Monstrancja

Jezus opowiadał rzeszom o królestwie Bożym, a tych, którzy leczenia potrzebowali, uzdrawiał. Dzień począł się chylić ku wieczorowi. Wtedy przystąpiło do Niego Dwunastu mówiąc: Odpraw tłum; niech idą do okolicznych wsi i zagród, gdzie znajdą schronienie i żywność, bo jesteśmy tu na pustkowiu. Lecz On rzekł do nich: Wy dajcie im jeść! Oni odpowiedzieli: Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i nakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi. Było bowiem około pięciu tysięcy mężczyzn. Wtedy rzekł do swych uczniów: Każcie im rozsiąść się gromadami mniej więcej po pięćdziesięciu! Uczynili tak i rozmieścili wszystkich. A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali ludowi. Jedli i nasycili się wszyscy, i zebrano jeszcze dwanaście koszów ułomków, które im zostały. (Łk 9,11b-17)

Bóg w tym obrazku, odczytywanym w kościołach wczoraj, w tzw. Boże Ciało, mówi o zaspokojeniu głodu jako tej jednej z podstawowych potrzeb człowieka, o ile nie najważniejszej kwestii. Możesz nie mieć dachu nad głową, łachmany, ale zjeść musisz, żeby żyć. To podstawa. To jest temat i kwestia, którą słyszymy zarówno w Ewangelii Mszy, jak i pozostałych czterech przypisanych do procesji (Mt 26, 17-19. 26-29; Mk 8, 1-9; Łk 24, 13-16. 28-35 oraz J 17, 20-26).

Czytaj dalej Monstrancja

Spacer z Żywym Bogiem

Przedwczoraj było Boże Ciało – uroczystość, której pełnej nazwy pewnie większość katolików nie potrafi podać (uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej), i z którą pewnie prawie tyle samo osób ma jakiś dziwny problem. 
 
 
Najpierw oczywiście problem mają ci, którzy z Kościołem nic wspólnego nie mają. Bo jak, zawłaszczanie przestrzeni publicznej, narzucanie się, wchodzenie ludziom z butami (no właśnie, gdzie?), tamowanie ruchu na ulicach itp. Bełkot, innymi słowy. Potem problem mają wszyscy ci, dla których każdy pretekst jest dobry, aby do kościoła nie iść – a odwrotnie, każdy powód, żeby do niego iść, stanowi właśnie problem: znowu? przecież dzisiaj nie niedziela; co? nie dość, że msza, to jeszcze takie ok. dwugodzinne łażenie, na dodatek ze śpiewem i klękaniem byle gdzie po drodze? 
W tym dniu ucieka bardzo ważna perspektywa – podobieństwo tej procesji do naszej własnej drogi. Bo czym innym jest nasze życie? Droga – ku Niemu dokładnie. Nawet tak samo. Z tym wszystkim, co On pozostawił – a de facto za Nim – i jednocześnie ku Niemu jako Temu, który u końca mojej wędrówki oczekuje mnie z otwartymi ramionami. A przy tym nie jestem pępkiem świata – dla Boga jest bardzo ważne, że w tej drodze nie jesteśmy sami, jesteśmy nawzajem sobie dani i zadani, stąd taka mieszanina ludzi bardzo pięknie oddaje złożoność i różnorodność tych, których Bóg umiłował (szkoda, że On kocha wszystkich, a nie każdy potrafi iść za Nim). Bogaci i biedni, zdrowi i chorzy, młodzi i starzy, obdarzeni przeróżnymi darami i talentami. Razem z Tym, który nas zbawił.
To nie jest tak, że realna obecność Jezusa w Eucharystii jest dla każdego czymś oczywistym. Ja akurat mogę powiedzieć – w tym zakresie nie miałem wątpliwości; żadna przechwałka, tak po prostu się złożyła (mam ich dużo w innych sprawach…). Stąd też historia Kościoła mówi o wielu cudach, które Bóg czynił właśnie, kiedy brakowało wiary. I być może dla wielu ludzi taka czwartkowa procesja to okazja, aby szli za Nim i prosili: pozwól, pomóż uwierzyć. A teraz oktawa – okazja, aby w mniejszym wymiarze iść dalej za Nim. Chcę uwierzyć, chcę Ci zaufać – pomóż mi w tym, wskaż drogę, daj znak. Ja mam te swoje wątpliwości, ale idę za Tobą. Takie moje własne niedowiarstwo, ale któremu nie chcę się poddać.
Bóg nie jest jakimś oderwanym od rzeczywistości bożkiem, który wymaga absurdalnych ofiar czy dziwnych gestów. On w tej naszej pielgrzymce wychodzi – namacalnie jakby potwierdzając słowa papieża Franciszka: Kościół musi wyjść z prezbiterium do człowieka, i szukać Go. Bóg w Chlebie Żywym wychodzi więc w monstrancji i idzie tam, gdzie człowieka znaleźć najłatwiej – do jego, mojej i twojej, codzienności, na nasze osiedla, ulice, pod nasze okna i domy.
Wiem to po sobie – nawet jakby trochę nieświadomy udział w takiej procesji potrafi stać się naprawdę głębokim doświadczeniem duchowym. Jeżeli tylko uwierzysz i oddasz się Temu, który idzie na jej czele. Tak naprawdę z niewielkimi wyjątkami (Msze dla mężczyzn – kolejna świetna inicjatywa krakowska o. Grzegorza Kramera SI – zazdraszczam…) to jest jedyna okazja w roku, aby z Panem Jezusem wyjść na ulicę i po prostu dać świadectwo: Temu ufam, za Tym idę, tylko On zna i jest tą właściwą drogą. Warto to wykorzystać. 

