Prawda zagłuszona zapalczywością

Jezus powiedział do żydów: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki. Rzekli do Niego żydzi: Teraz wiemy, że jesteś opętany. Abraham umarł i prorocy – a Ty mówisz: Jeśli kto zachowa moją naukę, ten śmierci nie zazna na wieki. Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Abrahama, który przecież umarł? I prorocy pomarli. Kim Ty siebie czynisz? Odpowiedział Jezus: Jeżeli Ja sam siebie otaczam chwałą, chwała moja jest niczym. Ale jest Ojciec mój, który Mnie chwałą otacza, o którym wy mówicie: Jest naszym Bogiem, ale wy Go nie znacie. Ja Go jednak znam. Gdybym powiedział, że Go nie znam, byłbym podobnie jak wy – kłamcą. Ale Ja Go znam i słowa Jego zachowuję. Abraham, ojciec wasz, rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień – ujrzał /go/ i ucieszył się. Na to rzekli do Niego żydzi: Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś? Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Zanim Abraham stał się, Ja jestem. Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni. (J 8,51-59)

Ten czwartkowy fragment to zapis jedynie części, ostatniego fragmentu, dłuższej dyskusji Jezusa z faryzeuszami, która miała miejsce w świątyni tuż po tym, gdy przyprowadzono do Pana kobietę cudzołożną z zamiarem jej ukamienowania. Jezus w tym długim fragmencie (J 8, 12-59) mówi wiele, na różne sposoby próbuje dotrzeć do serc zebranych tam ludzi. Z małymi wyjątkami – wydaje się – bezskutecznie. 

Czytaj dalej Prawda zagłuszona zapalczywością

Zostań Bożym alpinistą

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: Wstańcie, nie lękajcie się! Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie. (Mt 17,1-9)

Bóg – wbrew temu, co i jak chcą Go widzieć inni – to nie jest ten, który gdzieś tam bawi się człowiekiem i pozostawia ostatecznie samemu sobie. Bóg pragnie, aby każdy z nas osiągnął szczyt, maksimum swoich możliwości. 

Czytaj dalej Zostań Bożym alpinistą

Niewidzialni ludzie

Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham odrzekł: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Tamten rzekł: Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Nie, ojcze Abrahamie – odrzekł tamten – lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą. Odpowiedział mu: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. (Łk 16,19-31)

Jezus konsekwentnie i w poprzednią niedzielę kontynuuje szeroko pojęty temat powiązany z kwestią posiadania i majętności. I znowu trzeba powiedzieć jasno: bogacz nie trafił tam, gdzie trafił, tylko dlatego że był bogaty, ale że to bogactwo mu wszystko inne przesłoniło. W tym wszystkich tych, których Bóg stawia na naszej drodze – u niego konkretnie Łazarza.

Czytaj dalej Niewidzialni ludzie

Bądź bogaty z głową

Tradycyjnie już jestem „do tyłu”, więc dzisiaj o tekstach z poprzedniej niedzieli.

Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham odrzekł: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Tamten rzekł: Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Nie, ojcze Abrahamie – odrzekł tamten – lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą. Odpowiedział mu: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. (Łk 16,19-31)

Obrazek bardzo pasujący do rozdźwięku, jakiego przez większość swojego życia doświadczał i obserwował Jorge Bergoglio czyli obecny Ojciec Święty Franciszek. Tak, bo to sytuacja szczególnie widoczna w krajach Trzeciego Świata – Ameryka Łacińska – ale też na kontynencie afrykańskim. Straszliwa wręcz bieda, życie poniżej jakichkolwiek standardów i norm, potem długo, długo nic – i nieliczna klasa oligarchów, bogaczy, posiadających wszystko, o czym mogą zamarzyć, i nie mający wręcz pomysłu, co z tym zrobić. Stąd taka niebywała papieska wrażliwość na sprawy społeczne, na nierówność i ubóstwo – godna podziwu. 
A przesłanie bardzo proste w tym wszystkim. Tu bynajmniej nie chodzi o potępienie posiadania, bycia majętnym. Miej sobie, człowieku, ile chcesz, jeśli tylko uczciwie na to zapracowałeś i zdobyłeś – twoja sprawa. Ale równocześnie miej otwarte oczy serca i zauważaj tych, których Bóg stawia na twojej drodze może tylko po to, abyś miał okazję do zrobienia dobrego uczynku. Bądź bogaty z głową, ale także miłosiernie. Tylko tyle i aż tyle. To był właśnie błąd owego bogacza – mijał pewnie Łazarza przy każdym wyjściu ze swojej posiadłości – i nic nie potrafił z tym zrobić, nie chciał się pochylić nad nim, opatrzyć rany, wesprzeć, pomóc, okazać miłosierdzie.  


