Przyszłość Kościoła – od ilości do jakości

O wybitny tradycjonalizm, zacofanie, lefebryzm trudno mnie posądzać – pewnie prędzej o modernizm 🙂 Te słowa znalazłem gdzieś na dniach, im bardziej patrzę na to, co się na świecie dzieje, tym bardziej widzę, jak bardzo to były słowa… po prostu prorocze. 

Z dzisiejszego kryzysu wyjdzie Kościół jutra. Kościół, który wiele utracił, stanie się maluczkim i będzie musiał zaczynać od początku. Nie będzie już mógł wypełnić wiernymi świątyń, które zostały zbudowane w okresach wysokiej „koniunktury”. Wraz z liczbą swoich zwolenników utraci wiele przywilejów w społeczeństwie, ale będzie się czuł silniejszy niż dotychczas, bo będzie dobrowolną wspólnotą, złożoną ze zdecydowanych ludzi. Jako mała społeczność będzie  o wiele mocniej angażował inicjatywę swoich poszczególnych członków. Na pewno będzie także znał nowe formy urzędu i wypróbowanych chrześcijan, ludzi różnych zawodów, będzie wyświęcał na kapłanów. W ten sposób będzie sprawował normalne duszpasterstwo w wielu mniejszych gminach czy grupach społecznych. Obok tego będzie, jak dotychczas, nieodzowny kapłan poświęcający się wyłącznie służbie Bożej. Ale pośród tych wszystkich zmian, które możemy przewidywać, znajdzie Kościół od nowa swoją istotę w tym, co zawsze stanowiło jego centrum, a jest tym wiara w Boga, w Trójcy Świętej Jedynego, w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który stał się człowiekiem, w pomoc Ducha Świętego aż do końca. W wierze i modlitwie pozna znowu swoje właściwe centrum, a sakramenty przeżywać będzie znowu jako służbę Bożą, a nie jako problem struktury liturgicznej.

A wypowiedział je – precyzyjniej, spisał – niejaki Joseph  Ratzinger, ówczesny profesor niemiecki, gdzieś w połowie lat 70. ubiegłego wieku, w latach 2005-2013 papież Benedykt XVI. 
 
Dla wielu – którzy Kościół rozumieją bardziej jako strukturę, hierarchię, budynki, mienie, pewien poziom, przepych, tytuły, godności, dobra, to wszystko co namacalne i materialne, widoczne i zaznaczające w świecie swoją obecność – może to być prawda trudna do przyjęcia. No bo jak to… Ano tak, że wystarczy spojrzeć, co się dzieje w Europie: Niemcy, Francja, ale już także Skandynawia. Można się modlić o to, aby do nas zeświecczenie, naciski muzułmańskie nie dotarły – ale nikt nie wie, jak będzie. Poza tym, że sytuacja w w/w krajach nie napawa optymizmem. 
Czy to źle? Chyba nie – może dlatego, że mam takie głębokie poczucie, że to wszystko i tak się już tutaj, w naszej katolickiej Polsce dzieje. Kościół na co drugim rogu w mieście, w prawie każdej wsi, pełno bazylik, klasztorów. I co? Kolęda trwa u mnie na osiedlu może po 2 godziny – i ksiądz wraca, bo przyjmuje go może 10 domów… z 30-40. Mszy – siłą rozpędu, według starych grafików – pewnie w miejskich parafiach po 6 w niedzielę,a na niektórych puchy, wiatr zawiewa puste wnętrza. Publiczne wyznanie wiary, czy po prostu do niej się przyznanie – czyli nie zaparcie – budzi w najlepszym wypadku politowanie, kręcenie głową, coraz częściej agresję, w skrajności do przemocy włącznie. Prześmiewanie kwestii związanych z wiarą staje się dobrym zwyczajem (oczywiście, odnośnie katolików – muzułmanów się boją) – za to za domaganie się poszanowania dla wartości, dla wiary, Boga, Kościoła coraz częściej ponosi się konsekwencje, także w zakresie działań prawnych. 
To wszystko jest już tak naprawdę wokół nas. Tylko niektórzy po prostu jeszcze tego nie widzą, i nie rozumieją. 
Płynnie przechodzimy z ilości w jakość. Mam nadzieję.

