Nie można nie pomóc Aleppo

Kilka razy pisałem już tutaj o uchodźcach – tutaj, a przede wszystkim tutaj. Dzisiaj – w kontekście coraz bardziej dramatycznych informacji, docierających chociażby z Aleppo, ale ogólnie z Bliskiego Wschodu, temat staje się dosłownie palący. W tym kontekście budująca jest z pewnością postawa przede wszystkim szeregowych ludzi i ich oddolnych inicjatyw. Milczenie w tej kwestii lub jej ignorowanie – czyli inaczej nie zrobienie nic, aby pomóc – to nic innego jak egoizm. A sprzeciwianie się pomocy? Można by to nazwać gorzej.

Czytaj dalej Nie można nie pomóc Aleppo

Zależy, na czym budujesz

Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. (Łk 21,5-19)

Tu nie chodzi o to, aby straszyć i powodować trwogę. Ale czy nie jest trochę tak, że – tak patrząc z boku – to okazuje się, że my żyjemy w pewnym sensie w czasach ostatecznych? A już na pewno te czasy są nam bliższe o jakieś 2000 lat w stosunku do czasów Jezusa i Jemu współczesnych.

Czytaj dalej Zależy, na czym budujesz

Posklejane

Znowu jakby prasówka nieco. Co zrobić, jak tak ciekawie piszą.

Najpierw fragment rozmowy Katarzyny Kubisiowskiej z ks. Janem Kaczkowskim, twórcą puckiego hospicjum, człowiekiem paradoksalnie cierpiącym na bardzo ciężką odmianę nowotworu mózgu, opublikowanej w TP 32/2013. Bardzo ciekawy tekst – o tym, jak podejść do chorego, czego chorzy nie potrzebują, z czym mają największe problemy, jak wyjątkowy i błogosławiony potrafi być ten czas choroby i ile my, zdrowi, możemy się od chorych, szczególnie tych będących już u kresu drogi, dowiedzieć się, zobaczyć w nich Boże oblicze. 
Świadomość jest tak ważna?

Czasami nachylam się nad człowiekiem, mówiąc, że jeśli żałuje za grzechy, to niech uściśnie moją rękę. Dostaję odpowiedź i nie jest ona skurczem mimowolnym. Bywa, że przez ostatnie dni zupełnie nieprzytomny człowiek odzyskuje świadomość tylko po to, aby się wyspowiadać i otrzymać namaszczenie chorych.

Jak to tłumaczę? Metafizycznie; Pan Bóg daje nam ostatnią szansę. Mówi się też o efekcie niezałatwionego problemu – zasadnicza większość z nas na moment przed śmiercią budzi się, aby załatwić sprawę, która go tu trzyma. Dlatego nie trzeba umierających szarpać i płakać: „Mamo nie odchodź!”, tylko bardzo uważnie słuchać, bo matowym głosem wypowiadają nierzadko – pomiędzy zwykłymi poleceniami – ważne słowa.

Co mówią?

„Podaj jabłko, chce mi się pić, nie boję się, żyjcie w zgodzie”. Często moi pacjenci widzą na jawie zmarłych i dziwią się, że my ich nie widzimy. Stykają się dwa światy – ten nasz i ten po drugiej stronie. To my je tylko radykalnie rozdzielamy.
(…) 
Zbawienie i potępienie?

Niezwykły przyrost szczęścia musi dawać moment, kiedy stajemy wobec Boga. A Boga rozumiem jako światło osobowe przenikające nasze sumienie. Wobec tego światła nie potrafimy już kłamać. Jesteśmy do niego pociągani – czujemy wtedy totalną miłość i bliskość, które nas rozwalają. Jeśli zaś odczytujemy siebie jako ciemność, to nie tyle Bóg nas potępia, ile sami chcemy się schować przed rażącym dysonansem między światłem a naszą ciemnością. I uciekamy w samotność, w nienawiść do siebie i do światła.

Ludzie najbardziej w śmierci boją się potępienia?

Boją się, że się rozpłyną albo że nie będą mieli na nic wpływu. A to nieprawda. Jak się nas uczy w Katechizmie: ,,Dusza ludzka jest nieśmiertelna, łaska Boska do zbawienia koniecznie potrzebna”. Nadal będziemy samoświadomi, będziemy mogli podejmować decyzje i będą one raczej szły ku dobru, bo będziemy widzieć Boga twarzą w twarz. Po śmierci będziemy wchodzić w interakcje z innymi, nie tyle mówić, a bardziej wysyłać myśli. Sanktuarium sumienia będzie zabezpieczone.