Bogacz nie cierpiał za to, że był bogaty – bo nic w tym złego. Cierpiał za to, jak to bogactwo spożytkował – za to, kogo nie zauważał obok siebie, komu nie przyszedł z pomocą. Za swoją obojętność. Cierpiał za to, na kogo nie miał czasu? ochoty? woli? swoich pieniędzy przeznaczyć, którymi nie umiał się podzielić. 
Opamiętał się za późno, ale chciał jeszcze wymóc, aby Łazarz z zaświatów udał się do jego domu rodzinnego, aby przestrzec ojca i braci bogacza. Zobaczą ducha – to się opamiętają – ciekawe założenie, prawda? Patrzył ze swojej, mocno niekorzystnej perspektywy, pewnie przemawiała przez niego jakaś tam troska o rodzinę. Z tego miejsca wszystko wyglądało inaczej. Domyślał się pewnie, że rodzina postępuje tak, że są na najlepszej drodze, aby do niego dołączyć. 
Odpowiedź, jaką ewangelista wkłada w usta Abrahama, może być uznana za ostrą. mają Mojżesza i proroków, niech ich słuchają; jeśli tych nie usłuchają, to choćby ktoś z umarły – nawet taki Łazarz, pewnie rozpoznawalny – powstał, nie uwierzą. Ale chyba miał rację. Czy człowiek sukcesu, któremu tutaj niczego nie brakuje, który ma wszystko czego po ludzku można zapragnąć, bogactwo, sławę, powodzenie – uwierzy, że na tej swojej drodze w dobrobycie zmierza ku zatraceniu? Mała szansa. Raczej zbagatelizuje każde ostrzeżenie, nie zastanowi się nawet nad swoim postępowaniem. A w duchy to przecież w ogóle nie wierzy – nie jest zabobonny, trzeba być nowoczesnym! – więc o co chodzi… 
Mamy wszystko podane. Owszem, pojawiają się ciągle na świecie, co jakiś czas, nowe znaki – objawienia, cuda. One nie są potrzebne do zbawienia, można w nie wierzyć lub nie. Jednak Objawienie jako to, co Bóg ma nam do przekazania, już dzisiaj i to nie od dzisiaj jest kompletne – mamy Pismo Święte, i wszystko z niego wypływa, na nim jest oparte. Tam jest wszystko wyjaśnione. Tak, tylko trzeba się trochę wykazać, poczytać i próbować zrozumieć. Łatwo jest domagać się, żądać cudów i jakiś szczególnych przejawów, emanacji Boga – tylko że to jest pójście na łatwiznę. Bóg odpowie na pytania, jeśli wykażesz minimum dobrej woli – poznaj to, co od wieków przygotował dla każdego. Tam jest odpowiedź, i to wystarczająca. Bo jeśli to zaproszenie świadomie olewasz – szykuje się powtórka z rozrywki losu tego bogacza. 

