Między ziemią a niebem – czyli psucie dobrego

Napiszę o sytuacji bardzo dla mnie niezrozumiałej, a tym bardziej przykrej, że – choć rozegrała się właściwie miesiąc temu – pozostała całkowicie bez echa, z bardzo niewielkimi wyjątkami.

Czytaj dalej Między ziemią a niebem – czyli psucie dobrego

Zależy, na czym budujesz

Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. (Łk 21,5-19)

Tu nie chodzi o to, aby straszyć i powodować trwogę. Ale czy nie jest trochę tak, że – tak patrząc z boku – to okazuje się, że my żyjemy w pewnym sensie w czasach ostatecznych? A już na pewno te czasy są nam bliższe o jakieś 2000 lat w stosunku do czasów Jezusa i Jemu współczesnych.

Czytaj dalej Zależy, na czym budujesz

Wyjdź z piaskownicy

Po wyjściu stamtąd podróżowali przez Galileję, On jednak nie chciał, żeby kto wiedział o tym. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie. Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: O czym to rozprawialiście w drodze? Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich! Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje mnie, lecz Tego, który Mnie posłał. (Mk 9,30-37)

Zupełnie na chłodno obserwując sytuację, można by (całkiem na chłodno!) rzec: no, ręce opadają! Mają przy sobie Syna Bożego, On im tłumaczy sprawy w życiu najważniejsze, jakby przygotowuje, nakierowuje na to, co ma się wydarzyć, żeby to zbawienie mogło się dokonać… a oni się kłócą, który jest, za przeproszeniem, najlepsiejszy (slang z bajki o sympatycznych pingwinach i lemurach – synek ogląda :D). W praktyce – kto z nich jest mniej wart, mniej godny tego pierwszeństwa. 

Czytaj dalej Wyjdź z piaskownicy

Epilog jasienicki (chyba)

Myślałem, że już nic nie napiszę o ks. Wojciechu Lemańskim i sytuacji w parafii Jasienica. A jednak. Jedno dobre, że kontekst wydaje się optymistyczny i wszystko wskazuje na to, że sprawa ma swój definitywny koniec. 
Na pewno cieszę się, że ks. Wojciech podporządkował się decyzji tak Watykanu, jak i biskupa, czego konsekwencją jest nie tyle samo mianowanie go kapelanem, ale – jak podają media – fakt, iż nominację przyjął, a ponadto został przedstawiony w placówce (oddziale w Józefowie) i przygotowuje się do objęcia tam wszystkich obowiązków kapelana w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii w Zagórzu. Wydaje się, że został bardzo dobrze przyjęty tak przez personel, jak i pacjentów, przełożony szpitala wskazuje na bardzo poważne podejście księdza do nowych obowiązków. 
Bardzo dobrze, że ks. Lemański zrezygnował z ubiegania się o urlop zdrowotny i wrócił do czynnej pracy. Pomimo pewnych cech charakteru – powiedzmy dyskusyjnych – jest to człowiek niewątpliwie zaangażowany i oddany pracy, zatem taki, który Kościołowi i wierzącym jest potrzebny w pracy „na froncie”, a nie jako rekonwalescent – mimo niewątpliwie dużej ilości przeżyć i tego, że w mojej ocenie biskup nie jest w stosunku do niego w porządku. Ale mniejsza o to. 
Osobna sprawa to cyrk, jaki ów biskup urządził wokół otwarcia kościoła w parafii jasienickiej. 
