Wstyd po prostu

Naprawdę myślałem, że do tego już nie będę wracał. Niestety. Nie z winy x Wojciecha Lemańskiego, ale znowu o jego sprawie napiszę. 
Wczoraj myśli i modlitwy wielu ludzi biegły do Warszawy, gdzie odbywały się uroczystości pogrzebowe Władysława Bartoszewskiego. Świetna homilia bp. Grzegorza Rysia, polecam (tekst, nagranie). Tak się złożyło, że w Mszy Świętej pogrzebowej wziął udział x Lemański właśnie – co dla choćby nieco zorientowanych nie jest niczym dziwnym, jako że w dialog polsko-żydowski był on mocno zaangażowany, podobnie jak zmarły mąż stanu (ale oczywiście, w wielu miejscach w tonie „świętego oburzenia” przeczytać można, że po prostu gwiazdorzył, lansował się i brylował…). 
Efekt? Zamiast pożegnania i przede wszystkim zadumy nad spuścizną wielkiego autorytetu, jakim Bartoszewski niewątpliwie był, i jak ważne dla niego wartości odnieść do siebie – robi się afera (ku uciesze mediów i wszystkich Kościołowi źle życzących) kompletnie bez sensu i absurdalna, gdzie przeciwstawia się sobie (znowu) biskupa i podległego mu księdza. Dodajmy – tym bardziej niestety – przez co najmniej niefrasobliwość tego pierwszego. 
Poszło bodajże o to zdjęcie. Niby nic nadzwyczajnego – koncelebra, księża, w tym x Wojciech Lemański. Tylko że naraz gruchnęła wieść, że suspendowany kapłan nie miał prawa tam być, co on sobie w ogóle wyobraża etc. Niesmaczne jest dla mnie zwłaszcza to, że temat – poza mediami niskich lotów – podchwycił choćby Gość Niedzielny, którego bym o to nie podejrzewał; a jednak. Sensacyjnie, co najmniej jakby o jakiś wieli event chodziło, sformułowano sam tekst informacji: „Bezpośrednio przed uroczystością władze kościelne zostały poinformowane o tym, że ks. Wojciech Lemański zamierza włączyć się do koncelebry Mszy św. pogrzebowej prof. Władysława Bartoszewskiego”. Wooow – ksiądz chce odprawić Mszę za zmarłego. No coś podobnego. Fakt, zasługuje na pierwsze strony serwisów informacyjnych? Jakby nie bardzo. Kontekst był za to jasny – suspendowali go, a on tu się pcha, i oczywiście tylko przez wzgląd na powagę sytuacji nikt go, za przeproszeniem, za chabety nie wywalił stamtąd. 
Tymczasem prawda jest zupełnie inna – x Lemański „ze względu na efekt zawieszający rekursu w sprawie suspensy ksiądz Wojciech Lemański nie jest pozbawiony możliwości odprawiania Mszy świętej”, co wynika z popołudniowego wczorajszego wspólnego oświadczenia rzeczników prasowych obydwu warszawskich diecezji. Tu zacytuję w dużej części dementi ze strony Gościa, który próbował wybrnąć z sytuacji i przyznał się do błędu: „Oznacza to, że podana przez nas wcześniej informacja nie odpowiadała stanowi prawnemu, za co przepraszamy. Oparliśmy się na cytowanym przez KAI oświadczeniu rzecznika prasowego diecezji warszawsko-praskiej z 20 stycznia, głoszącego, że „do czasu zwolnienia z suspensy nie może wykonywać czynności kapłańskich oraz nosić stroju duchownego. Jak wyjaśnił w rozmowie z gosc.pl Mateusz Dzieduszycki, jego oświadczenie w chwili jego składania było prawdziwe. Później jednak ks. Lemański złożył odwołanie, co zawiesiło nałożoną na niego suspensę”. 
Oczywiście, tekst pierwotny zniknął. Zarówno ze strony Gościa, jak i oświadczenie Dzieduszyckiego ze strony diecezji warszawsko-praskiej. Hmm. Ja w ogóle nie rozumiem, po co ten artykuł, tym bardziej, że chodzi o naprawdę dobry (o ile nie najlepszy, gdy chodzi o stricte katolickie i podlegające diecezji pismo) tytuł związany z Kościołem, który tego typu wpadkami podkopuje swój wizerunek. Zgoda, Lemański niepokorny. A ton i wydźwięk artykułu w mojej ocenie jest w stylu „uprzejmie donoszę, iż…”, Szczególnie w kontekście zapowiedzi ofensywny kurii praskiej, jakie to ona podejmie kroki. Groźba? Na jakiej podstawie? Niesmaczne to, niepotrzebne i płytkie. Jak wskazałem – u źródła zaciera się ślady, więc oświadczenie zniknęło. Ale było. 
Zgoda, jestem akurat prawnikiem, ale indolencja owego rzecznika Dzieduszyckiego jest niesamowita. Jak inaczej, jeśli nie nieprecyzyjną, niedopowiedzianą i po prostu mijającą się z prawdą, nazwać informację o nałożeniu kary – skoro, jak wiadomo, ukarany ma prawo odwołania, i Kodeks Prawa Kanonicznego akurat nie jest tu wyjątkiem, dopuszczając rekurs (pojęcie, nota bene, które większość osób właśnie dzięki x Lemańskiemu poznało – inna historia), przesądza, iż kara staje się „prawomocna” i obowiązuje do momentu, kiedy odwołanie (ów rekurs) rozpozna II instancja, w tym wypadku Watykan. Czy ktoś ma wątpliwości – w tej konkretnej sytuacji Lemańskiego – co do celowości takiego działania i de facto wprowadzania w błąd? Ja nie. Wprowadził ich w bląd rzecznik kurii warszawsko-praskiej, ów Dzieduszycki. Już nie słynny ex rzecznik x Wojciech Lipka (i tak nadal siedzący tam w kurii – choć za podejście do sprawy Lemańskiego powinien stamtąd wylecieć z hukiem), ale świecki – niestety, u nich chyba z urzędu jest alergia na Lemańskiego i walić w niego będą do końca świata. Wybacz kolokwializmy, ale to po prostu męczące jest już i przykre. 

Nie mam żadnych wątpliwości, że x Lemański miał pełne prawo i mógł koncelebrować tę Mszę Świętą. Jak i każdą inną, na ten moment. Jego sprawa nie jest rozstrzygnięta – a zatem pozostaje otwarta – i nie rozumiem w ogóle pomysłu robienia sztucznie afery z sytuacji, kiedy najpewniej po prostu przyszedł się pomodlić za wielkiego człowieka, który w pewnym aspekcie swojej działalności (mającej na celu zbliżenie i jako przedmiot relacje polsko-żydowskie) był mu niewątpliwie bliski. 
Pytanie należy postawić zupełnie inne. Co jeszcze się wydarzy, jakie kolejne „świnie” x Lemańskiemu podrzucać będzie abp Henryk Hoser i różne organa kierowanej przez niego diecezji warszawsko-praskiej. Bo trudno to inaczej nazwać. Jątrzą, szukają dziury w całym w kuriozalny wręcz sposób, okazując chyba jakieś totalne pogubienie i nie zdając sobie sprawy ze śmieszności sytuacji oraz tego, jak żałośnie te wszystkie działania wyglądają. Jeśli w tym działaniu księdza chcieć dopatrywać się czegoś niestosownego – to jest to wyraz, w mojej ocenie, daleko idącego uprzedzenia i po prostu głupiej złośliwości. 
Abp Hoser (który najwyraźniej traktuje sprawę osobiście i ambicjonalnie), jak i w ogóle ta diecezja, maja jakąś obsesje na punkcie Lemańskiego. Od początku cała afera jego dotycząca była nagonką, ze wspomnianym kanclerzem Lipką w roli głównej. A Lemański się bronił i popadł w skrajność – ale czy można się dziwić? Przynajmniej z początku miał racje, a próbowano go uciszyć na siłę. Chyba zachowałbym się podobnie. 
A publikowanie takich bredni i zakazywanie celebrowania w diecezjiskoro się człowiek odwołuje od suspensy i sprawa pozostaje otwarta – to jakaś pomyłka i klasyczne obchodzenie prawa, bo skoro się odwołał zgodnie z procedurą, to może celebrować do czasu rozstrzygnięcia. Abp Hoser, kolejny raz w tej sprawie, się po prostu błaźni. „Dla uniknięcia sytuacji powodujących we wspólnocie Kościoła dezorientację, niejasność, a nawet zgorszenie, Biskup Warszawsko-Praski zaleca, aby na terenie Diecezji Warszawsko-Praskiej Ksiądz Wojciech Lemański powstrzymał się od celebracji i koncelebr publicznych. Księża proboszczowie, korzystając z przysługujących im uprawnień, mogą nie wyrazić zgody na odprawianie przez Księdza Lemańskiego Mszy świętej”. Biskup działający ponad prawem kanonicznym? Hmm. Oczywiście, zawsze może powiedzieć – wprost nie zabronił. Myślicie, że znajdzie się samobójca proboszcz, który pozwali Lemańskiemu odprawiać w tej diecezji? 
Jak to skomentował pewien internauta: „Próbując przetłumaczyć je na ludzki język wygląda na to, że Lemański ma prawo odprawiać mszę ale abp Hoser chciałby by tego prawa nie miał i dlatego ogłasza, że jeśli jakiś proboszcz czy inny biskup chce się mu przypodobać to zabroni Lemańskiemu odprawiania mszy na swoim terenie”. Pytanie poza konkursem: kto w takiej sytuacji może wywoływać zgorszenie i ewidentnie dezinformuje, mieszając? Ja tu nie widzę oświadczenia Lemańskiego, ale kurialne, a więc w imieniu biskupa. A jeszcze trafniej napisał na swoim blogu Błażej Strzelczyk: „Jeśli ktokolwiek wprowadza Kościół w zakłopotanie, dezorientację i zgorszenie, to raczej Mateusz Dzieduszycki swoimi chaotycznymi komunikatami. Ma się wrażenie, że wydaje je on szybciej niż pomyśli„.
Niestety. Mnie ta sytuacja nie cieszy – i pewnie x Lemańskiego też. Cierpi na tym Kościół jako całość, Jego autorytet, wiarygodność. I w tej konkretnej sytuacji, dzisiaj – nie z winy Lemańskiego, ale przez jakiś zakrawający na szalony upór albo biskupa, albo kogoś w kurii kto temu biskupowi szkodzi. Różnica między nimi jest dwojaka. Hoser jako biskup powinien wykazać się większą mądrością, roztropnością i wyczuciem (a nie faceta w sile wieku karać emeryturą – co zrobił już dawno, i co Lemański przełknął). A z nich dwojga, to Lemański spasował i afer nie robi, ucichł, a tu na pogrzebie Bartoszewskiego jego diecezja robi kolejna szopkę. Wstyd po prostu.

