Boży paradoks i wietrzenie

Mimo, że sprawa odejścia Benedykta XVI powoli znika z mainstreamowych mediów, ustępując miejsca codziennej sieczce, pewnie nie jedyny nadal myślę sobie nad tą sprawą. 
Ten papież niewątpliwie był konserwatystą, a jednocześnie sam fakt, iż podjął – i to już jakiś czas temu – tak odważną i historyczną decyzję, świadczy o jego nowoczesności połączonej (wypływającej) z miłością do Kościoła i odpowiedzialnością za Niego. Zacytował bym tutaj pewien niezły tekst Perfectu… ale może lepiej nie. Nie musimy wiedzieć, dlaczego to się stało – natomiast sama pokusa spokojnej emerytury z możliwością odpoczynku i pisania to zdecydowanie zbyt daleko idące uproszczenie. Papież wiedział, jaki wybór przyjmował – musiało się więc stać coś, czego wówczas nie przewidział. Naszą rolą nie jest dzisiaj wnikanie – a uszanowanie tej decyzji. I modlitwa – za niego, za Kościół, za wszystkich. Najbardziej przykre jest to, że ten bez wątpienia wielki człowiek ma dużą szansę zostać po latach zapamiętanym jedynie jako ten, który zrezygnował. A to bardzo niesprawiedliwe uproszczenie. Odchodzi w obwołanym przez siebie Roku Wiary, nie ukończywszy tej wierze poświęconej encykliki.
Przyznam się bez bicia. Entuzjastą papieża Ratzingera od początku nie byłem. Decyzja konklawe 7 lat temu dość mocno mnie zdziwiła, lekko przybiła. Mówię otwarcie – bo czemu nie. Niewątpliwie medialnie ustępował poprzednikowi, nie potrafił się odnaleźć w tłumie, żywiołowo reagować – czas pokazał, że nie musiał, bo to ludzie reagowali na niego, a i sam Benedykt się ożywił w relacjach z tłumami, choć pewnie każde z nimi spotkanie było dla niego ze względu na charakter dość trudne. Urzekło mnie jednak to, co i jak pisze – szczególnie biorąc pod uwagę, kim jest, czym się zajmował przez ten cały czas od powołania w 1981 r. do Kongregacji Nauki Wiary. Może właśnie dlatego pisze tak ujmująco prosto? Nie wiem, ale wiele jego tekstów czytało mi się łatwiej niż teksty błogosławionego Wojtyły – bądź co bądź, filozofa. To może być paradoksalne – człowiek uważany (niesłusznie) za wielkiego inkwizytora, nieśmiały, skryty, którego niewątpliwym ideałem życia była by praca naukowa połączona z możliwością wykładania i pisania, okazał się być w słowie pisanym łatwiejszy, bardziej przystępny i zrozumiały dla zwykłych ludzi niż papież uwielbiany przez tłumy. Brak było tych niewielkich nawet gestów, którymi Jan Paweł II porywał, burzył mury i onieśmielał – ale torował sobie drogę do ludzi słowem pisanym, inaczej. Boży paradoks. 
Dzisiaj modlę się o siły dla Benedykta – bez względu na teorie spiskowe wierzę, że ustępuje, bo po ludzku nie dał rady, bo brakuje sił. Bo mu ich, jak napisał Szymon Hołownia, w stopniu naprawdę skrajnym zabrakło, a nie dlatego, że zmęczyło go to, do czego powołał go Pan. W takim razie właśnie o te siły modlę się dla niego. Czy będzie „papieżem seniorem” (co brzmi co najmniej idiotycznie), czy będzie biskupem seniorem Monachium i Fryzyngii (chyba najbardziej poprawnie – kardynałem w momencie wyboru na papieża być przestał; ciekawostka – nowy papież mógł by go znowu kreować? pewnie tak), czy zamieszka w klasztorze w Watykanie czy gdziekolwiek (wczoraj na audiencji generalnej padły słowa, iż „dla świata pozostanie ukryty”), bez względu na to, co zrobią z jego pierścieniem Rybaka (zniszczą niewątpliwie). Na tej drodze, którą podjął, w jakże nowej dla siebie i dla świata roli – wszędzie tam, dokąd ta droga go zaprowadzi.
Z tej całej sytuacji dla Kościoła płynie dość przykra konsekwencja – zmieni się optyka postrzegania papiestwa jako roli pełnionej do końca, jaki by on (vide Jan Paweł II) nie był. Teraz zawsze będzie można ponarzekać – „przecież mógłby ustąpić…” – bez względu na kontekst. To oczywiście nie w żaden sposób wina papieża Benedykta – tylko przykra konsekwencja. 
Historia lubi się powtarzać. Już w 1978 r. roku śmierć papieża Lucianiego musiała zmusić do zastanowienia kardynałów – co to ma znaczyć? Spekulowano – Siri, Benelli – po czym ani jeden, ani drugi nie wygrał, a głosujący purpuraci zaczęli szukać dalej, i znaleźli człowieka, którego pontyfikatu żaden z nich sobie nie wyobrażał nawet – Wojtyłę z komunistycznej Polski. Wtedy Pan Bóg zadziałał wprost, zabierając do siebie Jana Pawła II po miesięcznym pontyfikacie – dzisiaj Benedykt XVI zdecydował się ustąpić sam. Już huczą plotki o spodziewanej walce na konklawe frakcji Sodano i Bertonego – podobnie? Oby dobry Bóg zrobił nam wszystkim podobną niespodziankę, jak 16 października 1978 r. Bo skutkiem takiego posunięcia papieża jest właśnie to, że w łeb wzięły wszelkie kalkulacje, co sprzyja poddaniu się tchnieniu Ducha, który może chcieć wywietrzyć w Kościele to i owo. Trudno o lepszą okazję. 
 