Ja cały czas się zastanawiałem czy zamykanie tego kościoła (tj. karanie ludzi za Lemańskiego) miało jakikolwiek sens. Co więcej, fakt, iż karę zniesiono dopiero po przyjęciu przez w/w nominacji do nowej funkcji w diecezji, potwierdza właśnie, że tu nie tyle chodziło o jakiekolwiek dobro Kościoła (czy kościoła) i zapobiegnięcie profanacji – a zmuszeniu do zamknięcia się ludzi, którzy Lemańskiego w parafii popierali, a przy okazji zrobieniu pięknego prezentu z okazji Zmartwychwstania wszystkim parafianom, którym przez pół roku kazano biegać do sąsiedniego kościoła. Nie wnikam, czy w pełni słusznie, czy nie – mając na uwadze treść i ton wypowiedzi kurii, szczególnie za poprzedniego kanclerza, raczej co najmniej częściowo i Lemański i jego zwolennicy rację mieli, choć nie w pełni. Dla mnie – ewidentnie gest w stylu: jak wy mi tak, to ja wam… Komu jak komu, biskupowi nie przystoi, nijak. 
Na szczęście, nie tylko ja uważałem ze nie miało żadnego sensu. A teraz abp Hoser zrobił z tego otwarcia szopkę jak słynne „Otwarcie hipermarketu” z kabaretu Ani Mru Mru… Nie mogę w tej chwili znaleźć – może zapobiegliwie usunięto – ale na stronie diecezji warszawsko-praskiej opublikowano, uwaga, dla prasy i mediów (!) specjalny poradnik i opis tego, jak owo otwarcie ma wyglądać, gdzie w danym momencie jest przewidziane miejsce dla dziennikarzy czy to w kościele, czy poza nim, i co zrobić aby móc nagrywać uroczystość czy robić fotki. No jeśli to nie świadczy o działaniu pod publiczkę, dla pokazania „moje na wierzchu” – to nie wiem, o czym to miało świadczyć. Dla mnie totalna pomyłka. Ale jak mówią niektórzy: będzie można świętować rocznicę otwarcia…
Myślę, że wina w całej sytuacji jest po środku – przy czym jednoznacznie trzeba powiedzieć, że od biskupa można wymagać więcej, a ten w mojej ocenie bardzo aktywnie przyczynił się do całej sytuacji, jej rozwoju i tego, że problem trwał tak długo. Wina jest także ludzi, którzy bezkrytycznie popierali ks. Lemańskiego i powodowali zamieszanie na nabożeńśtwach, czego nie pochwalam bynajmniej. Ale tez abp Hosera i kurii, w których działaniu dobrej woli nie widzę (szczególnie żenada w wykonaniu ex kanclerza ks. Wojciecha Lipki, który śmiał się ludziom w twarz). 
Robienie teraz spektaklu z instrukcjami dla mediów, kto gdzie ma stać w czasie uroczystości (czytaj: pod publiczkę) uważam za co najmniej nie na miejscu. Ks. Lemański wreszcie odpuścił, zostaje kapelanem, powinno się po prostu skończyć cyrk z zamkniętym kościołem – a nie robić kolejny z jego otwieraniem. Słowo „przepraszam” to dowód dojrzałości i umiejętności przyznania się do winy – a ta wina po stronie kurii i biskupa była, więc słowo było by jak najbardziej na miejscu; nie tyle wobec Lemańskiego, co jego parafian z Jasienicy. A jednak nie padło. 
Tu nie ma czego świętować. A mam wrażenie ze biskup – po co? na co? – chciał pokazać „moje na wierzchu”. Zupełnie niepotrzebnie. Ostatnie co tej parafii jest potrzebne teraz to rozgłos. Oni potrzebują spokoju.

