej działalności Jezusa, a więc za Jego ludzkiego życia, sprzed ukrzyżowania. Ludzie małej wiary – jak w wielu innych miejscach w Starym Przymierzu – chcą, aby Bóg ich przekonał do siebie, uwiarygodnił się, udowodnił, że On Jahwe, Jest Tym, który Jest. Z jednej strony – dobra, rozmawiają z człowiekiem. Z drugiej strony – mało ów człowiek dokonał już cudów? Powołują się na przykład znany z wędrówki Narodu Wybranego do Ziemi Obiecanej, gdy nastał wielki głód, a Bóg dzień w dzień zsyłał mannę z nieba. Właśnie – Bóg, nie Mojżesz, który był tylko pośrednikiem, orędownikiem przed Bogiem.

Oni nie rozumieli słów Jezusa. Wiedzieli jedynie, że chodzi o pokarm – i w tym sensie o coś bardzo ważnego. Stąd, w czasach, gdy powszechny był głód i ubóstwo, tak gorliwe Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Pan mówił o sobie, mówił o zapowiedzi Eucharystii, pamiątki ofiary, jaka miała się rozpocząć w czwartkowy wieczór w zaciszu wieczernika, a dokonać ostatecznie poprzez krzyż w trzeciej godzinie dnia w piątek. Mówił o tym, co my – tutaj, dzisiaj, w Polsce – mamy na wyciągnięcie ręki, a jednak tak rzadko z niej korzystamy, nie przystępujemy do Stołu Pańskiego, lekceważymy zaproszenie do częstego doń przystępowania i tutaj – nie gdzie indziej – szukania umocnienia. W Nim, w chlebie życia, w zaspokojeniu wszystkich potrzeb ludzkich – tych głębszych przede wszystkim, ale także zawsze tych podstawowych.

To nie jest Jezusowie widzimisię. On cały czas żyje w świadomości tego, że – choć sam współistotny Bogu Ojcu, swoją egzystencję w ciele ludzkim, jako człowiek, sprowadza do wypełnienia Jego, Boga Ojca, woli. Dlatego nie odrzuci nikogo, kogo Bóg najpierw wybrał i ukochał jeszcze przed urodzeniem, przed zaistnieniem w czasie (a warto pamiętać – mamy początek, ale nie mamy końca, są tylko różne możliwości dalszego życia po śmierci); dlatego ma przykazane, aby nikogo nie stracić i wskrzesić. Każdego – bo z tych wszystkich, o których jest mowa, których Syn Boży dostał od Boga Ojca. Nie tylko sprawiedliwych, nie tylko tych, którzy choćby w ostatnim tchnieniu życia, w myślach pojednali się z Bogiem. A więc – znowu, nadzieja powszechnego zbawienia, że czeka ono na wszystkich, nawet tych, którzy dosłownie całe swoje ziemskie życie zmarnowali i do jego samiutkiego końca nie zmienili się ani trochę.

Bóg kocha dalej i bardziej, niż by to wychodziło z jakichkolwiek ludzkich kalkulacji.

Budzenie otępiałych umysłów

Uczniowie Jezusa zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba. Jezus zauważył to i rzekł im: Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy? Odpowiedzieli Mu: Dwanaście. A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków? Odpowiedzieli: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie? (Mk 8,14-21)
Niezbyt długi, ale świetny tekst. Tekst, który mówi po prostu – skup się i wyciągaj wnioski. Chrześcijaństwo, wiara, Kościół to o wiele więcej niż tylko pójście raz w tygodniu na mszę (z obowiązku bardziej niż z potrzeby), odbębnienie spowiedzi raz w roku (kazali… tylko kiedy to miało być? w adwencie? czy w wielkim poście?), wpuszczenie i przemęczenie się przez kolędę (żeby potem problemu z chrzcinami, komunią czy bierzmowaniem dzieciaka nie było), czy wszystkie inne przejawy chrześcijaństwa na papierze, z metryczki. A właściwie – Kościół to nie tyle o wiele więcej, co coś zupełnie innego. To wszystko jest ważne, ale dopiero jako forma, która stanowi wyraz treści, tego co jest we mnie – a nie jakiś tam tradycji, przyzwyczajeń i konwenansów bo tak wypada