Kompleksowe podejście

Uff. Wreszcie troszkę spokoju. W końcu, chociaż w dzień taki jak ten. Mimo, że biometr zdecydowanie słaby, właściwie spałem na stojąco. Dzień poświęcony Żywemu Bogu, który pozostaje między nami i ten jeden raz w roku wychodzi na ulice naszych miast, wiosek. Jedna z dwóch w ciągu roku takich prawdziwych okazji do publicznego zamanifestowania swojej wiary – obok wizyty duszpasterskiej (kolędy). I co? Świat przechodzi obok tego faktu jakby bokiem, dyskretnie omijając jak temat drażliwy czy niewygodny. Rano mały obudził się, więc przygotowywałem mu mleko – odpaliłem radio, z przyzwyczajenia RMF, pełna godzina, wiadomości. Polska – katolicki kraj rzekomo w 90%, czy da się tutaj z największej ogólnopolskiej stacji radiowej dowiedzieć, że dzisiaj jest uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej vel Boże Ciało? Nie. O wszystkim była mowa, a o Euro głównie – o tym się nawet nie zająknęli. 
Pogoda taka nijaka, nad dość jasną wodą widać było ciemne niebo. Będzie padać? Niby zapowiadali. Cicho bardzo, spokojnie. Choć procesja nie przechodzi pod naszym blokiem (na marginesie – jak na spore osiedle miejskie, trasa procesji to jakieś kuriozum, np. 2 z 4 stacji w bezpośredniej bliskości kościoła?), przecież apel o religijne dekoracje okien nie dotyczy tylko mieszkających wzdłuż trasy procesji, a wszystkich. Wyjrzałem na okolicę – niewiele tych dekoracji, w naszej klatce żadnej, ale naokoło trochę, chyba więcej niż rok temu, choć w skali całości wciąż niewiele. Wiem, słabe to tłumaczenie, ale w mojej obecnej sytuacji nie tyle nie miałem głowy, co także technicznie czasu żeby zorganizować jakieś materiały do powieszenia. 
Procesja była o tyle ciekawa, że mini-homilie na trasie, po każdej z 4 ewangelii, głosił ten sam ksiądz. Czy słuchałem go bardziej niż zwykle? Nie wiem. Zdecydowanie najlepszy kaznodzieja, najnormalniejszy, bo mówiący naprawdę mocno, sensownie, nie bojąc się trudnych porównań i nazywania rzeczy po imieniu, a przy tym nie moralizujący ani nie dukający z kartki. Może dlatego się zasłuchałem, bo wczoraj nieoficjalnie (acz pewnie) dowiedziałem się o jego transferze, awansie na wioskowego proboszcza na opłotkach diecezji? Szkoda, znowu – najlepszy odchodzi, po zaledwie roku. Nie jest przesadą, że ta parafia nie ma szczęścia do kapłanów – a może dostaje takich, o/za jakich ludzie się modlą, na miarę tych modlitw?
Ad rem. Te cztery ewangeliczne obrazki to odrębne cztery sytuacje, w których Bóg chce nakarmić człowieka, zaspokoić jego potrzeby. Pierwszy fragment, z Mateusza, opis ostatniej wieczerzy czyli ustanowienia Eucharystii jako pamiątki. Drugi fragment, z Marka, gdzie wolą Bożą z 7 chlebów zostaje nakarmione 4000 ludzi. Trzeci fragment, z Łukasza, kiedy Jezus karmi duchowy głód i oddala strach tych, którzy uciekali do Emaus po Jego śmierci. I wreszcie czwarty fragment, z Jana, modlitwa o jedność i miłość.  