Wygląda to tak: do teraz poza tobą – i to w ograniczonymi zakresie – do twojego sumienia nie ma dostępu nikt, jedynie Bóg. Po śmierci zaś poznamy swoje sumienie w pełni, Bóg je prześwietli, co nie pozbawi nas integralności i wolności.

Mamy nadzieję wszyscy spotkać się – oby po jednej stronie.

Drugi tekst to „Odwaga grzeszników” Bogdana Białka z TP 33/2013 – niestety, jest to na dzień dzisiejszy nadal aktualne wydanie tygodnika, więc nie ma go w necie – pewnie pojawi się niebawem wraz z jutrzejszą publikacją kolejnego numeru. Genialny, nie za długi, nie za krótki, bardzo osobisty, mądry i podbudowany także cytatami świadczącymi, iż to nie jakiś odosobniony pogląd autora, ale mądrzejsi u zarania naszego Kościoła stali na podobnym stanowisku. O tych, którzy w Kościele – szczególnie dzisiaj i szczególnie u nas, w Polsce – przyzwyczajeni są do czołobitnych laurek, kwiecistych przemów i wygłaszania samemu pięknych i równie pustych ogólników, z których nic nie wynika. Oczywiście, nie można generalizować – są chlubne, ale wciąż pojedyncze wyjątki. O biskupów chodzi. I nie chodzi o to, aby zbierali pranie, gotowali czy całowali dłonie pielgrzymów (chociaż, jak widać, niektórym korona – a może raczej piuska? – z głowy z tego powodu nie spada). Żeby byli normalni i nie zapominali, że służą Bogu, ale mają do Niego prowadzić ludzi i to dla nich tutaj głównie są. 
Stąd też nasuwa mi się refleksja, którą swego czasu wypowiedział nieżyjący już kard. Carlo Maria Martini SI: 

Kiedyś miałem marzenia o Kościele. Marzył mi się Kościół, który postępuje swoją drogą w ubóstwie i pokorze, Kościół, który nie zależy od potęg tego świata. Marzyłem, że zniknie nieufność. Marzyłem o Kościele, który daje przestrzeń osobom zdolnym do myślenia w sposób otwarty. O Kościele, który daje odwagę tym przede wszystkim, którzy czują się mali albo grzeszni. Marzyłem o Kościele młodym. Dziś już nie mam tych marzeń. Kiedy osiągnąłem 75 lat, postanowiłem się za Kościół modlić (kard. Carlo Maria Martini SI, „Nocne rozmowy w Jerozolimie. O ryzyku wiary”)

Trudno przy tym wszystkim nie wspomnieć sytuacji chrześcijan – głównie koptów – w Egipcie, którzy pomimo apeli o pomoc od dłuższego już czasu w tych dniach po prostu stają się chłopcami do bicia islamistów. Prawdą wydaje się, że to nie jest kwestia sympatii politycznych – a zezwolenie na terroryzm lub sprzeciw w stosunku do niego. Zdarzają się w tym i piękne gesty, bodajże przedwczoraj w wiadomościach pokazano zdjęcia łańcucha muzułmanów, którzy w swoich białych szatach żywym kręgiem otoczyli w geście solidarności i obrony chrześcijańską świątynię. 
Dlatego warto przytoczyć słowa papieża Franciszka i przyłączyć się po prostu do tej modlitwy:

Niestety docierają bolesne wiadomości z Egiptu. Pragnę zapewnić o mej modlitwie w intencji wszystkich ofiar i ich rodzin, za rannych i cierpiących. Módlmy się wszyscy o pokój, dialog, pojednanie, w tym umiłowanym kraju i na całym świecie. Maryjo, Królowo Pokoju, módl się za nami! Wszyscy prośmy: Maryjo, Królowo Pokoju, módl się za nami!

