Słowo na nowy rok

Dzisiaj króciutko – bo z jednej strony koniec roku za pasem, z drugiej liturgia mówi o Słowie w tych samych słowach, o których pisałem w kontekście samego Narodzenia Pańskiego kilka dni temu (J 1,1-18).
Nie należę do tych, którzy mogą powiedzieć „uff! jak to dobrze, że się ten rok kończy!”. Skończyłem aplikację i zdałem korporacyjny egzamin zawodowy – przynajmniej w teorii ciekawa perspektywa. Synek zaaklimatyzował się ładnie w nowym przedszkolu i świetnie się rozwija. Żona, rzutem na taśmę i właściwie „z bomby”  znalazła lepszą pracę… w starej pracy (wynik 100% – pierwsze podejście, od razu sukces; żadna ustawka, konkurs). Żyjemy, jesteśmy zdrowi, na życie wystarcza (oczywiście, jakby było więcej, to można by mieć nieco większe mieszkanko i mniej strupieszały samochód – i nie chodzi mi o wymianę dwuletniego mercedesa na nowy model :P).
To był dobry rok – choć dla mnie pod znakiem pewnego rodzaju rozczarowania. Teoretycznie sobie to dość dobrze i długo tłumaczyłem, ale niedosyt pozostaje. W końcu bardzo się starałem, aby zmienić pracę i robić coś bardziej w zawodzie. Spinałem się, uczyłem, startowałem, wysyłałem… i nie wyszło z tego nic. Może za dużo chcenia i przysłowiowego „parcia na szkło”? Kolega – i to nie teoretyzując, ale na własnym przykładzie – uświadomił mnie, że miał tak samo, też się rozczarował; a potem, kompletnie z zaskoczenia, trafiła mu się praca, do której w życiu by nie spodziewał się, że ją dostanie, ot tak. Dlatego wierzę i tłumaczę sobie: przyjdzie mój czas, Bóg wie lepiej. Szkoda, że ten czas tak leci…
Czego życzę na ten nowy rok?
Ewangelista powie, że „na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał”. No więc życzę poznawania, zauważania i zachwycania się Bogiem przez ten cały rok. Nie planowania tego czy układania jakiś założeń: tu, teraz, dzisiaj. Nie wiesz, czy obudzisz się jutro. Żeby On był przyjacielem, powiernikiem, takim z potrzeby serca, nie z przymusu czy przyzwyczajenia. W rozmowie, nie w relacji „paciorkowej”. „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”. A zatem, żebyśmy się tego dziecięctwa Bożego w nas nie bali i nie uciekali przed nim. Nie zagradzali Panu drogi, nie szufladkowali swoich spraw: tu możesz i działaj, a od tego wara. Otworzyli się – nie na chwilę – ale tak już na zawsze przed Nim. 

Skoro Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami – nic już nie jest takie samo. To nie jest jak cyrk – pokazali swoje, zwinęli się i wraca szara rzeczywistość. Raz, że trwamy do jutra w oktawie Narodzenia Pana, wyśpiewując Gloria w codziennej Mszy (w Adwencie tylko na roratach, w niedzielę – wcale). Dwa, że Bóg w Jezusie przyszedł i stał się człowiekiem, a więc po prostu już tym człowiekiem pozostał, na zawsze, i jest nim także dzisiaj, kiedy Zmartwychwstał. To zmienia wszystko.

Życzę – Tobie, czytającej (czytającemu) te słowa, Waszym rodzinom, przyjaciołom, ale też po prostu tym, z którymi będziecie się stykać w nadchodzącym za 9 godzin nowym roku – radosnego trwania w prawdzie o Panu Jezusie, który jest tuż obok, przy każdym z nas i po prostu przytula nas do swego serca. To wszystko zmienia i wobec tego nie można przejść niezauważenie, bo to ma wpływ na wszystko i wszystkich, każdą naszą relację. Oczywiście, także zdrowia i – a co! szczerze! – tego, żeby i pieniążków trochę więcej było.

PS1: To „Słowo” w nagłówku – to nie, że moje słowo do czytelnika; chodzi o Jego Słowo do każdego z nas 😛
PS2: Właśnie uświadomiłem sobie, że w tym miesiącu napisałem 33 teksty. W życiu tyle mi się nie zdarzyło. To przytłacza.

