Wyjdź z piaskownicy

Po wyjściu stamtąd podróżowali przez Galileję, On jednak nie chciał, żeby kto wiedział o tym. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie. Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był w domu, zapytał ich: O czym to rozprawialiście w drodze? Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich! Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje mnie, lecz Tego, który Mnie posłał. (Mk 9,30-37)

Zupełnie na chłodno obserwując sytuację, można by (całkiem na chłodno!) rzec: no, ręce opadają! Mają przy sobie Syna Bożego, On im tłumaczy sprawy w życiu najważniejsze, jakby przygotowuje, nakierowuje na to, co ma się wydarzyć, żeby to zbawienie mogło się dokonać… a oni się kłócą, który jest, za przeproszeniem, najlepsiejszy (slang z bajki o sympatycznych pingwinach i lemurach – synek ogląda :D). W praktyce – kto z nich jest mniej wart, mniej godny tego pierwszeństwa. 

Czytaj dalej Wyjdź z piaskownicy

Oddech ducha w dusznym i zabieganym świecie

Jak paciorki różańca przesuwają się chwile
nasze smutki, radości i blaski.
A ty Bogu je zanieś połączone w różaniec
święta Panno, Maryjo pełna łaski.
Nie wiem, jak wy, ale do mnie dość często wracają te słowa bardzo mocno dziecięcej piosenki. Nie raz i nie dwa już pewnie pisałem tutaj, że pobożność maryjna chyba nie była moją mocną stroną… aż tu nagle, z „przerażeniem” stwierdziłem jakiś czas temu, że staram się modlić na różańcu praktycznie codziennie. Ok, niestety, tylko dziesiątkę dziennie, zwykle gdzieś po drodze, najczęściej do domu – ale to i tak sporo. Choć chciało by się więcej.
 
Jak to zwykle bywa, te słowa chciałem napisać na początku miesiąca różańca – wyszło na półmetku. Ale warto. Bo zachęcić chcę do różańca. I to niekoniecznie wcale tego w kościele. Tzn. młodych – dzieci, młodzież – jak najbardziej, o ile mają w okolicy nabożeństwa dla swojego mniej więcej wieku. Idźcie, bo warto. Na nabożeństwa dla dorosłych nie zapraszam, bo mam dziwne doświadczenia, że założenie jedyne słuszne jest odnośnie wieku uczestników co najmniej 60+, zatem treść rozważań… hmm, powiedzmy że odbiega od tego, co ja bym rozważał, a na pewno jak bym rozważał, jakimi słowa, te tajemnice. W tym sensie – bardziej polecam spróbować samemu, własnymi słowami. Wystarczy ściąga z układem tajemnic – znak krzyża, i gotowe.
 
Daj się Bogu porwać do pochylenia i zadumania nad tajemnicami tych właśnie smutków, radości i blasków (piosenka sprzed ustanowienia tajemnic światła przez bł. Jana Pawła II – teraz powinno być jakoś „nasze smutki, radości, blaski i światła”?), a może przede wszystkim spróbuj odnieść te zbawcze wydarzenia historii świata do siebie, do swojego życia, do tego wszystkiego, co się w nim dzieje, przewala, kipi, albo wręcz przeciwnie – melancholijnie leży, jakby niewidoczne. Jakie by to nie było, z czego by to nie wynikało – God is the answer, i to żadna przesada. Dopóki człowiek nie spróbuje, trudno sobie wyobrazić, ile pokoju wlewa się w serce przy takim – niby to bezmyślnym – zadumanym przesuwaniu paciorków. Świat wtedy zwalnia, cichnie, nabiera odpowiednich barw, bardziej widoczne jest to, co najważniejsze, co zwykle umyka, na co brakuje czasu, poprawia się widoczność, przestawia hierarchia. Taki oddech ducha w dusznym i zabieganym świecie.
 
Zachęcam i zapraszam do modlitwy. I tylko na marginesie poddaję intencję – moja mama dalej walczy, okazuje się, na szczęście, nie było zawału, sle stan jest bardzo ciężki, jest słabiutka, skończyła się chemia i dzisiaj zaczyna trzecia już seria radioterapii. Nie wiemy, czy uda się to świństwo wyleczyć – dużo zależy od tego, na ile stać organizm mamy. Był też kryzys na tle nerwowym, ale to chyba udało się zażegnać. W każdym razie ostatnie 2 tygodnie były bardzo ciężkie. Dlatego choćby o jedną zdrowaśkę za nią proszę.