Wtedy

Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwożcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. (Łk 21,5-11)
To tylko początek dłuższego (Łk 21, 5-28) fragmentu, w którym Jezus ostrzega. Kogo? Przed kim? Przed czym? 
Ostrzega wszystkich, którzy decydują się pójść za Nim. A więc i mnie. Ostrzega… Co tu dużo mówić – przed tym wszystkim, czego i dzisiaj jesteśmy świadkami. Nasza rzeczywistość XXI wieku –  Polski, Europy i świata – to nic innego jak potwierdzenie, że Jezus wiedział, o czy mówi, i boską mocą przewidział to, co nastąpi. 
 
W największym skrócie – fałszywi prorocy i straszne wydarzenia. Podziały to, niestety, chleb powszedni Kościoła, nie tylko dzisiaj i w czasach nam bliskich, ale w ogóle. Począwszy od herezji wczesnochrześcijańskich, poprzez wielką schizmę, reformację, do choćby przypadku lefebrystów (kilkadziesiąt lat wstecz). Przykład z naszego podwórka? Niestety, też jest – x Piotr Natanek i jego, niestety, sekciarskie zapędy. Ładne opakowanie, piękne (?) słowa, zachęta. Ale nic więcej. W tym wszystkim nie ma Bożego ducha i Bożej woli. Tu nie ma się nad czym zastanawiać. „Nie chodźcie za nimi”, i tyle.
Straszne wydarzenia. Wojen, jakie w ciągu tego roku miały miejsce na świecie, nie łatwo jest zliczyć. Są miejsca na świecie, gdzie więcej czasu trwają walki niż pokój! Tak samo – kataklizmy – trzęsienia ziemi, tsunami, wichury, tornada. Natura pięknie, choć jak bardzo dramatycznie, wypełnia wolę Boga, realizując słowa Jezusa sprzed 2000 lat. Ale to się dzieje. To żaden przypadek. Rzeczy i sytuacje napawające po prostu grozą, i w mniemaniu większości kierujące spojrzenie czy myśli na sprawy ostateczne, kres życia, śmierć. Co ciekawe, bez znaczenia, czy mowa o deklarujących się jako wierzący, czy nie. Te wydarzenia zmuszają nas do refleksji. Czy jest gdzie pięknie i prościej opisane, po prostu podane na tacy, że to żaden zbieg okoliczności? My dzisiaj najczęściej Boga wyśmiewamy – ale On już wtedy wiedział, co nastąpi. I to po prostu się dzieje. 
Nie ma znaczenia, czy przeżyjemy jakiś wielki kataklizm – ten czy inny. To nie od nas zależy. My mamy być gotowi. Tak, te słowa Jezus kierował do Żydów w kontekście zburzenia świątyni jerozolimskiej – co stało się, bagatela, jakieś niespełna 40 lat po wypowiedzeniu przezeń tych słów. Ale pozostają aktualne. To, kiedy i w jakich okolicznościach skończy się moje życie, to sprawa drugorzędna. Ważne, abym miał co Bogu pokazać, gdy przed Nim stanę. Żeby tam dojść – muszę pilnować drogi, wiedzieć za kim idę, nie dać się zwieźć. Tylko wtedy dojdę tam, wiedząc gdzie idę – a nie zostanę momentem sądu zaskoczony w połowie bezsensownej drogi za tym czy innym szarlatanem. Wtedy będziemy wiedzieli – że to On jest, i że naprawdę nadszedł czas.