Wielki Tydzień, wielka wtopa z Jasienicą w tle

Myślałem, miałem nadzieję i liczyłem na to, że o Jasienicy już w mediach nie usłyszymy, tak samo o diecezji warszawsko-praskiej w kontekście sporu na linii Hoser-Lemański. Niestety. 
Od połowy lipca 2013 r. w parafii w Jasienicy obowiązki proboszcza pełni administrator ks. Grzegorz Chojnicki. Ks. Lemański odwołał się od tej decyzji do Watykanu, ale zgodnie z porozumieniem jakie zawarł z abp Hoserem, mógł mieszkać na terenie parafii i sprawować tam funkcje kapłańskie. Był spokój. Cytując Lemańskiego: „Zastępowałem go [administratora parafii] czasem w kancelarii, mogłem spokojnie odprawiać mszę i spowiadać. Jednocześnie mieszkałem i nadal mieszkam u zaprzyjaźnionego ks. Jana w Tłuszczu”. Wydawało by się – problem zażegnany, ku uldze chyba wszystkich. 
Sprawa się rypła w sobotę przed Niedzielą Palmową, niecały tydzień temu. W trakcie rekolekcji ks. Lemański spowiadał w Jasienicy, po czym od administratora parafii otrzymał kopertę – z treścią której zapoznał się dopiero po powrocie do Tłuszcza. Dekret, z którego wynika, że ma on zakaz sprawowania funkcji kapłańskich w Jasienicy. W Niedzielę Palmową nie został dopuszczony do koncelebry w Jasienicy i usłyszał, że ma opuścić kościół – zamiast czego usiadł w pierwszej ławce z wiernymi. Grupa wiernych, widząc to, postanowiła wyjść z kościoła – w czym Lemański próbował im przeszkodzić, prosząc o spokój, choć nie obyło się bez pokrzykiwań wiernych. 
Jak twierdzi rzecznik diecezji warszawsko-praskiej Mateusz Dzieduszycki – wierni zablokowali także wyjście z kościoła. Twierdził on, iż dekret biskupa stanowić miał doprecyzowanie dekretu watykańskiej Kongregacji ds. Duchowieństwa z zeszłego roku. Pytanie jednak – z jakiego powodu biskup wykonuje taki manewr, kiedy konflikt ucichł i sprawa wreszcie wydaje się zamknięta, i to tyle czasu później? 
Rzecznik diecezji twierdzi: „chociażby to, co się stało wczoraj w parafii, świadczy o tym, że w obecności ks. Wojciecha sprawy w Jasienicy nie idą w dobrą stronę”. A jakie dokładnie sprawy i co innego niepokojącego wydarzyło się od pamiętnego sporu w Jasienicy? Według mojej wiedzy – nic, dopóki abp. Hoser nie wystosował wspomnianego wyżej dekretu, czyli spokój był od lipca 2013 r. do kwietnia 2014 r. A jednak: „Zabranie głosu, poprzez zastawienie ławkami wejścia do kościoła i nie wpuszczanie na mszę świętą innych wiernych, pan uznaje za zachowanie właściwe?”. No tak, ale czy to Lemański to zrobił? To reakcja ludzi – spontaniczna – na to, co go spotkało, w tej sytuacji ewidentnie niewłaściwie i błędnie, bo nie zrobił zupełnie nic od czasu medialnego sporu, co faktycznie czyniło by zasadnym podejmowanie jakichkolwiek kroków przez biskupa celem jego dyscyplinowania. Rzecznik uważa jednak inaczej: „W ciągu tych ostatnich miesięcy kuria przyglądała się sytuacji i stwierdziła, że nie zmierza ona w dobrą stronę i potrzebne jest kolejne pismo zobowiązujące ks. Lemańskiego do dostosowania się do tego grudniowego dekretu”. Ładnie brzmi – ale nic z tego nie wynika. Co „szło w złą stronę”? To jest frazes, pustosłowie i gołosłowie. Niestety, kolejny raz – bo poprzednim razem było podobnie. A z drugiej strony – jeśli przyjąć, że coś się w Jasienicy miało w tym okresie od lipca zeszłego roku dziać – dlaczego ten dekret nie został wydany wcześniej, skoro abp Hoser utrzymuje, że obecność ks. Wojciecha wprowadza konflikty? 