Epilog jasienicki (chyba)

Myślałem, że już nic nie napiszę o ks. Wojciechu Lemańskim i sytuacji w parafii Jasienica. A jednak. Jedno dobre, że kontekst wydaje się optymistyczny i wszystko wskazuje na to, że sprawa ma swój definitywny koniec. 
Na pewno cieszę się, że ks. Wojciech podporządkował się decyzji tak Watykanu, jak i biskupa, czego konsekwencją jest nie tyle samo mianowanie go kapelanem, ale – jak podają media – fakt, iż nominację przyjął, a ponadto został przedstawiony w placówce (oddziale w Józefowie) i przygotowuje się do objęcia tam wszystkich obowiązków kapelana w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii w Zagórzu. Wydaje się, że został bardzo dobrze przyjęty tak przez personel, jak i pacjentów, przełożony szpitala wskazuje na bardzo poważne podejście księdza do nowych obowiązków. 
Bardzo dobrze, że ks. Lemański zrezygnował z ubiegania się o urlop zdrowotny i wrócił do czynnej pracy. Pomimo pewnych cech charakteru – powiedzmy dyskusyjnych – jest to człowiek niewątpliwie zaangażowany i oddany pracy, zatem taki, który Kościołowi i wierzącym jest potrzebny w pracy „na froncie”, a nie jako rekonwalescent – mimo niewątpliwie dużej ilości przeżyć i tego, że w mojej ocenie biskup nie jest w stosunku do niego w porządku. Ale mniejsza o to. 
Osobna sprawa to cyrk, jaki ów biskup urządził wokół otwarcia kościoła w parafii jasienickiej. 
Ja cały czas się zastanawiałem czy zamykanie tego kościoła (tj. karanie ludzi za Lemańskiego) miało jakikolwiek sens. Co więcej, fakt, iż karę zniesiono dopiero po przyjęciu przez w/w nominacji do nowej funkcji w diecezji, potwierdza właśnie, że tu nie tyle chodziło o jakiekolwiek dobro Kościoła (czy kościoła) i zapobiegnięcie profanacji – a zmuszeniu do zamknięcia się ludzi, którzy Lemańskiego w parafii popierali, a przy okazji zrobieniu pięknego prezentu z okazji Zmartwychwstania wszystkim parafianom, którym przez pół roku kazano biegać do sąsiedniego kościoła. Nie wnikam, czy w pełni słusznie, czy nie – mając na uwadze treść i ton wypowiedzi kurii, szczególnie za poprzedniego kanclerza, raczej co najmniej częściowo i Lemański i jego zwolennicy rację mieli, choć nie w pełni. Dla mnie – ewidentnie gest w stylu: jak wy mi tak, to ja wam… Komu jak komu, biskupowi nie przystoi, nijak. 
Na szczęście, nie tylko ja uważałem ze nie miało żadnego sensu. A teraz abp Hoser zrobił z tego otwarcia szopkę jak słynne „Otwarcie hipermarketu” z kabaretu Ani Mru Mru… Nie mogę w tej chwili znaleźć – może zapobiegliwie usunięto – ale na stronie diecezji warszawsko-praskiej opublikowano, uwaga, dla prasy i mediów (!) specjalny poradnik i opis tego, jak owo otwarcie ma wyglądać, gdzie w danym momencie jest przewidziane miejsce dla dziennikarzy czy to w kościele, czy poza nim, i co zrobić aby móc nagrywać uroczystość czy robić fotki. No jeśli to nie świadczy o działaniu pod publiczkę, dla pokazania „moje na wierzchu” – to nie wiem, o czym to miało świadczyć. Dla mnie totalna pomyłka. Ale jak mówią niektórzy: będzie można świętować rocznicę otwarcia…
Myślę, że wina w całej sytuacji jest po środku – przy czym jednoznacznie trzeba powiedzieć, że od biskupa można wymagać więcej, a ten w mojej ocenie bardzo aktywnie przyczynił się do całej sytuacji, jej rozwoju i tego, że problem trwał tak długo. Wina jest także ludzi, którzy bezkrytycznie popierali ks. Lemańskiego i powodowali zamieszanie na nabożeńśtwach, czego nie pochwalam bynajmniej. Ale tez abp Hosera i kurii, w których działaniu dobrej woli nie widzę (szczególnie żenada w wykonaniu ex kanclerza ks. Wojciecha Lipki, który śmiał się ludziom w twarz). 
Robienie teraz spektaklu z instrukcjami dla mediów, kto gdzie ma stać w czasie uroczystości (czytaj: pod publiczkę) uważam za co najmniej nie na miejscu. Ks. Lemański wreszcie odpuścił, zostaje kapelanem, powinno się po prostu skończyć cyrk z zamkniętym kościołem – a nie robić kolejny z jego otwieraniem. Słowo „przepraszam” to dowód dojrzałości i umiejętności przyznania się do winy – a ta wina po stronie kurii i biskupa była, więc słowo było by jak najbardziej na miejscu; nie tyle wobec Lemańskiego, co jego parafian z Jasienicy. A jednak nie padło. 
Tu nie ma czego świętować. A mam wrażenie ze biskup – po co? na co? – chciał pokazać „moje na wierzchu”. Zupełnie niepotrzebnie. Ostatnie co tej parafii jest potrzebne teraz to rozgłos. Oni potrzebują spokoju.

Wielki Tydzień, wielka wtopa z Jasienicą w tle

Myślałem, miałem nadzieję i liczyłem na to, że o Jasienicy już w mediach nie usłyszymy, tak samo o diecezji warszawsko-praskiej w kontekście sporu na linii Hoser-Lemański. Niestety. 
Od połowy lipca 2013 r. w parafii w Jasienicy obowiązki proboszcza pełni administrator ks. Grzegorz Chojnicki. Ks. Lemański odwołał się od tej decyzji do Watykanu, ale zgodnie z porozumieniem jakie zawarł z abp Hoserem, mógł mieszkać na terenie parafii i sprawować tam funkcje kapłańskie. Był spokój. Cytując Lemańskiego: „Zastępowałem go [administratora parafii] czasem w kancelarii, mogłem spokojnie odprawiać mszę i spowiadać. Jednocześnie mieszkałem i nadal mieszkam u zaprzyjaźnionego ks. Jana w Tłuszczu”. Wydawało by się – problem zażegnany, ku uldze chyba wszystkich. 
Sprawa się rypła w sobotę przed Niedzielą Palmową, niecały tydzień temu. W trakcie rekolekcji ks. Lemański spowiadał w Jasienicy, po czym od administratora parafii otrzymał kopertę – z treścią której zapoznał się dopiero po powrocie do Tłuszcza. Dekret, z którego wynika, że ma on zakaz sprawowania funkcji kapłańskich w Jasienicy. W Niedzielę Palmową nie został dopuszczony do koncelebry w Jasienicy i usłyszał, że ma opuścić kościół – zamiast czego usiadł w pierwszej ławce z wiernymi. Grupa wiernych, widząc to, postanowiła wyjść z kościoła – w czym Lemański próbował im przeszkodzić, prosząc o spokój, choć nie obyło się bez pokrzykiwań wiernych. 
Jak twierdzi rzecznik diecezji warszawsko-praskiej Mateusz Dzieduszycki – wierni zablokowali także wyjście z kościoła. Twierdził on, iż dekret biskupa stanowić miał doprecyzowanie dekretu watykańskiej Kongregacji ds. Duchowieństwa z zeszłego roku. Pytanie jednak – z jakiego powodu biskup wykonuje taki manewr, kiedy konflikt ucichł i sprawa wreszcie wydaje się zamknięta, i to tyle czasu później? 
Rzecznik diecezji twierdzi: „chociażby to, co się stało wczoraj w parafii, świadczy o tym, że w obecności ks. Wojciecha sprawy w Jasienicy nie idą w dobrą stronę”. A jakie dokładnie sprawy i co innego niepokojącego wydarzyło się od pamiętnego sporu w Jasienicy? Według mojej wiedzy – nic, dopóki abp. Hoser nie wystosował wspomnianego wyżej dekretu, czyli spokój był od lipca 2013 r. do kwietnia 2014 r. A jednak: „Zabranie głosu, poprzez zastawienie ławkami wejścia do kościoła i nie wpuszczanie na mszę świętą innych wiernych, pan uznaje za zachowanie właściwe?”. No tak, ale czy to Lemański to zrobił? To reakcja ludzi – spontaniczna – na to, co go spotkało, w tej sytuacji ewidentnie niewłaściwie i błędnie, bo nie zrobił zupełnie nic od czasu medialnego sporu, co faktycznie czyniło by zasadnym podejmowanie jakichkolwiek kroków przez biskupa celem jego dyscyplinowania. Rzecznik uważa jednak inaczej: „W ciągu tych ostatnich miesięcy kuria przyglądała się sytuacji i stwierdziła, że nie zmierza ona w dobrą stronę i potrzebne jest kolejne pismo zobowiązujące ks. Lemańskiego do dostosowania się do tego grudniowego dekretu”. Ładnie brzmi – ale nic z tego nie wynika. Co „szło w złą stronę”? To jest frazes, pustosłowie i gołosłowie. Niestety, kolejny raz – bo poprzednim razem było podobnie. A z drugiej strony – jeśli przyjąć, że coś się w Jasienicy miało w tym okresie od lipca zeszłego roku dziać – dlaczego ten dekret nie został wydany wcześniej, skoro abp Hoser utrzymuje, że obecność ks. Wojciecha wprowadza konflikty? 

Żeby było jasne – nie uważam, aby prawidłową i godną pochwały była postawa, która posłuszeństwo kapłana biskupowi rozumie jako to, że posłucham, jak wyczerpię środki odwoławcze – bo tu nie o to chodzi. Ale naprawdę, im dłużej na całość sytuacji patrzę – a tym bardziej na niezrozumiały dekret przykręcającego śrubę biskupa, wydany blisko rok czasu, kiedy nic się nie działo (o co jestem spokojny – sprawa jest medialnie na tyle lotna, że z pewnością w sytuacji afery usłyszelibyśmy o tym w mediach).  
Stało się, jak się stało – ucierpieli na tym ludzie, doszło do jakiejś zupełnie niezrozumiałej dla mnie reakcji na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. Tego dnia bowiem kuria warszawsko-praska poinformowała o zamknięciu kościoła parafialnego do odwołania „w trosce o bezpieczeństwo wiernych uczestniczących w liturgii oraz w celu uchronienia przed profanacją sakramentów świętych i świątyni”. Wyczytać tam można, iż „Nabożeństwa sprawowane w Niedzielę Palmową były wielokrotnie zakłócane przez nieliczną grupę osób. Wiernym uniemożliwiano uczestnictwo w liturgii” – tzn. że zakłócał je ktoś z poza parafii, ktoś inny niż parafianie. A wydaje mi się, że jest to przysłowiowe odwracanie kota ogonem, bo działali sami parafianie – ich część, która nie godzi się (nic dziwnego) na takie a nie inne traktowanie ich byłego proboszcza. Co ciekawe, wspomniany wyżej rzecznik diecezji wskazał wczoraj, iż zamknięcie kościoła nastąpiło na prośbę… parafian
Których? Jest tu ewidentny konflikt i widoczny podział w parafii. Biskup bierze więc ludzi na przeczekanie, siłą. Pytanie tylko, czy ma ku temu prawo? Oczywiście – do niepokojów doszło, i to w toku liturgii, pytanie jednak: z jakiego powodu? Sprawa dotyczy ks. Lemańskiego, ale czy w tej sytuacji nie ma on – i ci, którzy zaprotestowali – racji, że właściwie z niczego, bez jakiegokolwiek konkretnego zarzutu ani wskazania przewinienia, nagle zostaje on ponownie ukarany, co niezręcznie maskuje się twierdzeniem o „precyzowaniu” dekretu z Watykanu? 
Żeby było ciekawiej – także sam biskup Hoser przyznaje, że jest świadomy rozłamu wśród wiernych. Szkoda, że równocześnie nie raczy zauważyć, że w sposób jednoznaczny sam go obecnie wywołał – swoją bezzasadną decyzją, która (w pełni dla mnie zrozumiale) wywołuje łatwe do przewidzenia skutki, sam zaś prowodyr sytuacji bardzo niezręcznie próbuje zwalić winę na Lemańskiego. 
Trafnie ks. Kazimierz Sowa stwierdził na swoim blogu, że czas i forma, styl i metody tych działań (diecezji) mają się nijak do Ewangelii. Kolejne strzelanie sobie w stopę – podobnie jak było ze słynnym już i na szczęście byłym rzecznikiem diecezji prałatem Lipką. Wiernym zafundowano bieganie do kościołów okolicznych parafii, a w Polskę i świat idzie kolejny „budujący” obrazek: „zamknęli kościół bo ludzie powiedzieli co myślą, że kara spotyka księdza, który ma odwagę mówić o wielu trudnych i bolesnych a czasem skandalicznych zdarzeniach w życiu Kościoła a w tej samej diecezji toleruje się duchownych mających na sumieniu (a często w orzeczeniu prawomocnego wyroku) poważniejsze uchybienia i grzechy”. I ostatni cytat z ks. Sowy: „Sprawa konfliktu ks. Lemańskiego z jego biskupem i władzami diecezji warszawsko – praskiej od początku wygląda na kliniczny wręcz przykład, że zawsze może być gorzej i zawsze można zdobyć się na kolejne słowa i czyny, które nie mają nic wspólnego ani z poczuciem sprawiedliwości ani z troską o dobro wiernych. Błędy popełniają obie strony, ale kolejne komunikaty kurii są niezrozumiałą demonstracją urzędowej siły i władzy”. Niestety, bardzo trafnie. 
Ks. Lemański jest uparty – ale nie da się ukryć, że w jego sytuacji chyba postąpiłbym podobnie, bo nie rozumiem tych konkretnych działań biskupa, czemu robi to co robi, z jakiego faktycznie powodu, i akurat teraz. On pewnie też ich nie rozumie – skoro z dekretu nic konkretnego nie wynika, a także rzecznik diecezji nie potrafi (nie chce?) powiedzieć, o co dokładnie chodzi, na czym polegają rzekome dalsze (po lipcu 2013 r.) przewinienia Lemańskiego, które uzasadniałyby działanie Hosera. Przede wszystkim zaś nie rozumiem lekkomyślności i braku wyobraźni abp Hosera – dlaczego pasterz, który – jak sądzę – jest też (a przynajmniej powinien być) ojcem dla księży i wiernych swojej diecezji – nie potrafi przewidzieć tego, co mogą wywołać jego decyzje? On powinien być mądrzejszy z tych dwojga. A wykonał swój ruch w przededniu Niedzieli Palmowej – ostatni prosta Wielkiego Postu, otwieranie serc na przebaczenie, pojednanie (z Bogiem i między sobą), refleksję i pokutę. Albo ja źle widzę – albo tu jest działanie, które w sposób oczywisty musiało wywołać efekt dokładnie odwrotny. 
Konkluzja? Pięknie to ujął Błażej Strzelczyk: „W czasie, gdy papież obmywa nogi chłopakom w poprawczakach i mówi, że nie ma w Kościele miejsca dla przeciętnych księży, to my, tu nad Wisłą, nie możemy sobie wyobrazić, żeby biskup obmył stopy księdzu ze swojej diecezji, a później ten ksiądz obmył nogi swojemu biskupowi. Bo przecież o to chodzi w ten Wielki Czwartek. O gest braterstwa i uniżenia. Zamiast tego dostajemy: dekret, rekurs, kanon, komisje, radiowóz przed kościołem i zdezorientowanych parafian w Jasienicy i protest wiernych przed katedrą”. 
I jeszcze jedno piękne i krótkie podsumowanie z cyklu „I had a dream…” – Konrad Sawicki z Więzi.