Duch Święty nie wrona

Duch Święty nie wrona – nie siada na byle jakim płocie.
Ciekawa myśl, prawda? Usłyszałem ją dzisiaj na porannej Mszy, tzw. inaugurującej nowy rok szkolny. No tak, 1 września w końcu. Ostatni raz zaczynałem tego dnia rok szkolny… jakieś 8 lat temu, więc zapominam. Poza intencją i tym, co celebrans powiedział, niewiele na taką okoliczność wskazywało. W ławkach – może 20 uczniów, kilku rodziców, na oko kilku nauczycieli. Młodzież zajęta, o ile widziałem, niestety bardziej dyskusjami i ploteczkami, niż tym, co na ołtarzu… Znak czasu?
Wracając do sedna – ksiądz mówił o tym w kontekście nauki i tego, że szkoła to nie wc (jak to się mówi) i chodzi się tam nie tylko dlatego, że się musi. Ciekawie opowiedział na swoim przykładzie – ile człowiek musi się narobić, aby być pozytywnie ocenionym. O tym, że trzeba się starać, nie dla świętego spokoju rodziców (czyli – własnego), ale po to, aby nie zamykać przed sobą kolejnych drzwi i kolejnych możliwości. Czy to w podstawówce, gimnazjum, liceum, czy na studiach. Po prostu warto się uczyć, warto zdobywać wiedzę. Dla własnej przyszłości, aby kiedyś móc wybierać, a nie być skazanym na byle co. Właśnie po to, aby nie liczyć później i nie zwierzać się księdzu – przez ważnym sprawdzianem, egzaminem czy dyplomem – że się liczy na Ducha Świętego. Z pustego i Salomon nie naleje. Trzeba dać coś z siebie – wtedy, gdy prosisz, Bóg wesprze i Duch Święty zrobi swoje.
Szkoda, że tak mało ludzi było. Choć dobrze, że nie zmuszają do chodzenia na takie Msze całych klas i szkół – to bez sensu, większość przymuszana tylko przeszkadzała tym, którzy szli, bo chcieli. Teraz widać, kto – chyba – sam chciał, bo ten przyszedł. Jakość, nie ilość. Ale nawet w tak kameralnym gronie miło było, siłą rzeczy, powspominać swoje 11 lat szkolnych. W tle – wspomnienie tych, którzy za niepodległość i suwerenność Polski walczyli i ginęli, nie tylko na frontach II wojny światowej, której 72. rocznica wybuchu dziś przypada; o wieczną nagrodę dla tych, co odeszli, i dar mądrości, byśmy z tej wolności – danej, ale i zadanej – umieli dobrze korzystać. I prośba za wszystkich, dla których 1 września to początek nowego roku – uczniów, rodziców, nauczycieli i wychowawców – o światło Ducha Świętego i opiekę Matki Bożej Stolicy Mądrości na kolejny czas wytężonej pracy i nauki. A także o niebo dla tych, którzy nas uczyli, a już odeszli.

Błogosławione oczekiwanie – do oporu

Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść: Patrzcie na drzewo figowe i na inne drzewa. Gdy widzicie, że wypuszczają pączki, sami poznajecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. (Łk 21,29-33)
Czy to, o czym mówi Jezus, wymaga jakiś specjalnych, wyjątkowych zdolności czy umiejętności? Według mnie – nie. Czy wymaga wybitnej bystrości i spostrzegawczości? Także nie. Czego wymaga? Wymaga uczciwości wobec siebie, wymaga uczciwości w odbiorze tego, co się wokół dzieje, czego jestem częścią, i umiejętności nazwania tego po imieniu, takim jakie jest. 