Żeby było jasne – nie uważam, aby prawidłową i godną pochwały była postawa, która posłuszeństwo kapłana biskupowi rozumie jako to, że posłucham, jak wyczerpię środki odwoławcze – bo tu nie o to chodzi. Ale naprawdę, im dłużej na całość sytuacji patrzę – a tym bardziej na niezrozumiały dekret przykręcającego śrubę biskupa, wydany blisko rok czasu, kiedy nic się nie działo (o co jestem spokojny – sprawa jest medialnie na tyle lotna, że z pewnością w sytuacji afery usłyszelibyśmy o tym w mediach).  
Stało się, jak się stało – ucierpieli na tym ludzie, doszło do jakiejś zupełnie niezrozumiałej dla mnie reakcji na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. Tego dnia bowiem kuria warszawsko-praska poinformowała o zamknięciu kościoła parafialnego do odwołania „w trosce o bezpieczeństwo wiernych uczestniczących w liturgii oraz w celu uchronienia przed profanacją sakramentów świętych i świątyni”. Wyczytać tam można, iż „Nabożeństwa sprawowane w Niedzielę Palmową były wielokrotnie zakłócane przez nieliczną grupę osób. Wiernym uniemożliwiano uczestnictwo w liturgii” – tzn. że zakłócał je ktoś z poza parafii, ktoś inny niż parafianie. A wydaje mi się, że jest to przysłowiowe odwracanie kota ogonem, bo działali sami parafianie – ich część, która nie godzi się (nic dziwnego) na takie a nie inne traktowanie ich byłego proboszcza. Co ciekawe, wspomniany wyżej rzecznik diecezji wskazał wczoraj, iż zamknięcie kościoła nastąpiło na prośbę… parafian
Których? Jest tu ewidentny konflikt i widoczny podział w parafii. Biskup bierze więc ludzi na przeczekanie, siłą. Pytanie tylko, czy ma ku temu prawo? Oczywiście – do niepokojów doszło, i to w toku liturgii, pytanie jednak: z jakiego powodu? Sprawa dotyczy ks. Lemańskiego, ale czy w tej sytuacji nie ma on – i ci, którzy zaprotestowali – racji, że właściwie z niczego, bez jakiegokolwiek konkretnego zarzutu ani wskazania przewinienia, nagle zostaje on ponownie ukarany, co niezręcznie maskuje się twierdzeniem o „precyzowaniu” dekretu z Watykanu? 
Żeby było ciekawiej – także sam biskup Hoser przyznaje, że jest świadomy rozłamu wśród wiernych. Szkoda, że równocześnie nie raczy zauważyć, że w sposób jednoznaczny sam go obecnie wywołał – swoją bezzasadną decyzją, która (w pełni dla mnie zrozumiale) wywołuje łatwe do przewidzenia skutki, sam zaś prowodyr sytuacji bardzo niezręcznie próbuje zwalić winę na Lemańskiego. 
Trafnie ks. Kazimierz Sowa stwierdził na swoim blogu, że czas i forma, styl i metody tych działań (diecezji) mają się nijak do Ewangelii. Kolejne strzelanie sobie w stopę – podobnie jak było ze słynnym już i na szczęście byłym rzecznikiem diecezji prałatem Lipką. Wiernym zafundowano bieganie do kościołów okolicznych parafii, a w Polskę i świat idzie kolejny „budujący” obrazek: „zamknęli kościół bo ludzie powiedzieli co myślą, że kara spotyka księdza, który ma odwagę mówić o wielu trudnych i bolesnych a czasem skandalicznych zdarzeniach w życiu Kościoła a w tej samej diecezji toleruje się duchownych mających na sumieniu (a często w orzeczeniu prawomocnego wyroku) poważniejsze uchybienia i grzechy”. I ostatni cytat z ks. Sowy: „Sprawa konfliktu ks. Lemańskiego z jego biskupem i władzami diecezji warszawsko – praskiej od początku wygląda na kliniczny wręcz przykład, że zawsze może być gorzej i zawsze można zdobyć się na kolejne słowa i czyny, które nie mają nic wspólnego ani z poczuciem sprawiedliwości ani z troską o dobro wiernych. Błędy popełniają obie strony, ale kolejne komunikaty kurii są niezrozumiałą demonstracją urzędowej siły i władzy”. Niestety, bardzo trafnie. 
Ks. Lemański jest uparty – ale nie da się ukryć, że w jego sytuacji chyba postąpiłbym podobnie, bo nie rozumiem tych konkretnych działań biskupa, czemu robi to co robi, z jakiego faktycznie powodu, i akurat teraz. On pewnie też ich nie rozumie – skoro z dekretu nic konkretnego nie wynika, a także rzecznik diecezji nie potrafi (nie chce?) powiedzieć, o co dokładnie chodzi, na czym polegają rzekome dalsze (po lipcu 2013 r.) przewinienia Lemańskiego, które uzasadniałyby działanie Hosera. Przede wszystkim zaś nie rozumiem lekkomyślności i braku wyobraźni abp Hosera – dlaczego pasterz, który – jak sądzę – jest też (a przynajmniej powinien być) ojcem dla księży i wiernych swojej diecezji – nie potrafi przewidzieć tego, co mogą wywołać jego decyzje? On powinien być mądrzejszy z tych dwojga. A wykonał swój ruch w przededniu Niedzieli Palmowej – ostatni prosta Wielkiego Postu, otwieranie serc na przebaczenie, pojednanie (z Bogiem i między sobą), refleksję i pokutę. Albo ja źle widzę – albo tu jest działanie, które w sposób oczywisty musiało wywołać efekt dokładnie odwrotny. 
Konkluzja? Pięknie to ujął Błażej Strzelczyk: „W czasie, gdy papież obmywa nogi chłopakom w poprawczakach i mówi, że nie ma w Kościele miejsca dla przeciętnych księży, to my, tu nad Wisłą, nie możemy sobie wyobrazić, żeby biskup obmył stopy księdzu ze swojej diecezji, a później ten ksiądz obmył nogi swojemu biskupowi. Bo przecież o to chodzi w ten Wielki Czwartek. O gest braterstwa i uniżenia. Zamiast tego dostajemy: dekret, rekurs, kanon, komisje, radiowóz przed kościołem i zdezorientowanych parafian w Jasienicy i protest wiernych przed katedrą”. 
I jeszcze jedno piękne i krótkie podsumowanie z cyklu „I had a dream…” – Konrad Sawicki z Więzi.