Przepraszam, ale…

Zupełnie przypadkiem pod koniec jedynkowych Wiadomości usłyszałem, że na TVP Info Krzysztof Ziemiec rozmawiać będzie z abp. Henrykiem Hoserem SAC czyli ordynariuszem warszawsko-praskim o całej sytuacji dotyczącej sprawy byłego już proboszcza z Tarchomina, skazanego nieprawomocnie za przestępstwo seksualne, który (mimo pół roku od tego faktu) do 26 września br., tj. wyemitowania na ten temat programu w TVN, nadal pełnił funkcję proboszcza tejże parafii. Niestety, nigdzie nie widzę pliku wideo z tej rozmowy – nie mogę więc podlinkować do poczytania. A rozmowa bardzo ciekawa choćby z uwagi na osobę prowadzącą – red. Ziemca – nie tylko deklarującego się, ale niewątpliwie będącego człowiekiem wierzącym, zatem gwarantem zachowania w niej pewnego poziomu. 
Powiem tak – mam mieszane uczucia. Tchnęło tu pewną nadzieją i refleksją, ale jakby nie do końca. 
Zaczęło się bardzo obiecująco – biskup zacytował ewangelię Marka: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9, 42). Dalej, niestety, już gorzej. Abp Hoser mówił m.in. „Nie zrobiłem nic, by opóźnić procedurę dochodzeniowo-karną w tej sprawie” – wybacz, ale to zasługa nie jest, bowiem samo utrudnianie postępowania karnego jest karalne, więc trudno cieszyć się tylko z tego, że biskup był tak miły nie przeszkadzać policji i śledczym; jeszcze by tego brakowało, aby utrudniał… W dużym skrócie – całokształt wypowiedzi – tym bardziej z ust biskupa, zatem ojca diecezji i największego w niej autorytetu (rozmowa akurat z nim z pewnością była posunięciem absolutnie celowym – pytanie, czy z własnej inicjatywy, czy też np. nuncjusz w sposób jednoznaczny kazał się pokajać?) – miała chyba wywołać u odbiorców przekonanie, iż diecezja właściwie to zrobiła wszystko, co mogła, zgodnie z procedurami – więc o co chodzi. Tymczasem jak już pisałem o wypowiedzi ks. Wojciecha Lipki (poprzedni tekst) – także tutaj trudno nie stwierdzić oczywistych rozbieżności pomiędzy słowami i czynami papieża Franciszka (jeszcze przed sprawą w sądzie, a co dopiero wyrokiem, przeniósł do stanu świeckiego peruwiańskiego biskupa oskarżonego o molestowanie, nie ucieka od tematu i wskazuje na konieczność zdecydowanych działań w przypadku oskarżeń wobec duchownych) oraz słowami bp. Wojciecha Polaka z ostatniej konferencji z jednej strony, a słowami i dość dziwnymi tłumaczeniami a to ks. Lipki poprzednio, a to abp. Hosera dzisiaj. Także pomimo tego, że biskup warszawsko-praski – jak powiedział – solidaryzuje się z wypowiedzią bp. Polaka, nie ks. Lipki, podczas piątkowej konferencji (co nie znajduje odzwierciedlenia w całości dzisiejszej jego rozmowy z Ziemcem). 
Red. Ziemiec trafnie zadał pytanie – czemu słowa przepraszam w ogóle nie umieszczono w dzisiejszym oświadczeniu kurii warszawsko-praskiej? Sądząc po tonie tego dokumentu – jest tam, w mojej ocenie, dorobiona ideologia do tego, co już zaszło, do niefortunnych (co najmniej) wypowiedzi i oczywistego braku decyzji, które winny były zapaść co do księdza z Tarchomina jeśli nie w marcu br., to już w 2011 r.; próba udowodnienia, że diecezja postępowała zgodnie z wytycznymi odpowiedniej w tym zakresie instrukcji, zatem wszelki medialny szum jest zbędny. Pominę fakt, że oświadczenie podpisała „kuria” – brak cywilnej odwagi podpisania się pod tym dokumentem przez kogokolwiek z imienia i nazwiska? Pojawia się tam sformułowanie o niemożności stosowania kar kanonicznych przed ustaleniem winy – świetnie, tylko nikt w tym zakresie nie podnosi zarzutu. Chodzi o to, że nie zrobiono z księdzem nic, pomimo wiedzy o podejrzeniach w stosunku do niego od kwietnia 2011 r. (dokładnie 2,5 roku!). 
Co więcej – istotne – sam abp. Hoser w dzisiejszej rozmowie, na pytanie dziennikarza, odpowiedział, iż w jego ocenie w tej konkretnej sprawie zarzuty są mocno udokumentowane (w przeciwieństwie, jak podał, do przypadku z diecezji, kiedy nie potwierdzono zarzutów w materii nadużyć seksualnych ze strony innego duchownego). Czemu więc zabrakło działania? 
Padły także następujące słowa biskupa: „Usuwanie z urzędu w tej fazie procesowej jest środkiem zapobiegawczym. Przełożony jest zobowiązany by ocenić, czy osoba jest zagrożeniem dla otoczenia. Sąd nie zakazał mu kontaktu z dziećmi i młodzieżą nie zastosował aresztowania. Nasza analiza wykazała, że nie mamy do czynienia przypadkiem recydywy”. Chyba miało być mądrze, wyszło że mówiący te słowa nie bardzo zna się na materii, jaką poruszył. Chodziło z pewnością o art. 41a kodeksu karnego – zakaz m.in. kontaktów z małoletnimi – który jest środkiem karnym, zatem dodatkową dolegliwością stosowaną obok kary, lub w pewnych okolicznościach zamiast niej. Skoro kara – to orzekana wyrokiem sądowym, zatem na zakończenie postępowania. Dalej, skoro wyrok nieprawomocny i postępowanie przed sądem karnym trwa – to może się kara zmienić (nie wiadomo – nie znamy treści wyroku sądu I instancji – w jakim zakresie wniesiono apelację). Z kolei instytucja tymczasowego aresztowania w tego rodzaju sytuacji raczej nie miała by sensu – nic więc dziwnego, że nie zastosowano go. Arcybiskup powiedział o środku zapobiegawczym – czyli w jego ocenie należało by delikwenta usunąć z parafii tylko, gdyby jednoznacznie (w jaki sposób i kto miał by to weryfikować, sprawdzić?) wyglądał na takiego – za przeproszeniem – który będzie dalej molestował i był w ten sposób zagrożeniem dla otoczenia? Brak recydywy to argument? Raczej zasłona. Czy biskup powinien sam z siebie – nie czekając na media (tym razem zajęło pół roku od wyroku sądu, zanim dokopały się do sprawy) – zareagować i odsunąć księdza z parafii, czy uznać: molestował raz, obiecał że się poprawi i nie będzie, więc niech dalej robi swoje, skoro nie jest recydywistą? Oczywiście – każda sytuacja jest inna – ale czy odpowiedź nie wydaje się oczywista? 
Ale nawet – pomijając to – co stało na przeszkodzie, poza pewnym wyczuciem, poczuciem odpowiedzialności i owszem, jakąś odwagą, aby z uwagi na same podejrzenia odsunąć księdza od pracy w parafii? O to chodzi, tu jest problem – co red. Ziemiec wyraźnie zaznaczał, formułując kilkakrotnie pytania – bo nie o ocenę pracy sądu czy policji chodzi w całej sprawie, ale o bierność diecezji i zachowanie, jakby się nic nie stało. Tu nie chodzi o to, co nakazuje najmądrzejsza nawet instrukcja (albo inaczej: wprost nie nakazuje wyrzucić z parafii, no to nie wyrzuciłem) – która z przyczyn oczywistych nie przewidzi każdej możliwej do zaistnienia sytuacji – ale o roztropność i działanie wtedy, kiedy jest to potrzebne. Paradoksalnie – to właśnie jest owo „nie odczytanie sytuacji”, o którym abp. Hoser powie (opiszę poniżej), a jednak nie potrafił go odnieść do całej sytuacji, a tylko do postawy jednej osoby. Powiedział też, że „traktowanie takich przypadków [przestępstw seksualnych] wymaga zdecydowanej postawy” – więc skoro to tak dobrze wie, czemu postąpił dokładnie odwrotnie, unikając podjęcia odpowiednich kroków?
Tej wypowiedzi w ogóle nie rozumiem: „parafianie z Tarchomina nic nie wiedzieli o tych sprawach. Czy przez pół roku stało się coś, co spowodowało szkodę?”. Oczywiście – sam czyn. No bo czy uniknięciem szkody miało by niby być to, aby sprawę zamieść pod dywan i uniknąć tego, co się stało (tj. zainteresowania mediów)? Teoretycznie zdarzenie upublicznione wywołało zgorszenie wśród ludzi – czy jednak oznacza to, że nie powinno być ujawnione, tzn. ksiądz powinien nadal jakby nigdy nic pracować w parafii? Myślę, że sytuacja była by o wiele prostsza, uniknięto by jakichkolwiek wątpliwości co do działań i intencji diecezji w prosty sposób: oświadczenie o zarzutach wobec księdza jako uzasadnienie odwołania z parafii, odczytane w parafii i opublikowane na www diecezji. Od razu, nie po rozdmuchaniu sprawy w mediach. Tak samo jak bp Piotr Jarecki mógł udawać, że to nie on pod wpływem alkoholu rozjechał latarnię w Warszawie – a przyznał się sam do wszystkiego, wyraził skruchę, przeprosił. Można postąpić uczciwie, transparentnie? Można. Trzeba chcieć.  
Tak, padło słowo „przepraszam”. A dokładnie – „Przepraszam, jeżeli sytuacja sprawiała wrażenie, że doszło do próby pomniejszenia, niedostrzeżenia powagi przestępstwa”. Arcybiskup jakby wyraził też coś na kształt skruchy, że takie słowa nie znalazły się w treści oświadczenia (czyżby redagowanego przez ks. Lipkę?) – i to dobrze rokuje. Dobrze również, że ordynariusz podkreślił, iż badanie tego typu spraw w sposób oczywisty powinno spoczywać na organach świeckich, państwowych, które posiadają ku temu procedury i możliwości, a jednocześnie są niezależne od jednostek kościelnych, zatem nie można zarzucić żadnych nacisków – tu zdecydowanie wypowiedział się trafnie. Tylko pojawia się pytanie – skoro tak, i już jeden sąd (tak, nieprawomocnie, wiem) wydał wyrok skazujący, nie z czapki tylko na podstawie konkretnego postępowania dowodowego, skąd bierność i brak konkretnych decyzji co do tego księdza po fakcie, czyli jakieś pół roku temu? Owszem, sąd II instancji może wyrok zmienić, oczywiście. Czy ktoś wierzy w to, że nagle uniewinni tego księdza? 
Dobrze też, że odbyło się spotkanie z dziekanami poszczególnych dekanatów, że biskup powołał – jak to nazwał – zespół szybkiego reagowania w podobnych sytuacjach. Oby do kolejnych takich nie doszło. Dobrze, że wykorzystując media zaapelował do wszystkich ludzi o czujność i zgłaszanie wszelkich podejrzeń w zakresie zachowań na tle seksualnym osób działających w imieniu Kościoła – wskazując nie tylko na księży, ale też na katechetów. 
I wreszcie, dobrze że jakby w końcu obiektywnie spojrzał na osobę dotychczasowego kanclerza kurii ks. Wojciecha Lipki – co doprowadziło do, spóźnionych acz trafnych wniosków w postaci odwołania go jutro ze stanowiska, co zostało zapowiedziane wprost („Ksiądz Wojciech Lipka przestaje być kanclerzem kurii warszawsko-praskiej”). Pomijając moje stanowisko co do sytuacji ks. Wojciecha Lemańskiego (i roli ks. Lipki w tym, że zakończyła się aferą a nie konsensusem przed jej wybuchem, w czym według moich informacji miał duży udział), jak już pisałem – powinien „polecieć” za samą konferencję prasową z ubiegłego piątku. Stwierdzenie abp. Hosera, iż „spowodował pewne wątpliwości co do decyzji, co do konieczności bardzo jednoznacznego wypowiadania się w sprawach [pedofilii w Kościele]. Nie potrafił odczytać sytuacji (…) Jego rolą była sygnalizacja problemu” to dyplomatyczna gra słowna, jednak przekaz jest jasny. Nie może być tak, że papież i Episkopat mówią jedno, a przy tym samym stole w imieniu jednej z diecezji należącej do tego Episkopatu i podlegającej w ramach Kościoła temu papieżowi ktoś kiwa głową, po czym mówi de facto coś zupełnie innego – przy tym w materii tak oczywistej jeśli chodzi o stanowisko czy to KEP, czy papieża, a jednocześnie wymagającej delikatności i wyczucia. A ks. Lipka tak się zapędził w tym sygnalizowaniu, że przekaz zabrzmiał mniej więcej: co wam do tego, zajmijcie się sobą, nasza sprawa. Dobrze, że post factum ktoś zauważył, że coś w takiej postawie nie gra. 
Komentarz na bieżąco do rozmowy, z jednego z portali społecznościowych: „Biedny Ziemiec – tak bardzo stara się nie dopuścić do kompromitowania się przez abp. H. I tak bardzo rozmówca nie daje mu szansy”. Niestety, dość trafny – oglądałem całość rozmowy, nie da się ukryć, że pan Krzysztof miał coraz większe oczy i nie bez powodu pewne pytania powtarzał, licząc na bardziej konkretne (sensowne?) odpowiedzi – niestety, bezskutecznie. 
I jeszcze taka ciekawostka. TVP zaprosiła abp. Hosera jako biskupa miejsca, dając szansę na wyjaśnienie sytuacji, jasne stanowisko – i nie do końca wyszło… nie z winy stacji, co tego, co mówił rozmówca Ziemca. Z kolei TVN praktycznie w tym samym czasie pokazał rozmowę Moniki Olejnik z bp. Grzegorzem Rysiem z Krakowa – fakt, na temat w dużej mierze inny, bo kwestii zarobków duchownych – który chyba przyjął lepszą strategię, mówiąc, że łatwo jest pokazać rzeczy patologiczne w Kościele, ale jak dzieje się coś dobrego, to nikt o tym nie mówi. Nie brnął w sytuację, nie oceniał sprawy warszawsko-praskiej (choć stwierdził, że w Krakowie w jakiejkolwiek sytuacji podejrzeń w tej materii w stosunku do księdza odsuwa się go od wszystkich obowiązków) – bo tutaj, nie ukrywając, w tej sprawie na podstawie tego, co zrobiono (a raczej czego nie zrobiono) można było tylko polec. 