Niektórzy pierwsi chrześcijanie mieli taką tendencję, że niektórzy z nich uważali, że przyjście powtórne Chrystusa jest kwestią dosłownie lat. Skąd taki pomysł? Z dosłownej interpretacji słów Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie. A może inaczej – z niezrozumienia tego, o czym Jezus mówił. Bo, jak widać, przeminęło ich pokolenie i lekko licząc przeszło 200 następnych, i świat kręci się nadal wokół swojej osi, tak jak kręcił się za Jezusowych czasów, i Dzień Sądu póki co nie nastąpił.
Jezus odniósł się do przykładu prostego jak przysłowiowy drut – bo każdy, także w jego czasach, wiedział, jak wygląda rozkwitanie roślin. Proces powolny, ale i łatwy do zaobserwowania – czym tak wtedy, jak i dzisiaj zajmują się ludzie zawodowo trudniący się uprawą różnej maści roślin uprawnych, warzyw czy kwiatów. Istnieją pewne zasady – ale co jest kluczowe? Właściwe rozpoznanie momentu, obserwowanie samej roślinki i podejmowanie odpowiednich kroków, zabiegów pielęgnacyjnych, gdy owa roślinka odpowiednio się rozwija, zmienia. A roślinka zmienia się, gdy nadejdzie odpowiednia pora – pora roku, warunki atmosferyczne i temperatura dla tej pory roku właściwe.
Czy Jezus więc celowo wprowadził kogoś w błąd tymi słowami o tym, że nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie? Myślę, że nie. Za to ludzie zinterpretowali Jego słowa na skróty. Co jest kluczowe w tym tekście? Słowa Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. To jest najważniejsze. Bo te słowa po prostu nie odnoszą się do jakiegoś konkretnego momentu w historii, który w najczęstszym rozumowaniu miałby się odnosić do znaków zapowiadających koniec świata, powtórne przyjście Pana i Dzień Sądu. One mówią o konieczności uważnego obserwowania tego, co się dzieje wokół – tylko że permanentnie, zawsze, i przez każdego człowieka. Nie adresował tej porady do tamtych, ówczesnych tylko słuchaczy – ale jak zwykle były to słowa o wartości ponadczasowej. Mają tak samo, jak do tamtych Żydów, zastosowanie do nas dzisiaj, 2000 lat później.
Trzeba je czytać – to pogrubione zdanie – razem ze słowami niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. Poza tym, że o Królestwie Bożym jako naszym głównym i podstawowym, ostatecznym celu musimy pamiętać zawsze, nie możemy lekceważyć tego, co i jak się wokół nas, na świecie, dzieje. Bez względu na to, jak zmienia się ogólnie przyjęta w danej społeczności, narodzie, kraju czy regionie świata hierarchia wartości – Jego słowa, Dobra Nowina, przykazania, błogosławieństwa, nakazy i zakazy się nie zmieniają. Może być tak, że zmieni się forma interpretacji pewnych kwestii – tak. Ale nie zasadnicze stanowisko. Świat się kręci – Bóg stoi, jest i był dokładnie tam, gdzie był u początków istnienia, i nigdzie się stamtąd nie wybiera. Nie zmienia poglądów. Pomimo powszechnej, niestety, akceptacji rozwiązłości seksualnej, społecznego przyzwolenia dla aborcji czy eutanazji – Bóg nadal wzywa każdego, aby był wierny małżonkowi, nie cudzołożył, chronił życie od samego momentu poczęcia do naturalnej śmierci. To się nie zmienia i się nie zmieni. 
My jesteśmy wezwani do tego, aby wyglądać, wyczekiwać tego Królestwa Bożego – kiedykolwiek  by ono nie miało nadejść. Być może ani my, ani nawet nasze wnuki tego nie dożyjemy. Ale musimy i mamy być gotowi, mieć zapalone pochodnie serc, aby powitać z radością przychodzącego ponownie Zbawiciela. Niebo i ziemia nie przeminą przed Jego przyjściem – chociaż może dla nas przeminą w tym sensie, że nasze ziemskie życie skończy się wcześniej. Nie ma to znaczenia. Liczy się nasza gotowość – to, z czym przywitamy przychodzącego Pana, czy to w dniu Jego powtórnego przyjścia na ziemię za naszego życia, czy to u tego naszego życia kresu. Wciąż jest czas, żeby się przygotować. Szczęśliwi, których Pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie…
>>>
Po tym, co wyczytałem we fragmentach, z niecierpliwością czekam na polskie wydanie nowej książki papieża Benedykta XVI Światłość świata, kolejnego wywiadu-rzeki, jaki przeprowadził z nim Peter Seewald.  Zawsze dotąd – przyznaję się, najwyraźniej błędnie – traktowałem papieża jako bardziej wykładowcę, myśliciela i teologa, oderwanego niejako od rzeczywistości duszpasterskiej, bez jakiegokolwiek doświadczenia na tym polu pracy w diecezji… Podczas gdy coraz częściej – i te krótkie cytaty z zapisu rozmowy pomiędzy nim a Seewaldem to potwierdzają – jawi mi się on jako naprawdę zatroskany o Kościół i zbawienie ludzi, niesamowicie inteligentny i konkretny, a zarazem mający wiele pokory i nieśmiałości człowiek, któremu po naprawdę owocnym życiu Bóg w jesieni życia postawił wyjątkowo wymagające zadanie, stawiając go na czele Kościoła. Coraz bardziej doceniam to, co robi, jakim jest człowiekiem. I widzę że w jego wyborze w 2005 naprawdę był palec Boży – człowiek, który ze swoją wiedzą i doświadczeniem może skutecznie przypominać światu Boże przesłanie. 
