Przyszłość Kościoła – od ilości do jakości

O wybitny tradycjonalizm, zacofanie, lefebryzm trudno mnie posądzać – pewnie prędzej o modernizm 🙂 Te słowa znalazłem gdzieś na dniach, im bardziej patrzę na to, co się na świecie dzieje, tym bardziej widzę, jak bardzo to były słowa… po prostu prorocze. 

Z dzisiejszego kryzysu wyjdzie Kościół jutra. Kościół, który wiele utracił, stanie się maluczkim i będzie musiał zaczynać od początku. Nie będzie już mógł wypełnić wiernymi świątyń, które zostały zbudowane w okresach wysokiej „koniunktury”. Wraz z liczbą swoich zwolenników utraci wiele przywilejów w społeczeństwie, ale będzie się czuł silniejszy niż dotychczas, bo będzie dobrowolną wspólnotą, złożoną ze zdecydowanych ludzi. Jako mała społeczność będzie  o wiele mocniej angażował inicjatywę swoich poszczególnych członków. Na pewno będzie także znał nowe formy urzędu i wypróbowanych chrześcijan, ludzi różnych zawodów, będzie wyświęcał na kapłanów. W ten sposób będzie sprawował normalne duszpasterstwo w wielu mniejszych gminach czy grupach społecznych. Obok tego będzie, jak dotychczas, nieodzowny kapłan poświęcający się wyłącznie służbie Bożej. Ale pośród tych wszystkich zmian, które możemy przewidywać, znajdzie Kościół od nowa swoją istotę w tym, co zawsze stanowiło jego centrum, a jest tym wiara w Boga, w Trójcy Świętej Jedynego, w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który stał się człowiekiem, w pomoc Ducha Świętego aż do końca. W wierze i modlitwie pozna znowu swoje właściwe centrum, a sakramenty przeżywać będzie znowu jako służbę Bożą, a nie jako problem struktury liturgicznej.

A wypowiedział je – precyzyjniej, spisał – niejaki Joseph  Ratzinger, ówczesny profesor niemiecki, gdzieś w połowie lat 70. ubiegłego wieku, w latach 2005-2013 papież Benedykt XVI. 
 
Dla wielu – którzy Kościół rozumieją bardziej jako strukturę, hierarchię, budynki, mienie, pewien poziom, przepych, tytuły, godności, dobra, to wszystko co namacalne i materialne, widoczne i zaznaczające w świecie swoją obecność – może to być prawda trudna do przyjęcia. No bo jak to… Ano tak, że wystarczy spojrzeć, co się dzieje w Europie: Niemcy, Francja, ale już także Skandynawia. Można się modlić o to, aby do nas zeświecczenie, naciski muzułmańskie nie dotarły – ale nikt nie wie, jak będzie. Poza tym, że sytuacja w w/w krajach nie napawa optymizmem. 
Czy to źle? Chyba nie – może dlatego, że mam takie głębokie poczucie, że to wszystko i tak się już tutaj, w naszej katolickiej Polsce dzieje. Kościół na co drugim rogu w mieście, w prawie każdej wsi, pełno bazylik, klasztorów. I co? Kolęda trwa u mnie na osiedlu może po 2 godziny – i ksiądz wraca, bo przyjmuje go może 10 domów… z 30-40. Mszy – siłą rozpędu, według starych grafików – pewnie w miejskich parafiach po 6 w niedzielę,a na niektórych puchy, wiatr zawiewa puste wnętrza. Publiczne wyznanie wiary, czy po prostu do niej się przyznanie – czyli nie zaparcie – budzi w najlepszym wypadku politowanie, kręcenie głową, coraz częściej agresję, w skrajności do przemocy włącznie. Prześmiewanie kwestii związanych z wiarą staje się dobrym zwyczajem (oczywiście, odnośnie katolików – muzułmanów się boją) – za to za domaganie się poszanowania dla wartości, dla wiary, Boga, Kościoła coraz częściej ponosi się konsekwencje, także w zakresie działań prawnych. 
To wszystko jest już tak naprawdę wokół nas. Tylko niektórzy po prostu jeszcze tego nie widzą, i nie rozumieją. 
Płynnie przechodzimy z ilości w jakość. Mam nadzieję.

Minął rok

Najdrożsi Bracia,
zawezwałem was na ten konsystorz nie tylko z powodu trzech kanonizacji, ale także, aby zakomunikować wam decyzję o wielkiej wadze dla życia Kościoła. Rozważywszy po wielokroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową. Jestem w pełni świadom, że ta posługa w jej duchowej istocie powinna być spełniana nie tylko przez czyny i słowa, ale w nie mniejszym stopniu także przez cierpienie i modlitwę. Niemniej, aby kierować łodzią św. Piotra i głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie, podlegającym szybkim przemianom i wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary, niezbędna jest siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi posługi. Dlatego, w pełni świadom powagi tego aktu, z pełną wolnością, oświadczam, że rezygnuję z posługi Biskupa Rzymu, Następcy Piotra, powierzonej mi przez Kardynałów 19 kwietnia 2005 roku, tak że od 28 lutego 2013 roku od godziny 20.00 rzymska stolica, Stolica św. Piotra, będzie zwolniona (sede vacante) i będzie konieczne, aby ci, którzy do tego posiadają kompetencje, zwołali konklawe dla wyboru nowego Papieża.
Najdrożsi Bracia, dziękuję wam ze szczerego serca za całą miłość i pracę, przez którą nieśliście ze mną ciężar mojej posługi, i proszę o wybaczenie wszelkich moich niedoskonałości. Teraz zawierzamy Kościół święty opiece Najwyższego Pasterza, naszego Pana Jezusa Chrystusa, i błagamy Jego Najświętszą Matkę Maryję, aby wspomagała swoją matczyną dobrocią Ojców Kardynałów w wyborze nowego Papieża. Jeśli o mnie chodzi, również w przyszłości będę chciał służyć całym sercem, całym oddanym modlitwie życiem świętemu Kościołowi Bożemu.
Watykan, 10 lutego 2013 r.
Minął rok czasu od tej decyzji, jaką Benedykt XVI zadziwił świat, a najbardziej Kościół. Bo ten właśnie człowiek, który uważany był za „pancernego”, jak go nie do końca życzliwi przedstawiali, zdecydował się na krok bez precedensu, z jednym podobnym w zamierzchłym średniowieczu (Celestyn V). Zrezygnował z godności biskupa Rzymu – bo tak chyba należało by to nazwać, bowiem papieżem pozostał, tyle że emerytem. 
Dla wielu z nas był to bardzo trudny moment. Co dalej będzie? Świat nie zmienił kierunku, wszystko działo się jakby normalnie – poza perspektywą, że teraz w Kościele będą równolegle dwaj papieże, przy czym żaden z nich nie był antypapieżem. Benedykt XVI zrozumiał, iż papieska emerytura nie jest czymś nietaktownym, złym czy błędnym – i realnie dokonując oceny swoich sił, podjął decyzję. Chociaż głosy były różne – moim zdaniem to posunięcie Kościołowi pomogło, i to bardzo. 
Dzisiaj – nie zawsze we właściwym kontekście i w duchu jego przesłania – papież Franciszek, wybrany po Benedykcie XVI, cytowany jest często, uznano go za człowieka roku znanego tygodnika, jest popularny medialnie i generalnie lubiany. Wiele jego gestów czy czynów jest nadinterpretowanych, wyciąga się z nich błędne wnioski, waląc w źle rozumianą nową wiosnę Kościoła i zwiastując zmiany właściwie wszystkiego, co stanowi Kościół, według ludzkiego widzimisię. A papież Bergoglio, niezmiennie uśmiechnięty, choć często stanowczy i wyczulony szczególnie na ludzką biedę, w wyjątkowo prosty i piękny sposób idzie swoją drogą, pokazując światu Boga. Zmienił wiele – zarówno w zakresie wizerunku samego papieża, jak i Watykanu – ruszają zmiany administracyjne, znikają relikty stanowiące niezbyt uzasadnione i sensowne posunięcia (przykład – tytuły papieskie prałatów), papież sam daje przykład prostoty i nie przywiązywania wagi do rzeczy, strojów, a stawiania na pierwszym miejscu człowieka, także niewierzącego, zagubionego, potrzebującego. Porównanie go do Franciszka z Asyżu sprzed tych 800 lat jest mocno trafione. 
Dlatego pomodlę się dzisiaj – za nich obydwu. Dla Benedykta o siły i zdrowie do dalszego wspierania Kościoła swoją obecnością i modlitwą. Dla Franciszka o zapał i Boże dary na drodze kontynuowania odnowy Kościoła. 