Jezus jakby jest zniecierpliwiony w tym obrazku. Bo i miał powód, gdy zerknie się na szerszy kontekst, cofnie się nieco w ewangelii Markowej. Co poprzedza ten fragment? Wystarczy zerknąć w dwa poprzedzające ów tekst rozdziały tej księgi. Rozmnożenie chleba – i to nie jedno (Mk 6, 30-44), ale dwa (Mk 8, 1-9). Wypędzenie złego ducha z córki syrofenicjanki (Mk 7, 24-30), uzdrowienie głuchoniemego (Mk 6, 31-36), kroczenie Jezusa po jeziorze (Mk 6, 45-52) czy uzdrowienia masowe w Genezaret (Mk 6, 53-56).
Widzimy, patrzymy, poznajemy i zapamiętujemy. I tyle. Gdy chodzi o coś, co ma – po ludzku – przynieść wymierną korzyść, przeliczalny na pieniądze czy jakieś dobra zysk, to kojarzenie pierwsza klasa, wszystko potrafimy poskładać do przysłowiowej kupy, a nawet dopowiedzieć sobie to, co z całości nie wynika wprost. W ewangeliach wszystko jest spójne, Jezus nie raz i nie dwa razy dawał świadectwo o mocy, jaka przez Niego przechodziła, którą działał cuda i dokonywał czynów po ludzku niewytłumaczalnych – a jednak, posiedzimy, pokiwamy głową i tyle. Dzisiejszy tekst to tylko jeden z wielu przykładów, dowodów na to, że Jezus jest Mesjaszem.
Więc dlaczego jeszcze nie rozumiecie? A jeśli uważasz, że rozumiesz – czy cokolwiek z tego, poza uważaniem, wynika dla ciebie, dla tego, jak postępujesz, jakie decyzje podejmujesz, czym się w życiu kierujesz? Samo uważanie nie wystarczy. Trzeba zrozumieć – nie tylko powiedzieć to sobie, ale przyjąć całym serce. Jezus jest Bogiem, który czyni cuda. I nie tylko dlatego, że nakarmił ludzi do sytości. Nie to, że nie ma chleba – jak to widzimy w obrazku powyżej – jest najważniejsze, choć także apostołowie dali się zwieść, skupiając się na samym problemie braku pożywienia. Bóg zaspokoi każde potrzeby człowieka, nie tylko te z pozoru najważniejsze, najbardziej podstawowe.
Pobudka, tępy umyśle.

CHLEB ŻYCIA NA ULICACH

Jezus opowiadał rzeszom o królestwie Bożym, a tych, którzy leczenia potrzebowali, uzdrawiał. Dzień począł się chylić ku wieczorowi. Wtedy przystąpiło do Niego Dwunastu mówiąc: Odpraw tłum; niech idą do okolicznych wsi i zagród, gdzie znajdą schronienie i żywność, bo jesteśmy tu na pustkowiu. Lecz On rzekł do nich: Wy dajcie im jeść! Oni odpowiedzieli: Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i nakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi. Było bowiem około pięciu tysięcy mężczyzn. Wtedy rzekł do swych uczniów: Każcie im rozsiąść się gromadami mniej więcej po pięćdziesięciu! Uczynili tak i rozmieścili wszystkich. A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali ludowi. Jedli i nasycili się wszyscy, i zebrano jeszcze dwanaście koszów ułomków, które im zostały. (Łk 9,11b-17)

