Proste jest prawdziwe, a prawdziwe jest proste

W weekend skończyłem czytać kolejną rozmowę, wywiad-rzekę Petera Seewalda z Benedyktem XVI pt. Światłość świata. Na marginesie tego, że bardzo lubię tę formę książek, była to lektura mocno odkrywcza. Przybliża ona bardzo postać papieża, który nie waha się mówić w sposób bardzo przystępny i zrozumiały dla ludzi zwykłych o sprawach bardzo ważnych, kluczowych, a często gęsto rozmazywanych publicznie i zafałszowywanych. Mówi dla ludzi – mimo że sam jest wybitnym teologiem, naukowcem, do tego nierzadko posądzanym o zbytni rygoryzm (szczególnie w kontekście wieloletniej pracy na czele Kongregacji Doktryny Wiary).

Myślę, że im bardziej ktoś ma problemy ze zrozumieniem czegokolwiek w sprawach wiary, Kościoła, katolicyzmu – tym bardziej powinien po tę lekturę sięgnąć. Myśli o życiu, o świecie, o Kościele dzisiaj, o homosekualiźmie, kapłaństwie kobiet. Tradycyjnie – kilka najlepszych moim skromnym zdaniem myśli.
Wiedza jest władzą. To znaczy, że gdy coś poznam, to mogę też tym dysponować. Wiedza przyniosła ze sobą władzę, ale w taki sposób, że możemy teraz własną mocą zniszczyć ten świat, który – jak nam się wydaje – całkowicie poznaliśmy. Staje się jasne, że w dotychczasowym rozumieniu pojęcia postępu jako połączenia wiedzy i władzy brakuje istotnego elementu, a mianowicie aspektu dobra. Oto jest pytanie: czym jest dokładnie dobro? Dokąd wiedza ma prowadzić władzę? Czy chodzi tylko o to, aby móc nad czymś panować, czy też trzeba postawić pytanie o wewnętrzne kryteria, o to, co jest dobre dla ludzi, co jest dobre dla świata? Właśnie to, jak myślę, nie dokonało się w wystarczającej mierze. Przez to w dużym stopniu w gruncie rzeczy zaniedbany został aspekt etyczny, rozumiany również jako odpowiedzialność przed Stwórcą. Gdy bowiem władza jest napędzana tylko wiedzą, ten rodzaj postępu staje się rzeczywiście niszczycielski. 
Powszechnie wiadomo, że pojęcie prawdy stało się podejrzane. Oczywiście jest faktem, że zbyt często było ono nadużywane. W imię prawdy dochodziło do nietolerancji i okrucieństwa. Stąd też obawy, gdy ktoś mówi: to jest prawda, albo nawet: ja mam prawdę. Nigdy jej nie mamy, najwyżej ona ma nas. Nikt nie zaprzeczy, że z pretensjami do prawdy należy być ostrożnym i przezornym. 
Musimy mieć odwagę, aby powiedzieć: Tak, człowiek musi szukać prawdy; jest do tego zdolny. Oczywiście, prawda potrzebuje kryteriów, które mogłyby ją zweryfikować i sfalsyfikować. Musi także iść w parze z tolerancją. Prawda wskazuje nam jednak na stałe wartości, które ludzkość uczyniły wielką. Dlatego trzeba na nowo uczyć się pokory i w niej się ćwiczyć, aby uznać prawdę i pozwolić, aby ona była normatywna. 
Istnieją ustalone normy myślenia, które mają być narzucone wszystkim. Są one ogłaszane w tak zwanej negatywnej tolerancji. 
Ciągle na nowo ukazuje się w człowieku Boża obecność. To jest to zmaganie, które przenika całą historię. Jak powiedział św. Augustyn: Historia świata jest walką pomiędzy dwoma rodzajami miłości: miłości do siebie samego – aż do zniszczenia świata; i miłością do innych – aż do rezygnacji z siebie samego. Ta zawsze widoczna walka trwa także w naszych czasach. 
Widać, że człowiek dąży do nieskończonej szczęśliwości, chciałby osiągnąć przyjemność aż do ostatnich granic, chciałby posiąść to, co nieskończone. Tam jednak, gdzie nie ma Boga, nigdy mu się to nie uda. Dlatego musi on sobie sam stwarzać to, co nieprawdziwe, tworzyć fałszywy absolut. 
Nie każdy pontyfikat musi mieć całkiem nową misję. Teraz chodzi o kontynuację i uchwycenie dramaturgii czasu; w nim należy trzymać się mocno Słowa Bożego jako decydującej instancji i równocześnie nadać chrześcijaństwu prostotę i głębię, bez których nie może ono działać.
Rzeczywiście żyjemy w epoce, w której konieczna jest nowa ewangelizacja; w której Ewangelia powinna być głoszona w swojej wielkości, ciągle aktualnej racjonalności, a zarazem głoszenie to winno mieć moc przekraczającą to, co racjonalne, aby docierać w nasze myślenie i rozumienie.