Odejście pielgrzyma

Pewnie każdy w jakiś tam sposób obserwował w tych dniach Benedykta XVI – teraz już (jak to dziwnie brzmi! emerytowanego papieża). Kogo ja widziałem? Wielkiego człowieka zawierzenia, pełnego ufności w zasadność i słuszność tego, co w sercu już dawno postanowił, a teraz wypełniał – a przy tym człowieka po ludzku po prostu przytłoczonego wiekiem i słabością ciała. A przede wszystkim – człowieka szczęśliwego, który promieniał, widząc jak realizuje swoje zamierzenie. Chyba jednym z najpiękniejszych spostrzeżeń jest to, że – im dalej od ogłoszenia decyzji – tym bardziej papież był, jest rozumiany w tym, czego dokonał, co zamierzał zrobić i dzisiaj zrobił. Coraz więcej ludzi – lepiej późno niż wcale – uświadomiło sobie, jak wielkiego formatu człowiek po prostu odchodzi. 
Wczoraj na placu św. Piotra padły bardzo piękne słowa, a jednocześnie znamienne. Papież jakby nie wprost, a jednak podkreślił, że biskup Rzymu jest jedynie depozytariuszem tego, co Chrystus pozostawił ludziom na ziemi w Kościele: „Pan dał nam wiele dni słonecznych i łagodnego wiatru, dni, kiedy połów był obfity. Były też jednak chwile, kiedy wody były wzburzone, jak w całej historii Kościoła, a Pan zdawał się spać. Ale zawsze wiedziałem, że w tej Łodzi jest Pan i zawsze wiedziałem, że łódź Kościoła nie jest moja, nie jest nasza, lecz Jego. To On ją prowadzi, rzecz jasna także poprzez ludzi, których wybrał, bo tak zechciał”. Już napisałem, że podjęta decyzja to wielki dowód na nowoczesność i liberalizm z jednej, a po prostu wielką miłość i troskę o Kościół z drugiej strony – papież nie posiadający już sił do dalszego stania na czele Kościoła podejmuje krok, którego efektem końcowym będzie wyłonienie kolejnego papieża. Nie wycofał się, nie wraca ze Stolicy Piotrowej do dotychczasowego życia – usuwa się w cień, zmieniając miejsce, pragnąc w spokoju ducha dożyć swoich dni na modlitwie za Kościół i cichej, prawdopodobnie dla nas niewidocznej już posłudze. Należąc jako emerytowany papież do Kościoła, ciągle ten sam, a jednak inaczej. Tak, niewątpliwie ujęcie odchodzącego Benedykta XVI na balkonie w Castel Gandolfo było pewnie ostatnim jego oficjalnym zdjęciem. Pielgrzym na pierwszym etapie ostatniej części swojego ziemskiego życia.
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że z kurią rzymską coś jednak jest nie tak. Świadczą o tym słowa samego papieża, w których nietrudno znaleźć pewne sugestie. Dzisiaj rano kardynałowie usłyszeli życzenie: „niech Kolegium Kardynalskie będzie jak orkiestra, w której różnorodność może przynieść wielką harmonię” – niby przypadkowe porównanie, jednakże sugerujące, że jednak ta orkiestra nie gra ostatnio zbyt równo, zbyt wielu solistów, za wiele gwiazd, a w zapomnienie idzie wspólny cel. I kawałek dalej słowa o tym, że „Kościół jest żywym ciałem, ożywianym przez Ducha Świętego i żyje rzeczywiście z mocy Bożej. Jest na świecie, ale nie ze świata: należy do Boga, Chrystusa, Ducha” – czyli zwrócenie uwagi na to, czym Kościół winien być dla świata – znakiem Boga, Jego uosobieniem – podczas gdy obecnie coraz częściej musi tłumaczyć się z powodu brudu i syfu swoich kapłanów, na dodatek zdecydowanie niezrozumiałego zachowania hierarchów w sytuacjach jednoznacznie wymagających reakcji. Czyli zamiast Boga przybliżać – zasłania Go i zniechęca do Niego. Przykład musi iść z góry, a bardzo wiele wskazuje na to, że owa góra – kolegium kardynalskie właśnie – a obecnie sama góra w okresie sede vacante, po prostu jest pogubiona wzajemnie, poplątana w jakiś swoich rozgrywkach i sprawach. Mam nadzieję, że to się zmieni, że te życzenia papieża do kardynałów odniosą efekt. Sam Benedykt XVI dał najlepszy przykład swoją decyzją – pozostawiając to, co po ludzku (i kardynalsku) mogło by być szczytem marzeń i kariery – dla samotności tylko (aż?) z Bogiem. 
Co będzie z Kościołem? Pójdzie dalej. Dokładnie tak, jak papież to powiedział dzisiaj rano do kolegium kardynalskiego: „Chciałbym wam zostawić prostą myśl, która bardzo leży mi na sercu. Jest to myśl o Kościele, o jego tajemnicy, która stanowi dla nas wszystkich, możemy tak powiedzieć, rację i pasję życia. Pomogę sobie wyrażeniem Romano Guardiniego, napisaną właśnie w roku, w którym ojcowie Soboru Watykańskiego II przyjęli konstytucję Lumen Gentium. W swojej ostatniej książce – z osobistą dedykacją także dla mnie, zatem jej słowa są mi szczególnie drogie – Guardini stwierdza: Kościół «nie jest instytucją wymyśloną i skonstruowaną przy stoliku, ale rzeczywistością żywą. Żyje w ciągu czasu, rozwijając się, jak każda istota żywa, przekształcając się. Jednak jego natura pozostaje wciąż ta sama i jego sercem jest Chrystus». Doświadczyliśmy tego, jak sądzę, na placu św. Piotra: zobaczyć, że Kościół jest żywym ciałem, ożywianym przez Ducha Świętego i żyje rzeczywiście z mocy Bożej. Jest na świecie, ale nie ze świata: należy do Boga, Chrystusa, Ducha. Widzieliśmy to wczoraj. Dlatego prawdziwe jest też inne słynne wyrażenie Guardiniego: «Kościół rozbudza się w duszach». Kościół żyje, rośnie i rozwija się w duszach, które jak Maryja Panna przyjmują Słowo Boże i je poczynają z Ducha Świętego, oddają Bogu własne ciało i właśnie w swym ubóstwie i pokorze stają się zdolne rodzić Chrystusa dzisiaj w świecie. Przez Kościół tajemnica Wcielenia pozostaje obecna na zawsze, Chrystus nadal idzie przez czasy i wszystkie miejsca”. Kościół właśnie tak się przekształca – casus Benedykta XVI zapoczątkował wyrażoną wprost, choć niejako od Soboru Watykańskiego II dorozumianą i istniejącą w KPK, możliwość zrzeczenia się godności papieskiej, (Na marginesie – ani to abdykacja, bo nie na niczyją rzecz, ani nie rezygnacja, bo nie przyjmowana przez żadnego rodzaju zwierzchnika). Oby te wydarzenia ostatnich dni stanowiły bodziec właśnie dla dalszego rozwoju Kościoła, w dobrym kierunku. 
Bo to, że Jezus Kościoła nie opuści wszędzie tam, dokąd odejście Benedykta XVI Go popchnie, jest bardziej niż pewne. A sam (emerytowany już) papież pokazuje, że są rzeczy ważniejsze niż najbardziej doniosła misja – gotowość do postawienia się w Bożej obecności i umiejętność powiedzenia wprost, kiedy brakuje sił, kiedy pozostawać może tylko (aż) modlitwa. 

Boży paradoks i wietrzenie

Mimo, że sprawa odejścia Benedykta XVI powoli znika z mainstreamowych mediów, ustępując miejsca codziennej sieczce, pewnie nie jedyny nadal myślę sobie nad tą sprawą. 
Ten papież niewątpliwie był konserwatystą, a jednocześnie sam fakt, iż podjął – i to już jakiś czas temu – tak odważną i historyczną decyzję, świadczy o jego nowoczesności połączonej (wypływającej) z miłością do Kościoła i odpowiedzialnością za Niego. Zacytował bym tutaj pewien niezły tekst Perfectu… ale może lepiej nie. Nie musimy wiedzieć, dlaczego to się stało – natomiast sama pokusa spokojnej emerytury z możliwością odpoczynku i pisania to zdecydowanie zbyt daleko idące uproszczenie. Papież wiedział, jaki wybór przyjmował – musiało się więc stać coś, czego wówczas nie przewidział. Naszą rolą nie jest dzisiaj wnikanie – a uszanowanie tej decyzji. I modlitwa – za niego, za Kościół, za wszystkich. Najbardziej przykre jest to, że ten bez wątpienia wielki człowiek ma dużą szansę zostać po latach zapamiętanym jedynie jako ten, który zrezygnował. A to bardzo niesprawiedliwe uproszczenie. Odchodzi w obwołanym przez siebie Roku Wiary, nie ukończywszy tej wierze poświęconej encykliki.
Przyznam się bez bicia. Entuzjastą papieża Ratzingera od początku nie byłem. Decyzja konklawe 7 lat temu dość mocno mnie zdziwiła, lekko przybiła. Mówię otwarcie – bo czemu nie. Niewątpliwie medialnie ustępował poprzednikowi, nie potrafił się odnaleźć w tłumie, żywiołowo reagować – czas pokazał, że nie musiał, bo to ludzie reagowali na niego, a i sam Benedykt się ożywił w relacjach z tłumami, choć pewnie każde z nimi spotkanie było dla niego ze względu na charakter dość trudne. Urzekło mnie jednak to, co i jak pisze – szczególnie biorąc pod uwagę, kim jest, czym się zajmował przez ten cały czas od powołania w 1981 r. do Kongregacji Nauki Wiary. Może właśnie dlatego pisze tak ujmująco prosto? Nie wiem, ale wiele jego tekstów czytało mi się łatwiej niż teksty błogosławionego Wojtyły – bądź co bądź, filozofa. To może być paradoksalne – człowiek uważany (niesłusznie) za wielkiego inkwizytora, nieśmiały, skryty, którego niewątpliwym ideałem życia była by praca naukowa połączona z możliwością wykładania i pisania, okazał się być w słowie pisanym łatwiejszy, bardziej przystępny i zrozumiały dla zwykłych ludzi niż papież uwielbiany przez tłumy. Brak było tych niewielkich nawet gestów, którymi Jan Paweł II porywał, burzył mury i onieśmielał – ale torował sobie drogę do ludzi słowem pisanym, inaczej. Boży paradoks. 
Dzisiaj modlę się o siły dla Benedykta – bez względu na teorie spiskowe wierzę, że ustępuje, bo po ludzku nie dał rady, bo brakuje sił. Bo mu ich, jak napisał Szymon Hołownia, w stopniu naprawdę skrajnym zabrakło, a nie dlatego, że zmęczyło go to, do czego powołał go Pan. W takim razie właśnie o te siły modlę się dla niego. Czy będzie „papieżem seniorem” (co brzmi co najmniej idiotycznie), czy będzie biskupem seniorem Monachium i Fryzyngii (chyba najbardziej poprawnie – kardynałem w momencie wyboru na papieża być przestał; ciekawostka – nowy papież mógł by go znowu kreować? pewnie tak), czy zamieszka w klasztorze w Watykanie czy gdziekolwiek (wczoraj na audiencji generalnej padły słowa, iż „dla świata pozostanie ukryty”), bez względu na to, co zrobią z jego pierścieniem Rybaka (zniszczą niewątpliwie). Na tej drodze, którą podjął, w jakże nowej dla siebie i dla świata roli – wszędzie tam, dokąd ta droga go zaprowadzi.
Z tej całej sytuacji dla Kościoła płynie dość przykra konsekwencja – zmieni się optyka postrzegania papiestwa jako roli pełnionej do końca, jaki by on (vide Jan Paweł II) nie był. Teraz zawsze będzie można ponarzekać – „przecież mógłby ustąpić…” – bez względu na kontekst. To oczywiście nie w żaden sposób wina papieża Benedykta – tylko przykra konsekwencja. 
Historia lubi się powtarzać. Już w 1978 r. roku śmierć papieża Lucianiego musiała zmusić do zastanowienia kardynałów – co to ma znaczyć? Spekulowano – Siri, Benelli – po czym ani jeden, ani drugi nie wygrał, a głosujący purpuraci zaczęli szukać dalej, i znaleźli człowieka, którego pontyfikatu żaden z nich sobie nie wyobrażał nawet – Wojtyłę z komunistycznej Polski. Wtedy Pan Bóg zadziałał wprost, zabierając do siebie Jana Pawła II po miesięcznym pontyfikacie – dzisiaj Benedykt XVI zdecydował się ustąpić sam. Już huczą plotki o spodziewanej walce na konklawe frakcji Sodano i Bertonego – podobnie? Oby dobry Bóg zrobił nam wszystkim podobną niespodziankę, jak 16 października 1978 r. Bo skutkiem takiego posunięcia papieża jest właśnie to, że w łeb wzięły wszelkie kalkulacje, co sprzyja poddaniu się tchnieniu Ducha, który może chcieć wywietrzyć w Kościele to i owo. Trudno o lepszą okazję. 
 
Papież złamał wszystkie utarte schematy i w poczuciu odpowiedzialności za Kościół zrobił coś, czego nikt – włącznie z nim samym – pewnie by się nie spodziewał. I to dla tego Kościoła, z troski i miłości do Niego, wykazując się heroizmem. To jest bardzo czytelny znak – wpisujący się m.in. w powołanie Rady Nowej Ewangelizacji, zmiany w kompetencjach organów Kurii Rzymskiej, kierunek (pochodzenie) kreowanych przez niego purpuratów, którzy przecież za moment będą wybierać jego następcę – że przyszła pora na naprawdę mocne i walące w oczy zmiany, nawet gdy mają zachwiać tym, co wydawało się jednym z niewielu pewników (a przecież dożywotność pontyfika nie jest żadnym dogmatem czy nie wynika z prawa kanonicznego). 
Ja nie boję się – masło maślane – przyznać, że może nie tyle się boję, co poczułem się niepewnie. Nic to, przejdzie. Za chwilę będzie nowy papież, Kościół ruszy dalej, a my z nimi – z nowym papieżem, z tym samym Kościołem. Pan da siłę – tylko musimy się na nią otworzyć, modlić się o nią, i nie zamykać się w ciasnych mocno szufladkach przyzwyczajeń i zwyczajów. 