Jak by to tutaj podsumować…

Za kilka godzin zamkniemy za sobą Rok Pański 2014, zaczniemy ten… nowy? lepszy? – w każdym razie 2015. Pewnie jakieś 2 tygodnie się każdy będzie mylił, pisząc daty – jak to co roku. Dla mnie może o tyle szczególny – nie ma co ukrywać, rocznikowo trzeba się będzie przyznać do trzydziestki. Życie. 
Jaki był ten rok? Pewnie inny od poprzednich. Lepszy/gorszy? Pojęcia nie mam. Udało mi się skończyć aplikację. Udało mi się popsuć sporo rzeczy i część z nich naprawić. Udaje mi się być obok malutkiego i zadziwiać się tym, jaki jest, jak rośnie, mądrzeje, uczy się. Udało mi się poznać pewnie trochę ciekawych ludzi, czegoś tam się od nich nauczyć. 
Dlatego – jak już od wielu lat – poszedłem rano do kościoła przed pracą. Ludzi niewiele – kameralnie, jak zwykle w tym miejscu. Wszyscy – koncelebransi dwaj również – jakby nieco zamyśleni. Każdy wraca, taki mały filmowy flashback do tego, co było, jak było. Czasami nie ma się czym chwalić, wręcz szkoda gadać – ale tak było i nie ma się co wypierać. Czasami udało się zrobić coś dobrego i choćby iluzorycznie wyrównać ten bilans rzeczy dobrych i złych. Ale staramy się i wierzymy, że On to widzi i stara się choć trochę dobra przez nasze brudne i niezdarne łapy rozdawać innym, a przy tym i nam samym. 
Czego życzyć na nowy rok? O co prosić? Chyba przede wszystkim o roztropność. Nie pamiętam autora – ale jest takie przysłowie: Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Daj mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego. I to jest bardzo mądre, bo nie na wszystko mamy wpływ. O pokorę, żeby znosić właśnie to, czego zmienić nie mamy jak. O wiarę, że może być lepiej, nawet jak człowiekowi wszystko podpowiada, że lepiej nie wstawać z łóżka, żeby kogoś nie zabić z nerwów. O wytrwałość w pracy nad sobą – bo każdy na tym polu ma na pewno bardzo dużo do zrobienia. O miłość – umiejętność jej okazywania, dawania, dzielenia się, ale i mądrego na nią odpowiadania. O umiejętność rozróżniania tego, co jest naprawdę dobre – od tego, co się dobre i fajne tylko wydaje, a stanowi pokusę. O zapał i wytrwałość, żeby starać się być poza tym, co byle jakie, ponad to, sensownie, bardziej. No i wreszcie – o taki (nie święty) spokój serca, żeby przy dawaniu z siebie wszystkiego i zdobywaniu szczytów zawsze pamiętać, że to wszystko, a więc i my sami, jesteśmy w Jego rękach – i to jest dokładnie najlepsze miejsce, w jakim możemy być. 
Sylwestrowo – Josh Groban śpiewający o uchwyceniu chwili i umiejętności doceniania tego, co nas spotyka, pięknych momentów, szeroko otwartymi oczami (a o czy mamy nie tylko na głowie, ale i w sercu).
If I could make these moments endless
If I could stop the winds of change
If we just keep our eyes wide open
Then everything would stay the same