Po prostu lip(k)a

Wstyd? Zażenowanie? Złość na traktowanie ludzi w sposób niepoważny? 
Sam nie wiem, jak opisać emocje po wysłuchaniu tego, co bardzo żmudnie skonstruował a następnie z – niestety moim zdaniem głupawym – uśmiechem recytował, a media transmitowały, ks. Wojciech Lipka. Pal sześć, gdyby był on w nomenklaturze kościelnej „byle kim”. Bo tak się złożyło, że zapytano go i wypowiadał się jako kanclerz kurii diecezji warszawsko-praskiej. 
W skrócie – rozbiło się o to, że wiadomość o tym, że ksiądz Grzegorz K. (do niedawna proboszcz parafii Tarchomin w Warszawie) mógł dopuścić się molestowania seksualnego, dotarła do kurii 01 kwietnia 2011 r. W tym samym czasie sprawę do prokuratury zgłosił psycholog Marek Sułkowski, który prowadził terapię jednego z wykorzystywanych seksualnie ministrantów. I sedno – w stosunku do owego księdza władze diecezjalne po prostu palcem nie kiwnęły przez przeszło 2 lata, tj. do dnia 26 września 2013 r., kiedy odwołano go z parafii. Odwołano z powodu wyroku? Nie, ponieważ ten – tak, nadal nieprawomocny – zapadł… w marcu 2013 r. W  marcu br. ks. Grzegorz K. został skazany przez Sąd Rejonowy w Otwocku pod Warszawą na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata za molestowanie ministranta. Odwołano go z powodu materiału, wyemitowanego w dniu odwołania na TVN w programie „Czarno na białym”. 
Nie o to jednak się rozbija problem – sąd ustalił swoje, jest wyrok skazujący, choć nieprawomocny. Chodzi o skandaliczną po prostu wypowiedź kanclerza kurii, jaką uraczył wszystkich podczas konferencji prasowej (link powyżej), która pokazuje absolutne lekceważenie władz duchownych diecezji warszawsko-praskiej w stosunku do przyjętych zasad działania struktur Kościoła w tego typu przypadkach. Opowiadanie o wyjaśnianiu sprawy „własnymi kanałami” to po prostu wodolejstwo, pic na wodę – z jasnym przekazem: wara, nie wasz (świeckich) problem. 
Przede wszystkim – ów ksiądz Lipka sprawiał wrażenie, w mojej ocenie, rozbawionego sytuacją – co samo w sobie jest nie na miejscu. Dalej, pozwalał sobie na stwierdzenia (cytaty), że „czekaliśmy na rozwój wydarzeń” albo „zarzuty okazały się bez pokrycia i nie zostały udowodnione”. No to, przepraszam, czy tam nie umieją czytać? Procedury kościelne jasno mówią – oczywiście, pozostawiając „roztropność i rozeznanie” biskupowi diecezjalnemu (co na tej samej konferencji podkreślał, siedzący obok Lipki, sekretarz KEP bp Wojciech Polak – który równocześnie wskazywał, iż decyzje powinny zapadać jak najszybciej) – winno się księdza zawiesić w czynnościach (powtórzył to co najmniej 2 razy), a nade wszystko odsunąć od pracy z dziećmi. Kolejna wtopa – ów ksiądz nadal zajmował się ministrantami (zarzuty dotyczyły zachowania w stosunku do bezpośrednio osób z ich grona!). Co więcej – zarzuty dotyczyły także molestowania, a poza tym wybronił się z zarzutów rozpijania (załapał się na przedawnienie), z tytułu których miałby osobny proces. Tym bardziej, że z kościelnej instrukcji wprost wynika – zawieszenie nie stanowi rozstrzygnięcia o winie księdza. 
Jak można poza tym stwierdzić, że zarzuty okazały się być bez pokrycia – skoro sąd wydał wyrok skazujący? Przykro mi, ja takie słowa odbieram, jakby wypowiadający je (w imieniu biskupa) miał słuchaczy i pytających za idiotów. Prawomocność to jedno, ale sąd wydał rozstrzygnięcie, konkretne, skazujące. Po prostu ks. Lipka nie potrafił w żaden sposób wyjaśnić, dlaczego diecezja zareagowała tak, jak zareagowała – czyli wcale – i z jakiego powodu lekceważono choćby informacje wprost zgłosił tam psycholog który prowadził terapię jednego z wykorzystywanych seksualnie ministrantów. 
I wreszcie – fantastyczne sformułowanie kanclerza, że to „czyny dawne”. Domyślam się, że definicji legalnej tego pojęcia się nie znajdzie w żadnym dokumencie – ale czy za takie należy uznać wydarzenia z 2001 r. w tego rodzaju sprawie? No chyba nie. Porażka na całej linii – wizerunkowo (przede wszystkim, co wali w cały Kościół), z ludzkiego punktu widzenia, a także logicznie i merytorycznie. 
Przykre to było, bowiem wypowiedzi bp. Polaka i ks. Lipki były ze sobą po prostu sprzeczne. Panowie siedzieli przy tym samym stole, wydawało by się że reprezentowali ten sam Kościół (tylko na innym poziomie jego struktury w RP), przy czym bp. Polak mówił, jak powinno się postępować (i bardzo mocno, co było widać, starał się uniknąć jednoznacznie negatywnej oceny działania kurii praskiej), a ks. Lipka wykrętnie odpowiadał na pytania, rysując obraz, jak to diecezja praska – mając wytyczne w poważaniu – „zrobiła po swojemu”, zupełnie odwrotnie: nie robiąc nic, dopóki media nie nagłośniły sprawy. 
Jak widać, sytuacja spowodowała wzburzenie w każdym chyba środowisku związanym z kościołem. 
Kuria warszawsko-praska jest w sytuacji, która wymaga głębokiej reformy. Jeśli kanclerz kurii mówi publicznie do dziennikarzy – to nie wasza sprawa, kiedy zadają pytania o pedofilię, to dla mnie jest to wystarczający powód do odwołania tego kanclerza, bo kompromituje Kościół (Marcin Przeciszewski – szef KAI). Ta konferencja nt pedofilii pokazala tylko tyle, ze w co najmniej jednej diecezji (i zeby na tym sie skonczylo) mamy ludzi, ktorzy dzialaja tak jak mafia: bronmy swoich za wszelka cene, nawet kosztem calej wspolnoty, ze nie powiem o ofiarach. Podtrzymuje co wczesniej napisalem: jesli ks. Lipka dalej bedzie kanclerzem to znaczy,ze chroni go biskup a to w konsekwencji znaczy, ze biskup tez nie kontorluje tego co sie dzieje w jego diecezji, wiec powinien dla jej dobra podac sie do dymisji (pisownia oryginalna – ks. Kazimierz Sowa, wypowiedź na profilu społecznościowym). Jestem ojcem i chcę mieć pewność, że jeśli do biskupa zgłosi się psycholog z informacją tego typu, to ksiądz zostanie zawieszony, a sprawa będzie wyjaśniona, a nie kurialista będzie mi opowiadał, że wyrok był nieprawomocny, a w ogóle to sprawa jest przestarzała. Jeśli tego się nie robi, to naraża się na szwank nie tylko wizerunek, ale przede wszystkim zaufanie (Tomasz Terlikowski, wypowiedź na profilu społecznościowym). 
Ostre słowa, ale i materia delikatna. Po sprawie ks. Wojciecha Lemańskiego (w której z niejednego źródła można było dowiedzieć się, że dużo przyłożył rękę do jej finału w postaci wywalenia ks. Lemańskiego z parafii właśnie kanclerz Lipka) i tej sytuacji trudno nie odnieść, graniczącego z pewnością, wrażenia, że w diecezji warszawsko-praskiej po prostu nikt nie panuje nad sytuacją. Z czego wniosek powinien być co najmniej jeden – trzeba zrobić porządki, zaczynając od kurii i kanclerza jako pierwszego (za ton tej wypowiedzi medialnej i fakt, że nic nie zrobił, wiedząc o sprawie minimum 2 lata). Pytanie, czy odnośne władze kościelne nie powinny zastanowić się nad czymś jeszcze: czy powierzanie diecezji – niewątpliwie zasłużonemu – biskupowi, który jako ksiądz zakonny 21 lat spędził w Rwandzie, po czym miał specjalnie skrojony pod siebie stołek w Watykanie, było posunięciem słusznym, czy też należało by ten stan zmienić. 
Dla porównania z tym całym cyrkiem – świeża (05 lipca 2013 r.) decyzja papieża Franciszka: peruwiański biskup Gabino Miranda Melgarejo z diecezji Ayacucho wydalony ze stanu duchownego. Nie po procesie świeckim, karnym – informację upublicznił przewodniczący peruwiańskiego episkopatu pod wpływem rozpoczęcia (!) postępowania karnego z zarzutami dotyczącymi nadużyć seksualnych, w tym pedofilskich. Franciszek nie czekał na wyrok, nie czekał na rozprawę – działał, a nie udawał. Za to dzięki pozorowanym działaniom kanclerza Lipki zaistniała nie tyle lipka – ale po prostu bardzo duża lipa, szkodząca (nie tylko wizerunkowo) Kościołowi w Polsce. 