Radość bez końca

Jezus powiedział do Żydów: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli kto
zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki. Rzekli do Niego Żydzi:
Teraz wiemy, że jesteś opętany. Abraham umarł i prorocy – a Ty mówisz:
Jeśli kto zachowa moją naukę, ten śmierci nie zazna na wieki. Czy Ty
jesteś większy od ojca naszego Abrahama, który przecież umarł? I prorocy
pomarli. Kim Ty siebie czynisz? Odpowiedział Jezus: Jeżeli Ja sam
siebie otaczam chwałą, chwała moja jest niczym. Ale jest Ojciec mój,
który Mnie chwałą otacza, o którym wy mówicie: Jest naszym Bogiem, ale
wy Go nie znacie. Ja Go jednak znam. Gdybym powiedział, że Go nie znam,
byłbym podobnie jak wy – kłamcą. Ale Ja Go znam i słowa Jego zachowuję.
Abraham, ojciec wasz, rozradował się z tego, że ujrzał mój dzień –
ujrzał /go/ i ucieszył się. Na to rzekli do Niego Żydzi: Pięćdziesięciu
lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś? Rzekł do nich Jezus:
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Zanim Abraham stał się, Ja jestem.
Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego. Jezus jednak ukrył się i
wyszedł ze świątyni. (J 8,51-59)
To takie bardzo nasze, ludzkie. Kiedy ktoś mówi coś, czego na pierwszy rzut oka nie rozumiemy, co się nam w małych głowach nie mieści – czujemy się zagrożeni, odczuwamy potrzebę zaatakowania. Zaczęło się od słów o opętaniu, potem zdziwienie po słowach na temat Abrahama, wreszcie najlepszy argument – rękoczyny, kamienie. 
Mieli rację – Abraham jako człowiek umarł, i oczekiwał na zmartwychwstanie, które przyniósł światu ten właśnie wyśmiewany i wyszydzany Jezus. To była jego obietnica – życia bez końca, nie po ludzku, ale w Bogu. Ich rozumowanie było proste – Bóg jest Bogiem, po Bogu zaś pierwszy był Abraham, który jako człowiek umarł – więc jak jakiś cieśla z Nazaretu może mówić i oferować życie bez końca? 
Tylko że tych słów nie mówił prosty cieśla, byle kto że tak powiem – ale Syn Boży, współistotny Ojcu, obdarzony tą samą mocą i potęgą, przed którym stało zadanie odkupienia rodzaju ludzkiego. Mógł to obiecywać, ponieważ był władny obdarować życiem wiecznym każdego, kto tego zapragnął. To nie były słowa na wiatr rzucane, czcze i bez pokrycia obietnice szarlatana – ale pełne miłości zaproszenie Boga: pójdź za Mną. Chwała, którą miał zostać otoczony, nie pochodziła od niego – ale od Boga Ojca, którego tak naprawdę mógł poznać tylko ten, który otworzył się na Jezusa. Tego Jezusa, na którego widok rozradował się Abraham i wszyscy sprawiedliwi, którzy odeszli wcześniej i oczekiwali odkupienia. Cóż bardziej mogło ich rozradować? On nadchodził. 
Nie jest sztuką Boga ukamienować – wspominamy to wydarzenie co roku. W tradycji mojej diecezji wczoraj drogi krzyżowe przechodziły na pamiątkę tego wydarzenia ulicami miast i wsi. Za tydzień, w Piątek Wywyższenia będziemy wspominali rocznicę tamtego dnia, kiedy Miłość Boga do ludzi umarła na krzyżu. Po to, abyśmy mogli się rozradować, i aby tej naszej radości nie było końca.

Przemienienie ogłupia, a Bóg tylko prosi

Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych. (Mk 9,2-10)

Niedzielnie, jak zwykle z poślizgiem.