Kuria musiała mieć ostatnie słowo

Przyznaję się bez bicia. Nie chciałem już o tym pisać, bo cała sprawa i happy end mnie ucieszył sam w sobie. Jednak późniejsze wydarzenia zmobilizowały mnie, żeby jednak pewne rzeczy nazwać po imieniu. 
W środę 17 lipca ks. Lemański napisał na swoim blogu, że podporządkuje się decyzji biskupa ordynariusz, i opuści jasienicką parafię – uczynił to w niedzielę 21 lipca, kiedy parafię przejął mianowany administrator. Napisał o rozbudzonych emocjach, które mogą szkodzić wszystkim, i że przeprasza za ewentualne zgorszenie. Mnie to bardzo ucieszyło – pokazał, że jest mądrzejszy, że rozumie słowo posłuszeństwa i pokory, a nie za wszelką cenę postawienia swojego zdania na górze. Chyba z dzień wcześniej wyjaśnił także publicznie, iż błędnie zinterpretował zapis Kodeksu Prawa Kanonicznego w zakresie skutku odwołania administracyjnego (które jego dotknęło) a skutku odwołania karnego – zatem sam fakt wniesienia odwołania nie wstrzymuje wykonania decyzji co do jego osoby. 
Uważam, że bardzo piękne słowa padły w ramach homilii, jaką ks. Wojciech wygłosił w Jasienicy dzień wcześniej, 16 lipca: 

Wczoraj wypchnęliście samochód, jutro może się zdarzyć, że nie wypchniecie, ale przewrócicie i zrobicie komuś krzywdę. Bardzo was proszę, wyciszcie emocje. (…) Jutro spotykamy się na mszy o 7 rano i mam nadzieję, że wy swoją postawą pokażecie, że ja mogę za was ręczyć. Że mogę ręczyć za wasze zachowanie wobec innych. Wy tu nie jesteście dla mnie, tylko dla Kościoła. (…) Tu jest miejsce dla wszystkich. Jak będzie miejsce dla wszystkich, to będzie również miejsce dla mnie. Pamiętajcie o tym. Jeśli zrobicie atmosferę, że tu są jasienickie zakapiory, które tak się przywiązały do Lemańskiego, że żadnego innego ani słuchać nie będą, ani się u niego spowiadać nie będą, ani nie będą go wspierać w utrzymaniu tej świątyni, to zrobicie największą krzywdę i sobie, i mnie, i całemu Kościołowi. Przyjmijcie w ciszy błogosławieństwo, zaśpiewajcie pieśń i idźcie do domu. I nie występujcie. Już nie ma potrzeby występować, już was znają nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Jeśli macie w mojej sprawie coś do powiedzenia, to niech to będzie różaniec. 