Kuria musiała mieć ostatnie słowo

Przyznaję się bez bicia. Nie chciałem już o tym pisać, bo cała sprawa i happy end mnie ucieszył sam w sobie. Jednak późniejsze wydarzenia zmobilizowały mnie, żeby jednak pewne rzeczy nazwać po imieniu. 
W środę 17 lipca ks. Lemański napisał na swoim blogu, że podporządkuje się decyzji biskupa ordynariusz, i opuści jasienicką parafię – uczynił to w niedzielę 21 lipca, kiedy parafię przejął mianowany administrator. Napisał o rozbudzonych emocjach, które mogą szkodzić wszystkim, i że przeprasza za ewentualne zgorszenie. Mnie to bardzo ucieszyło – pokazał, że jest mądrzejszy, że rozumie słowo posłuszeństwa i pokory, a nie za wszelką cenę postawienia swojego zdania na górze. Chyba z dzień wcześniej wyjaśnił także publicznie, iż błędnie zinterpretował zapis Kodeksu Prawa Kanonicznego w zakresie skutku odwołania administracyjnego (które jego dotknęło) a skutku odwołania karnego – zatem sam fakt wniesienia odwołania nie wstrzymuje wykonania decyzji co do jego osoby. 
Uważam, że bardzo piękne słowa padły w ramach homilii, jaką ks. Wojciech wygłosił w Jasienicy dzień wcześniej, 16 lipca: 

Wczoraj wypchnęliście samochód, jutro może się zdarzyć, że nie wypchniecie, ale przewrócicie i zrobicie komuś krzywdę. Bardzo was proszę, wyciszcie emocje. (…) Jutro spotykamy się na mszy o 7 rano i mam nadzieję, że wy swoją postawą pokażecie, że ja mogę za was ręczyć. Że mogę ręczyć za wasze zachowanie wobec innych. Wy tu nie jesteście dla mnie, tylko dla Kościoła. (…) Tu jest miejsce dla wszystkich. Jak będzie miejsce dla wszystkich, to będzie również miejsce dla mnie. Pamiętajcie o tym. Jeśli zrobicie atmosferę, że tu są jasienickie zakapiory, które tak się przywiązały do Lemańskiego, że żadnego innego ani słuchać nie będą, ani się u niego spowiadać nie będą, ani nie będą go wspierać w utrzymaniu tej świątyni, to zrobicie największą krzywdę i sobie, i mnie, i całemu Kościołowi. Przyjmijcie w ciszy błogosławieństwo, zaśpiewajcie pieśń i idźcie do domu. I nie występujcie. Już nie ma potrzeby występować, już was znają nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Jeśli macie w mojej sprawie coś do powiedzenia, to niech to będzie różaniec. 