W duchu miłującej odpowiedzialności

Teraz nieco bardziej na spokojnie, po paru godzinach z tą sprawą w tyle głowy.

Benedykt XVI tak naprawdę zakpił z wszystkich, którzy nazywali go konserwatystą pancernym – czy tak postąpił by człowiek o takich cechach? Nie. Wykazał się wielką odwagą, dokonując czegoś, co nie miało miejsca od przeszło 700 lat, a przy tym tak naprawdę to chyba ze 2 razy dotychczas miało miejsce. 
Kluczowe w tekście papieża jest jedno zdanie: z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową (…) aby kierować łodzią św. Piotra i głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie, podlegającym szybkim przemianom i wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary, niezbędna jest siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi posługi. Co najbardziej pokazuje, że papież – po długim okresie zmagania (mowa jest o tym, że planował odejście już rok temu po pielgrzymkach do Meksyku i na Kubę – odstąpił od tego jednak po aferze ze swoim kamerdynerem, nie chcąc, aby utożsamiano to z ucieczką) i przemadlania swojej decyzji podjął ją w trosce o Kościół i stając w Bożej obecności wobec słabości swojego ciała, a także świadomości, iż jako osoba podeszła już wiekiem posiada pewne ograniczenia. Dzisiaj nie raz przecież wypowiadają się osoby znające papieża, które przewidywały takie wydarzenie (abp Alfons Nossol, kard. Miroslav Vlk). 
To bardzo odważny krok – tym bardziej, że przecież zupełnie inny od postawy jego poprzednika, bł. Jana Pawła II (na marginesie – po co w Faktach TVN pokazywali przez 5 minut starszych państwa, których pointą wypowiedzi był wyrzut: no, miał kanonizować NASZEGO papieża, a teraz co!). Cóż, dwóch różnych ludzi, inne rodzaje duchowości, inne charaktery, inne charyzmaty. Dzisiaj powtarzał cytat z błogosławionego papieża z Polski, jaki miał wypowiedzieć odnośnie swojego pontyfikatu: że z krzyża się nie schodzi; do końca, do śmierci. Oczywiście miał prawo tak uważać i wytrwać w tym postanowieniu do końca. Tak samo jak Benedykt XVI miał prawo zrobić to, co – jakby do końca się wahając – uczynił, w poczuciu odpowiedzialności za Kościół, któremu ze względu na ograniczenia związane z po prostu starością w swojej ocenie nie jest w stanie już w sposób odpowiedni kierować. Zrzeczenia się tiary, co warto wskazać wprost, dokonał w sposób przewidziany przez Kodeks Prawa Kanonicznego – publicznie, wskazując przyczyny oraz powołując się na dobrowolność działania. 
Jan Paweł II przyzwyczaił nas do papieża-sportowca, śpiącego po 5 godzin, tryskającego zdrowiem, zawsze z dobrym słowem i zasłuchanym w ludzi, których miał wokół. Nie każdy jest góralem z Wadowic. Nic dziwnego, że 86-letni człowiek dochodzi do wniosku, że – jak wskazują lekarze – nie może już latać po całym świecie, ma coraz większe problemy z chodzeniem, mam nadzieję że na tym się kończy. Tu nie chodzi o papieża-gwiazdę, ale o papieża, któy od 1978 r. nie jest woskową figugą w Watykanie, hen, gdzieś tam – tylko wielkim podróżnikiem, który jako głowa Kościoła stara się pielgrzymować i być z wiernymi we wszystkich jego zakątkach, wychodzi do ludzi, szuka z nimi kontaktu, pragnie ich przekonać, zdobyć dla Boga. Czy można dziwić się decyzji 86-letniego człowieka, który przez blisko 8 lat sprawował ten urząd – mimo, iż przed konklawe, nigdy nie pragnąc papieskiej tiary, liczył na rychła (i zasłużoną) kardynalską emeryturę? Co jest niewłaściwego w tym, że człowiek otwarcie, szczerze i świadomie stwierdza – nie dam rady i mówię to otwarcie? 
Słowa kard. Angelo Sodano o tym „gromie z jasnego nieba” pasują do sytuacji (natomiast same słowa przemówienia, wybacz, po prostu przesadzone) – stąd też taki a nie inny mój poprzedni, przecież też dzisiejszy, tekst. Szok. Zdziwienie. Jak to? Ano tak. Nigdzie nie jest powiedziane, że papieżem jest się do śmierci. Owszem, przez wieki tak przyjmowano, jednakże trzeba wziąć pod uwagę kontekst – ludzie jeszcze nie tak dawno żyli o wiele krócej (choć oczywiście nie brakuje pontyfikatów osób w podeszłym wieku – choćby Leona XIII z przełomu XIX i XX wieku), poza tym od papieża świat nie oczekiwał tak dynamicznej aktywności, a raczej bycia, nauczania, pisania. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają – zmieniają się także wyzwania przed papieżem, który do ich realizacji potrzebuje coraz więcej sił. Czy tym gestem Benedykt XVI wskazuje: szukajcie mojego następcy wśród młodych? W kontekście kolegium kardynalskiego – oznaczało by to osoby w wieku pewnie ok. 65 lat 🙂 
Papież jest realistą. Zdaje sobie z pewnością sprawę, że mógł by kontynuować pontyfikat do kresu swoich dni – oby jak najdłużej. Że tworzy precedens. I co z tego? Nie bez powodu Kościół wprowadził wiek emerytalny (75 lat co do zasady) dla biskupów i kapłanów. Papież jest przecież biskupem, czemu więc szukać tutaj wyjątku? Tak dotąd nie było, owszem – ale czy to rozwiązanie jedynie z takiego powodu jest w jakiś sposób niewłaściwe? Jan Paweł II również to rozważał – choć podjął inną decyzję ostatecznie. Jak to zgrabnie ujął kard. Kazimierz Nycz – w pewnym sensie papież dał dobry przykład, jak trzeba podchodzić do pełnienia misji w Kościele. Nie trzeba do grobowej deski – wystarczy dotąd, kiedy Bóg daje siły do działania w sposób samego człowieka satysfakcjonujący i pozwalający mu obiektywnie dobrze ocenić jego posługę. Papież chciał wypełniać misję swojego pontyfikatu w sposób jak najdoskonalszy – stąd też odejście w sytuacji, gdy zrozumiał, iż siły fizyczne i ograniczenia wieku już na to nie pozwalają. 
Bardzo spodobał mi się, jeden z wielu, komentarz o. Pawła Gużyńskiego OP, który powiedział: „Jeżeli w Kościele dzieje się coś nietypowego, to najczęściej oznacza to interwencję z góry z ważnym pomysłem dla Kościoła. Spodziewam się czegoś bardzo dobrego dla Kościoła. Rzeczy nietypowe, nadzwyczajne, niestandardowe, to znaczy, że Pan Bóg chce coś pospieszyć (…) Wprowadziliśmy ograniczenie wieku jeśli chodzi o proboszczów i  biskupów. Ta dożywotność od dołu znika w Kościele. Można powiedzieć, że jest to zamknięcie całego procesu jeśli także pojawia się ten precedens, który pojawia się z papieżem. Nikt nie jest niezastąpiony i to generalnie dobrze. Nikt nikomu nie ujmuje, ale do tego (do pełnienia funkcji papieża – red.) trzeba mieć końskie zdrowie.  Papież sam daje sygnały, że panowanie nad tym wszystkim już go przekracza w tym momencie. I to jest zupełnie ludzkie, to jest normalne”. Od siebie dodam – w jego sytuacji to dowód odwagi i heroizmu, gdy podjął decyzję o rezygnacji, jakby wbrew tradycji i pewnie oczekiwaniom wielu, ale mam wrażenie w pełni wewnętrznej wolności. W podobnym tonie wypowiedział się ks. Adam Boniecki MIC, mówiąc, żę: „To decyzja bardzo ważna dla Kościoła, dlatego że otwiera precedens, iż także urząd papieski może być przekazany za życia poprzednika. Trzeba być wdzięcznym Benedyktowi, że pokazał, jak można rozwiązać problem urzędu, starości i słabości z wielką wiarą”.  
Pewnie można by tu jeszcze wiele napisać… Co będzie dalej? Jak to będzie formalnie – papież-senior? Nadal Benedykt XVI, czy może znowu Joseph Ratzinger? 
Krótko jeszcze o symbolice, w mojej ocenie nie przypadkowej, dnia w którym świat dowiedział się o decyzji Benedykta XVI – o Światowym Dniu Chorego, z którymi to chorymi Ojciec Święty z pewnością chciał się w ten sposób szczególnie zidentyfikować i utożsamić. Oddaję głos komuś, kto napisa to pięknie – Jotce

Nie ogarniam

Chciałem dzisiaj napisać coś związanego ze Światowym Dniem Chorego…

Ale właśnie przeczytałem te słowa:

Najdrożsi Bracia,

zawezwałem was na ten Konsystorz nie tylko z powodu trzech kanonizacji, ale także, aby zakomunikować wam decyzję o wielkiej wadze dla życia Kościoła. Rozważywszy po wielokroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową. Jestem w pełni świadom, że ta posługa, w jej duchowej istocie powinna być spełniana nie tylko przez czyny i słowa, ale w nie mniejszym stopniu także przez cierpienie i modlitwę. Tym niemniej, aby kierować łodzią św. Piotra i głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie, podlegającym szybkim przemianom i wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary, niezbędna jest siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi posługi. Dlatego, w pełni świadom powagi tego aktu, z pełną wolnością, oświadczam, że rezygnuję z posługi Biskupa Rzymu, Następcy Piotra, powierzonej mi przez Kardynałów 19 kwietnia 2005 roku, tak, że od 28 lutego 2013 roku, od godziny 20.00, rzymska stolica, Stolica św. Piotra, będzie zwolniona (sede vacante) i będzie konieczne, aby ci, którzy do tego posiadają kompetencje, zwołali Konklawe dla wyboru nowego Papieża.

Najdrożsi Bracia, dziękuję wam ze szczerego serca za całą miłość i pracę, przez którą nieśliście ze mną ciężar mojej posługi, i proszę o wybaczenie wszelkich moich niedoskonałości. Teraz zawierzamy Kościół święty opiece Najwyższego Pasterza, naszego Pana Jezusa Chrystusa, i błagamy Jego najświętszą Matkę Maryję, aby wspomagała swoją matczyną dobrocią Ojców Kardynałów w wyborze nowego Papieża. Jeśli o mnie chodzi, również w przyszłości będę chciał służyć całym sercem, całym oddanym modlitwie życiem, świętemu Kościołowi Bożemu.

W Watykanie, 10 lutego 2013 r.
Benedykt XVI, papież

Nie ogarniam. Po prostu. Syfu w Kościele jest bardzo dużo, te ciągłe brudy związane z molestowaniem seksualnym, sekularyzacja, ataki na Kościół i wiarę… Papież był i jest w sercu tego – czym się kieruje, podejmując taką decyzję? Chorobą, o której nie wiemy? Po prostu świadomością swojej słabości fizycznej związanej z wiekiem i spadającymi z tego powodu ograniczeniami? Przedkłada możliwość wyboru człowieka młodszego, obdarzonego większymi siłami, lepiej rozumiejącego dzisiejszy świat nad wytrwanie na urzędzie do śmierci?

