Droga milczenia

Hałas, brak przestrzeni ciszy to pewnie sprawy, które przeszkadzają wielu osobom; mnie w każdym razie na pewno. Dlatego chciałem podzielić się kilkoma ciekawymi myślami dotyczącymi dobrego i mądrego przeżywania ciszy – pochodzącymi z rozmowy Romana Bieleckiego OP z Maksymilianem Nawarą OSB pt. „Wielkie  ucho” z sierpniowego „W drodze”.

Czytaj dalej Droga milczenia

Moje małe przyzwyczajenia

Dwie sprawy, które – niby prozaiczne – a żyć troszku nie dają, jak czasami się nad nimi zastanowić. Kwestia takich dziwnych nawyków i przyzwyczajeń. Ale jednak.
Kościół – najlepiej, gdy pusty
Lubię pusty kościół. Lubię modlitwę w samotności. Jakoś tak sobie do serca wziąłem te słowa:

Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. (Mt 6, 6)

Nic na to nie poradzę. Pomijając sytuacje ekstremalne, kiedy idę na Mszę przysłowiowym bladym świtem, ździebko nieprzytomny, i staram się otrzeźwieć i rozbudzić się dość gwałtownie – to np. w niedzielę chciałbym układać to tak, żeby móc po prostu spędzić w ciszy z Nim ten kwadrans. Po prostu, w ławce. Dziesiątka różańca, jakieś tam podsumowanie – dnia, tygodnia. Gorzkie żale moje własne, ale i podziękowanie. Wyciszyć się, zwolnić bieg, wyrównać oddech.
Tak, wiem: jesteśmy wspólnotą, Kościół ma ludzi jednoczyć i gromadzić razem wokół ołtarza. Nie jako indywidualności, ale w grupie. Uzupełniając się, wspierając. To może jakieś tam natręctwo – ale im ciszej, spokojniej, mniej ludzi, tym ja się czuję lepiej. Może mnie rozpraszają inni? Nie wiem. Obserwuję to od dłuższego już czasu, w sumie sporo lat. Tak chyba po prostu mam i nie chcę tego zmieniać. Pora dnia nie ma znaczenia – czy rano, czy wieczorem.
Inna rzecz, że przekłada się to na niechęć i unikanie większych uroczystości, nieco pompatycznych, z „uroczystą oprawą” (szczyt, coś czego nie znoszę, to orkiestra na Mszy…), a więc siłą rzeczy pektorałów, infuł, pastorałów i tego złocisza wszelkiego… To pewnie z kolei pochodna tego, że z racji wieloletniego zamieszkiwania tam, gdzie mieszkałem, miałem pod nosem wszystkie prawie ówczesne uroczystości i „główne celebry w wymiarze diecezjalnym”.
Prostota, prostota i jeszcze raz prostota. Im bardziej prosty kościół, tym lepiej się tam czuję. Mniej rzeczy, ozdób odwracających uwagę – więcej przestrzeni dla Boga, żeby się w Niego wtulić, zachłysnąć Nim i zasłuchać.
Pismo Święte, brewiarz – najlepiej książkowy
 