Tymi słowami zakończył homilię. Te słowa dowodzą, że przemyślał to, co robił, jak postępował. Oczywiście, mógł dalej zwracać uwagę na całą sytuację w mediach, co było przez nie umiejętnie wykorzystywane (szczególnie te niskich lotów) – czy to jednak było by dobre, czy dla niego, czy dla parafii, ludzi, czy Kościoła? Najwyraźniej zrozumiał – nie. A jednocześnie w bardzo ciekawy sposób zwrócił uwagę na to, że Kościół ma być miejscem dla wszystkich – i samo to, że komuś, nawet biskupowi się nie podoba, co mówi kto inny, także „jego” ksiądz, nie oznacza od razu słuszności podejmowanych w tym zakresie decyzji.  
Owszem, ks. Lemański – co już pisałem – do łatwych ludzi nie należał, przez co i wśród swoich duchownych kolegów nie cieszył się estymą. Nie musieli – jak mówią, Jezus nie kazał wszystkich lubić, tylko kochać. Tylko czemu z tej całej historii – poza ks. Wojciechem na pierwszym planie – wyłania się bardzo przykry obrazek realiów polskiego Kościoła hierarchicznego w złym tego słowa znaczeniu?
Wypowiedzi z wielu stron było sporo, i nie sposób nie uznać, że ks. Lemański traktowany był jako wróg. Bo wyczulony na kwestie judaizmu, bo nie znosił jak z tego dowcipkowano – i miał prawo tak podejść do sprawy, bo troszczył się o relacje polsko-judaistyczne, m.in. był jednym z trzech księży na pogrzebie Ireny Sendlerowej, która czy dla Polaka czy dla Żyda była bohaterką i zasługiwała na oddanie jej hołdu; więc czemu choćby żadnego biskupa nie widzieli na tym pogrzebie? Nie na rękę było na pewno to, że jest społecznikiem – na jego tle księża ograniczający się do minimum (konfesjonał + msza) wypadają po prostu słabo, co powinno nie tyle powodować niechęć pod adresem ks. Lemańskiego, co motywować do wzniesienia się ponad to minimum. Po potrafił przyciągać ludzi, bo wiele robił, bo dbał nie o swoje, ale innych potrzeby – jak wyżej, mało popularne niestety wśród księży (widzę na własnym podwórku). 
Tak, abp Hoser miał pełne prawo tak postąpić, jak postąpił – tylko po co? Nijak mi to pasuje do tego, co Pismo Święte mówi o wyrozumiałości, o przymiotach jakimi ma się cechować w stosunku do swoich dzieci ojciec, którym na skalę diecezjalną biskup jest z pewnością. Ot, choćby przypowieść o synu marnotrawnym tak zwana, a tak naprawdę o miłosiernym ojcu. Widać podobieństwa? Nie. I tu jest właśnie problem. Ten dekret, nie mogę się oprzeć wrażeniu, to po prostu zmęczenie materiału i chęć załatwienia problemu przed urlopem. Sprawa zamknięta, a jak Watykan uwali (na co realnie szanse chyba dość male), to się będziemy martwić później. Tylko czy w takiej postawie – biskupa Hosera, bo on sygnował dekret – jest cokolwiek z troski o Kościół, parafię, ks. Wojtka czy kogokolwiek poza własnym świętym spokojem? Jak by nie oceniać samego ks. Lemańskiego – ludzie z parafii mają wprost i to słuszne moim zdaniem pretensje, ponieważ niewątpliwie ksiądz wielokrotnie podejmował działania w celu spotkania z biskupem i wyjaśniania spornych kwestii, w tym zapraszając biskupa do Jasienicy – gdzie odzewu albo nie było, albo był w formie żądania zakończenia korespondencji. Przykro mi – dla mnie, żenada. Do kogo miał pisać? Kto powinien pierwszy próbować zakończyć całą sytuację? Tak, odpuścił on – ksiądz zwykły – tylko dla mnie to najlepszy dowód na to, że przegrał w tym sporze tak naprawdę biskup. Bo nikt nie wie, czemu tak naprawdę postąpił jak postąpił (choćby w świetle tekstu Szymona Hołowni, wskazującego na to, że strony miały się porozumieć, miało nie być gwałtownych ruchów i kar – a wyszło dokładnie na odwrót), bo sam dekret jest tak suchy i lakoniczny, że nikt z niego nic nie rozumie, bo nic z niego nie wynika, zero konkretów. 
Każdemu, kto tematem się interesował, polecam tekst Zbigniewa Nosowskiego, opublikowany w TP 29/2013 pod wymownym tytułem „Kalendarium katastrofy”. Tekst godny uwagi przede wszystkim ze względu na autora – przyjaciela i znającego sytuację nie z drugiej ręki, a z autopsji. Autor – zaświadczając jednocześnie, że faktycznie dowiedział się z pierwszej ręki o rozmowie pomiędzy ks. Lemańskim a abp. Hoserem tuż po niej – pisał m.in. o grobie pańskim w ówczesnej parafii niepokornego kapłana w Ługach (pracował tam do 2006 r.), sugerującym przeproszenie za mord w Jedwabnem – zestawiając to równocześnie z, mniej więcej równoległymi ekscesami dzisiaj już nie żyjącego ks. Henryka Jankowskiego w moim rodzinnym Gdańsku. Coroczny uczestnik rocznicowych obchodów mordu w Jedwabnem – znowu niesmak, bo poza ks. Wojtkiem był tam tylko ks. Adam Boniecki MIC. Nie rozumiem tego, jako człowiek – czemu władze kościelne czy po prostu sami księża nie czuli potrzeby wzięcia udziału w takich obchodach? Bo nie muszą? No nie muszą, w końcu nie chrześcijan ani katolików wytłukli. Ale czy nie były one na tyle ważne, aby choćby jeden biskup się pofatygował, po prostu był i był znakiem – Kościół jest tutaj i pamięta, chociaż chodzi o starszych braci w wierze. Wstąpił do Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. 
Jeśli ma być takim pieniaczem – czemu nie był nim wcześniej? Teoretycznie abp Głódź jako ówczesny ordynariusz, w 2006 r. przenosząc ks. Lemańskiego z Ługów do Jasienicy zdegradował go, bowiem z parafii miejskiej z wikarym do pomocy trafił na wieść. Były odwołania? Nie. Bo wtedy chyba nie było żadnego drugiego dna. Kłuło za to na pewno w oczy w Jasienicy i okolicy (dekanacie), że kawał plebanii odstąpił na przedszkole wiejskie – na co, nie wiedzieć czemu, nie wyraził zgody kanclerz kurii; za to powstała świetlica dla dzieci. Jaki był sens pisania przez księży skarg z zarzutem, że ks. Lemański nie uczestniczy w spędach – nie bójmy się tego słowa – nazwanych tam kapłańskimi obiadami, a dodatkowo na spotkaniach najpierw wita się ze świeckimi? Nie musiał, nie jest to obowiązek, mógł mieć ciekawsze i ważniejsze zajęcia – a robił nie mało. No wybaczcie, ale pisanie donosów z takiego powodu to skrajny przejaw jakiejś chorej megalomanii – nie do skrzętnego odnotowania, ale do ustawiania i przywołania do porządku donosiciela. 
W 2009 r. pierwszy problem – wizytacja i zarzut „niedopuszczalnego upodobnienia kościoła do synagogi” – a dokładnie, tak absurdalnie sformułowany wniosek na podstawie tronu Słowa Bożego w kształcie zwojów Tory, gdzie przechowuje się lekcjonarze i ewangeliarz (te książki, z których czyta się czytania mszalne). Paranoja. Co więcej – nie ma żadnego konkretnego zalecenia, pomimo prośby do biskupa o konkretną i weryfikowalną opinię. Kolejna wtopa – wypowiedź na ten temat ze strony kurii padła dopiero w toku już konfliktu, w tych dniach, kiedy podkreślono że biskup (łaskawie?) „nie nakazał usunięcia”. Kolejny zarzut – zniszczenie neogotyckich stalli, które zdekompletowane trafiły do Jasienicy ze składu w innej parafii. Ks. Wojciech wyremontował je i wkomponował w prezbiterium – miejsce przewodniczenia, stolik na paramenty liturgiczne. Ludzie, czy ktoś widzi tu dewastację? Kolejny absurd i dowód na złośliwe czepialstwo. Szukanie dziury w całym. Red. Nosowski posłużył się pojęciem „kościelnego mobbingu” i ma dużo racji, podobieństwo jest. Bardzo ładnie też tę sytuację określił: „Gorliwy duszpasterz mozolnie odczytujący specyfikę swojego powołania zamiast wsparcia przez lata otrzymywał od kurii kolejne ciosy”. Nic dodać, nic ująć – ciosy, jak widać, po prostu w ciemno, żeby walnąć. 
Clue dekretu usuwającego z parafii stanowił zarzut prezentowania nauki niezgodnej z nauką Kościoła – pisałem już o tym, czego nie tylko ja nie potrafię się nigdzie doszukać. Niewątpliwie, w tym gorącym czasie w wypowiedziach ks. Lemańskiego było wiele emocji, czasami niefortunne słowa, nie do końca dobrana argumentacja, uwagi personalne. Przykre jest, że dołożył się do tego wszystkiego dr Tomasz Terlikowski – jak tłumaczył ks. Lemański później Nosowskiemu, cała rozmowa miała być na inny temat, niż została przeprowadzona. Czy to, że wypowiedź medialna nie była przygotowana to odejście od nauki Kościoła, więcej, przesłanka do usunięcia ze stanowiska proboszcza? Jako pretekst – tak. Faktycznie – w żadnym razie. Bo co powiedział ksiądz Wojciech? Że dokument bioetyczny to niezrozumiały bełkot, w którym brakuje zrozumienia dla ludzi nie mogących mieć dzieci o niezrozumiale ostrym języku. I to całe „podważanie nauki katolickiej” – czyli dokładnie co? Nie wiemy, bo sam biskup jako autor nie raczył tego wskazać. Jak zweryfikować więc obiektywnie słuszność decyzji, której po prostu nie uzasadniono? 
Nie mam powodu nie wierzyć ks. Lemańskiemu, że pytania o obrzezanie z ust abp. Hosera nie padły. Bez sensu – zanim wskazał wprost, o co chodziło – przyrównał tę sytuację do dotyczącej pewnego kardynała, co sugerowało podtekst homoseksualny. Ale według mnie mówi szczerze, co red. Nosowski potwierdził co do miejsca i treści rozmowy sprzed lat. Czy złym jest to, że upowszechnił takie zachowanie i wypowiedź biskupa? Nie. Bo obydwoje są dorośli i bez względu na animozje, fochy i brak porozumienia takie chwyty w postaci tego rodzaju pytań świadczących po prostu o braku kultury i szacunku dla adwersarza nigdy nie powinny były między takimi osobami (i żadnymi w ogóle) paść. A skoro padły, a koniec końców doprowadziły do eskalacji tak publicznego konfliktu, gdzie na dodatek ks. Lemański pod każdym względem jest stroną słabszą i przy tym raczej mającą rację co do bezzasadnego usunięcia z parafii – to na własne życzenie tego, kto je wypowiedział, jak najbardziej powinny być, sprawiedliwie ale i stanowczo ocenione. 
W mediach pojawiają się listy poparć a to jednej, a to drugiej strony sporu. Ja tylko odniosę się do jednego – poparcia biskupa przez dziekanów diecezji. Taki sam list został wypuszczony w świat w mojej diecezji, nie tak dawno, w sytuacji dotyczącej naszego podwórka trójmiejskiego. I jedno wiem na pewno – niejednemu z księży, których (absolutnie bez ich wiedzy) podpisano pod tym listem przysłowiowy nóż się otwierał w kieszeni z tego powodu. Niestety. 
Dla mnie w tej sytuacji jeszcze bardziej przykre jest to, że w abp. Hosera różnej maści antyklerykałowie czy Bóg wie kto walić będą tą sprawą w związku z absolutnie wydumanymi i wyssanymi z palca zarzutami dot. rzekomego udziału w rzezi w Rwandzie w 1994 r., wrzucając bezmyślnie obie sprawy do jednego wora… 
Przeczytałem także list Akcji Katolickiej dotyczący tej sprawy – bardzo mądry, bo wyważony, bez personaliów. Z jednej strony zarzut upubliczniania konfliktu – tylko co mógł innego zrobić? Z drugiej – mowa o konieczności troski o Kościół. „Można dyskutować o Kościele, można spierać się o Kościół, ale nigdy, pod żadnym pozorem nie można szkodzić Kościołowi, o czym powinni wiedzieć ci wszyscy, którzy mniej lub bardziej świadomie dali się wciągnąć w ten konflikt” – co można odnieść do obydwu stron. W takich sprawach wygranych nie ma, ostatecznie wali się i tak w Kościół. 
Tym bardziej więc nie rozumiem, po co diecezja warszawsko-praska zamienia swoją witrynę w przestrzeń publicystyczną, umieszczając tam tekst Aliny Petrowej-Wasilewicz, dotyczący dość jednostronnej oceny sporu – to 17 lipca. A 21 lipca – jakoś nikt nie miał odwagi się pod tekstem podpisać poza „kuria…” – opisujący całość wydarzeń. Uwaga – obydwa teksty już po poddaniu się niejako przez ks. Lemańskiego, drugi w dniu przekazania parafii administratorowi (niedziela). Po co to pisali? Żeby było „moje na wierzchu”? Bo innego celu nie widzę. Sztuka dla sztuki. Szkoda, że kuria warszawsko-praska nie była równie skora do wyjaśniania konfliktu i przedstawiania przebiegu wydarzeń wtedy, kiedy konflikt trwał – a teraz łaskawie po fakcie podaje swoją wersję wydarzeń, operując – co istotne – datami i treściami rozstrzygnięć instancji watykańskich. Natomiast nadal niewiele z tego wszystkiego wynika – mowa o bliżej niesprecyzowanych konfliktach „dotyczących środowiska kapłańskiego”, oczywiście, na pierwszym miejscu; lakonicznie o miejscowym sporze w szkole, aż wreszcie kolejny nieprecyzyjny zarzut „kontestowania nauki Kościoła w treści i w formie” – czyli…?  Po czym, ni stąd ni zowąd, radośnie sformułowany wniosek, że „ks. Lemański jest pogubiony pod wieloma względami i potrzebuje duchowej integracji”, cokolwiek ten bełkot znaczy (wpisując się w całokształt mglisty tekstu).
Tak, jestem prawnikiem, i dla mnie ta cała sytuacja usunięcia ks. Wojciecha Lemańskiego to klasyczny przykład postawienia zarzutów, które w żadnej mierze nie zostały udowodnione, więc nigdy nikogo w innych okolicznościach nie spotkały by z tego tytułu negatywne konsekwencje. Tu jest, niestety, inaczej. 
Dlatego biorę sobie do serca prośbę ks. Wojtka i idę zmówić za niego, a może przede wszystkim za ludzi z takim uporem walących w niego, zdrowaśkę na różańcu, o który prosił.  

Wzięli się za łby. Tylko po co?