Po kolei. Ostatnia wieczerza to słowa i znaki, które nabrały symboliki dopiero z perspektywy, gdy wszystko się wykonało, a oni zrozumieli, że On nie tylko umarł, ale i zmartwychwstał. Bóg wynosi umiłowanie na poziom bez porównania – daje swoje Ciało i swoją Krew na pokarm. Dalej, Jezus karmi najpierw tak po ludzku – ok, nie samym chlebem żyje człowiek to jedno, ale zjeść trzeba, i ci, którzy idą za Nim mają zapewniony pokarm nawet, gdy go nie ma. W kolejnym tekście, Jezus nie pozostawia samych sobie tych, którzy wątpią i boją się, ale karmi ich dusze i umysły, wyjaśnia wszystko ponownie. I wreszcie, Jezus modli się i prosi Ojca, aby ci, którzy zostali Mu dani, których umocnił zwykłym chlebem oraz pokarmem niebieskim, pozostali jednością i wzrastali w miłości. Kompleksowo, nieprawdaż?
Co my z tym robimy? Tu pojawia się problem, który bardzo jaskrawo widać właśnie np. na procesji w Boże Ciało. Nie robimy nic. Z politowaniem, z głupim uśmiechem, mówiąc cokolwiek albo posługując się zwykłym gestem – odsuwamy od siebie to zaproszenie, grzecznie acz stanowczo dziękując. Olewamy Boga. Bo przecież można zawsze wrócić, przyjść do Niego, „jakby to było potrzebne”, czyli w ostateczności. Czy to jest poważne? Nie, w ogóle. Sukcesy to rezultat naszej samodzielności, a klęski to wyraz co najmniej Bożej złośliwości, i wtedy można się do Niego zwrócić. Bo skoro kocha, to nie odmówi. Fakt. Nazwanie takiej postawy, takiego zachowania niepoważnym to naprawdę delikatność. 
Kto – poza tym, co nakazane (bo nie da się wykręcić), bywa w kościele? Czyli w tygodniu. Niewiele osób. Sam żałuję, ale naprawdę ostatnimi czasy nie mam możliwości, przy czym ten tekst nie ma służyć moim usprawiedliwieniom, taka dygresja. Ile z tych osób, które przyjdą, przystępuje do Eucharystycznego stołu? Ułamek. Bo przykazanie każe – w okresie wielkanocnym – no to wtedy to „się pójdzie”, żeby nie było. A ile osób bywa na adoracji Najświętszego Sakramentu? U nas, na szczęście, jest taka możliwość chyba 2 razy w tygodniu, szczęśliwi mający kaplice wieczystej adoracji. Pozytywne, bo przychodzi wielu, bo ludzie na nowo zaczynają doceniać tę formę bezpośredniej, choć bezgłośnej, relacji z Bogiem na modlitwie po prostu osobistej, nie sformalizowanej. 
Dzisiaj Chleb Życia wyszedł na ulice, krążył po nich i zapraszał, aby skorzystać z Jego zaproszenia i odwiedzić Go, przyjść do Niego. To nie ma być wyrzut sumienia (a jeśli jest – to tym bardziej to znak). To zachęta do bardziej racjonalnego podejścia do własnego czasu i tego, na co go poświęcamy, z uzmysłowieniem sobie, jak wiele może dać tak mało czasu poświęconego na spotkanie z Nim ukrytym w Najświętszym Sakramencie, w Eucharystii. A zarazem wezwanie do tego, aby w imię konsekwencji, wyciągnąć wnioski. Nieograniczony niczym Bóg stoi u drzwi twojego serca i puka – co z tym zrobisz?