Uwielbiam różnej maści aplikacje związane z modlitwami czy wiarą w ogólności – ostatnio korzystam z Modlitwy w drodze czy Mocnego Słowa. Przymierzam się do Brewiarza, z którego dotychczas korzystam czasami przez brewiarz.pl. Od kilku dni testuję aplikację Pismo Święte – dzięki niej znajdę każdy cytat biblijny o wiele szybciej, niż w książce.
No właśnie. Te wszystkie nowinki techniczne ułatwiają życie – żeby zmówić Jutrznię czy Nieszpory nie trzeba taszczyć sporej knigi w twardej oprawie w torbie/plecaku, wystarczy kliknąć na smartfonie. Podobnie z czytaniem Pisma Świętego – zamiast cegiełki pokaźnej, nawet mniejszy format, kolejna aplikacja, jakich milion innych masz w telefonie.
To nic. Uwielbiam po prostu wziąć to papierowe, moje własne, Pismo Święte i je czytać. Starą dużą Tysiąclatkę, albo odkrywane na nowo najnowsze wydanie paulistów Podobnie, najprzyjemniej odmawia mi się liturgię godzin z własnym tu i ówdzie pogniecionym, starym (1988) kompletnym wydaniem brewiarza (na marginesie: jak zobaczyłem, że nowe kosztują ok. 110 zł za tom – a ja kupowałem ok. 2000 roku stare wydanie za jakieś 150 zł za wszystkie cztery, i to nowe – to się zgarbiłem), z wystrzępionymi wstążkami/zakładkami, powtykanymi tu i ówdzie obrazkami. Intuicyjnie. Własna przestrzeń do modlitwy.
Do starszych osób trudno mnie zaliczyć – no chyba, że 3 w cyfrze wieku na początku to już starość. A jednak – taaaki tradycyjny. Co zrobić 🙂