Tak naprawdę coś takiego zdarzyło się w historii Kościoła raz – 13 grudnia 1294 r., gdy składał urząd papieski św. Celestyn V (Piotr Morrone OSB). A teraz doświadczymy tego za niespełna 3 tygodnie. 

Rozważania Drogi Krzyżowej podczas ŚDM w Madrycie

Teksty rozważań przygotowały Siostry od Krzyża, które zajmują się troską o najuboższych.
Stacja 1
Ostatnia Wieczerza Jezusa ze swymi uczniami

– Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę!” Tak samo i kielich po wieczerzy, mówiąc: „Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana” (Łk 22, 19-20).

Jezus, zanim weźmie chleb w swoje ręce, przygarnia z miłością wszystkich zasiadających przy Jego stole. Nie wyklucza nikogo: ani zdrajcy, ani tego, który się Go zaprze, ani tych, którzy uciekną. Wybrał ich jako nowy lud Boży, Kościół, wezwany do bycia jednością.

Jezus umiera, aby rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno (J 11, 52). Nie tylko za Nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno (J 17, 20-21). Miłość umacnia jedność. Przeto mówi im: Abyście się wzajemnie miłowali (J 13, 34).

Miłość wierna jest pokorna. I wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi (J 13, 14).

Zjednoczeni w modlitwie Chrystusa prośmy, aby Kościół w Ziemi Świętej żył w jedności i pokoju, aby ustały wszelkie prześladowania i dyskryminacja z powodu wiary, a wszyscy, którzy wierzą w jednego Boga żyli w braterskiej sprawiedliwości aż do czasu, kiedy Pan pozwoli nam wspólnie zasiąść przy swoim jednym stole.

Stacja 2
Pocałunek Judasz

– Umoczywszy więc kawałek chleba, wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty. A po spożyciu kawałka chleba wszedł w niego szatan (J 13, 26-27).
– Zaraz też przystąpił do Jezusa… i pocałował Go. A Jezus rzekł do niego: „Przyjacielu, po coś przyszedł?” (Mt 26, 49-50).

Podczas wieczerzy wyczuwa się atmosferę świętego Misterium. Chrystus jest spokojny, zamyślony, cierpiący. Mówi: Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał (Łk 22, 15).

I właśnie teraz, dogłębnie wzruszony, półgłosem oświadcza: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeden z was Mnie wyda (J 13, 21).

Judasz czuje się źle, cel jego dotychczasowych pragnień za „cenę zdrady” zmienia się z Boga Miłości na bożka pieniędzy. Jezus patrzy na niego lecz on ucieka od tego spojrzenia. Odrywając wzrok Jezus podaje mu chleb umoczony w sosie i mówi: Co chcesz czynić, czyń prędzej! (J 13, 27). Serce Judasza zamyka się, i wychodzi, aby przeliczyć swoje pieniądze, a następnie wydać Jezusa przez pocałunek. A Chrystus, odczuwając chłód pocałunku zdrajcy, nie upomina go, lecz mówi: Przyjacielu.

Jeśli czujesz na swojej twarzy zimny pocałunek zdrady albo cierpisz z powodu podziałów między braćmi czy walk toczonych między nimi, pójdź za Chrystusem, który przez pocałunek Judasza uczynił swoimi wszystkie bolesne zdrady.

 
 Rozważania Drogi Krzyżowej podczas ŚDM   Roman Koszowski/Agencja GN Poszczególne stacje zostały zobrazowane za pomocą charakterystycznych dla Hiszpanii pasos – figur-scen przedstawiających Mękę Chrystusa.

Stacja 3
Zaparcie się Piotra

– Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz (J 13, 38).
– I wyszedłszy na zewnątrz, gorzko zapłakał (Łk 22, 62).

Chrześcijanin musi być mężny. A być mężnym nie oznacza nie bać się, ale umieć przezwyciężać strach. Chrześcijanin mężny ni wstydzi się publicznie zamanifestować swojej wiary. Jezus ostrzegał Piotra: Oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę, ale Ja prosiłem za Tobą (Łk 22, 31-32). Powiadam ci, Piotrze, nie zapieje kogut, a ty trzy razy wyprzesz się tego, że Mnie znasz (Łk 22, 34). I apostoł, bojąc się kilku służących, powiedział im: Nie znam Go (Łk 22, 57). Jezus przechodząc obok Piotra, spojrzał na niego… on zadrżał, bo przypomniał sobie Jego słowa i gorzko zapłakał z powodu swojej zdrady. Spojrzenie Boga zmienia serce. Tylko trzeba Mu pozwolić na siebie spojrzeć.

Patrząc na Piotra Jezus kieruje swój wzrok na chrześcijan, którzy wstydzą się swojej wiary, którzy nie przestrzegają praw człowieka, którym brakuje odwagi, by bronić życie od poczęcia aż do naturalnej śmierci oraz na tych, którzy nie żyją według ewangelicznych kryteriów… aby, jak Piotr, napełnili się odwagą i byli świadkami utwierdzonymi w wierze.

Stacja 4
Jezus na śmierć skazany

– Winien jest śmierci (Mt 26, 66)
– Wtedy więc wydał Go im, aby Go ukrzyżowano (J 19, 16).

Największą niesprawiedliwością, jest skazać niewinnego i bezbronnego. I pewnego dnia złość oskarżyła i skazała na śmierć niewinność. Dlaczego skazali Jezusa? Ponieważ Jezus wziął na siebie cały ból świata.

Stając się jednym z nas, wziął nasz człowieczeństwo, a razem z nim bolesne rany grzechu. Ich nieprawości On sam dźwigać będzie (Iz 53, 11), aby uzdrowić nas przez ofiarę krzyża. Mąż boleści oswojony z cierpieniem (Iz 53, 3). Siebie na śmierć ofiarował (Iz 53, 12). To, co najbardziej zadziwia, to milczenie Jezusa. Nie tłumaczy się, On jest Barankiem Bożym, który gładzi grzechy świata (J 1, 29). Chłostany, umęczony, cierpiący, nawet nie otworzył ust swoich (Iz 53, 7).

W milczeniu Boga są obecne wszystkie niewinne ofiary wojen, które wyniszczają miasta i narody, zaszczepiając nienawiść trudną do uleczenia. Jezus milczy w sercach wielu osób, które w milczeniu czekają na Boże zbawienie.

 
Stacja 5
Jezus bierze krzyż

– A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego purpurę i włożyli na Niego własne Jego szaty. Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować (Mk 15, 20).
– Wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki (J 19, 17).

Krzyż to nie tylko kawałek drewna. Krzyżem jest wszystko to, co czyni życie trudnym. Spośród krzyży, najbardziej głęboki i bolesny jest ten, który zakorzeni się we wnętrzu człowieka. To grzech sprawia, że serce staje się zatwardziałe, a relacje między ludźmi wrogie. Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czynie nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa (Mt 15, 19).

Krzyż, który Jezus wziął na swoje ramiona, aby na nim umrzeć, to ciężar wszystkich grzechów wszystkich ludzi. Także i moich. On sam, w swoim ciele, poniósł nasze grzechy (1P 2, 24). Jezus umiera, aby pojednać ludzi z Bogiem. Krzyż staje się :Odkupicielem”. Ale sam krzyż nas nie zbawi. Zbawia nas „Ukrzyżowany”.

On swoim uczynił zmęczenie, wyczerpanie, zniechęcenie tych wszystkich, którzy nie znajdują pracy, imigrantów przyjmujących niegodne i nieludzkie oferty pracy, cierpiących prześladowania z powodu swojej rasy czy umierających w drodze do osiągnięcia życia bardziej sprawiedliwego i ludzkiego.

Stacja 6
Jezus upada pod ciężarem krzyża

 

– Zdruzgotany za nasze winy (Iz 53, 5).
– Jezus wielokrotnie upadł pod ciężarem Krzyża na kalwaryjskiej drodze (Tradycja Kościoła Jerozolimskiego).

Pismo Święte nic nie wspomina o upadkach Jezusa, ale oczywistym jest, że tracił równowagę wielokrotnie. Utrata krwi od ran po biczowaniu, nieludzkie bóle mięśni. Cierpienie spowodowane koroną cierniową, ciężar krzyża… nie ma na to słów! Wszyscy na pewno doświadczyliśmy jakichś potknięć i upadków na ziemię. Jak szybko się podnosiliśmy, aby nie stać się powodem do żartów! Pochyl się nad Jezusem na ziemi; wokół Niego tłum pełen sarkazmu popycha Go, żeby się nie podniósł. Co za ośmieszenie, cóż za upokorzenie, mój Boże! Psalm mówi: Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgarda pospólstwa. Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą, rozwierają wargi, potrząsają głowami (Ps 22, 7-8).

Jezus cierpi ze wszystkimi, którzy potykają się wziąć o te same skały i upadają bezsilnie jako ofiary alkoholu, narkotyków i innych uzależnień, które czynią ich niewolnikami, aby oparci o Niego i o tych, którzy im pomagają, wreszcie powstali.

Stacja 7
Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż

– Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola (Łk 23, 26).
– Przymusili, żeby niósł krzyż Jego (Mt 27,32).

Szymon był młodym i silnym rolnikiem, który wracał z pracy na polu. Przymusili go, aby poniósł krzyż naszego Pana; uczynili to nie ze współczucia, ale z lęku, aby nie umarł w czasie drogi. Szymon odmawia lecz nakaz żołnierzy jest nieprzejednany. Musi pogodzić się z nim wbrew sobie. Spotkanie z Jezusem zmienia nastawienie jego serca i z czasem zaczyna współczuć sytuacji nieznajomego osądzonego, który w milczeniu dźwiga ciężar przewyższający jego słabe siły. Jakże ważne dla chrześcijan jest odkrywanie tego, co dzieje się wokół nas, uświadamianie sobie, że są osoby, które potrzebują naszej pomocy!

Jezus dzięki pomocy Cyrenejczyka poczuł ulgę. Tysiące młodych osób wszelkich ras, wyznań, różnych sytuacji życiowych, wykluczonych ze społeczeństwa każdego dnia spotyka Cyrenejczyków, którzy z hojnością ofiarowują swoją pomoc, obejmując ich krzyż z oddaniem, pragnących podążać razem z nimi.

Stacja 8
Weronika ociera twarz Jezusa

– Jezus zwrócił się do nich i rzekł: „Córki Jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą, i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23, 28).
– Pan go ustrzeże, zachowa przy życiu, uczyni szczęśliwymi na ziemi i nie wyda go wściekłości jego wrogów (Ps 41, 3).

Podążał za nim tłum, a w nim grupa kobiet, które uderzały się w piersi i lamentowały, płacząc. Jezus odwrócił się do nich i rzekł: Nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą, i nad waszymi dziećmi! Płaczcie, nie płaczem pełnym smutku, który zatwardza serce i usposabia je do nowych zbrodni… płaczcie, płaczem delikatnym, kierującym błagania do nieba, proszącym o miłosierdzie i przebaczenie grzechów.

Jedna z niewiast, wzruszona widokiem oblicza Pana, pełnego krwi, błota i śliny, odważnie przeszła między żołnierzami i podeszłą do Niego. Zdjęła chustę i delikatnie oczyściła Jego twarz. Jeden z żołnierzy odepchnął ją gwałtownie, ale gdy spojrzał na chustę, ujrzał, że była odciśnięta na niej zakrwawiona i cierpiąca twarz Chrystusa.