CHLEB ŻYCIA NA ULICACH

Jezus opowiadał rzeszom o królestwie Bożym, a tych, którzy leczenia potrzebowali, uzdrawiał. Dzień począł się chylić ku wieczorowi. Wtedy przystąpiło do Niego Dwunastu mówiąc: Odpraw tłum; niech idą do okolicznych wsi i zagród, gdzie znajdą schronienie i żywność, bo jesteśmy tu na pustkowiu. Lecz On rzekł do nich: Wy dajcie im jeść! Oni odpowiedzieli: Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i nakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi. Było bowiem około pięciu tysięcy mężczyzn. Wtedy rzekł do swych uczniów: Każcie im rozsiąść się gromadami mniej więcej po pięćdziesięciu! Uczynili tak i rozmieścili wszystkich. A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali ludowi. Jedli i nasycili się wszyscy, i zebrano jeszcze dwanaście koszów ułomków, które im zostały. (Łk 9,11b-17)

Postawa uczniów w tej sytuacji była zrozumiała. Świetnie – ludzie szli za Nim, z nimi, słuchali Go, i jakoś w tym zachwyceniu Bogiem zapomnieli o prozaicznych potrzebach, takich jak jedzenie, i po jakimś czasie przypomniały o sobie typowo ludzkie potrzeby konsumpcyjne. Ale skąd tu wziąć jedzenie na pustkowiu? No to skoro przyszli – niech wracają, znajdą jakąś wieś i tam się zaopatrzą. 
Jeden z wielu fenomenów Boga – co pokazała historia zbawienia już nie raz, historia Kościoła dość licznie mówiąca o niezrozumiałych wydarzeniach, cudach – polega na tym, że On w takich naprawdę różnych, raz bardziej podbramkowych, raz zwykłych sytuacjach po prostu potrafi z niczego wziąć rozwiązanie, to co jest potrzebne. I tak było tym razem. Kilka chlebów i rybek – nie za dużo, żeby nakarmić tłum, prawda? Troska uczniów o to, co się stanie z ludźmi, jak zaspokoić ich głód dobrze o nich świadczyła, mówiła o odpowiedzialności za tych, którzy także z nim i za nimi przyszli na pustkowie. Był nawet pomysł – my sami się rozejdziemy, poszukamy jedzenia. 
Ale po co? Czy nic nie mieli do jedzenia? No ale kilka rybek i chlebów… Mizernie, samych Dwunastu  by się tym nie najadło, a co dopiero tłumy. Wystarczy. Człowiekowi z Bogiem nigdy niczego nie zabraknie. A gdy się będzie wydawać, że brakuje – to Bóg coś na to poradzi, nawet gdyby miał wziąć coś z niczego. Co innego – gdy człowiek upiera się przy potrzebie i domaganiu się czegoś, co tak naprawdę nie jest niczym innym niż zwykłe widzimisię, fanaberią. Ale gdy chodzi o to, co naprawdę potrzebne i niezbędne – tego Bóg zawsze ma nadmiar. Nawet wtedy, gdy wydaje się na pierwszy rzut oka, po ludzku rozumując i kalkulując, że jest za mało, że nie wystarczy. 
Te dwanaście koszy ułomków – to coś, co może wydawać się zbędnym, niepotrzebnym, czymś do wyrzucenia, odpadkiem. Taka dzisiaj ludzka mentalność. Zero szacunku – ważne, żeby się napchać, napełnić swój żołądek, kieszenie i portfel, a inni – niech się sami martwią i sami sobie radzą. Ale to właśnie te dwanaście koszy ułomków, wziętych przecież z kilku chlebów i paru rybek – to największy w tej całej historii znak Bożej mocy, a zarazem troski o człowieka. Aż tyle zostało, gdy Bóg-Człowiek zabrał się za rozdzielanie ludziom tego, czego potrzebowali. Gdy Jezus błogosławił i dzielił to, co dla ludzi było naprawdę potrzebne. To czytelny znak – tyle samo zostanie dla innych,. gdy ty z wiarą będziesz prosił o coś, co tobie potrzebne. 