Tymi słowami zakończył homilię. Te słowa dowodzą, że przemyślał to, co robił, jak postępował. Oczywiście, mógł dalej zwracać uwagę na całą sytuację w mediach, co było przez nie umiejętnie wykorzystywane (szczególnie te niskich lotów) – czy to jednak było by dobre, czy dla niego, czy dla parafii, ludzi, czy Kościoła? Najwyraźniej zrozumiał – nie. A jednocześnie w bardzo ciekawy sposób zwrócił uwagę na to, że Kościół ma być miejscem dla wszystkich – i samo to, że komuś, nawet biskupowi się nie podoba, co mówi kto inny, także „jego” ksiądz, nie oznacza od razu słuszności podejmowanych w tym zakresie decyzji.  
Owszem, ks. Lemański – co już pisałem – do łatwych ludzi nie należał, przez co i wśród swoich duchownych kolegów nie cieszył się estymą. Nie musieli – jak mówią, Jezus nie kazał wszystkich lubić, tylko kochać. Tylko czemu z tej całej historii – poza ks. Wojciechem na pierwszym planie – wyłania się bardzo przykry obrazek realiów polskiego Kościoła hierarchicznego w złym tego słowa znaczeniu?
Wypowiedzi z wielu stron było sporo, i nie sposób nie uznać, że ks. Lemański traktowany był jako wróg. Bo wyczulony na kwestie judaizmu, bo nie znosił jak z tego dowcipkowano – i miał prawo tak podejść do sprawy, bo troszczył się o relacje polsko-judaistyczne, m.in. był jednym z trzech księży na pogrzebie Ireny Sendlerowej, która czy dla Polaka czy dla Żyda była bohaterką i zasługiwała na oddanie jej hołdu; więc czemu choćby żadnego biskupa nie widzieli na tym pogrzebie? Nie na rękę było na pewno to, że jest społecznikiem – na jego tle księża ograniczający się do minimum (konfesjonał + msza) wypadają po prostu słabo, co powinno nie tyle powodować niechęć pod adresem ks. Lemańskiego, co motywować do wzniesienia się ponad to minimum. Po potrafił przyciągać ludzi, bo wiele robił, bo dbał nie o swoje, ale innych potrzeby – jak wyżej, mało popularne niestety wśród księży (widzę na własnym podwórku). 
Tak, abp Hoser miał pełne prawo tak postąpić, jak postąpił – tylko po co? Nijak mi to pasuje do tego, co Pismo Święte mówi o wyrozumiałości, o przymiotach jakimi ma się cechować w stosunku do swoich dzieci ojciec, którym na skalę diecezjalną biskup jest z pewnością. Ot, choćby przypowieść o synu marnotrawnym tak zwana, a tak naprawdę o miłosiernym ojcu. Widać podobieństwa? Nie. I tu jest właśnie problem. Ten dekret, nie mogę się oprzeć wrażeniu, to po prostu zmęczenie materiału i chęć załatwienia problemu przed urlopem. Sprawa zamknięta, a jak Watykan uwali (na co realnie szanse chyba dość male), to się będziemy martwić później. Tylko czy w takiej postawie – biskupa Hosera, bo on sygnował dekret – jest cokolwiek z troski o Kościół, parafię, ks. Wojtka czy kogokolwiek poza własnym świętym spokojem? Jak by nie oceniać samego ks. Lemańskiego – ludzie z parafii mają wprost i to słuszne moim zdaniem pretensje, ponieważ niewątpliwie ksiądz wielokrotnie podejmował działania w celu spotkania z biskupem i wyjaśniania spornych kwestii, w tym zapraszając biskupa do Jasienicy – gdzie odzewu albo nie było, albo był w formie żądania zakończenia korespondencji. Przykro mi – dla mnie, żenada. Do kogo miał pisać? Kto powinien pierwszy próbować zakończyć całą sytuację? Tak, odpuścił on – ksiądz zwykły – tylko dla mnie to najlepszy dowód na to, że przegrał w tym sporze tak naprawdę biskup. Bo nikt nie wie, czemu tak naprawdę postąpił jak postąpił (choćby w świetle tekstu Szymona Hołowni, wskazującego na to, że strony miały się porozumieć, miało nie być gwałtownych ruchów i kar – a wyszło dokładnie na odwrót), bo sam dekret jest tak suchy i lakoniczny, że nikt z niego nic nie rozumie, bo nic z niego nie wynika, zero konkretów. 