Bezczelny Bóg przebóstwia człowieka

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali – łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, /o Nim/ pouczył. (J 1,1-18)
Bożonarodzeniowa liturgia daje dość duże spektrum jeśli chodzi o wybór tekstów ewangelicznych – od wieczornej mszy wigilijnej, dalej pasterki, mszy o świcie czy mszy w dzień. Ten tekst powyżej, z Jana (którego święto, nota bene, dzisiaj przypada), słyszeli ci, którzy pojawili się w kościele w pełni dnia uroczystości Narodzenia. A ja go po prostu lubię.
To nie był żaden Boży wymysł, twórczość, aby Jego Syn stał się człowiekiem. Istniał On od dawna, tak samo jak Ojciec, jako przedwieczne Słowo – u Boga mieszkające i jednocześnie tym Bogiem będące. Czemu tak postanowił? Po ludzku to niezrozumiałe. Z miłości postanawia, że stanie się człowiekiem, żeby pogubionemu człowiekowi pokazać, ile i jak uparcie marnuje. Syn Boży jakby wyrzeka się majestatu, aby żyć jak szary człowiek. Jeszcze bardziej swoimi narodzinami połączył świat Boga ze światem ludzkim. W Nim Bóg stał się wszystkim dla wszystkich i Jego miłość ogarnęła wszystkich. Przebóstwienie człowieka? A może uczłowiecznienie Boga? Chyba jedno i drugie. 
To wszystko, co działo się w tych dniach w Betlejem, wydaje się nam już takie prawie… magiczne. Może to sformułowanie nie pasuje, ale tak można to odebrać. Słuchamy słów o narodzeniu, tych opisowych, wigilijnych – nie powyższego tekstu Jana – rokrocznie, i wszystko sobie wyobrażamy, piękną całość i prawie łzawy obrazek. Zapominamy, że tutaj scenariusz napisał ktoś inny, choć my dzisiaj to z chęcią wspominamy. Człowiek pewnie ułożył by to inaczej – wielki pałac, spektakularne znaki, wszystko zaplanowane, ułożone, idealne. A jak rodził się Jezus, ten prawdziwy Mesjasz? Zupełnie inaczej. Bóg to przewidział i obiecał ludziom ustami proroków, choć bez szczegółów. Jezus rodził się w warunkach, delikatnie mówiąc, polowych, pomiędzy zwierzętami, z całym syfem i brakiem wygód, jakie są tu nieodzowne. Świętujmy, ale pamiętając o jednym – Bóg przyszedł do nas jako człowiek, żeby dziwny człowiek mógł Go łatwiej przyjąć, by w tej formie przychodzący Bóg był bardziej „swój”, zrozumiały, akceptowalny, choć i z tym ciężko bywa.
Ktoś pięknie zauważył – czy się człowiekowi podoba, czy nie, święta są dla wszystkich. Możesz być antyklerykałem, możesz być agnostykiem, kimkolwiek. On nie przyszedł dla jakiejś wybranej grupki, jakiegoś towarzystwo. On narodził się dla każdego człowieka – wtedy, dotychczas, i tego który się jeszcze po nas urodzi. Bez wyjątku. Bez względu na to, z jakimi problemami się zmagasz, ile leży na twych barkach. Bóg rodzi się właśnie dla ciebie. Kluczowe są tutaj dość może niezrozumiałe, ale w gruncie rzeczy proste słowa: „Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”. Bóg nie wybrał człowieka jako aniołka, ideału bez grzechu –  Bóg kocha cię i wybiera z wszelkim brudem, jaki codziennie się do ciebie przykleja. Dzięki swojemu Narodzeniu to wszystko, co ludzkie, zostaje w Nim, w Bogu, zanurzone. To piękne zaproszenie, przez wielu lekceważone – stawać przed Bogiem i mówić Mu nie tylko wyrecytowanymi formułkami i tekstami, ale własnymi słowami, i nie tylko o tym, co piękne, radosne i pozytywne. Bóg chce być Bogiem mojego całego życia, a nie tych jego wycinków, o których łaskawie Mu powiem. 
To wielu może być nie na rękę. Bóg przestaje szukać półsłówek, półśrodków. W pewnym sensie, z butami wchodzi w życie człowieka, i już sobie z niego nie pójdzie. Narodzenie Pańskie to być może największa ze strony Boga bezczelność i radykalizm. Bóg pozbywa się tego wszystkiego, co w nim wielkie i majestatyczne, żeby mały człowiek mógł w Nim zobaczyć prawdziwą i bezwarunkową miłość. Miłość, wobec której nie można pozostać głuchym, która w wypadku odrzucenia staje się strasznym wyrzutem sumienia. 
Jednak w tym tekście jest pewien wyrzut. „Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. I to jest, niestety, wyrzut do nas. Mowa o tych, którzy są Jego, Boga. Czyli o nas, chrześcijanach. Nie o tych, którzy programowo Go negują. Bo Bóg jest wymagający. Bo my lubimy się deklarować, a jednocześnie już z założenia wiedzieć, że praktyka do teorii nijak się będzie miała. Niech sobie Jezus jest jako postać historyczna – no ale bez przesady, żeby dzisiaj się do Niego odnosić? Ciemnogród, i tyle. A my siedzimy cicho i zgadzamy się na to. Żeby nikt nie jazgotał nad uchem. I w efekcie – niby Go przyjmujemy… ale tak naprawdę wcale nie przyjmujemy. Nie można na to pozwalać. Nie można pozwalać, aby miejsce Boga zajmował człowiek – no bo kto inny? Bóg-człowiek to żadna bajka, a fakt historyczny, który wystarczająco zmienił świat. To zobowiązuje do bycia wyrazistym, zdecydowanym, jednoznacznym, pewnym. 
Święta Narodzenia Pańskiego to idealny czas, aby owej pewności nabrać. W bardzo specyficzny, i mało efektowny sposób. Bóg zmniejsza dystans i staje się człowiekiem w tej najbardziej kruchej, dziecięcej postaci. A my? My mamy przyjść… i przyklęknąć. To najpiękniejszy i najbardziej wymowny gest, jakim możemy przychodzącemu Słowu złożyć hołd. Przyjść i pozwolić Mu się obdarować, bo tego właśnie pragnie. Nie bez powodu wszyscy świadkowie momentu narodzenia zachowują tę właśnie postawę – pokłon, ukłon, przyklęknięcie. Pokora, pokora i jeszcze raz pokora, która pozwala schować własne ego w kieszeni, i prawdziwie cieszyć się Maleńką Miłością w betlejemskim żłobie. 
Wszystkim tej właśnie pokory najbardziej życzę na po-świętach.