Bardzo często jest tak, że ludzie domagają się, wręcz roszczą od Pana Boga znaków i cudów: na potwierdzenie Jego istnienia, na udowodnienie czegoś, wbrew sobie albo komuś. W postawie: należy mi się, powinno tak być. Jak wiadomo, nie tędy droga, i takie osoby najczęściej po prostu pogrążają się we własnej słabości i małości, bo jak wiadomo – Bóg nie złota rybka i nie robi tego, co Mu się każe, ani wtedy kiedy Mu się każe. Można u Niego wiele zdziałać – ale nie w ten sposób, nie tak. W niedzielę ewangelista Marek pokazuje obrazek, w którym pewnie wziąć udział by chciało wielu. 
Pan Jezus, żyjący, człowiek, przed wielkimi rzeczami jakich dokonał w Triduum, uchyla rąbka swojej boskości przed kilkoma (wybranymi? przypadkowymi?) uczniami. (Może i wybranymi: Piotr jako najbardziej uparty, ale w końcu Skała; Jakub jako ten, który pierwszy zginie; Jan jako jedyny który wytrwa pod krzyżem i nie zginie jako męczennik) I co się dzieje? Apostołowie, świadkowie całego zdarzenia… głupieją. Wiedzą, kogo widzą – Jezusa z Eliaszem i Mojżeszem – i zaczynają proponować stawianie namiotów dla tych, których widzą. A przecież to ludzie wiele wieków wcześniej zmarli! Doświadczają cudu, i nie potrafią się w tej sytuacji odnaleźć. 
Pytanie – co z tej sytuacji zapamiętali? Głos Boga Ojca z obłoku – polecenie, zadanie i zarazem wskazówkę, kogo należy słuchać? Obawiam się, że bardziej przejęli się – co zanotował ewangelista – rozważaniem nad tym, czym miało by być owo „powstanie z martwych”, które Jezus wskazał jako moment, kiedy mogli ujawnić to, co widzieli; nie wcześniej. Refleksja nad tym, czego byli świadkami, pewnie przyszła później, bardzo możliwe że już po zmartwychwstaniu. Ale przyszła. Kolejny kamyczek na wielkiej piramidzie dowodów na to, że Bóg działał przez Jezusa od początku do końca. 
I z tym wszystkim w I czytaniu Kościół zestawił nam (Rdz 22,1-2.9-13.15-18) obrazek Abrahama, którego Bóg wzywa do złożenia ofiary z jedynego, umiłowanego i przecież tak bardzo wyczekiwanego syna – Izaaka. Czas próby. Myślę, że wielu z nas – może i ja sam, od niedawna ojciec? – by się w podobnej sytuacji popukało w czoło i odwróciło plecami od Boga, który żąda czegoś tego rodzaju. Zabić własne, jedyne dziecko? Abraham widzi w tym wolę Bożą, idzie zgodnie ze wskazaniem. Ufa Bogu tak daleko, że wykonuje Jego polecenie. Nie waha się – w ostatniej chwili przed zabiciem dziecka powstrzymuje go anioł pański. Izaak był dla niego największym otrzymanym od Boga darem – a mimo tego nie zastanawiał się. Pan dał, Pan zabrał – niech imię Pańskie będzie błogosławione – jakby zacytować Hioba. 
Niewielu z nas Bóg prosi o porównywalne poświęcenie. Patrząc na wydarzenia ostatnich dni – można powiedzieć, że w sercu Bóg prosi o taką ofiarę rodziny ludzi, którzy przez ludzki błąd zginęły w katastrofie kolejowej w sobotę. Bożą wolą droga tych zmarłych się już zakończyła, są już razem z Nim. A my? Idziemy przez życie, niekiedy mocno bezmyślnie, nie zastanawiając się nad sobą, i bardzo często nie stać nas na nawet na rozmowę z Nim, krótką modlitwę, westchnienie czy poryw serca ku Niemu. On przychodzi i prosi – w Wielkim Poście np. o modlitwę, post i jałmużnę. Tak wiele? No nie. A i tak – jak niewiele osób potrafi na tę prośbę odpowiedzieć. Czasami przychodzi krzyż cierpienia i choroby – jak go znosimy? Najczęściej złorzecząc, i obwiniając Jego właśnie. 
Nie umiemy dostrzegać tego, że Bóg widzi dalej i lepiej od nas, i nigdy nie proponuje niczego bez sensu. Nawet jeśli sytuacja wygląda nie wiem jak beznadziejnie – On potrafi wyprowadzić z niej dobro. Oczywiście, o ile postąpimy tak, jak On prosi. Abrahamowi, po ludzku mówiąc, po prostu się to opłaciło – obietnica Pana, jaką usłyszał, spełniła się. Bo uwierzył, i bo potrafił zawierzyć. A my? Szukamy naokoło takich przemienień pańskich, cudów i tego, co spektakularne, nawet nie zastanawiając się, żeby dać cokolwiek z siebie, żeby spróbować posłuchać tego, co Bóg mówi. Nic dziwnego, że tak wielu szuka bez sensu i bez skutku. Żeby Go odnaleźć, potrzebny jest dialog – nie monolog. Posłuchaj, o co prosi Pan. Może to brzmieć dziwnie, a nawet strasznie. Nie bój się. 

Błogosławieństwa i przemiana

Dzisiaj sporo – bo całość niedzielnej liturgii słowa jakaś taka wyjątkowa. 

Pan rzekł do Abrama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi. Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł i Lot. (Rdz 12,1-4a)

W pierwszym czytaniu Bóg mówi, każe Abramowi wyjść z majątku jego ojca, porzucić to wszystko, i iść w bliżej nieokreślonym kierunku. Coś, co szczególnie w tamtej kulturze, w tamtych czasach w głowie się nie mieściło – bo nie miało sensu. Rolą mężczyzny było dorośnięcie i przejęcie majątku po ojcu, jego tożsamość była określona tym, kim był ojciec, jaki i gdzie posiadał majątek. Jednak – Bóg jest zdecydowany. Dobrze trafił, bo Abram podejmuje to wyzwanie, porzucając de facto wszystko, co mogło mu zapewnić bezpieczeństwo, stabilizację – i wychodzi tam, dokąd wskazuje drogę Bóg.