Każdemu, kto tematem się interesował, polecam tekst Zbigniewa Nosowskiego, opublikowany w TP 29/2013 pod wymownym tytułem „Kalendarium katastrofy”. Tekst godny uwagi przede wszystkim ze względu na autora – przyjaciela i znającego sytuację nie z drugiej ręki, a z autopsji. Autor – zaświadczając jednocześnie, że faktycznie dowiedział się z pierwszej ręki o rozmowie pomiędzy ks. Lemańskim a abp. Hoserem tuż po niej – pisał m.in. o grobie pańskim w ówczesnej parafii niepokornego kapłana w Ługach (pracował tam do 2006 r.), sugerującym przeproszenie za mord w Jedwabnem – zestawiając to równocześnie z, mniej więcej równoległymi ekscesami dzisiaj już nie żyjącego ks. Henryka Jankowskiego w moim rodzinnym Gdańsku. Coroczny uczestnik rocznicowych obchodów mordu w Jedwabnem – znowu niesmak, bo poza ks. Wojtkiem był tam tylko ks. Adam Boniecki MIC. Nie rozumiem tego, jako człowiek – czemu władze kościelne czy po prostu sami księża nie czuli potrzeby wzięcia udziału w takich obchodach? Bo nie muszą? No nie muszą, w końcu nie chrześcijan ani katolików wytłukli. Ale czy nie były one na tyle ważne, aby choćby jeden biskup się pofatygował, po prostu był i był znakiem – Kościół jest tutaj i pamięta, chociaż chodzi o starszych braci w wierze. Wstąpił do Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. 
Jeśli ma być takim pieniaczem – czemu nie był nim wcześniej? Teoretycznie abp Głódź jako ówczesny ordynariusz, w 2006 r. przenosząc ks. Lemańskiego z Ługów do Jasienicy zdegradował go, bowiem z parafii miejskiej z wikarym do pomocy trafił na wieść. Były odwołania? Nie. Bo wtedy chyba nie było żadnego drugiego dna. Kłuło za to na pewno w oczy w Jasienicy i okolicy (dekanacie), że kawał plebanii odstąpił na przedszkole wiejskie – na co, nie wiedzieć czemu, nie wyraził zgody kanclerz kurii; za to powstała świetlica dla dzieci. Jaki był sens pisania przez księży skarg z zarzutem, że ks. Lemański nie uczestniczy w spędach – nie bójmy się tego słowa – nazwanych tam kapłańskimi obiadami, a dodatkowo na spotkaniach najpierw wita się ze świeckimi? Nie musiał, nie jest to obowiązek, mógł mieć ciekawsze i ważniejsze zajęcia – a robił nie mało. No wybaczcie, ale pisanie donosów z takiego powodu to skrajny przejaw jakiejś chorej megalomanii – nie do skrzętnego odnotowania, ale do ustawiania i przywołania do porządku donosiciela. 
W 2009 r. pierwszy problem – wizytacja i zarzut „niedopuszczalnego upodobnienia kościoła do synagogi” – a dokładnie, tak absurdalnie sformułowany wniosek na podstawie tronu Słowa Bożego w kształcie zwojów Tory, gdzie przechowuje się lekcjonarze i ewangeliarz (te książki, z których czyta się czytania mszalne). Paranoja. Co więcej – nie ma żadnego konkretnego zalecenia, pomimo prośby do biskupa o konkretną i weryfikowalną opinię. Kolejna wtopa – wypowiedź na ten temat ze strony kurii padła dopiero w toku już konfliktu, w tych dniach, kiedy podkreślono że biskup (łaskawie?) „nie nakazał usunięcia”. Kolejny zarzut – zniszczenie neogotyckich stalli, które zdekompletowane trafiły do Jasienicy ze składu w innej parafii. Ks. Wojciech wyremontował je i wkomponował w prezbiterium – miejsce przewodniczenia, stolik na paramenty liturgiczne. Ludzie, czy ktoś widzi tu dewastację? Kolejny absurd i dowód na złośliwe czepialstwo. Szukanie dziury w całym. Red. Nosowski posłużył się pojęciem „kościelnego mobbingu” i ma dużo racji, podobieństwo jest. Bardzo ładnie też tę sytuację określił: „Gorliwy duszpasterz mozolnie odczytujący specyfikę swojego powołania zamiast wsparcia przez lata otrzymywał od kurii kolejne ciosy”. Nic dodać, nic ująć – ciosy, jak widać, po prostu w ciemno, żeby walnąć. 
Clue dekretu usuwającego z parafii stanowił zarzut prezentowania nauki niezgodnej z nauką Kościoła – pisałem już o tym, czego nie tylko ja nie potrafię się nigdzie doszukać. Niewątpliwie, w tym gorącym czasie w wypowiedziach ks. Lemańskiego było wiele emocji, czasami niefortunne słowa, nie do końca dobrana argumentacja, uwagi personalne. Przykre jest, że dołożył się do tego wszystkiego dr Tomasz Terlikowski – jak tłumaczył ks. Lemański później Nosowskiemu, cała rozmowa miała być na inny temat, niż została przeprowadzona. Czy to, że wypowiedź medialna nie była przygotowana to odejście od nauki Kościoła, więcej, przesłanka do usunięcia ze stanowiska proboszcza? Jako pretekst – tak. Faktycznie – w żadnym razie. Bo co powiedział ksiądz Wojciech? Że dokument bioetyczny to niezrozumiały bełkot, w którym brakuje zrozumienia dla ludzi nie mogących mieć dzieci o niezrozumiale ostrym języku. I to całe „podważanie nauki katolickiej” – czyli dokładnie co? Nie wiemy, bo sam biskup jako autor nie raczył tego wskazać. Jak zweryfikować więc obiektywnie słuszność decyzji, której po prostu nie uzasadniono? 