Jezus współczuje kobietom Jerozolimskim i na chuście Weroniki pozostawia swoje odbite oblicze, utożsamiając je z obliczem wielu osób zniekształconych przez ateistyczne reżimy, które niszczą ludzi, pozbawiając ich własnej godności.

Stacja 9
Jezus z szat obnażony

 
– Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy (Mk 15, 24).
– Od stopy nogi do szczytu głowy nie ma w nim części nietkniętej (Iz 1, 6).

Kiedy przygotowywali gwoździe i liny, aby Go ukrzyżować, On stał obok. Jakiś nielitościwy żołnierz przybliżył się i szarpnięciem zerwał z Niego tunikę. Rany zaczęły krwawić na nowo, sprawiając straszny ból. Następnie podzielili między siebie Jego szaty. Jezus pozostał nagi wobec tłumu. Jak obiekt żartów, ograbili Go ze wszystkiego. Nie ma większego upokorzenia i wzgardy. Pozostawili Go bezbronnego. Szaty nie okrywają tylko naszego ciała, ale również nasze wnętrze, to co nosimy w środku, naszą godność, intymność. Jezus wziął na siebie to uczucie wstydu, ponieważ przyjął na siebie wszystkie grzechy przeciwko integralności i czystości, umarł raz, aby zgładzić grzechy wielu (Hbr 9, 28).

Jezus cierpi ze wszystkimi ofiarami okrutnych ludobójstw, w czasie których miała miejsce brutalna przemoc, gwałty i nadużycia seksualne, zbrodnie przeciwko dzieciom i dorosłym. Jak wiele jest osób odartych ze swojej godności, ze swojej niewinności, pozbawionych zaufania do człowieka.

Stacja 10
Jezus przybity do krzyża

– Gdy przyszli na miejsce zwane “Czaszką”, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie (Łk 23, 33).

Zaprowadzili Jezusa aż na Golgotę. Nie był tam sam, towarzyszyło mu dwóch złoczyńców, którzy również mieli być ukrzyżowani. Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych, z jednej i z drugiej strony, pośrodku zaś Jezusa (J 19, 18). Co za wymowny obraz! Baranek, który gładzi grzechy świata, sam staje się grzechem i spłaca dług za innych. Wielkim grzechem świata staje się kłamstwo Szatana. Jezus zostaje skazany za to, że powiedział prawdę, iż jest Synem Bożym. Prawda stała się argumentem, aby usprawiedliwić ukrzyżowanie. Niemożliwym jest opisanie tego, jak cierpiało ciało Chrystusa kiedy wisiało na krzyżu, moralnie – widząc siebie nagim zawieszonym pomiędzy dwoma złoczyńcami, i emocjonalnie – czując się totalnie opuszczonym przez swoich.

Jezus na krzyżu przyjmuje cierpienia wszystkich przybitych bolesnymi sytuacjami, wielu ojców i matek rodzin, wielu młodych, którzy z powodu braku pracy żyją w ciężkich warunkach, w biedzie, pozbawieni nadziei, bez środków koniecznych do utrzymania własnych rodzin i godnego życia.

Stacja 11
Jezus umiera na krzyżu

– Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: „Ojcze w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Po tych słowach wyzionął ducha (Łk 23, 46).
– Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni (J 19, 33).

Był szabat, dzień przygotowania do święta Paschy. Piłat nakazał, aby połamano im golenie, by przyspieszyć śmierć i aby ich ciała nie pozostały na krzyżu na czas święta. Jezus już nie żył. Jeden z żołnierzy, aby się upewnić, że nie żyje włócznią przebił Mu bok. Tak spełniły się słowa Pisma. Wtedy więc wydał Go im, aby Go ukrzyżowano (J 19, 16). Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Zatrzęsła się ziemia… To święty czas kontemplacji. To czas adoracji… stańmy naprzeciw ciała naszego Odkupiciela: bez życia, umęczony, torturowany, zawieszony… spłacający ciężar naszych niegodziwości, moich niegodziwości. Panie, zgrzeszyłem, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem! Amen.

Jezus umiera za mnie. Jezus ofiaruje mi miłosierdzie Ojca. Jezus spłaca wszystko to, co ja powinienem spłacić. Co więc zrobię dla Niego? Czy w obliczu dramatu tak wielu osób przytłoczonych krzyżem różnych niezdolności będę walczył, by szerzyć i głosić godność osoby i ewangelię życia?

Stacja 12
Jezus zdjęty z krzyża

– Wówczas Piłat kazał je wydać (Mt 27, 57).
– Józef zabrał ciało i owinął je w czyste płótno (Mt 27, 59).

Przybliżmy się do Dziewicy Maryi i uczestniczmy w Jej bólu. Chrystus umarł i trzeba Go zdjąć z krzyża. O czym mogła wówczas myśleć? Kto zdejmie Jego ciało? Gdzie je położę? Powtarzała, na nowo, jak kiedyś w Nazaret: Niech mi się stanie według Twojej woli! Tylko teraz, bardziej zjednoczona z bezwarunkową ofiarą swojego Syna, mówiła: Wykonało się! I pojawili się Józef z Arymatei oraz Nikodem, którzy chociaż należeli do Sanhedrynu nie przyczynili się do śmierci Pana lecz poprosili Piłata o ciało Mistrza, aby złożyć je w ich nowym grobie, który znajdował się w pobliżu Kalwarii.

Chrystus przegrał, czyniąc swoimi wszystkie przegrane ludzkości: Syn Człowieczy został odrzucony, współdzieląc los tych, którzy z różnych powodów zostali uznani za wzgardę ludzkości, gdyż …nie umieją, nie mogą, nic nie znaczą. Wśród nich, między innymi, ofiary AIDS, którzy pełni ran od swoich krzyży, czekają aż ktoś się nimi zaopiekuje.

Stacja 13
Jezus w ramionach swojej matki

– A Twoją duszę miecz przeniknie (Łk 2, 35).
– Patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza (Lm 1, 12).

Chociaż wszyscy jesteśmy winni śmierci Jezusa, to w tych jakże bolesnych chwilach Dziewica Matka potrzebuje naszej miłości i naszej bliskości. Uznanie siebie za skruszonych grzeszników jest dla Niej pewnym pocieszeniem. W dziecięcej postawie stańmy obok Niej i uczymy się przyjmować Jezusa z czułością, z jaką Ona przyjęła w swoje ramiona zmaltretowane i pozbawione życia ciało swojego Syna. Czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza? (Lm 1, 12). A kiedy według żydowskiego sposobu grzebania (J 19, 40) przygotowywali ciało Pana, aby je pochować, Maryja, adorując Tajemnicę, którą miała ukrytą w sercu i nie rozumiejąc jej jeszcze, powtarzała wzruszona za prorokiem: Ludu mój, cóżem ci uczynił? Czym ci się uprzykrzyłem? Odpowiedz Mi! (Mi 6, 3).

Rozważając boleść Maryi Dziewicy wspomnijmy ból i samotność tych rodziców, którzy stracili swoje dzieci z powodu głodu, kiedy w tym samym czasie bogate społeczeństwa, zdominowane postawą konsumizmu i materializmu, pogrążone są w pustce próżnego życia.

Stacja 14
Pan Jezus złożony do grobu

– Tam to więc, ze względu na żydowski dzień Przygotowania, złożono Jezusa, bo grób znajdował się w pobliżu (J 19, 42).
– Józef z Arymatei, przed wejściem do grobu zatoczył duży kamień i odszedł (Mt 27, 60).

Ze względu na zbliżające się święto pośpiesznie przygotowali ciało Jezusa, aby złożyć je w grobie ofiarowanym przez Józefa i Nikodema. Grób był nowy i nikt wcześniej nie był w nim pochowany. Złożywszy ciało na skale, Józef zatoczył kamień u drzwi, zamykając zupełnie wejście. Jeśli ziarno pszenicy nie obumrze… Lecz zaraz kiedy ustał odgłos trzasku kamienia zamykającego wejście do grobu, Maryja w ciszy osamotnienia ściska już kłos, który w Jej sercu staje się zaczątkiem zmartwychwstania.

W tym znaku pszenicznego kłosu wspominamy pokorną i ofiarną pracę tylu osób, które całkowicie poświęciły się na służbę Bogu i bliźniemu, i oczekują teraz błogosławionych owoców śmierci Jezusa. To dobrzy Samarytanie, którzy w każdym zakątku ziemi, gotowi są dzielić skutki złowrogich sił natury: trzęsień ziemi, huraganów, tsunami…

 
>>>
 
Z Madrytu warto przeczytać choćby tylko te słowa.

Proste jest prawdziwe, a prawdziwe jest proste

W weekend skończyłem czytać kolejną rozmowę, wywiad-rzekę Petera Seewalda z Benedyktem XVI pt. Światłość świata. Na marginesie tego, że bardzo lubię tę formę książek, była to lektura mocno odkrywcza. Przybliża ona bardzo postać papieża, który nie waha się mówić w sposób bardzo przystępny i zrozumiały dla ludzi zwykłych o sprawach bardzo ważnych, kluczowych, a często gęsto rozmazywanych publicznie i zafałszowywanych. Mówi dla ludzi – mimo że sam jest wybitnym teologiem, naukowcem, do tego nierzadko posądzanym o zbytni rygoryzm (szczególnie w kontekście wieloletniej pracy na czele Kongregacji Doktryny Wiary).