Gdyby dzisiaj zapytać przypadkowe osoby, jak im jest, czy czują się dobrze w swojej skórze, w swoim miejscu, czasie i roli – większość pewnie by powiedziała, że nie. To taki nasz problem. W narzekaniu jesteśmy mistrzami świata, w podsumowywaniu innych i ocenianiu także. Tylko ze sobą rzadko potrafimy zrobić porządek, w ogóle uznać, że jest coś do zrobienia.

Co zrobił Jezus cudownie rozmnażając chleb? Wzniósł oczy do nieba i zaczął błogosławić. Co u ciebie? Stara bieda. Wciąż źle ci się wiedzie? Ciągle spuszczasz wzrok na ziemię i przeklinasz?

Idealnie oddane i sformułowane. I tak chodzimy w kółko, jak Izraelici na pustyni te 40 lat, i źle nam jest, i nie możemy się odnaleźć. Bo za mało w nas błogosławieństwa, a za dużo złości, pogardy, pewności siebie, egoizmu, materializmu, i tylu innych rzeczy. Pójście za Bogiem, tą czasami dziwną i w ogóle bez sensu po ludzku drogą nabiera innego wymiaru i celu dopiero w kontekście tego, co Bóg obiecuje. Błogosławieństwa.

Spójrz w niebo, jak małe dziecko wznieś ręce do góry i krzyknij: Jezu, ufam Tobie! Przyjdzie tak samo, jak odszedł. Będzie miał wzniesione ręce. Do błogosławieństwa, nie do uderzania. Wzniósł je już raz na krzyżu, gdy przyciągnął ziemię do nieba. Teraz każdy, kto wznosi ręce, naśladuje ten najważniejszy gest świata. Błogosławieństwo.

Żeby błogosławieństwo otrzymać, trzeba go pragnąć. Bóg kieruje je do każdego z nas – nie każdy jednak chce je przyjąć. Warto wznieść ręce, wyjść ku Bogu i pójść za Nim tam, dokąd prowadzi. Każdy z nas ma swoje Ur chaldejskie, swój Charan – i gdzieś tam, na horyzoncie, ziemię obiecaną, Kanaan. Pytanie tylko – czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy chcemy zaryzykować i postawić wszystko, aby do niego dotrzeć, odnaleźć je?

Weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według mocy Boga! On nas wybawił i wezwał świętym powołaniem nie na podstawie naszych czynów, lecz stosownie do własnego postanowienia i łaski, która nam dana została w Chrystusie Jezusie przed wiecznymi czasami. Ukazana zaś została ona teraz przez pojawienie się naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię. (2 Tm 1,8b-10)

Kto choć raz miał okazję wziąć udział w koncercie formacji 2 Tm 2, 3 – z pewnością zna te słowa, które oni obrali za swoje motto. I te słowa mają nas w pewien sposób – podobnie jak tekst I czytania – ukierunkowywać. Nie swoimi siłami – a według mocy Boga! Tu nie chodzi o to, aby wszystko zrobić samemu, aby być samodzielnym ponad wszystko i przede wszystkim, pokazać coś komuś (głównie sobie). Tak się nie da. Człowiek ma swoje ograniczenia – zbawić się nie da rady, choćby nie wiem jak chciał. Zbawienie do wielki dar Boga, który trzeba umieć przyjąć, na który trzeba chcieć się otworzyć.

Mnie ten tekst jakby uderzył z innej strony. Od niespełna 2 tygodni jestem tatą malutkiego Dominika. Wszystko się przestawiło – akcenty, priorytety. Pewnie, człowiek się w czasie ciąży żony do tego przygotowywał, oswajał – ale tak naprawdę to się stało, gdy maluszek się urodził. Staramy się z żonką, poświęcamy cały czas dla synka praktycznie (ona – dosłownie; ja – poza pracą). Ciężko jest, bo człowiek nienawykły do tego, że co 1,5-2 h w nocy wstawać musi, uspokoić, przewinąć, pomóc żonie przy karmieniu, a potem jeszcze uśpić; jak potrzeba – wstając po x razy. Do tego, w naszym wypadku, dochodzą pewne problemy natury logistycznej – kwestia za małego mieszkania, które musi nam się udać sprzedać – co gdzieś tam wisi, choć teoretycznie powinno się udać dość sprawnie zrobić, i z uzyskanych pieniędzy dostać kredyt na większe. Ale na razie to założenia i spora droga do ich realizacji.