Postawa uczniów w tej sytuacji była zrozumiała. Świetnie – ludzie szli za Nim, z nimi, słuchali Go, i jakoś w tym zachwyceniu Bogiem zapomnieli o prozaicznych potrzebach, takich jak jedzenie, i po jakimś czasie przypomniały o sobie typowo ludzkie potrzeby konsumpcyjne. Ale skąd tu wziąć jedzenie na pustkowiu? No to skoro przyszli – niech wracają, znajdą jakąś wieś i tam się zaopatrzą. 
Jeden z wielu fenomenów Boga – co pokazała historia zbawienia już nie raz, historia Kościoła dość licznie mówiąca o niezrozumiałych wydarzeniach, cudach – polega na tym, że On w takich naprawdę różnych, raz bardziej podbramkowych, raz zwykłych sytuacjach po prostu potrafi z niczego wziąć rozwiązanie, to co jest potrzebne. I tak było tym razem. Kilka chlebów i rybek – nie za dużo, żeby nakarmić tłum, prawda? Troska uczniów o to, co się stanie z ludźmi, jak zaspokoić ich głód dobrze o nich świadczyła, mówiła o odpowiedzialności za tych, którzy także z nim i za nimi przyszli na pustkowie. Był nawet pomysł – my sami się rozejdziemy, poszukamy jedzenia. 
Ale po co? Czy nic nie mieli do jedzenia? No ale kilka rybek i chlebów… Mizernie, samych Dwunastu  by się tym nie najadło, a co dopiero tłumy. Wystarczy. Człowiekowi z Bogiem nigdy niczego nie zabraknie. A gdy się będzie wydawać, że brakuje – to Bóg coś na to poradzi, nawet gdyby miał wziąć coś z niczego. Co innego – gdy człowiek upiera się przy potrzebie i domaganiu się czegoś, co tak naprawdę nie jest niczym innym niż zwykłe widzimisię, fanaberią. Ale gdy chodzi o to, co naprawdę potrzebne i niezbędne – tego Bóg zawsze ma nadmiar. Nawet wtedy, gdy wydaje się na pierwszy rzut oka, po ludzku rozumując i kalkulując, że jest za mało, że nie wystarczy. 
Te dwanaście koszy ułomków – to coś, co może wydawać się zbędnym, niepotrzebnym, czymś do wyrzucenia, odpadkiem. Taka dzisiaj ludzka mentalność. Zero szacunku – ważne, żeby się napchać, napełnić swój żołądek, kieszenie i portfel, a inni – niech się sami martwią i sami sobie radzą. Ale to właśnie te dwanaście koszy ułomków, wziętych przecież z kilku chlebów i paru rybek – to największy w tej całej historii znak Bożej mocy, a zarazem troski o człowieka. Aż tyle zostało, gdy Bóg-Człowiek zabrał się za rozdzielanie ludziom tego, czego potrzebowali. Gdy Jezus błogosławił i dzielił to, co dla ludzi było naprawdę potrzebne. To czytelny znak – tyle samo zostanie dla innych,. gdy ty z wiarą będziesz prosił o coś, co tobie potrzebne. 
Jesteśmy z krwi i kości, więc potrzebujemy jeść, żeby ciało jakoś funkcjonowało. Ale człowiek na cielesności się nie kończy – jest dusza, która też potrzebuje pokarmu. Paweł w II czytaniu przypomina o tym, co każdy prawdziwie wierzący słyszy conajmniej raz w tygodniu: Bierzcie i jedzcie – to jest Ciało moje… Bierzcie i pijcie – to jest Krew moja. Jeśli ci czegoś brakuje, jeśli z pozoru wydaje ci się, że masz wszystko – a jednak czujesz pustkę – idź na mszę. Bóg tam czeka, bez względu na porę roku, pogodę, bez względu na wszystko. W naszym kraju kościołów jest dużo – wystarczy wejść. Nie wiesz, co Mu powiedzieć? Powiedz, że Go potrzebujesz, że szukasz, że przychodzisz ze swoimi pytaniami, żalami, wątpliwościami – i szukasz odpowiedzi. To bardzo dobry początek, a przede wszystkim szczery. 