Trzeba oczywiście zawsze pytać o to, co – nawet jeśli uważane było za przynależące do istoty chrześcijaństwa – stanowiło jedynie wyraz pewnej epoki. Czym jest zatem to, co rzeczywiście istotne? To znaczy,  że musimy powracać ciągle na nowo do Ewangelii i do przekazu wiary, aby zobaczyć, po pierwsze, co do niego należy? Po drugie, co w uprawniony sposób zmienia się wraz z upływem czasu? Po trzecie: co do przekazu wiary nie należy? Zasadniczym problemem jest ostatecznie zawsze umiejętność właściwego rozróżniania. 
Sformułowanie Jana Pawła II jest bardzo istotne: Kościół nie ma „żadnej władzy”, aby wyświęcać kobiety. My nie mówimy, że nie chcemy, ale że nie możemy. Pan nadał Kościołowi postać dwunastu apostołów, a ich następcami stali się później biskupi i prezbiterzy. To nie my nadaliśmy Kościołowi tę postać, została ona przez Niego ukonstytuowana. Podporządkować się temu jest aktem posłuszeństwa, szczególnie trudnego w dzisiejszej sytuacji. Ale właśnie to jest ważne, że Kościół pokazuje: Nie jesteśmy jakimś samowolnym reżimem. Nie możemy robić tego, co chcemy. Szukamy woli Pana dla nas i jej się trzymamy, nawet jeśli to w tej kulturze i tej cywilizacji jest mozolne i trudne. 
Jedną rzeczą jest to, że są oni [homoseksualiści] ludźmi z ich problemami i radościami i że jako ludzie, nawet jeśli noszą w sobie takie skłonności, zasługują na szacunek i nie mogą być z tego powodu dyskryminowani. Szacunek dla człowieka jest czymś absolutnie podstawowym i rozstrzygającym. Czymś innym jest jednak wewnętrzny sens seksualności. Można by powiedzieć, jeśli ktoś tak chce wyrazić, że ewolucja wyłoniła płciowość w celu reprodukcji gatunku. Tak widzi to również teologia. Sensem seksualności jest zbliżenie mężczyzny i kobiety, a przez to dawanie ludzkości potomstwa, dzieci, przyszłości. To jest wewnętrzna determinacja, która jest zawarta w istocie seksualności. Wszystko inne jest sprzeczne z jej wewnętrznym sensem. Tego musimy się trzymać, także wtedy, gdy w naszych czasach się to nie podoba. 
Nie jestem z zasady przeciwko komunii na rękę, sam tak jej udzielałem i tak ją przyjmowałem. Przez to, że teraz proszę o przyjmowanie komunii na kolanach i udzielam jej do ust, chciałem podkreślić cześć należną realnej obecności Chrystusa w Eucharystii. (…) W tej atmosferze, którą – jak się uważa – tworzy także przyjęcie komunii, łatwo pomyśleć: wszyscy przesuwają się do przodu, to i ja pójdę. Chcę mocno zaakcentować, że powinno być oczywiste: tu dzieje się coś szczególnego! Tutaj jest obecny Ten, przed którym pada się na kolana. Uważajcie na to! To nie tylko społeczny ryt, w którym moglibyśmy wszyscy uczestniczyć bądź też powstrzymać się od uczestnictwa. 
Idziemy coraz bardziej w kierunku chrześcijaństwa z wyboru, zdecydowanego. Od niego zależy bowiem, w jakim stopniu ogólne oddziaływanie chrześcijaństwa będzie skuteczne. Powiedziałbym, że dzisiaj trzeba z jednej strony wzmacniać, ożywiać i rozszerzać to zdecydowane chrześcijaństwo, aby więcej ludzi wyznawało świadomie swoją wiarę i żyło nią.  Z drugiej strony musimy uznać, że chociaż jako chrześcijanie nie jesteśmy po prostu czymś tożsamym z kulturą czy narodem jako takimi, to jednak mamy siłę, aby tworzyć i kształtować kulturowe i narodowe wartości, które są przyjmowane także wtedy, gdy większość społeczeństwa nie jest wierzącymi chrześcijanami. 
– Czy papież wierzy ciągle w to samo, w co wierzył, będąc dzieckiem?
– Odpowiedziałbym tak samo. Ująłbym to tak: proste jest prawdziwe – a prawdziwe jest proste. Nasza trudność polega na tym, że stojąc przed wielkim drzewem, nie zauważamy już lasu; że wobec tak wielkiej wiedzy nie znajdujemy już mądrości. 
Tylko dopóty zafascynowani jesteśmy poszczególnymi odkryciami, mówimy: nie ma nic więcej; wiemy już wszystko. Jednak w momencie, w którym rozpoznajemy niesłychaną wielkość całości, wzrok podąża dalej i pojawia się pytanie o Boga, od którego wszystko pochodzi.