Widzę, jak bardzo – mimo, że wydaje mi się, że jakoś tam jestem człowiekiem wierzącym – zmienia to nastawienie do Boga. Kilka tekstów temu, na krótko po urodzeniu synka pisząc o tym wydarzeniu, kiedy napisałem, że nigdy się tak mocno nie modliłem, jak w czasie porodu – nie wiedziałem, że wiele się zmieni w mojej relacji z Bogiem. Jak często – o ile częściej niż dotychczas – będę się do Niego zwracał. Możesz stawać na głowie, robić niby wszystko dobrze, a i tak są problemy, niepewność. Żeby się odnaleźć w tej sytuacji, żeby nie zwariować z powodu (zupełnie zrozumiałych) wątpliwości w nowej rzeczywistości. Modlitwa dotąd też była istotnym elementem mojego życia – ale dopiero teraz widzę, co to znaczy właściwie modlitwa ciągła, modlitwa która jest obecna właściwie we wszystkim, co robisz; taka permanentna prośba skierowana do Boga, aby uzupełnił to, czego brakuje moim działaniom, i im błogosławił.

Kto tu walczy. Ja czy Bóg? Dlaczego każda modlitwa tak wiele ostatnio mnie kosztuje? Bo biorę jej ciężar na siebie. Tymczasem Bóg zaprasza: złóż swój ciężar na Mnie. Oddaj mi swój czas. Usiądź, odetchnij, zaufaj. To nie ty jesteś zbawicielem swojej rodziny. Oddaj mi swoje problemy. Otwórz bramy! Ja wejdę.

Z Bogiem nie ma ciężarów nie do udźwignięcia. Nawet, gdy jest to nowa rzeczywistość, do której człowiek niby to przygotowany i z którą oswojony. A jednak.

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: Wstańcie, nie lękajcie się! Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie. (Mt 17,1-9)

Jakie musiało być zdziwienie trzech wybranych uczniów. Znali Jezusa w tej ludzkiej naturze, w ludzkiej formie, w ludzkim wyglądzie. Naraz jednak zobaczyli Go takim, jakim jest, co wyznajemy, mówiąc: Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Bóg-człowiek po raz pierwszy namacalnie ukazał swoje bóstwo, pozwolił aby górę wzięła Jego boska natura. Zastanawia mnie – czemu jakby ukrył to wydarzenie, dopuszczając do niego tylko tę trójkę: tego, który się Go zaprze, a później stanie na czele wspólnoty Kościoła; tego, który jako jedyny wytrwa do końca przy krzyżu; i tego, który stanie na czele wspólnoty w Jerozolimie.

Skąd te słowa Piotra – dobrze, że tu jesteśmy? One w kontekście tej sytuacji nie miały sensu. Człowiek Bogu do szczęścia nie jest potrzebny (choć Bóg zatraca się, dosłownie, dla zbawienia człowieka). Bóg bez człowieka byłby tak samo Bogiem, poradziłby sobie. Jednak wypowiedź ta mówi o czymś innym, bardzo ważnym, co jakby wychodzi z Piotra mimochodem. O potrzebie Boga w człowieku, o potrzebie bliskości człowieka względem Boga. Przyczyn można szukać daleko – tak jednak ma być docelowo, w niebie. Bóg z człowiekiem, bez tego, co słabe, małe, złe. Pełnia szczęścia.

Cały ten obrazek nabiera jednak znaczenia dopiero w kontekście tego, co dalej. Życie i misja uczniów nie skończyła się na Taborze tamtego dnia. To było wydarzenie, moment – a potem powrót do rzeczywistości. Dalsze wydarzenia (zaparcie Piotra) pokazały, że może nie od razu i nie zupełnie zrozumieli to, co się dokonało, czego stali się świadkami. Przedsmak nieba, kwadrans z przebóstwionym Jezusem – aby, zachowując to w pamięci, zejść do doliny codziennego życia nie tyle z nową nadzieję, co nadzieją na nowo i trwale ożywioną. Może tylko o to chodziło – aby zachować w pamięci to wydarzenie. Właśnie z Nim w sercu powrócić do tego, co codzienne, nigdy nie tracąc z oczu widoku Przemienienia.

(wszystkie cytaty – poza biblijnymi – pochodzą z książki Marcina Jakimowicza Pełne zanurzenie, o której napiszę następnym razem)