Jesteśmy z krwi i kości, więc potrzebujemy jeść, żeby ciało jakoś funkcjonowało. Ale człowiek na cielesności się nie kończy – jest dusza, która też potrzebuje pokarmu. Paweł w II czytaniu przypomina o tym, co każdy prawdziwie wierzący słyszy conajmniej raz w tygodniu: Bierzcie i jedzcie – to jest Ciało moje… Bierzcie i pijcie – to jest Krew moja. Jeśli ci czegoś brakuje, jeśli z pozoru wydaje ci się, że masz wszystko – a jednak czujesz pustkę – idź na mszę. Bóg tam czeka, bez względu na porę roku, pogodę, bez względu na wszystko. W naszym kraju kościołów jest dużo – wystarczy wejść. Nie wiesz, co Mu powiedzieć? Powiedz, że Go potrzebujesz, że szukasz, że przychodzisz ze swoimi pytaniami, żalami, wątpliwościami – i szukasz odpowiedzi. To bardzo dobry początek, a przede wszystkim szczery. 
Zasłuchaj się w Niego. Najpierw w Jego słowo. A potem zapatrz się w ten prosty biały delikatny kawałek chleba, uniesiony w kapłańskich dłoniach, abyś ty właśnie mógł Go zobaczyć. To żaden święty chlebek czy hostia – to żywy Bóg, który dla ciebie właśnie przychodzi na ołtarzu Eucharystii. Nie po to, żebyś popatrzył i poszedł dalej – ale żebyś popatrzył, otworzył się i przyjął Go z wdzięcznością i miłością. Aby On w tym Chlebie Żywym mógł cię w środku wypełnić, oczyścić, odnowić, dać siłę. I wtedy idź dalej, w swoje życie – ale już odmieniony. Bo z Nim – w sercu. 
Dzisiaj jest dobry dzień, aby o tym sobie przypomnieć. Jak dawno cię nie było w kościele? Miesiąc? Rok? Więcej? Od ślubu, bierzmowania, jakiegoś pogrzebu w rodzinie? Dzisiaj jest szczególny dzień – dzisiaj On wychodzi do ciebie. W kapłańskich rękach wychodzi z murów kościoła i idzie ulicami twojej wsi czy miasta. Być może właśnie mija twój dom. Zrobisz coś z tym? Tak, to zaproszenie właśnie dla ciebie. Idź za Nim. Otwórz serce i patrz. Módl się, proś o siłę, o zrozumienie tego, co ciebie otacza, swoich spraw, o światło wiary i Ducha Świętego do podejmowania dobrych decyzji. 
Chleb życia wychodzi dzisiaj na ulice. Jeśli jest to dla ciebie okazja, aby publicznie zamanifestować wiarę, którą żyjesz na codzień, która ma odzwierciedlenie w tym, jak żyjesz, modlitwie, częstym uczestnictwie we mszy – to bardzo dobrze, niech cię umocni i da siły do dalszego doskonalenia się w kroczeniu przez życie z Bogiem. A jeśli między tobą a Nim ostatnio pojawiła się przepaść, jesteś daleko, buntujesz się – to po prostu Mu zaufaj, idź za Nim, i powiedz Mu, jak bardzo jesteś zagubiony, jakie masz pragnienia, czego chcesz dokonać, a nie wiesz, jak się za to zabrać. I nie obrażaj się, gdy usłyszysz coś, co może nie do końca pasować do twojego własnego obrazu siebie – tak, może nie do końca jesteś taki w porządku, jak ci się wydaje. Wsłuchaj się w to, co Żywy Bóg ma ci do powiedzenia. 
I karm się Nim. Nie wahaj się – także dla ciebie, i dla każdego innego, starczy tego, co pozostało w tych dwunastu koszach ułomków.  
>>> 
Dzisiaj wspomnienie liturgiczne bł. Jana XXIII – Angela Roncallego – papieża uśmiechu. 
Znaleźć o nim informacje w necie – żaden problem. Zawsze mnie ujmował – bezpośredniością, uśmiechem, a jednocześnie wielką troską o Kościół, która przecież nie pozostała w sferze pragnień, a znalazła odzwierciedlenie w tym, czego dokonał w krótkim dość pontyfikacie. Moim zdaniem – wielki człowiek, którego rola jest jakby niedoceniana, odkąd został beatyfikowany kilka lat temu. A przecież gdyby nie on – kolegium kardynalskie pewnie nie byłoby tak bardzo międzynarodowe, nie doszło by do Soboru Watykańskiego II, i wiele innych kwestii. Każdemu polecam jego Dziennik duszy. Piękna książka. 
Na zakończenie – piękny cytat, jedna z bł. Jana XXIII myśli:  

Uczmy się od Niego, by się nie uskarżać, nie złościć, nie tracić wobec nikogo cierpliwości, nie żywić w sercu niechęci do tych, o których sądzimy, że wyrządzili nam krzywdę, lecz znosić siebie wzajemnie (…) i kochać wszystkich. Rozumiecie? Wszystkich, także tych, którzy nam czynią coś złego, przebaczyć im i modlić się także za nich, bo może w oczach Bożych są lepsi od nas.