Myślę, że im bardziej ktoś ma problemy ze zrozumieniem czegokolwiek w sprawach wiary, Kościoła, katolicyzmu – tym bardziej powinien po tę lekturę sięgnąć. Myśli o życiu, o świecie, o Kościele dzisiaj, o homosekualiźmie, kapłaństwie kobiet. Tradycyjnie – kilka najlepszych moim skromnym zdaniem myśli.
Wiedza jest władzą. To znaczy, że gdy coś poznam, to mogę też tym dysponować. Wiedza przyniosła ze sobą władzę, ale w taki sposób, że możemy teraz własną mocą zniszczyć ten świat, który – jak nam się wydaje – całkowicie poznaliśmy. Staje się jasne, że w dotychczasowym rozumieniu pojęcia postępu jako połączenia wiedzy i władzy brakuje istotnego elementu, a mianowicie aspektu dobra. Oto jest pytanie: czym jest dokładnie dobro? Dokąd wiedza ma prowadzić władzę? Czy chodzi tylko o to, aby móc nad czymś panować, czy też trzeba postawić pytanie o wewnętrzne kryteria, o to, co jest dobre dla ludzi, co jest dobre dla świata? Właśnie to, jak myślę, nie dokonało się w wystarczającej mierze. Przez to w dużym stopniu w gruncie rzeczy zaniedbany został aspekt etyczny, rozumiany również jako odpowiedzialność przed Stwórcą. Gdy bowiem władza jest napędzana tylko wiedzą, ten rodzaj postępu staje się rzeczywiście niszczycielski. 
Powszechnie wiadomo, że pojęcie prawdy stało się podejrzane. Oczywiście jest faktem, że zbyt często było ono nadużywane. W imię prawdy dochodziło do nietolerancji i okrucieństwa. Stąd też obawy, gdy ktoś mówi: to jest prawda, albo nawet: ja mam prawdę. Nigdy jej nie mamy, najwyżej ona ma nas. Nikt nie zaprzeczy, że z pretensjami do prawdy należy być ostrożnym i przezornym. 
Musimy mieć odwagę, aby powiedzieć: Tak, człowiek musi szukać prawdy; jest do tego zdolny. Oczywiście, prawda potrzebuje kryteriów, które mogłyby ją zweryfikować i sfalsyfikować. Musi także iść w parze z tolerancją. Prawda wskazuje nam jednak na stałe wartości, które ludzkość uczyniły wielką. Dlatego trzeba na nowo uczyć się pokory i w niej się ćwiczyć, aby uznać prawdę i pozwolić, aby ona była normatywna. 
Istnieją ustalone normy myślenia, które mają być narzucone wszystkim. Są one ogłaszane w tak zwanej negatywnej tolerancji. 
Ciągle na nowo ukazuje się w człowieku Boża obecność. To jest to zmaganie, które przenika całą historię. Jak powiedział św. Augustyn: Historia świata jest walką pomiędzy dwoma rodzajami miłości: miłości do siebie samego – aż do zniszczenia świata; i miłością do innych – aż do rezygnacji z siebie samego. Ta zawsze widoczna walka trwa także w naszych czasach. 
Widać, że człowiek dąży do nieskończonej szczęśliwości, chciałby osiągnąć przyjemność aż do ostatnich granic, chciałby posiąść to, co nieskończone. Tam jednak, gdzie nie ma Boga, nigdy mu się to nie uda. Dlatego musi on sobie sam stwarzać to, co nieprawdziwe, tworzyć fałszywy absolut. 
Nie każdy pontyfikat musi mieć całkiem nową misję. Teraz chodzi o kontynuację i uchwycenie dramaturgii czasu; w nim należy trzymać się mocno Słowa Bożego jako decydującej instancji i równocześnie nadać chrześcijaństwu prostotę i głębię, bez których nie może ono działać.
Rzeczywiście żyjemy w epoce, w której konieczna jest nowa ewangelizacja; w której Ewangelia powinna być głoszona w swojej wielkości, ciągle aktualnej racjonalności, a zarazem głoszenie to winno mieć moc przekraczającą to, co racjonalne, aby docierać w nasze myślenie i rozumienie.
Trzeba oczywiście zawsze pytać o to, co – nawet jeśli uważane było za przynależące do istoty chrześcijaństwa – stanowiło jedynie wyraz pewnej epoki. Czym jest zatem to, co rzeczywiście istotne? To znaczy,  że musimy powracać ciągle na nowo do Ewangelii i do przekazu wiary, aby zobaczyć, po pierwsze, co do niego należy? Po drugie, co w uprawniony sposób zmienia się wraz z upływem czasu? Po trzecie: co do przekazu wiary nie należy? Zasadniczym problemem jest ostatecznie zawsze umiejętność właściwego rozróżniania. 
Sformułowanie Jana Pawła II jest bardzo istotne: Kościół nie ma „żadnej władzy”, aby wyświęcać kobiety. My nie mówimy, że nie chcemy, ale że nie możemy. Pan nadał Kościołowi postać dwunastu apostołów, a ich następcami stali się później biskupi i prezbiterzy. To nie my nadaliśmy Kościołowi tę postać, została ona przez Niego ukonstytuowana. Podporządkować się temu jest aktem posłuszeństwa, szczególnie trudnego w dzisiejszej sytuacji. Ale właśnie to jest ważne, że Kościół pokazuje: Nie jesteśmy jakimś samowolnym reżimem. Nie możemy robić tego, co chcemy. Szukamy woli Pana dla nas i jej się trzymamy, nawet jeśli to w tej kulturze i tej cywilizacji jest mozolne i trudne. 
Jedną rzeczą jest to, że są oni [homoseksualiści] ludźmi z ich problemami i radościami i że jako ludzie, nawet jeśli noszą w sobie takie skłonności, zasługują na szacunek i nie mogą być z tego powodu dyskryminowani. Szacunek dla człowieka jest czymś absolutnie podstawowym i rozstrzygającym. Czymś innym jest jednak wewnętrzny sens seksualności. Można by powiedzieć, jeśli ktoś tak chce wyrazić, że ewolucja wyłoniła płciowość w celu reprodukcji gatunku. Tak widzi to również teologia. Sensem seksualności jest zbliżenie mężczyzny i kobiety, a przez to dawanie ludzkości potomstwa, dzieci, przyszłości. To jest wewnętrzna determinacja, która jest zawarta w istocie seksualności. Wszystko inne jest sprzeczne z jej wewnętrznym sensem. Tego musimy się trzymać, także wtedy, gdy w naszych czasach się to nie podoba. 
Nie jestem z zasady przeciwko komunii na rękę, sam tak jej udzielałem i tak ją przyjmowałem. Przez to, że teraz proszę o przyjmowanie komunii na kolanach i udzielam jej do ust, chciałem podkreślić cześć należną realnej obecności Chrystusa w Eucharystii. (…) W tej atmosferze, którą – jak się uważa – tworzy także przyjęcie komunii, łatwo pomyśleć: wszyscy przesuwają się do przodu, to i ja pójdę. Chcę mocno zaakcentować, że powinno być oczywiste: tu dzieje się coś szczególnego! Tutaj jest obecny Ten, przed którym pada się na kolana. Uważajcie na to! To nie tylko społeczny ryt, w którym moglibyśmy wszyscy uczestniczyć bądź też powstrzymać się od uczestnictwa. 
Idziemy coraz bardziej w kierunku chrześcijaństwa z wyboru, zdecydowanego. Od niego zależy bowiem, w jakim stopniu ogólne oddziaływanie chrześcijaństwa będzie skuteczne. Powiedziałbym, że dzisiaj trzeba z jednej strony wzmacniać, ożywiać i rozszerzać to zdecydowane chrześcijaństwo, aby więcej ludzi wyznawało świadomie swoją wiarę i żyło nią.  Z drugiej strony musimy uznać, że chociaż jako chrześcijanie nie jesteśmy po prostu czymś tożsamym z kulturą czy narodem jako takimi, to jednak mamy siłę, aby tworzyć i kształtować kulturowe i narodowe wartości, które są przyjmowane także wtedy, gdy większość społeczeństwa nie jest wierzącymi chrześcijanami. 
– Czy papież wierzy ciągle w to samo, w co wierzył, będąc dzieckiem?
– Odpowiedziałbym tak samo. Ująłbym to tak: proste jest prawdziwe – a prawdziwe jest proste. Nasza trudność polega na tym, że stojąc przed wielkim drzewem, nie zauważamy już lasu; że wobec tak wielkiej wiedzy nie znajdujemy już mądrości. 
Tylko dopóty zafascynowani jesteśmy poszczególnymi odkryciami, mówimy: nie ma nic więcej; wiemy już wszystko. Jednak w momencie, w którym rozpoznajemy niesłychaną wielkość całości, wzrok podąża dalej i pojawia się pytanie o Boga, od którego wszystko pochodzi.

Błogosławione oczekiwanie – do oporu

Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść: Patrzcie na drzewo figowe i na inne drzewa. Gdy widzicie, że wypuszczają pączki, sami poznajecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. (Łk 21,29-33)
Czy to, o czym mówi Jezus, wymaga jakiś specjalnych, wyjątkowych zdolności czy umiejętności? Według mnie – nie. Czy wymaga wybitnej bystrości i spostrzegawczości? Także nie. Czego wymaga? Wymaga uczciwości wobec siebie, wymaga uczciwości w odbiorze tego, co się wokół dzieje, czego jestem częścią, i umiejętności nazwania tego po imieniu, takim jakie jest. 