Światłość prawdziwa

Na początku było Słowo, 
a Słowo było u Boga, 
i Bogiem było Słowo. 
Ono było na początku u Boga. 
Wszystko przez Nie się stało, 
a bez Niego nic się nie stało, 
co się stało. 
W Nim było życie, 
a życie było światłością ludzi, 
a światłość w ciemności świeci 
i ciemność jej nie ogarnęła. 
Pojawił się człowiek posłany przez Boga, 
Jan mu było na imię. 
Przyszedł on na świadectwo, 
aby zaświadczyć o Światłości, 
by wszyscy uwierzyli przez niego. 
Nie był on światłością, 
lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. 
Była Światłość prawdziwa, 
która oświeca każdego człowieka, 
gdy na świat przychodzi. 
Na świecie było Słowo, 
a świat stał się przez Nie, 
lecz świat Go nie poznał. 
Przyszło do swojej własności, 
a swoi Go nie przyjęli. 
Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, 
dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, 
tym, którzy wierzą w imię Jego, 
którzy ani z krwi, 
ani z żądzy ciała, 
ani z woli męża, 
ale z Boga się narodzili. 
Słowo stało się ciałem 
i zamieszkało między nami. 
I oglądaliśmy Jego chwałę, 
chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, 
pełen łaski i prawdy. 
Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: «Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie». Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył (J 1, 1-18).
Nic dziwnego, że ewangelia Janowa jest moją ulubioną, skoro tak pięknie się zaczyna. To tekst, który – poza jedną z liturgii uroczystości Narodzenia Pańskiego, Kościół odczytuje w Sylwestra, czyli na końcu roku kalendarzowego. I tak się zastanawiałem – czemu akurat w tym momencie? 
Prozaicznie – bo za chwilę rozpocznie się kolejny rok kalendarzowy, 2014, w którym ludzie sobie i Bogu będą próbowali udowodnić, że są samowystarczalni, że On nie jest potrzebny, że się narzuca, wymyśla, ogranicza, tłumi. Będą wyśmiewali współczesnych nam Janów Chrzcicieli, którzy wbrew wszystkim i wszystkiemu będą mówili właśnie o Światłości. Będą odstawiali w kąt, albo wręcz starali się tłumić tę Światłość jedyną, bo prawdziwą, która chce oświecić każdego człowieka, o ile tylko on na to pozwoli – mimo, że Jezus w innym miejscu wprost powiedział, że światło jest dla każdego (Łk 8, 16-17). 
My chcemy żyć inaczej. My chcemy być sługami tej Światłości, żyć nią, z niej czerpać i nią się inspirować – nie tylko do Trzech Króli albo do wyrzucenia choinki z domu, kiedy sprząta się bibelotki i ozdóbki, ale przez cały rok. Ten kolejny rok, który nam – wierzącym – wyznacza rytm roku liturgicznego: a więc nie tylko przez te chwile pełne radości, ale i smutne, bolesne, jak Wielki Post, który człowieka wiary stawia przed wielką tajemnicą męki i śmierci (a dopiero potem zmartwychwstania); w dni pełne sukcesów, ale i porażek, wydarzeń czasami zrozumiałych dopiero z bardzo dużej perspektywy czasu, kiedy wydawać się może, że Bóg jest daleko i o nas zapomniał. Tej Światłości musi wystarczyć na to wszystko – i z Bożą pomocą wystarczy, jeśli tylko będziemy o to prosić i uwierzymy, że ona wystarczy.

Ten rok zaczął się dramatycznie. Młody człowiek, właściwie recydywista, zabija samochodem (podejrzewa się, czy nie z premedytacją?) pod wpływem alkoholu i środków odurzających bodajże 6 osób; giną w tym rodzice, których dziecko zostaje w jednej chwili po ludzku same na świecie. W noc sylwestrową grupka pijanych ludzi zaczepia na ulicy innych, w tym jadących samochodami, wygraża im – jeden kierowca odjeżdża, bojąc się o swoje i pasażerów bezpieczeństwo, i za chwilę okazuje się, że w całej sytuacji ginie kompletnie pijana młoda kobieta w 9 miesiącu ciąży; w kilka dni potem umiera także, pierwotnie odratowane, dziecko ciężarnej. 
To może się wydawać bardzo makabryczne – ale czy nie zbliżamy się do czasów ostatecznych? Bóg nie grozi palcem, nie mówi ze smutkiem „a nie mówiłem?”. Cierpi tak samo jak ci, którzy ucierpieli w tych i tak wielu innych wydarzeniach – następstwach głupoty, nieodpowiedzialności, brawury, uzależnienia. A Słowo i tak znowu przyszło, znowu dla nas stało się Ciałem, i zamieszkało pomiędzy tymi, którzy Je w ogóle zauważyli i pokochali. Czasami warto – zanim dojdzie do takiej czy do innej tragedii, a ich w życiu mamy sporo – zastanowić się i odpowiedzieć na takie dość proste pytanie: czy warto się szarpać i próbować sobie coś udowodnić, czy ten czas życia – nie wiemy, jak długi – spożytkować sensowniej? 
Pozwólmy się oświecić tej jedynej, prawdziwej Światłości. Przyjmijmy Jej moc. 