Jak ten ptak powietrzny, jak ta lilia polna

Pisanie bloga z pewnością zawodem nie jest (w każdym razie w moim wypadku), natomiast z uwagi na fakt, iż przyjąłem pewną systematyczność, której dotąd staram się trzymać, tj. wpis co 2-3 dni – wypada wyjaśnić powody dłuższej ostatnimi czasy absencji. Ostatni tekst napisałem 17.02, dzisiaj mamy 27.02. Niestety, znowu mnie zmogło – trzecia odsłona bakteryjnego zapalenia gardła, która dopadła mnie w poprzedni czwartek. Z uwagi na absolutny brak siły na cokolwiek, także pisanie nie wchodziło w grę. Niby od 2 dni dobrych lepiej było, ale jakoś się zebrać nie mogłem…
Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy. (Mt 6,24-34)
Bardziej niż niedawno, bo 3 wpisy wstecz, było o ewangelicznym radykaliźmie: tak, tak; nie, nie. Dzisiaj właściwie sens tekstu jest ten sam. Nie można – tzn. można, ale to niezdrowe mocno – żyć w duchowej schizofrenii. Nie chodzi tu bynajmniej o jakieś konieczne i absolutnie wymagane ubóstwo, bo tylko tak można osiągnąć zbawienie… Nie. Chodzi o to, jak ta moja piramidka, potocznie zwana hierarchią wartości, wygląda. A wyglądać prawidłowo powinna tak, że na jej szczycie winien być Bóg. Wtedy, jak to mówią, cała reszta także będzie na swoim miejscu. 
To jest bardzo często popełniany błąd. Bóg nie boi się żadnej, niczyjej – niczego – konkurencji – kasy, władzy, posiadania. On ma być niezmiennym trwający we wszystkim, pomiędzy wszystkim i nade wszystko punktem odniesienia. To żadne zniewolenie, jak niektórzy chcą widzieć, ale wielka wolność. Świadomość, że nade mną jest tylko On – nikt więcej, nic więcej. Ja i On. On – wielki, wszechmocny, nieogarniony i niezgłębiony. Ja – mały, zwykły, upadający, błądzący, a jednak tak bardzo i niezmiennie, jakby wbrew samemu sobie czasami, ukochany. Jak taki ptak, o którego Bóg się troszczy, jaki by on nie był.
To nie znaczy wcale, że mamy wszystko olać, i po prostu niech się ten Bóg wykaże, skoro w Niego wierzę. Mamy się starać, mamy dbać o siebie (zdrowie, zachowanie formy i sprawności), mamy się troszczyć o zaspokajanie faktycznych potrzeb, o to co potrzebne mnie samemu i rodzinie. To normalne, naturalne, i jest przejawem zwykłej odpowiedzialności, czy człowiek wierzy, czy nie. Chodzi o to, aby te sprawy nie stały się celem samym w sobie. Tak wiele osób naokoło jakby wyznawało kult ciała, albo pieniądza czy po prostu władzy – oczywiście, w imię dbałości o siebie, o robienie czegoś dla siebie. Taaak… Każdy pretekst dobry, wszystko da się uzasadnić. Jak jest naprawdę, każdy widzi. A chrześcijanin, człowiek wierzący, ma widzieć i rozumieć tym bardziej. Bóg najpierw – reszta później. 
Zastanawia mnie takie sformułowanie – zbytnio – które w tym, niezbyt długim przecież, tekście pojawia się aż 4 razy. Ono sugeruje, jakoby człowiek nie powinien troszczyć się, dajmy na to, o swoje życie – ale zbytnio. Czyli nie pozostawić wszystkiego w całości Bogu – ale jakby jednak się zabezpieczać. W GN możemy przeczytać, że jest to jedna ze zmian, jaka pojawia się w polskiej Biblii Tysiąclecia; zmiana, która nie znajduje uzasadnienia w oryginale, bo tam owo zbytnio nie pojawia się w ogóle. Nam taki, niby niewielki, dodatek pasuje, bo pasuje do takie asekurowania, jakie lubimy uskuteczniać. Wierzę Ci, Boże, ale jakby co, to mam małe zabezpieczenie. Niuans biblisty, tłumacza, tak dobrze odzwierciedlający nasze ludzkie lęki. 
Bóg wie, czego potrzebujemy. On jeden wie to na pewno, i wie to bezbłędnie – w przeciwieństwie do nas, którym na różnych etapach życia wydają się różne rzeczy, które potem to życie weryfikuje, poprawia i koryguje. On zawsze wskaże tam, gdzie trzeba. Stąd te słowa – Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. To są priorytety – Królestwo Boże i zabieganie o Jego, Bożą sprawiedliwość tutaj, żyjąc na ziemi. Troska o tyle innych, przecież także ważnych, spraw – rodzina, zdrowie, środki do życia – to też kwestie istotne, ale zabieganie o nie nie może zastępować tego, co najważniejsze, tych priorytetów: Królestwa i sprawiedliwości Bożej. 
Czym jest Królestwo Boże? Jest w nas i wokół nas. Gdzie? W tym, że z jednej strony ja – Ty i każdy z nas – może zwracać się do Boga per Ty, Ojcze, wiedząc że łączy go z Bogiem relacja wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, intymna; a z drugiej strony – żyjąc w tej relacji z Bogiem – jesteśmy częścią wielkiej wspólnoty Kościoła, ludzi złączonych tą samą wiarą, nadzieją i miłością. Wspólnoty, która przetrwała przeszło 2000 lat, i trwa nadal, świadoma dziedzictwa, tradycji, a jednocześnie tak bardzo zakorzeniona tu i teraz. Dzisiaj. Bo szkoda czasu, aby troszczyć się o jutro. To trzeba pozostawić Bogu.