Zasłuchaj się w Niego. Najpierw w Jego słowo. A potem zapatrz się w ten prosty biały delikatny kawałek chleba, uniesiony w kapłańskich dłoniach, abyś ty właśnie mógł Go zobaczyć. To żaden święty chlebek czy hostia – to żywy Bóg, który dla ciebie właśnie przychodzi na ołtarzu Eucharystii. Nie po to, żebyś popatrzył i poszedł dalej – ale żebyś popatrzył, otworzył się i przyjął Go z wdzięcznością i miłością. Aby On w tym Chlebie Żywym mógł cię w środku wypełnić, oczyścić, odnowić, dać siłę. I wtedy idź dalej, w swoje życie – ale już odmieniony. Bo z Nim – w sercu. 
Dzisiaj jest dobry dzień, aby o tym sobie przypomnieć. Jak dawno cię nie było w kościele? Miesiąc? Rok? Więcej? Od ślubu, bierzmowania, jakiegoś pogrzebu w rodzinie? Dzisiaj jest szczególny dzień – dzisiaj On wychodzi do ciebie. W kapłańskich rękach wychodzi z murów kościoła i idzie ulicami twojej wsi czy miasta. Być może właśnie mija twój dom. Zrobisz coś z tym? Tak, to zaproszenie właśnie dla ciebie. Idź za Nim. Otwórz serce i patrz. Módl się, proś o siłę, o zrozumienie tego, co ciebie otacza, swoich spraw, o światło wiary i Ducha Świętego do podejmowania dobrych decyzji. 
Chleb życia wychodzi dzisiaj na ulice. Jeśli jest to dla ciebie okazja, aby publicznie zamanifestować wiarę, którą żyjesz na codzień, która ma odzwierciedlenie w tym, jak żyjesz, modlitwie, częstym uczestnictwie we mszy – to bardzo dobrze, niech cię umocni i da siły do dalszego doskonalenia się w kroczeniu przez życie z Bogiem. A jeśli między tobą a Nim ostatnio pojawiła się przepaść, jesteś daleko, buntujesz się – to po prostu Mu zaufaj, idź za Nim, i powiedz Mu, jak bardzo jesteś zagubiony, jakie masz pragnienia, czego chcesz dokonać, a nie wiesz, jak się za to zabrać. I nie obrażaj się, gdy usłyszysz coś, co może nie do końca pasować do twojego własnego obrazu siebie – tak, może nie do końca jesteś taki w porządku, jak ci się wydaje. Wsłuchaj się w to, co Żywy Bóg ma ci do powiedzenia. 
I karm się Nim. Nie wahaj się – także dla ciebie, i dla każdego innego, starczy tego, co pozostało w tych dwunastu koszach ułomków.  
>>> 
Dzisiaj wspomnienie liturgiczne bł. Jana XXIII – Angela Roncallego – papieża uśmiechu. 
Znaleźć o nim informacje w necie – żaden problem. Zawsze mnie ujmował – bezpośredniością, uśmiechem, a jednocześnie wielką troską o Kościół, która przecież nie pozostała w sferze pragnień, a znalazła odzwierciedlenie w tym, czego dokonał w krótkim dość pontyfikacie. Moim zdaniem – wielki człowiek, którego rola jest jakby niedoceniana, odkąd został beatyfikowany kilka lat temu. A przecież gdyby nie on – kolegium kardynalskie pewnie nie byłoby tak bardzo międzynarodowe, nie doszło by do Soboru Watykańskiego II, i wiele innych kwestii. Każdemu polecam jego Dziennik duszy. Piękna książka. 
Na zakończenie – piękny cytat, jedna z bł. Jana XXIII myśli:  

Uczmy się od Niego, by się nie uskarżać, nie złościć, nie tracić wobec nikogo cierpliwości, nie żywić w sercu niechęci do tych, o których sądzimy, że wyrządzili nam krzywdę, lecz znosić siebie wzajemnie (…) i kochać wszystkich. Rozumiecie? Wszystkich, także tych, którzy nam czynią coś złego, przebaczyć im i modlić się także za nich, bo może w oczach Bożych są lepsi od nas.