Bezczelny Bóg przebóstwia człowieka

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali – łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, /o Nim/ pouczył. (J 1,1-18)
Bożonarodzeniowa liturgia daje dość duże spektrum jeśli chodzi o wybór tekstów ewangelicznych – od wieczornej mszy wigilijnej, dalej pasterki, mszy o świcie czy mszy w dzień. Ten tekst powyżej, z Jana (którego święto, nota bene, dzisiaj przypada), słyszeli ci, którzy pojawili się w kościele w pełni dnia uroczystości Narodzenia. A ja go po prostu lubię.
To nie był żaden Boży wymysł, twórczość, aby Jego Syn stał się człowiekiem. Istniał On od dawna, tak samo jak Ojciec, jako przedwieczne Słowo – u Boga mieszkające i jednocześnie tym Bogiem będące. Czemu tak postanowił? Po ludzku to niezrozumiałe. Z miłości postanawia, że stanie się człowiekiem, żeby pogubionemu człowiekowi pokazać, ile i jak uparcie marnuje. Syn Boży jakby wyrzeka się majestatu, aby żyć jak szary człowiek. Jeszcze bardziej swoimi narodzinami połączył świat Boga ze światem ludzkim. W Nim Bóg stał się wszystkim dla wszystkich i Jego miłość ogarnęła wszystkich. Przebóstwienie człowieka? A może uczłowiecznienie Boga? Chyba jedno i drugie. 
To wszystko, co działo się w tych dniach w Betlejem, wydaje się nam już takie prawie… magiczne. Może to sformułowanie nie pasuje, ale tak można to odebrać. Słuchamy słów o narodzeniu, tych opisowych, wigilijnych – nie powyższego tekstu Jana – rokrocznie, i wszystko sobie wyobrażamy, piękną całość i prawie łzawy obrazek. Zapominamy, że tutaj scenariusz napisał ktoś inny, choć my dzisiaj to z chęcią wspominamy. Człowiek pewnie ułożył by to inaczej – wielki pałac, spektakularne znaki, wszystko zaplanowane, ułożone, idealne. A jak rodził się Jezus, ten prawdziwy Mesjasz? Zupełnie inaczej. Bóg to przewidział i obiecał ludziom ustami proroków, choć bez szczegółów. Jezus rodził się w warunkach, delikatnie mówiąc, polowych, pomiędzy zwierzętami, z całym syfem i brakiem wygód, jakie są tu nieodzowne. Świętujmy, ale pamiętając o jednym – Bóg przyszedł do nas jako człowiek, żeby dziwny człowiek mógł Go łatwiej przyjąć, by w tej formie przychodzący Bóg był bardziej „swój”, zrozumiały, akceptowalny, choć i z tym ciężko bywa.
Ktoś pięknie zauważył – czy się człowiekowi podoba, czy nie, święta są dla wszystkich. Możesz być antyklerykałem, możesz być agnostykiem, kimkolwiek. On nie przyszedł dla jakiejś wybranej grupki, jakiegoś towarzystwo. On narodził się dla każdego człowieka – wtedy, dotychczas, i tego który się jeszcze po nas urodzi. Bez wyjątku. Bez względu na to, z jakimi problemami się zmagasz, ile leży na twych barkach. Bóg rodzi się właśnie dla ciebie. Kluczowe są tutaj dość może niezrozumiałe, ale w gruncie rzeczy proste słowa: „Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”. Bóg nie wybrał człowieka jako aniołka, ideału bez grzechu –  Bóg kocha cię i wybiera z wszelkim brudem, jaki codziennie się do ciebie przykleja. Dzięki swojemu Narodzeniu to wszystko, co ludzkie, zostaje w Nim, w Bogu, zanurzone. To piękne zaproszenie, przez wielu lekceważone – stawać przed Bogiem i mówić Mu nie tylko wyrecytowanymi formułkami i tekstami, ale własnymi słowami, i nie tylko o tym, co piękne, radosne i pozytywne. Bóg chce być Bogiem mojego całego życia, a nie tych jego wycinków, o których łaskawie Mu powiem. 
To wielu może być nie na rękę. Bóg przestaje szukać półsłówek, półśrodków. W pewnym sensie, z butami wchodzi w życie człowieka, i już sobie z niego nie pójdzie. Narodzenie Pańskie to być może największa ze strony Boga bezczelność i radykalizm. Bóg pozbywa się tego wszystkiego, co w nim wielkie i majestatyczne, żeby mały człowiek mógł w Nim zobaczyć prawdziwą i bezwarunkową miłość. Miłość, wobec której nie można pozostać głuchym, która w wypadku odrzucenia staje się strasznym wyrzutem sumienia. 
Jednak w tym tekście jest pewien wyrzut. „Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. I to jest, niestety, wyrzut do nas. Mowa o tych, którzy są Jego, Boga. Czyli o nas, chrześcijanach. Nie o tych, którzy programowo Go negują. Bo Bóg jest wymagający. Bo my lubimy się deklarować, a jednocześnie już z założenia wiedzieć, że praktyka do teorii nijak się będzie miała. Niech sobie Jezus jest jako postać historyczna – no ale bez przesady, żeby dzisiaj się do Niego odnosić? Ciemnogród, i tyle. A my siedzimy cicho i zgadzamy się na to. Żeby nikt nie jazgotał nad uchem. I w efekcie – niby Go przyjmujemy… ale tak naprawdę wcale nie przyjmujemy. Nie można na to pozwalać. Nie można pozwalać, aby miejsce Boga zajmował człowiek – no bo kto inny? Bóg-człowiek to żadna bajka, a fakt historyczny, który wystarczająco zmienił świat. To zobowiązuje do bycia wyrazistym, zdecydowanym, jednoznacznym, pewnym. 
Święta Narodzenia Pańskiego to idealny czas, aby owej pewności nabrać. W bardzo specyficzny, i mało efektowny sposób. Bóg zmniejsza dystans i staje się człowiekiem w tej najbardziej kruchej, dziecięcej postaci. A my? My mamy przyjść… i przyklęknąć. To najpiękniejszy i najbardziej wymowny gest, jakim możemy przychodzącemu Słowu złożyć hołd. Przyjść i pozwolić Mu się obdarować, bo tego właśnie pragnie. Nie bez powodu wszyscy świadkowie momentu narodzenia zachowują tę właśnie postawę – pokłon, ukłon, przyklęknięcie. Pokora, pokora i jeszcze raz pokora, która pozwala schować własne ego w kieszeni, i prawdziwie cieszyć się Maleńką Miłością w betlejemskim żłobie. 
Wszystkim tej właśnie pokory najbardziej życzę na po-świętach.