Nie mam powodu nie wierzyć ks. Lemańskiemu, że pytania o obrzezanie z ust abp. Hosera nie padły. Bez sensu – zanim wskazał wprost, o co chodziło – przyrównał tę sytuację do dotyczącej pewnego kardynała, co sugerowało podtekst homoseksualny. Ale według mnie mówi szczerze, co red. Nosowski potwierdził co do miejsca i treści rozmowy sprzed lat. Czy złym jest to, że upowszechnił takie zachowanie i wypowiedź biskupa? Nie. Bo obydwoje są dorośli i bez względu na animozje, fochy i brak porozumienia takie chwyty w postaci tego rodzaju pytań świadczących po prostu o braku kultury i szacunku dla adwersarza nigdy nie powinny były między takimi osobami (i żadnymi w ogóle) paść. A skoro padły, a koniec końców doprowadziły do eskalacji tak publicznego konfliktu, gdzie na dodatek ks. Lemański pod każdym względem jest stroną słabszą i przy tym raczej mającą rację co do bezzasadnego usunięcia z parafii – to na własne życzenie tego, kto je wypowiedział, jak najbardziej powinny być, sprawiedliwie ale i stanowczo ocenione. 
W mediach pojawiają się listy poparć a to jednej, a to drugiej strony sporu. Ja tylko odniosę się do jednego – poparcia biskupa przez dziekanów diecezji. Taki sam list został wypuszczony w świat w mojej diecezji, nie tak dawno, w sytuacji dotyczącej naszego podwórka trójmiejskiego. I jedno wiem na pewno – niejednemu z księży, których (absolutnie bez ich wiedzy) podpisano pod tym listem przysłowiowy nóż się otwierał w kieszeni z tego powodu. Niestety. 
Dla mnie w tej sytuacji jeszcze bardziej przykre jest to, że w abp. Hosera różnej maści antyklerykałowie czy Bóg wie kto walić będą tą sprawą w związku z absolutnie wydumanymi i wyssanymi z palca zarzutami dot. rzekomego udziału w rzezi w Rwandzie w 1994 r., wrzucając bezmyślnie obie sprawy do jednego wora… 
Przeczytałem także list Akcji Katolickiej dotyczący tej sprawy – bardzo mądry, bo wyważony, bez personaliów. Z jednej strony zarzut upubliczniania konfliktu – tylko co mógł innego zrobić? Z drugiej – mowa o konieczności troski o Kościół. „Można dyskutować o Kościele, można spierać się o Kościół, ale nigdy, pod żadnym pozorem nie można szkodzić Kościołowi, o czym powinni wiedzieć ci wszyscy, którzy mniej lub bardziej świadomie dali się wciągnąć w ten konflikt” – co można odnieść do obydwu stron. W takich sprawach wygranych nie ma, ostatecznie wali się i tak w Kościół. 
Tym bardziej więc nie rozumiem, po co diecezja warszawsko-praska zamienia swoją witrynę w przestrzeń publicystyczną, umieszczając tam tekst Aliny Petrowej-Wasilewicz, dotyczący dość jednostronnej oceny sporu – to 17 lipca. A 21 lipca – jakoś nikt nie miał odwagi się pod tekstem podpisać poza „kuria…” – opisujący całość wydarzeń. Uwaga – obydwa teksty już po poddaniu się niejako przez ks. Lemańskiego, drugi w dniu przekazania parafii administratorowi (niedziela). Po co to pisali? Żeby było „moje na wierzchu”? Bo innego celu nie widzę. Sztuka dla sztuki. Szkoda, że kuria warszawsko-praska nie była równie skora do wyjaśniania konfliktu i przedstawiania przebiegu wydarzeń wtedy, kiedy konflikt trwał – a teraz łaskawie po fakcie podaje swoją wersję wydarzeń, operując – co istotne – datami i treściami rozstrzygnięć instancji watykańskich. Natomiast nadal niewiele z tego wszystkiego wynika – mowa o bliżej niesprecyzowanych konfliktach „dotyczących środowiska kapłańskiego”, oczywiście, na pierwszym miejscu; lakonicznie o miejscowym sporze w szkole, aż wreszcie kolejny nieprecyzyjny zarzut „kontestowania nauki Kościoła w treści i w formie” – czyli…?  Po czym, ni stąd ni zowąd, radośnie sformułowany wniosek, że „ks. Lemański jest pogubiony pod wieloma względami i potrzebuje duchowej integracji”, cokolwiek ten bełkot znaczy (wpisując się w całokształt mglisty tekstu).
Tak, jestem prawnikiem, i dla mnie ta cała sytuacja usunięcia ks. Wojciecha Lemańskiego to klasyczny przykład postawienia zarzutów, które w żadnej mierze nie zostały udowodnione, więc nigdy nikogo w innych okolicznościach nie spotkały by z tego tytułu negatywne konsekwencje. Tu jest, niestety, inaczej. 
Dlatego biorę sobie do serca prośbę ks. Wojtka i idę zmówić za niego, a może przede wszystkim za ludzi z takim uporem walących w niego, zdrowaśkę na różańcu, o który prosił.