Niektórzy pierwsi chrześcijanie mieli taką tendencję, że niektórzy z nich uważali, że przyjście powtórne Chrystusa jest kwestią dosłownie lat. Skąd taki pomysł? Z dosłownej interpretacji słów Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie. A może inaczej – z niezrozumienia tego, o czym Jezus mówił. Bo, jak widać, przeminęło ich pokolenie i lekko licząc przeszło 200 następnych, i świat kręci się nadal wokół swojej osi, tak jak kręcił się za Jezusowych czasów, i Dzień Sądu póki co nie nastąpił.
Jezus odniósł się do przykładu prostego jak przysłowiowy drut – bo każdy, także w jego czasach, wiedział, jak wygląda rozkwitanie roślin. Proces powolny, ale i łatwy do zaobserwowania – czym tak wtedy, jak i dzisiaj zajmują się ludzie zawodowo trudniący się uprawą różnej maści roślin uprawnych, warzyw czy kwiatów. Istnieją pewne zasady – ale co jest kluczowe? Właściwe rozpoznanie momentu, obserwowanie samej roślinki i podejmowanie odpowiednich kroków, zabiegów pielęgnacyjnych, gdy owa roślinka odpowiednio się rozwija, zmienia. A roślinka zmienia się, gdy nadejdzie odpowiednia pora – pora roku, warunki atmosferyczne i temperatura dla tej pory roku właściwe.
Czy Jezus więc celowo wprowadził kogoś w błąd tymi słowami o tym, że nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie? Myślę, że nie. Za to ludzie zinterpretowali Jego słowa na skróty. Co jest kluczowe w tym tekście? Słowa Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. To jest najważniejsze. Bo te słowa po prostu nie odnoszą się do jakiegoś konkretnego momentu w historii, który w najczęstszym rozumowaniu miałby się odnosić do znaków zapowiadających koniec świata, powtórne przyjście Pana i Dzień Sądu. One mówią o konieczności uważnego obserwowania tego, co się dzieje wokół – tylko że permanentnie, zawsze, i przez każdego człowieka. Nie adresował tej porady do tamtych, ówczesnych tylko słuchaczy – ale jak zwykle były to słowa o wartości ponadczasowej. Mają tak samo, jak do tamtych Żydów, zastosowanie do nas dzisiaj, 2000 lat później.
Trzeba je czytać – to pogrubione zdanie – razem ze słowami niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. Poza tym, że o Królestwie Bożym jako naszym głównym i podstawowym, ostatecznym celu musimy pamiętać zawsze, nie możemy lekceważyć tego, co i jak się wokół nas, na świecie, dzieje. Bez względu na to, jak zmienia się ogólnie przyjęta w danej społeczności, narodzie, kraju czy regionie świata hierarchia wartości – Jego słowa, Dobra Nowina, przykazania, błogosławieństwa, nakazy i zakazy się nie zmieniają. Może być tak, że zmieni się forma interpretacji pewnych kwestii – tak. Ale nie zasadnicze stanowisko. Świat się kręci – Bóg stoi, jest i był dokładnie tam, gdzie był u początków istnienia, i nigdzie się stamtąd nie wybiera. Nie zmienia poglądów. Pomimo powszechnej, niestety, akceptacji rozwiązłości seksualnej, społecznego przyzwolenia dla aborcji czy eutanazji – Bóg nadal wzywa każdego, aby był wierny małżonkowi, nie cudzołożył, chronił życie od samego momentu poczęcia do naturalnej śmierci. To się nie zmienia i się nie zmieni. 
My jesteśmy wezwani do tego, aby wyglądać, wyczekiwać tego Królestwa Bożego – kiedykolwiek  by ono nie miało nadejść. Być może ani my, ani nawet nasze wnuki tego nie dożyjemy. Ale musimy i mamy być gotowi, mieć zapalone pochodnie serc, aby powitać z radością przychodzącego ponownie Zbawiciela. Niebo i ziemia nie przeminą przed Jego przyjściem – chociaż może dla nas przeminą w tym sensie, że nasze ziemskie życie skończy się wcześniej. Nie ma to znaczenia. Liczy się nasza gotowość – to, z czym przywitamy przychodzącego Pana, czy to w dniu Jego powtórnego przyjścia na ziemię za naszego życia, czy to u tego naszego życia kresu. Wciąż jest czas, żeby się przygotować. Szczęśliwi, których Pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie…
>>>
Po tym, co wyczytałem we fragmentach, z niecierpliwością czekam na polskie wydanie nowej książki papieża Benedykta XVI Światłość świata, kolejnego wywiadu-rzeki, jaki przeprowadził z nim Peter Seewald.  Zawsze dotąd – przyznaję się, najwyraźniej błędnie – traktowałem papieża jako bardziej wykładowcę, myśliciela i teologa, oderwanego niejako od rzeczywistości duszpasterskiej, bez jakiegokolwiek doświadczenia na tym polu pracy w diecezji… Podczas gdy coraz częściej – i te krótkie cytaty z zapisu rozmowy pomiędzy nim a Seewaldem to potwierdzają – jawi mi się on jako naprawdę zatroskany o Kościół i zbawienie ludzi, niesamowicie inteligentny i konkretny, a zarazem mający wiele pokory i nieśmiałości człowiek, któremu po naprawdę owocnym życiu Bóg w jesieni życia postawił wyjątkowo wymagające zadanie, stawiając go na czele Kościoła. Coraz bardziej doceniam to, co robi, jakim jest człowiekiem. I widzę że w jego wyborze w 2005 naprawdę był palec Boży – człowiek, który ze swoją wiedzą i doświadczeniem może skutecznie przypominać światu Boże przesłanie. 
Piękna jest szczególnie forma. Papież kolejny raz odchodzi od formy oficjalnego stanowiska, dokumentu Kościoła – encykliki, adhortacji, listu apostolskiego – na rzecz dialogu. Na pewno świadomy swojej nieśmiałości – której jestem pewny – nie waha się udzielać odpowiedzi na pytania dziennikarzy w trakcie podróży, decyduje się także na rozmowę w formie wywiadu. Ktoś może powiedzieć – papież ustępuje pola, boi się stanowczych wypowiedzi i wdaje w dyskusje. A ja uważam, że papież pokazuje, że papież jakby schodzi z tronu na rzecz tego, aby zwykłym ludziom, w języku dla nich zrozumiałym, wyjaśniać prawdy wiary, przybliżać Boga. To jest przecież pierwotna misja całego Kościoła, wszystkich kapłanów i biskupów – a więc także biskupa Rzymu. Utworzenie Rady ds. Nowej Ewangelizacji tylko potwierdza, że papież traktuje te obecne potrzeby świata bardzo na serio. Udzielenie tego wywiadu to przejaw odwagi ze strony papieża, który decyduje się w tej prostej formie ułatwić ludziom zrozumienie pewnych prawd.
Oczywiście, nie obyło się bez medialnego szumu, o tytułach prawie w stylu Papież/Kościół zezwolił na prezerwatywy! Jak zwykle – prawdy w tym jest niewiele. Zacytuję:
Być może istnieją uzasadnione pojedyncze przypadki, gdy np. mężczyzna uprawiający prostytucję używa prezerwatywy w sytuacji, gdy takie postępowanie może być pierwszym krokiem na drodze do umoralnienia, jakimś zalążkiem odpowiedzialności, aby na nowo rozwinąć świadomość tego, iż nie wszystko jest dozwolone i nie wolno robić wszystkiego, na co ma się ochotę. Ale nie jest to rzeczywisty sposób na poradzenie sobie ze złem, jakim jest infekcja HIV. Taki rzeczywisty sposób może polegać natomiast na uczłowieczeniu seksualności. (…) Kościół oczywiście nie postrzega ich [prezerwatyw] jako rzeczywistego i moralnego rozwiązania. W jednym czy drugim przypadku może to być jednak – zakładając intencję danego człowieka, jaką jest zmniejszenie ryzyka zakażenia – pierwszy krok na drodze do inaczej przeżywanej, bardziej ludzkiej seksualności.
Czyli żadna zmiana całości podejścia, a przyznanie tego, co jest dopuszczalne – stosowania prezerwatyw przez zarażonych wirusem HIV (jako sposób ochrony przed chorobą człowieka), przy jednoznacznym podkreśleniu wyjątkowości takich sytuacji w stosunku do reguły, która odrzuca stosowanie prezerwatyw. Jak zauważył sam rzecznik Watykanu – tego typu poglądy prezentowali już m.in. kardynałowie Carlo Martini SI, Godfried Daneels, Cormac Murphy-O’Connor, George Cottier czy Javier Lozano Barragan.  Wskazał on również wprost, że Papież bynajmniej nie usprawiedliwia moralnie nieuporządkowanego życia seksualnego. Nie ulega natomiast wątpliwości – jest to wypowiedź przełomowa, z ust papieża (nie tylko tego konkretnego) takie słowa dotąd nie padły.  
>>>
Jak by na to nie patrzeć – pomimo, że Korea Północna pozostaje w stanie wojny z Koreą Południową od  przeszło pół wieku, formalnie od 1953 funkcjonowało zawieszenie broni. Pomiędzy państwami układało się wówczas różnie, mniejsze lub większe zaczepki zdarzyły się nie raz. Od kilku dni świat z zapartym tchem śledzi sytuację pomiędzy tymi krajami – odkąd Korea Północna ostrzelała wyspę Yeonpyeong na Morzu Żółtym należącą do Korei Południowej. Zginęli ludzie. 
Od lat mówi się o tym, że Korea Północna sprawdza, na ile może sobie pozwolić na Półwyspie Koreańskim,  przeprowadza próby nuklearne, i jak na razie w imię pokoju ani sąsiedzi z Południa, ani też jakikolwiek inny kraj nie uznał za stosowne pokazania im granicy i utarcia nosa. Co w najbliższym czasie, jak tak dalej pójdzie, może się zmienić. Sytuacja jest trudna, w okolicy – pod pozorem manewrów – stacjonuje już lotniskowiec USA. Wszystko wskazuje na to, iż to, co się wydarzy, w dużej mierze zależy od posunięć największego sojusznika Korei Północnej – Chin. 

W takich momentach należy szczególnie prosić Boga o dar pokoju.

Papież na Camino i nie tylko – wspólny mianownik, o którym nie można zapomnieć

Papież Benedykt XVI miał pracowity mocno weekend – w ramach swej 18 podróży apostolskiej odwiedził kraj bardzo ciekawy, jakim jest Hiszpania. Ciekawy, bo historycznie z jednej strony budujący przykład tego, jak przez długi czas współistnieć umiały ze sobą kultura chrześcijańska i muzułmańska (Grenada); z drugiej – kraj, którego władcy przez wiele lat nosili tytuły Arcychrześcijańskich co wskazywało na ważną rolę, jaką wiara dla nich odgrywała… a dzisiaj kraj wybitnie zlaicyzowany, zsekularyzowany, ateistyczny prawie, a z pewnością o mocno antyklerykalnym nastawieniu. 

Papież zwrócił na to uwagę już w samolocie, którym 06.11.2010 przyleciał do pierwszego przystanku na swojej drodze – słynnego miasta św. Jakuba Starszego, czyli Santiago de Compostela. Nic dziwnego, że do pielgrzymki i drogi życia człowieka w takim właśnie miejscu papież nawiązał – od jakiegoś czasu jesteśmy przecież świadkami wręcz renesansu popularności wędrowania szlakiem Camino do grobu św. Jakuba (sam mam znajomych, którzy szlak ten nie tyle przeszli, co… przejechali rowerami). Następca św. Piotra mówił o tym, że Kościół towarzyszy człowiekowi, który „gorąco pragnie osiągnąć pełnię własnego istnienia” i sam „kroczy własną drogą wewnętrzną, tą, która prowadzi go przez wiarę, nadzieję i miłość, do tego, aby ukazywał sobą Chrystusa światu”. Cały ruch pielgrzymkowy wokół Camino nie tylko pozostawił po sobie piękne zabytki, ale budował zaplecze duchowe kraju i kontynentu, wpisując się na trwałe w obraz Europy. 

Ciepłe powitanie papieżowi zgotowały także władze w osobach członków rodziny książęcej, następcy tronu Filipa, księcia Asturii:
My, Hiszpanie, jesteśmy wdzięczni Waszej Świątobliwości za jego miłość do Hiszpanii, okazywaną przy tak wielu okazjach. Wiemy o Twoich planach poznania cudownego miasta Santiago de Compostela, aby modlić się przed grobem Apostoła. Miasta, które czeka na Ciebie z otwartymi ramionami, jak to już było przy dwóch niezapomnianych okazjach z Twoim poprzednikiem, Jego Świątobliwością Janem Pawłem II, który pozostawił nam swe głęboki ślad w postaci swego przesłania i miłości. Wasza Świątobliwość, przybywasz jako pielgrzym, aby przekazać nam orędzie wiary, pokoju i nadziei.
Po spotkaniu z przedstawicielami rodziny królewskiej, papież udał się na modlitwę do grobu św. Jakuba, do bazyliki w Santiago. W swoim słowie przypomniał znaczenie pielgrzymowania, które nie jest odwiedzeniem jakiegoś miejsca, by „podziwiać skarby jego przyrody, sztuki czy historii”, lecz oznacza „opuszczenie samych siebie, aby wyjść na spotkanie z Bogiem”. Papież wskazał jednoznacznie – przybył jak jeden z wielu pielgrzymów, aby modlić się o łaski dla Kościoła w Roku Świętym Kompostelańskim. 
Podczas tego przemówienia padły bardzo piękne słowa o Kościele właśnie. Benedykt XVI nazwał go „uściskiem Boga”, w którym „ludzie uczą się również obejmować swoich braci, odkrywając w nich obraz i podobieństwo Boga, stanowiące najgłębszą prawdę ich istnienia, będące źródłem prawdziwej wolności”. Wskazywał także na to, iż prawda musi współistnieć z wolnością, że są one nierozerwalnie złączone:
Nie można żyć jedną bez drugiej. Kościół, który chce służyć ze wszystkich swych sił osobie ludzkiej i jej godności, służy obydwu, prawdzie i wolności” – powiedział Ojciec Święty i przestrzegł, że bez dążenia do prawdy, sprawiedliwości i wolności, człowiek sam by się zagubi. (…) Pozwólcie, że z Composteli, duchowego serca Galicji, a jednocześnie szkoły powszechności bez granic zachęcę wszystkich wiernych tej drogiej archidiecezji oraz wszystkich wiernych Kościoła w Hiszpanii do życia w świetle prawdy Chrystusa, wyznawania wiary z radością, konsekwentnie i z prostotą, w domu, pracy i zaangażowaniu obywatelskim.
Miała miejsce również krótka rozmowa pomiędzy Następcą Chrystusa a hiszpańskim wicepremierem Alfredo Perez Rubalcabą – poświęcone analizie złej sytuacji gospodarczej w Hiszpanii, gdzie rozmówcy sformułowali wspólne zaniepokojenie jej skutkami dla najuboższych warstw ludności.
Kulminacyjnym punktem wizyty papieża w Santiago była Msza Święta, jaką przed katedrą tego miasta odprawił 06.11.2010 na placu Obradoiro. Na jej początku, piękną deklarację w imieniu diecezji złożyć jej metropolita abp Julián Barrio, mówiąc:
Kiedy wypłyniesz łodzią ku innym częściom świata, pamiętaj Ojcze Święty, że w Santiago jest mała łódź, która gotowa jest na każdy Twój znak, aby zarzucić sieci tam, gdzie wskażesz.  