Może tytuł nieco przesadzony – niestety, mnie się takie właśnie z tą sprawą skojarzenie nasuwa. Nie lubię pisać o tego rodzaju wydarzeniach – bo nie im ten blog ma być poświęcony – natomiast wydaje się, że wiele osób chyba nie rozumie podstawowego w tej sprawie problemu. 
Chodzi o sprawę konfliktu ks. Wojciecha Lemańskiego z abp. Henrykiem Hoserem SAC, którego to konfliktu kolejna odsłona nie znika z mediów od kilku dni, bowiem ordynariusz podjął kroki ostateczne w stosunku do podwładnego, tj. odwołał go ze stanowiska proboszcza (dekret). Nie da się ukryć – język wyjątkowo suchy i urzędowy, a przecież nie o to powinno chodzić, tylko o dobro ludzi, czego trudno się po formie domyśleć… 
Sytuacja generalnie ciągnęła się od kilku lat (sam abp Hoser w jednej z wypowiedzi mówił o 4 latach wstecz). W 2001 r., jeszcze za bp. Kazimierza Romaniuka, wzbudził duże zainteresowanie, przygotowując w ówczesnej parafii w Otwocku grób Pański nawiązujący do mordu w Jedwabnem. Działa na rzecz przywrócenia pamięci o historii polskich Żydów, upomina się o prawdę o mordzie w Jedwabnem. Niezbyt darzony przeze mnie estymą abp Sławoj Leszek Głódź, ówczesny ordynariusz warszawsko-praski, przeniósł go stamtąd do Jasienicy w 2006 r., co nawet mało zorientowanym okiem trudno było rozpatrywać w kategoriach awansu. Awantura o przeznaczenie środków z funduszu sołeckiego – dyrektorka szkoły chciała (i postawiła na swoim) placu zabaw, ks. Wojciech – skate parku. Czy warto o to iść do sądu z pozwem o zniesławienie? W mojej ocenie – nie, tym bardziej opisując to na prawo i na lewo, a do tego będąc proboszczem parafii. Formalnie, oczywiście, mógł i miał do tego prawo – jak każdy. Czy ten plac zabaw był zły? Nie, po prostu inny pomysł niż księdza – i to chyba jedyny problem. Zaszkodziło to jemu samemu – skończyło się odebraniem misji kanonicznej (brak możliwości katechizowania w szkole), co z kolei wywołało żal i sprzeciw ze strony rodziców dzieci, które podobno z dużym oddaniem uczył. 
Jest to na pewno człowiek wyczulony bardzo na tematykę żydowską, na wszelkie kpiny i dyskryminację Żydów – co samo w sobie nie może i nie powinno nigdy być odbierane jako coś negatywnego, co więcej, taka postawa jest niejako obowiązkiem każdego z nas. Że ksiądz wyszedł z jakiegoś „spędu” księżowskiego, bo leciały antysemickie dowcipy? To akurat dobrze o nim świadczy. Pod hasłem „robi z kościoła synagogę” należy rozumieć fakt,m iż umieścił przy ołtarzu w Jasienicy szafkę na lekcjonarze w kształcie zwoju Tory. Czy to jest przestępstwo? W mojej ocenie – nie – co więcej, dość ciekawe i na pewno oryginalne nawiązanie do Starego Testamentu, niewątpliwie w stylu tego duszpasterza. Dba o kościół, wykonał przed nim nowy chodnik, duszpasterstwo jak na wiejskie warunki działa bardzo prężnie – sam przy tym mieszkając w nieotynkowanej plebanii. Staje w obronie ks. Adama Bonieckiego po krytykującym go liście bp. Wiesława Meringa – w mojej ocenie jak najbardziej słusznie. Apeluje do metropolity warszawskiego o pozostawienie w posłudze biskupiej bp. Piotra Jareckiego po spowodowanym przez niego pod wpływem alkoholu wypadku drogowym – też chyba słusznie (wobec szeptanych informacji, że ten ma być – w nagrodę? za przyznanie się do wszystkiego od razu i nie chowanie głowy w piasek, ot, choćby jak śp. biskup Śliwiński). Przeszkadza mu to, co nie transparentne, a szczególnie wyczulony wydaje się być na niesłuszności i krętactwa… kolegów po fachu, czyli księży i biskupów (m.in. spór z Szymonem Hołownią odnośnie księży żyjących podwójnym życiem). 
Już raz miał być odwołany, w 2010 r., najpierw dekretem ustnym, potem pisemnym. Parafia się zmobilizowała, zebrali 1.500 podpisów (ok. połowa parafii), diecezja odpuściła i dekret cofnięto. W kontekście późniejszego rozwoju wydarzeń trudno nie odnieść wrażenia, że ks. Lemański komuś uwierał i przeszkadzał, przy czym brakowało jednak argumentów merytorycznych, żeby postawić przysłowiową kropkę nad i, odwołując go, co nie przeszkadzało jednak próbować, kopiąc po kostkach. 
Ja widzę po stronie diecezji i abp Hosera jeden podstawowy problem w tym wszystkim, który – gdyby nie zaistniał – mógłby całą sytuację uczynić jaśniejszą i bardziej jednoznaczną. Dekret odwołujący ks. Lemańskiego mówi w ogólnikach, brak jest jakiegokolwiek konkretnego zachowania (z opisu albo daty wskazanego), a z kolei kuria odmawia jakichkolwiek wyjaśnień, co wydaje mi się tylko zaciemnia sprawę.  Jest w nim mowa o „brak szacunku i posłuszeństwa biskupowi diecezjalnemu oraz nauczaniu biskupów polskich w kwestiach bioetycznych”, oraz zarzut, że publicznie głoszone przezeń poglądy „nie spełniają wymogów prawa kanonicznego” i „przynoszą poważną szkodę i zamieszanie we wspólnocie Kościoła”. Nie tylko w tej sprawie ostatniego dekretu, ale też w zakresie m.in. upomnienia kanonicznego: ogólniki, żadnych konkretnych przykładów. Takie anachroniczne zachowanie w stylu „nie wasz problem, odczepta się” – tylko że efekt jest dokładnie odwrotny i po prostu mnożą się spekulacje. Co więcej, dla ludzi podzielających poglądy ks. Wojciecha (do których sam się zaliczam – z wyraźnym zaznaczeniem, że uważam, że w całej sytuacji zabrnął zbyt daleko i do niczego dobrego ona nie prowadzi), takie a nie inne zachowanie ze strony władz diecezji warszawsko-praskiej wydaje się być sygnałem, że w Kościele jako by preferowani byli konserwatyści – czy to duchowni (adwersarze ks. Lemańskiego), czy to świeccy. 
O tym w mediach popularnych się nie przeczyta – ale wiadomo, że pomiędzy biskupem a księdzem trwały, zmierzające w dobrym kierunku rozmowy poprzez mediatorów świeckich i duchownych… po czym, ni stąd ni zowąd, biskup sięga po swoją władzę: odwołuje ks. Lemańskiego z parafii. Po co? Czemu to miało służyć? Nie pomoże to ani Kościołowi – woda na młyn przeciwników, sam ks. Wojciech jako „znak sprzeciwu”, którym będą walić w ten Kościół właśnie, utwierdzając go przy tym (chyba niesłusznie) o wielkim skrzywdzeniu i zasadności dalszego testowania wszelkiej drogi odwołania i mnożenia korespondencji z dykasteriami watykańskimi. Co więcej – zadziwia mnie osobiście zapalczywość, z jaką władze kościelne do tej sytuacji podeszły. Szereg oficjalnych działań z zakresu sankcji prawa kanonicznego, do bardzo poważnej włącznie (odwołanie z probostwa), straszenie między wierszami suspensą – a czy ks. Lemański jest złodziejem, gwałcicielem, schizmatykiem? Nie. No właśnie. A wytacza się – tak, w pewnym sensie przez jego upór – przeciwko niemu działa, których bynajmniej nie wytaczano w wielu o wiele poważniejszych gatunkowo sprawach, jak choćby kolejne afery seksualne (abp Paetz w Poznaniu, ksiądz w Tylawie czy moim rodzinnym Gdańsku nie tak dawno). Dzięki tej, wydaje mi się, niefrasobliwości i nieprzemyśleniu sytuacji, abpo Hoser sobie i całemu Kościołowi w Polsce zafundował tę całą aferę, zamiast po głębszym zastanowieniu spróbować jednak dogadać się z krnąbrnym, ale dobrym księdzem, i postarać się go jakoś sensowniej zagospodarować. 
Na czym polega problem? Ano na tym, że ks. Lemański znany i rozpoznawany jest coraz częściej jako ten, który walczy – z nieżyczliwymi kolegami w sutannach, z (uprzedzonym?) biskupem, z będącą w błędzie dyrektorką okolicznej szkoły. Krytykuje i wali w bardzo wiele osób – przy czym nie wiem, czy jest w tym wszystkim obecnie coś konstruktywnego. Przykre skojarzenie – ale z Don Kichotem mi się nasunęło. Sam przeciwko wszystkim. Atakuje coraz więcej, niestety coraz bardziej stylem wypowiedzi z przeplatanymi cytatami z Ewangelii upodabniając się do tych, których sam krytykuje. Pojawia się w mediach, których przy maksimum dobrej woli nie da się określić obiektywnymi – m.in. w programie Tomasza Lisa. Chciał dobrze? Może. Nie wyszło, bo ani się wiedzą nie popisał, a Lisowy program zyskał na oglądalności dzięki „księdzu, który sprzeciwia się Episkopatowi w sprawach in vitro”. Czy o taki efekt ks. Wojciechowi chodziło? Wierzę, że nie. No właśnie. Ale tak wyszło. 
Nie dziwi więc reakcja biskupa, który 24 maja br. zakazuje ks. Lemańskiemu wypowiedzi w mediach. Tak, nie da się ukryć, narzędzie mocno anachroniczne i kojarzone z ciemnym średniowieczem – czy jednak nie zastosowane w tym wypadku prawidłowo? Przeciwnicy Kościoła i tak wiedzą swoje, są mądrzejsi. Wbrew – opisywanej tutaj w innym tekście – ocenie wg mnie zupełnie bezsensownego zakazu nałożonego przez prowincjała swego czasu na ks. Adama Bonieckiego, tutaj biskup niestety postąpił słusznie. Oczywiście, następując odwołania formalne w trybie Kodeksu Prawa Kanonicznego. Czy celowe? Na pewno będące dowodem uporu księdza, co nie jest w tej sytuacji dobre. Tak, on ciągle istnieje medialnie, kreuje się sam na tego dobrego, co to w niego wszyscy (nawet swoi) walą – ale czy przynosi to coś poza tym? Tak, sporo czarnego PRu Kościołowi. A w samej wspólnocie – podziały na tych, którzy przyznają w tej sytuacji prymat posłuszeństwu, oraz tych, dla których całość sytuacji dowodzić ma jedynie tego, że w Kościele jest taki sam syf i walka jak w każdym innym miejscu. 
Po samym dekrecie odwołującym, noszącym datę 05 lipca br., ks. Lemański publikuje na swoim blogu obszerne oświadczenie. Opisuje szeroko relacje z ordynariuszem, wskazuje na spotkanie w kurii biskupiej mające mieć miejsce w  styczniu 2010 r., w czasie którego zdaniem księdza dojść miało „niedopuszczalnego i skandalicznego zachowania Abp Hosera wobec mnie”. Przywołując cytaty ewangeliczne (Mt 18, 15-17) wskazuje, iż próbował sprawę wyjaśnić, korespondował z biskupem, oczekując przeprosin, przywołuje – niby mimochodem – przykład sytuacji szkockiego kard. O’Briena (skandal seksualny) jednocześnie nie precyzując zarzutów, nie nazywając po imieniu tego, co miało zajść; mówi o szykanach ze strony biskupa i księży. Podkreślił także, że „zdarzenie ze stycznia 2010 roku w kurii diecezji warszawsko-praskiej miało według mnie wyraźny związek z moim zaangażowaniem w dialog chrześcijańsko-żydowski”. Przywołuje jednocześnie, jako niejako świadka sytuacji z 2010 r. Zbigniewa Nosowskiego, redaktora naczelnego Więzi, z którym rozmawiał na temat zajścia w drodze powrotnej do parafii – jednakże sam zainteresowany nie zamierza podawać szczegółów tego, co się dowiedział, skoro nie zrobił tego ks. Lemański; nie negując jednocześnie swojej wiedzy o samym zajściu jako takim. 
Żeby było jasne – moim zdaniem skala tej całej sytuacji jest zupełnie nieadekwatna do tego, co ma być rzekomo jej powodem, tj. zarzuty sformułowane wyjątkowo ogólnikowo i nijak pod adresem ks. Lemańskiego. Tak, prowokuje, używa sposobu wypowiedzi niewątpliwie trafiającego bardziej do słuchaczy liberalnych, zadaje pytania trudne i dla niektórych niewygodne, można powiedzieć – krąży bardziej po obrzeżach, na granicach, niż po wydeptanych i przechodzonych ścieżkach centrum Kościoła. Tylko czy jest to samo w sobie w jakikolwiek sposób niewłaściwe, a tym bardziej zasługujące na jakiekolwiek ukaranie, w tym do usunięcia takiego księdza z parafii i wywalenia go w wieku 53 lat na wcześniejszą emeryturę, z naprawdę już poniżej krytyki wtrętem o przekazie „jak sobie znajdziesz proboszcza, co cię weźmie, to cię łaskawie tam przydzielę”? Nigdy, na ile ja śledzę temat, nie usłyszałem/nie przeczytałem czegoś, co w sposób bezpośredni sprzeciwia się znanemu mi nauczaniu Kościoła. A tym samym – wydaje się, że taki nieciekawy i medialnie głośny finał sprawa ma głównie z powodu trochę bezsensownego uporu ks. Lemańskiego. 
Tak, oczywiście ks. Wojciech ma pełne prawo i nawet dobrze, że odwołuje się zgodnie z CIC. Choć, o ile wiem, dotąd z marnym skutkiem. Warto przypomnieć – deklarował, i to nie raz, podporządkowanie się ostatecznym rozstrzygnięciom spornych kwestii – i mam nadzieję, że faktycznie tak właśnie postąpi. To samo w sobie będzie świadczyło nie tylko o jego klasie – fajna sprawa – ale przede wszystkim o traktowaniu na serio przyrzeczenia, które w 1987 r. składał, przyjmując święcenia kapłańskie, przyrzekając „mnie [biskupowi ordynariuszowi] i moim następcom cześć i posłuszeństwo” (przytaczam z pamięci). A to dla kapłana powinno być najistotniejsze. 
Napisał w oświadczeniu wydanym po opublikowaniu odwołującego go dekretu, że „Nie jest moim celem i nigdy nie było szkodzenie Kościołowi. Moim zdaniem pokora i posłuszeństwo nie mogą oznaczać zgody na niesprawiedliwość i krzywdę jakiej doświadczyłem od ludzi Kościoła. Kocham Kościół, jest On moim domem i nie pozwolę się z Niego wypchnąć”. Mam nadzieję i ufam, że tak właśnie jest – dla dobra ks. Wojciecha, Kościoła i wszystkich tych, którzy tę przykrą sytuację obserwują. Tak właśnie ta sprawa mogła się skończyć bez całej medialnej otoczki – wyraźnym stwierdzeniem w stylu „biskupie, nie zgadzam się ni cholerę – ale w duchu posłuszeństwa odpuszczam”. Chyba nie tylko w moich oczach ks. Lemański zyskał by o wiele więcej niż w obecnej sytuacji. 