Piękna jest szczególnie forma. Papież kolejny raz odchodzi od formy oficjalnego stanowiska, dokumentu Kościoła – encykliki, adhortacji, listu apostolskiego – na rzecz dialogu. Na pewno świadomy swojej nieśmiałości – której jestem pewny – nie waha się udzielać odpowiedzi na pytania dziennikarzy w trakcie podróży, decyduje się także na rozmowę w formie wywiadu. Ktoś może powiedzieć – papież ustępuje pola, boi się stanowczych wypowiedzi i wdaje w dyskusje. A ja uważam, że papież pokazuje, że papież jakby schodzi z tronu na rzecz tego, aby zwykłym ludziom, w języku dla nich zrozumiałym, wyjaśniać prawdy wiary, przybliżać Boga. To jest przecież pierwotna misja całego Kościoła, wszystkich kapłanów i biskupów – a więc także biskupa Rzymu. Utworzenie Rady ds. Nowej Ewangelizacji tylko potwierdza, że papież traktuje te obecne potrzeby świata bardzo na serio. Udzielenie tego wywiadu to przejaw odwagi ze strony papieża, który decyduje się w tej prostej formie ułatwić ludziom zrozumienie pewnych prawd.
Oczywiście, nie obyło się bez medialnego szumu, o tytułach prawie w stylu Papież/Kościół zezwolił na prezerwatywy! Jak zwykle – prawdy w tym jest niewiele. Zacytuję:
Być może istnieją uzasadnione pojedyncze przypadki, gdy np. mężczyzna uprawiający prostytucję używa prezerwatywy w sytuacji, gdy takie postępowanie może być pierwszym krokiem na drodze do umoralnienia, jakimś zalążkiem odpowiedzialności, aby na nowo rozwinąć świadomość tego, iż nie wszystko jest dozwolone i nie wolno robić wszystkiego, na co ma się ochotę. Ale nie jest to rzeczywisty sposób na poradzenie sobie ze złem, jakim jest infekcja HIV. Taki rzeczywisty sposób może polegać natomiast na uczłowieczeniu seksualności. (…) Kościół oczywiście nie postrzega ich [prezerwatyw] jako rzeczywistego i moralnego rozwiązania. W jednym czy drugim przypadku może to być jednak – zakładając intencję danego człowieka, jaką jest zmniejszenie ryzyka zakażenia – pierwszy krok na drodze do inaczej przeżywanej, bardziej ludzkiej seksualności.
Czyli żadna zmiana całości podejścia, a przyznanie tego, co jest dopuszczalne – stosowania prezerwatyw przez zarażonych wirusem HIV (jako sposób ochrony przed chorobą człowieka), przy jednoznacznym podkreśleniu wyjątkowości takich sytuacji w stosunku do reguły, która odrzuca stosowanie prezerwatyw. Jak zauważył sam rzecznik Watykanu – tego typu poglądy prezentowali już m.in. kardynałowie Carlo Martini SI, Godfried Daneels, Cormac Murphy-O’Connor, George Cottier czy Javier Lozano Barragan.  Wskazał on również wprost, że Papież bynajmniej nie usprawiedliwia moralnie nieuporządkowanego życia seksualnego. Nie ulega natomiast wątpliwości – jest to wypowiedź przełomowa, z ust papieża (nie tylko tego konkretnego) takie słowa dotąd nie padły.  
>>>
Jak by na to nie patrzeć – pomimo, że Korea Północna pozostaje w stanie wojny z Koreą Południową od  przeszło pół wieku, formalnie od 1953 funkcjonowało zawieszenie broni. Pomiędzy państwami układało się wówczas różnie, mniejsze lub większe zaczepki zdarzyły się nie raz. Od kilku dni świat z zapartym tchem śledzi sytuację pomiędzy tymi krajami – odkąd Korea Północna ostrzelała wyspę Yeonpyeong na Morzu Żółtym należącą do Korei Południowej. Zginęli ludzie. 
Od lat mówi się o tym, że Korea Północna sprawdza, na ile może sobie pozwolić na Półwyspie Koreańskim,  przeprowadza próby nuklearne, i jak na razie w imię pokoju ani sąsiedzi z Południa, ani też jakikolwiek inny kraj nie uznał za stosowne pokazania im granicy i utarcia nosa. Co w najbliższym czasie, jak tak dalej pójdzie, może się zmienić. Sytuacja jest trudna, w okolicy – pod pozorem manewrów – stacjonuje już lotniskowiec USA. Wszystko wskazuje na to, iż to, co się wydarzy, w dużej mierze zależy od posunięć największego sojusznika Korei Północnej – Chin. 

W takich momentach należy szczególnie prosić Boga o dar pokoju.