2014

To był na pewno wyjątkowy rok, kolejny krok na naszej (dłuższej lub krótszej – czas pokaże) drodze życia. Tyle wysiłku, żeby było sensownie, pięknie, z poczuciem celu i marzeniami.
Idziemy dalej. Zachowujemy w pamięci to, co było – i idziemy naprzód – pamiętając tych, bez których może pierwszy raz wejdziemy w nowy rok, a którzy zawsze dotąd byli. Aby te nowe 365 dni starać się, myśleć, działać i rozwijać. Być lepszym, może mniej zapatrzonym w siebie, bardziej okazującym tym najważniejszym osobom ile dla nas znaczą, otwartym na innych. 
Z nowymi celami, marzeniami i postanowieniami, i odwagą do ich realizowania. Żeby nam się chciało odkrywać nowe talenty, zainteresowania, pasje. 
Może nie tyle, żeby ten rok był lepszy – ale żeby nas ubogacił i żebyśmy my w jego trakcie umieli ubogacać innych.

Duch Święty nie wrona

Duch Święty nie wrona – nie siada na byle jakim płocie.
Ciekawa myśl, prawda? Usłyszałem ją dzisiaj na porannej Mszy, tzw. inaugurującej nowy rok szkolny. No tak, 1 września w końcu. Ostatni raz zaczynałem tego dnia rok szkolny… jakieś 8 lat temu, więc zapominam. Poza intencją i tym, co celebrans powiedział, niewiele na taką okoliczność wskazywało. W ławkach – może 20 uczniów, kilku rodziców, na oko kilku nauczycieli. Młodzież zajęta, o ile widziałem, niestety bardziej dyskusjami i ploteczkami, niż tym, co na ołtarzu… Znak czasu?
Wracając do sedna – ksiądz mówił o tym w kontekście nauki i tego, że szkoła to nie wc (jak to się mówi) i chodzi się tam nie tylko dlatego, że się musi. Ciekawie opowiedział na swoim przykładzie – ile człowiek musi się narobić, aby być pozytywnie ocenionym. O tym, że trzeba się starać, nie dla świętego spokoju rodziców (czyli – własnego), ale po to, aby nie zamykać przed sobą kolejnych drzwi i kolejnych możliwości. Czy to w podstawówce, gimnazjum, liceum, czy na studiach. Po prostu warto się uczyć, warto zdobywać wiedzę. Dla własnej przyszłości, aby kiedyś móc wybierać, a nie być skazanym na byle co. Właśnie po to, aby nie liczyć później i nie zwierzać się księdzu – przez ważnym sprawdzianem, egzaminem czy dyplomem – że się liczy na Ducha Świętego. Z pustego i Salomon nie naleje. Trzeba dać coś z siebie – wtedy, gdy prosisz, Bóg wesprze i Duch Święty zrobi swoje.
Szkoda, że tak mało ludzi było. Choć dobrze, że nie zmuszają do chodzenia na takie Msze całych klas i szkół – to bez sensu, większość przymuszana tylko przeszkadzała tym, którzy szli, bo chcieli. Teraz widać, kto – chyba – sam chciał, bo ten przyszedł. Jakość, nie ilość. Ale nawet w tak kameralnym gronie miło było, siłą rzeczy, powspominać swoje 11 lat szkolnych. W tle – wspomnienie tych, którzy za niepodległość i suwerenność Polski walczyli i ginęli, nie tylko na frontach II wojny światowej, której 72. rocznica wybuchu dziś przypada; o wieczną nagrodę dla tych, co odeszli, i dar mądrości, byśmy z tej wolności – danej, ale i zadanej – umieli dobrze korzystać. I prośba za wszystkich, dla których 1 września to początek nowego roku – uczniów, rodziców, nauczycieli i wychowawców – o światło Ducha Świętego i opiekę Matki Bożej Stolicy Mądrości na kolejny czas wytężonej pracy i nauki. A także o niebo dla tych, którzy nas uczyli, a już odeszli.