Abp Kazimierz Nycz kardynałem i o in vitro słów kilka wyjaśnienia

Wracając do poruszonego ostatnio tematu konsystorza – papież wskazał nazwiska 24 duchownych, którzy 20 listopada 2010 zostaną kreowani kardynałami. Są nimi:

pracownicy dykasterii watykańskich
  • abp Angelo Amato (Włochy), prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych,
  • abp Mauro Piacenza(Włochy), prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa,
  • abp Raymond Leo Burke (USA), prefekt Najwyższego Trybunału Sygnatury Apostolskiej,
  • abp Fortunato Baldelli (Włochy), penitencjarz większy,
  • abp Velasio De Paolis (Włochy), przewodniczący Prefektury Spraw Ekonomicznych Stolicy Apostolskiej,
  • abp Kurt Koch (Szwajcaria), przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan,
  • abp Robert Sarah (Gwinea Conakry), przewodniczący Papieskiej Rady Cor Unum,
  • abp Paolo Sardi (Włochy), pro-patron Zakon u Maltańskiego,
  • abp Francesco Monterisi (Włochy) archiprezbiter bazyliki św. Pawła za Murami,
  • abp Gianfranco Ravasi (Włochy), przewodniczący Papieskiej Rady ds. Kultury.

biskupi diecezjalni

  • abp Paolo Romeo, metropolita Palermo (Włochy),
  • abp Reinhard Marx, metropolita Monachium (Niemcy)
  • abp Kazimierz Nycz, metropolita Warszawy (Polska)
  • abp Donald W. Wuerl, metropolitę Waszyngtonu (USA)
  • abp Laurent Monsengwo Pasinya, metropolitę Kinszasy (Dem. Rep. Konga)
  • abp Malcom Ranjith Patabendige Don, metropolita Colombo (Sri Lanka)
  • abp Raymundo Damasceno Assis, metropolita Aparecidy (Brazylia)
  • abp Medardo Joseph Mazombwe, arcybiskup Lusaki (Zambia)
  • abp Raul Eduardo Vela Chiriboga, emerytowany arcybiskup Quito (Ekwador)
  • Antonio Naguib, patriarcha Aleksandrii obrządku koptyjskiego (Egipt)

kapłani nagrodzeni za szczególne zasługi dla Kościoła

  • ks. prałat Domenico Bartolucci, były dyrygent Cappella Sistin (Włochy)
  • ks. prałat Walter Brandmüller, były przewodniczący Papieskiego Komitetu Nauk Historycznych (Niemcy)
  • abp Elio Sgreccia, były prezes Papieskiej Akademii Pro Vita (Włochy)
  • abp Manuel Estepa Llaurens, emerytowany biskup polowy Hiszpanii (Hiszpania) 

Obecnie zatem Kolegium Kardynalskie liczy 203 członków, spośród których 122 nie ukończyło jeszcze 80 lat i może uczestniczyć w konklawe. 

Mnie osobiście cieszy nominacja dla abp. Nycza. Uważam, że w KEP nikt bardziej na nią nie zasługiwał – i bynajmniej dlatego, że zajmuje akurat tę – warszawską – stolicę biskupią (o czym mówił, pytany, sam nominat), ale ze względu na to, jakim jest człowiekiem. W bardzo młodym wieku (38 lat) mianowany sufraganem krakowskim, pracował wiele lat w tej diecezji, m.in. przygotowując pielgrzymki papieża Jana Pawła II. Przez krótki okres czasu, bodajże 3 lat – biskup koszalińsko-kołobrzeski. Od kwietnia 2007 – metropolita warszawski, tuż po ustąpieniu z (właściwie nieobjętego nigdy) tego stanowiska przez abp. Stanisława Wielgusa w przykrej atmosferze skandalu wywołanego ujawnieniem agenturalnej przeszłości tego ostatniego. 

Człowiek młody (60 lat to niewiele dla biskupa), a zarazem z przeszło 20-letnim doświadczeniem w posłudze biskupiej, w pracy duszpasterskiej. Owszem, posiada doktorat, ale zdecydowanie to przykład biskupa-duszpasterza, w przeciwieństwie do dość dziwnej tendencjach – a to mianowania na stolice biskupie księży naukowców, którzy dość często zielonego pojęcia nie mają o realiach i pomysłach na pracę duszpasterską (bo jak mają mieć, jeśli po święceniach w parafii pracowali rok-dwa, po czym studia i praca już albo w kurii, seminarium, czy w charakterze wykładowców – więc jako rezydenci), albo obsadzanie stolic biskupich księżmi, którzy lwią część życia spędzili na pracy w dykasteriach watykańskich – a więc również dość mocno oderwanych zwykle od rzeczywistości, problemów i potrzeb Kościoła w Polsce. Zaznaczam – tak jest najczęściej, aby nikt nie zarzucił mi, iż twierdzę, jakoby każdy ksiądz-naukowiec albo ksiądz mianowany biskupem po pracy w Watykanie się do tego nie nadawał – nie, nie można powiedzieć, nie jest to reguła i oczywista prawidłowość – jednak często tak właśnie jest. 

Wracając do kard. nominata – człowiek przez wiele lat pracujący w Komisji ds. Wychowania Katolickiego, której długie lata przewodził – zatem zainteresowany i będący na bieżąco z problemem młodych w Kościele, co jest bardzo newralgicznym zagadnieniem dla Kościoła, jako że musi On (Kościół) skupić się na tym, aby do Boga prowadzić właśnie najpierw młodych, którzy są tegoż Kościoła przyszłością, którzy za kilka-kilkanaście lat sami będą decydować, jako rodzice, o tym czy wiara w naszym społeczeństwie będzie przeżywana, czy ta wiara w ogóle będzie istniała gdziekolwiek poza statystykami. 
Już u progu posługi w Warszawie, w kontekście wspomnianego skandalu z abp. Wielgusem, odniósł się do problemu bardzo ciekawie, mówiąc: Jestem człowiekiem, który nie lekceważy przeszłości, ale idzie też ku przyszłości. Bardzo słuszne nastawienie. W ramach diecezji pracował nad zbliżeniem pracowników kurii, jej struktur, do potrzeb wiernych. To jego inicjatywą jest – obchodzony w tym roku w Polsce już 3 raz – Dzień Dziękczynienia (I niedziela czerwca), wdzięczności za dobro, jakie otrzymują i aby uczyli się za nie dziękować – zarówno Bogu, jak i sobie nawzajem – jako naród i społeczność, ale także w wymiarze indywidualnym. 
Również ostatnimi czasy, w kontekście konfliktu wokół krzyża ustawionego przez pałacem prezydenckim, kard. nominat zdecydowanie opowiadał się za tym, aby krzyżem nie manipulować, nie używać go jako argumentu w sporze pomiędzy stronnictwami politycznymi czy innymi grupami nacisków. Owszem – w moim mniemaniu, o czym pisałem, mógł zrobić więcej – jednakże jego postawa z gruntu była słuszna, może zabrakło nieco odwagi i zdecydowania, aby sam wyszedł i przemówił do ludzi tam zgromadzonych. 
Jak to wpisał w swój herb biskupi – Ex hominibus, pro hominibus (Z ludu i dla ludu). Tak, to zdecydowanie najlepszy kierunek, jaki – nie tylko w dzisiejszych czasach – Kościół może, powinien i wręcz musi obrać. Mam nadzieję, że kościół warszawski kard. nominat Nycz prowadził będzie długo i owocnie, dając tym samym przykład innym biskupom polskim. Przy okazji – tak, życzę mu funkcji Przewodniczącego KEP 🙂
>>>
Ostatnimi czasy bardzo głośno zrobiło się w kwestii zapłodnienia in vitro, w momencie gdy ordynariusz warszawsko-praski abp Henryknry Hoser SAC, przewodniczący Zespołu KEP do spraw Bioetycznych, – no właśnie, co powiedział? Nie powiedział nic nowego, nic odkrywczego, nie zmienił nic nauki Kościoła. Owszem, kwestia in vitro pozostaje punktem zapalnym na linii Kościół-liberalni zwolennicy umożliwienia tej metody poczęcia dziecka – jednakże stanowisko Kościoła jest trwałe i niezmienne. 
Tu nie chodzi o to, o czym szumnie tytuły medialne pisały: Biskup grozi wyrzuceniem z Kościoła czy wypowiedzi w tym tonie. Abp Hoser niczym nie zagroził. W prawie kanonicznym Kościoła funkcjonuje pojęcie ekskomuniki laete sententiaez mocy prawa. Oznacza to, że osoba zostaje ekskomunikowana nie dlatego, że jakiś biskup to publicznie stwierdzi – tylko obiektywnie na mocy czynu, jakiego dopuściła się. Jakby automatycznie. Nikt nie musi nic mówić, pisać, ogłaszać – a jeśli to nawet zrobi biskup, to tylko potwierdza to, co stało się faktem na mocy czynu. Przykład – analogicznie było w 1988 r. w przypadku lefebrystów – Jan Paweł II w motu proprio nie nałożył nigdy na nich ekskomuniki z tytułu święceń biskupich udzielonych bez zgody i wbrew woli Stolicy Apostolskiej, a jedynie podał to do wiadomości i podkreślił, że od momentu udzielenia tych święceń zarówno tamci konsekratorzy, jak i konsekrowani biskupi sami ściągnęli na siebie ekskomunikę laete sententiae. 

O tym właśnie mówił abp Hoser – o automatycznej, z mocy prawa, ekskomunice dla osób popierających zapłodnienie in vitro, mrożenie i selekcję zarodków, postępujących świadomie, którzy chcą takiego rozwiązania i nie działają na rzecz ograniczenia szkodliwości ustawy. Tak, była to jego prywatna opinia – ale uzasadniona i odzwierciedlająca nauczanie Kościoła w tym zakresie. 

Nauka Kościoła jest jednoznaczna – instrukcja „Donum vitae” Kongregacji Nauki Wiary (1988), encyklika Jana Pawła II „Evangelium vitae” (1995), instrukcja „Dignitas Personae” Kongregacji Nauki Wiary (2008). Kwestią sporną nie jest to, że metoda pozwala na urodzenie się dzieci parom, które w normalnych warunkach – bez in vitro – na potomstwo by nie mogły liczyć, ale to, ile ludzkich zarodków jest podczas stosowania tej metody zabijanych. Tak – zarodek to także człowiek, co dobitnie przypomina emerytowany metropolita gdański abp Tadeusz Gocłowski CM:

Kiedy bowiem, według nauczania Kościoła, następuje poczęcie człowieka? W momencie połączenia gamet męskiej i żeńskiej, a więc plemnika i jajeczka. Zniszczenie zarodka jest zabiciem człowieka. Wiem, że to niedobrze brzmi dla ucha współczesnego dziennikarza, ale takie jest nauczanie Kościoła.

Nie ma co dywagować – czy abp Gocłowski dał się nieco podpuścić w rozmowie z Barbarą Szczepułą dla Polski The Timesa, czy wypowiadał się nie znając dokładnie tekstu wypowiedzi abp. Hosera – nie ma to znaczenia. Media jakby starały się przeciwstawić sobie te dwie wypowiedzi – zły Hoser grzmi na biednych posłów, a dobry Gocłowski wyjaśnia, prostuje, uspokaja – podczas gdy… obydwoje mieli dokładnie to samo na myśli, zajmują takie samo stanowisko. Podsumowuje to świetnie Joanna Kociszewska (wiara.pl):

Jest możliwa ekskomunika mocą samego prawa w takiej sytuacji. Oczywiście, jest to kwestia sumienia człowieka – stąd wiele zastrzeżeń i bardzo ostrożna wypowiedź abpa Hosera. Katolik w swoim sumieniu ma bowiem obowiązek brać pod uwagę oficjalne nauczanie Kościoła. Nie może stwierdzić, że „dla niego to nie jest grzech i już”. Innymi słowy: poseł oczywiście sam, w swoim sumieniu swoje działanie oceni, ale pod kątem zgodności z tym, czego Kościół w tej sprawie naucza. I na tej podstawie sam wyda na siebie „wyrok” (o ile słowem „wyrok” można określić ekskomunikę).

Skoro już wcześnie o nim pisałem – podlinkuję opinię w tym zakresie kard. nominata Kazimierza Nycza – tutaj

Heh, trudno, żeby ludzie – najczęściej mało (lub wcale) nie zorientowani w materii wiary i nauki Kościoła na temat czegokolwiek nie pogubili się, skoro nawet np. Jan Turnau, którego szanuję i teksty bardzo lubię pisze wprost o tym, że ma w kwestii in vitro stanowisko odmienne od stanowiska Kościoła. Przykre to.