W homilii papież mówił o Hiszpanii, ale także w szerszym kontekście całej Europy i jej tożsamości:

Z tego miejsca, jako posłaniec Ewangelii, którą Piotr i Jakub przypieczętowali własną krwią, pragnę skierować spojrzenie ku Europie, która udała się z pielgrzymką do Composteli. Jakie są jej wielkie potrzeby, obawy i nadzieje? Jaki jest specyficzny i podstawowy wkład Kościoła do tej Europy, która w ciągu ostatniego półwiecza przebyła drogę ku nowym układom i projektom? Jego wkład skupia się na tym, co jest tak proste i rozstrzygające, jak to: że Bóg istnieje i że to On dał nam życie. Tylko On jest absolutem, miłością wierną i niezachwianą, nieskończonym celem, który przebija ze wszystkich wspaniałych dóbr, prawd i cudownego piękna tego świata; cudownych, lecz nie wystarczających dla ludzkiego serca. Dobrze to rozumiała św. Teresa od Jezusa, gdy pisała: „Bóg sam wystarczy”. (…) Europa musi otworzyć się na Boga, wyjść Mu na spotkanie bez lęku, współpracować z Jego łaską na rzecz tej godności człowieka, jaką odkryły najlepsze tradycje: obok biblijnej, mającej pod tym względem znaczenie podstawowe, również tradycje czasów klasycznych, średniowiecznych i nowożytnych, z których zrodziły się wielkie dzieła filozoficzne i literackie, kulturalne i społeczne Europy. (…) Europa nauki i technologii, Europa cywilizacji i kultury powinna być jednocześnie Europą otwartą na transcendencję i na braterstwo z innymi kontynentami, na Boga żywego i prawdziwego, poczynając od człowieka żywego i prawdziwego”. Kościół zaś pragnie przynieść Europie „troskę o Boga i troskę o człowieka, począwszy od zrozumienia, że zarówno jedna jak i druga jest nam dana w Jezusie Chrystusie.
Benedykt XVI wskazał na konieczność radykalnego podejścia do wezwania Chrystusa do pójścia za Nim – dla  uczniów, którzy pragną pójść za Chrystusem i naśladować Go, służba braciom nie jest już jedynie opcją, ale istotną częścią ich bytu. Służbę tę mierzy się nie na podstawie świeckich kryteriów tego, co natychmiastowe, materialne i widzialne, ale tym, że uobecnia ona miłość Boga do wszystkich ludzi i we wszystkich ich wymiarach, świadcząc o Nim, nawet przez najprostsze gesty. Te słowa papież kierował przede wszystkim do młodych:
I chciałbym, żeby to przesłanie dotarło przede wszystkim do ludzi młodych: właśnie wam ta istotna treść Ewangelii wskazuje drogę, abyście odrzucając egoistyczny sposób myślenia, na krótką metę, jak częstokroć wam się proponuje, a przyjmując sposób myślenia Jezusa, mogli osiągnąć pełną samorealizację i być ziarnem nadziei.

Mnie szczególnie urzekły słowa z końca tej homilii, jakby prośba papieża do Hiszpanów:

Pozwólcie, by stąd głosił on chwałę człowieka, by przestrzegał przed zagrożeniami dla jego godności z powodu utraty jego pierwotnych wartości i bogactw, wykluczenia lub śmierci zadawanej najsłabszym i najuboższym. Nie można czcić Boga, nie chroniąc człowieka, Jego dziecka i nie służy się człowiekowi bez zastanowienia się, kto jest jego Ojcem i bez odpowiedzi na pytanie o Niego. Europa nauki i technologii, Europa cywilizacji i kultury musi być jednocześnie Europą otwartą na transcendencję i na braterstwo z innymi kontynentami, na Boga żywego i prawdziwego, poczynając od człowieka żywego i prawdziwego. Właśnie to Kościół pragnie przynieść Europie: troskę o Boga i troskę o człowieka, począwszy od zrozumienia, że zarówno jedna, jak i druga jest nam dana w Jezusie Chrystusie.
Prasa również pisała na temat papieskiej wizyty, oczywiście w różnym tonie. La Vanguardia napisała, że Benedykt XVI wskazał na historyczną ciągłość między hiszpańskim agresywnym antyklerykalizmem z lat trzydziestych ubiegłego stulecia i obecnym sekularyzmem, który w wydaniu hiszpańskim miałby być jednym z najbardziej niepokojących przykładów na zachodzie laicyzującej się Europy. Gazeta, wydaje się, że słusznie, wskazała, że nowo powstała watykańska Rada ds. Nowe Ewangelizacji powstała w dużej mierze mając na uwadze sytuację Kościoła, wierzących i całokształt tego, co dzieje się właśnie w Hiszpanii. 
Tytuł ten zwrócił również uwagę, iż czytelnym znakiem jest trasa, jaką przebiegała ta pielgrzymka. Zabrakło w niej stołecznego Madrytu – od lat rywalizującego z Barceloną. Madryt jest symbolem ośrodka władzy rządzących w Hiszpanii laickich socjalistów, zaś Barcelona oraz Santiago de Compostela to miasta historycznie związane z katolicyzmem, wiarą i chrześcijaństwem. Gest pominięcia stolicy jest tutaj dyplomatycznie i politycznie wymowny. Rząd premiera Zapatero bowiem, po dojściu do władzy, jednoznacznie deklarował dążenie do stworzenia w Hiszpanii państwa laickiego – postulował usunięcie symboli religijnych z miejsc publicznych, uchwalenie ustawy o samofinansowaniu się Kościoła, i nie tylko. Owszem – obecnie rząd się z tego wycofał, jednakże po pierwsze na skutek protestów całego hiszpańskiego episkopatu, ale po drugie – przede wszystkim – z uwagi na zbliżające się wybory i konieczność zjednania sobie bardziej utożsamiającego się z Kościołem elektoratu. 
W sobotę 06.11.2010 Benedykt XVI wieczorem przybył do Barcelony. Rano w niedzielę 07.11.2010 przewidziano prywatne spotkanie Następcy Piotra z królem Hiszpanii Juanem Carlosem i jego małżonką królową Zofią w sali muzealnej kościoła Świętej Rodziny. Sam papież powiedział później, iż nie poruszano kwestii politycznych, zaś atmosferę spotkania określił jako rodzinną.
Mszę Świętą papież odprawił w słynnym kościele Sagrada Familia w Barcelonie, podczas której dokonał konsekracji tej niesamowitej świątyni, podnosząc ją jednocześnie do rangi bazyliki mniejszej (miałem okazję odwiedzić ją w 1998). Kościół Świętej Rodziny wznoszony jest od 128 lat i jest jedną z najbardziej niezwykłych świątyń na świecie. Zgodnie z założeniami miał być to neogotycki kościół na planie krzyża. W 1882 r. rozpoczęto budowę, którą początkowo kierował architekt Francisco de Paula del Villar; po nim ierownictwo objął Antonio Gaudí. Porzucił dotychczasowe plany i rozpoczął budowę według własnej wizji. Zamiast tego, co było w pierwotnych założeniach, budowla przybrała szalone wręcz futurystyczne kształty. Gaudi zmarł tragicznie w 1926 r. pod kołami tramwaju, pochowano go w krypcie, w której odprawia się Msze św. Dzisiaj jest kandydatem na ołtarze, (proces beatyfikacyjny toczy się od 1992) a Sagrada Familia stanowi niedokończone (planowe zakończenie – bodajże 2026 r.) dzieło, z którym jest utożsamiany. 
W homilii podczas tej uroczystości papież poświęcił sporo miejsca problemom współczesnej rodziny:
Warunki życia bardzo się zmieniły a wraz z nimi dokonał się ogromny postęp w dziedzinie techniki, na płaszczyźnie społecznej i kulturalnej. Nie możemy zadowalać się tym postępem. Razem z nim winien dokonywać się zawsze postęp moralny, jak uwaga, ochrona i pomoc, okazywane rodzinie, gdyż wielkoduszna i nierozerwalna miłość mężczyzny i kobiety jest skuteczną ramą i podstawą życia ludzkiego w okresie jego ciąży, narodzin, wzrastania i naturalnego kresu. Tylko tam, gdzie istnieją miłość i wierność, rodzi się i trwa prawdziwa wolność. Dlatego też Kościół opowiada się za odpowiednimi środkami gospodarczymi i społecznymi, aby kobieta znajdowała w ognisku domowym i w pracy swe pełne urzeczywistnienie; aby mężczyzna i kobieta, zawierający małżeństwo i tworzący rodzinę, byli zdecydowanie wspierani przez państwo; aby bronić życia dzieci jako świętego i nienaruszalnego od chwili jego poczęcia; aby rozrodczość cieszyła się godnością, była doceniana i wspierana prawnie, społecznie i ustawodawczo. Dlatego Kościół sprzeciwia się wszelkim formom odrzucania życia ludzkiego i popiera to wszystko, co wspiera porządek naturalny w środowisku instytucji rodzinnej.

Ostatnim punktem papieskiej wędrówki na hiszpańskiej ziemi podczas tej podróży apostolskiej była wizyta w domu Dzieła Dobroczynno-Społecznego Nen Déu (Dzieciątka Jezus) w Barcelonie, podczas której spotkał się z tam osobami niepełnosprawnymi, w tym dziećmi z zespołem Downa, ich rodzinami i opiekunami. Mówił wówczas o konieczności troski o drugiego człowieka i dobrym wykorzystywaniu zdobyczy nauki i technologii:
Teraz pragnę podkreślić, że wraz z wysiłkiem tej instytucji podobnie jak, innych analogicznych instytucji Kościoła – do których dołączy się nowa rezydencja, która jak tego chcecie będzie nosiła imię papieża – wyraźnie widać, że dla chrześcijan, każdy człowiek jest prawdziwym sanktuarium Boga; powinno być ono traktowane z najwyższym szacunkiem i miłością, zwłaszcza gdy znajduje się w potrzebie. Kościół pragnie w ten sposób realizować słowa Pana Jezusa z Ewangelii: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Na tej ziemi, te słowa Chrystusa skłoniły wiele dzieci Kościoła do poświęcenia swego życia nauczaniu, działalności dobroczynnej lub opiece nad chorymi i niepełnosprawnymi. Proszę was, abyście zainspirowani ich przykładem kontynuowali pomoc najmniejszym i potrzebującym, dając im to, co w was najlepszego. Wielki wkład w troskę o najsłabszych wniosły olbrzymie postępy służby zdrowia w ostatnich dziesięcioleciach, którym towarzyszyło rosnące przekonanie o znaczeniu dla dobrego wyniku procesu terapeutycznego głęboko humanistycznego podejścia do pacjenta. Istota ludzka wymaga więc, aby nowe osiągnięcia technologiczne w dziedzinie medycyny nigdy nie były osiągane kosztem poszanowania życia i godności człowieka, tak aby ci, którzy cierpią na choroby czy zaburzenia umysłowe lub fizycznie mogli zawsze otrzymać tę miłość i troskę, które pozwalają im czuć się docenianymi jako ludzie w ich konkretnych potrzebach.
Benedykt XVI w ciągu pierwszych pięciu lat swego pontyfikatu już po raz drugi odwiedził Hiszpanię (po raz pierwszy był tam w dniach 8-9 lipca 2006 r. z okazji V Światowego Spotkania Rodzin w Walencji), w sierpniu przyszłego roku przybędzie na obchody kolejnego Światowego Dnia Młodzieży