Papież złamał wszystkie utarte schematy i w poczuciu odpowiedzialności za Kościół zrobił coś, czego nikt – włącznie z nim samym – pewnie by się nie spodziewał. I to dla tego Kościoła, z troski i miłości do Niego, wykazując się heroizmem. To jest bardzo czytelny znak – wpisujący się m.in. w powołanie Rady Nowej Ewangelizacji, zmiany w kompetencjach organów Kurii Rzymskiej, kierunek (pochodzenie) kreowanych przez niego purpuratów, którzy przecież za moment będą wybierać jego następcę – że przyszła pora na naprawdę mocne i walące w oczy zmiany, nawet gdy mają zachwiać tym, co wydawało się jednym z niewielu pewników (a przecież dożywotność pontyfika nie jest żadnym dogmatem czy nie wynika z prawa kanonicznego). 
Ja nie boję się – masło maślane – przyznać, że może nie tyle się boję, co poczułem się niepewnie. Nic to, przejdzie. Za chwilę będzie nowy papież, Kościół ruszy dalej, a my z nimi – z nowym papieżem, z tym samym Kościołem. Pan da siłę – tylko musimy się na nią otworzyć, modlić się o nią, i nie zamykać się w ciasnych mocno szufladkach przyzwyczajeń i zwyczajów. 

W duchu miłującej odpowiedzialności

Teraz nieco bardziej na spokojnie, po paru godzinach z tą sprawą w tyle głowy.

Benedykt XVI tak naprawdę zakpił z wszystkich, którzy nazywali go konserwatystą pancernym – czy tak postąpił by człowiek o takich cechach? Nie. Wykazał się wielką odwagą, dokonując czegoś, co nie miało miejsca od przeszło 700 lat, a przy tym tak naprawdę to chyba ze 2 razy dotychczas miało miejsce. 
Kluczowe w tekście papieża jest jedno zdanie: z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową (…) aby kierować łodzią św. Piotra i głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie, podlegającym szybkim przemianom i wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary, niezbędna jest siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi posługi. Co najbardziej pokazuje, że papież – po długim okresie zmagania (mowa jest o tym, że planował odejście już rok temu po pielgrzymkach do Meksyku i na Kubę – odstąpił od tego jednak po aferze ze swoim kamerdynerem, nie chcąc, aby utożsamiano to z ucieczką) i przemadlania swojej decyzji podjął ją w trosce o Kościół i stając w Bożej obecności wobec słabości swojego ciała, a także świadomości, iż jako osoba podeszła już wiekiem posiada pewne ograniczenia. Dzisiaj nie raz przecież wypowiadają się osoby znające papieża, które przewidywały takie wydarzenie (abp Alfons Nossol, kard. Miroslav Vlk). 
To bardzo odważny krok – tym bardziej, że przecież zupełnie inny od postawy jego poprzednika, bł. Jana Pawła II (na marginesie – po co w Faktach TVN pokazywali przez 5 minut starszych państwa, których pointą wypowiedzi był wyrzut: no, miał kanonizować NASZEGO papieża, a teraz co!). Cóż, dwóch różnych ludzi, inne rodzaje duchowości, inne charaktery, inne charyzmaty. Dzisiaj powtarzał cytat z błogosławionego papieża z Polski, jaki miał wypowiedzieć odnośnie swojego pontyfikatu: że z krzyża się nie schodzi; do końca, do śmierci. Oczywiście miał prawo tak uważać i wytrwać w tym postanowieniu do końca. Tak samo jak Benedykt XVI miał prawo zrobić to, co – jakby do końca się wahając – uczynił, w poczuciu odpowiedzialności za Kościół, któremu ze względu na ograniczenia związane z po prostu starością w swojej ocenie nie jest w stanie już w sposób odpowiedni kierować. Zrzeczenia się tiary, co warto wskazać wprost, dokonał w sposób przewidziany przez Kodeks Prawa Kanonicznego – publicznie, wskazując przyczyny oraz powołując się na dobrowolność działania. 
Jan Paweł II przyzwyczaił nas do papieża-sportowca, śpiącego po 5 godzin, tryskającego zdrowiem, zawsze z dobrym słowem i zasłuchanym w ludzi, których miał wokół. Nie każdy jest góralem z Wadowic. Nic dziwnego, że 86-letni człowiek dochodzi do wniosku, że – jak wskazują lekarze – nie może już latać po całym świecie, ma coraz większe problemy z chodzeniem, mam nadzieję że na tym się kończy. Tu nie chodzi o papieża-gwiazdę, ale o papieża, któy od 1978 r. nie jest woskową figugą w Watykanie, hen, gdzieś tam – tylko wielkim podróżnikiem, który jako głowa Kościoła stara się pielgrzymować i być z wiernymi we wszystkich jego zakątkach, wychodzi do ludzi, szuka z nimi kontaktu, pragnie ich przekonać, zdobyć dla Boga. Czy można dziwić się decyzji 86-letniego człowieka, który przez blisko 8 lat sprawował ten urząd – mimo, iż przed konklawe, nigdy nie pragnąc papieskiej tiary, liczył na rychła (i zasłużoną) kardynalską emeryturę? Co jest niewłaściwego w tym, że człowiek otwarcie, szczerze i świadomie stwierdza – nie dam rady i mówię to otwarcie? 
Słowa kard. Angelo Sodano o tym „gromie z jasnego nieba” pasują do sytuacji (natomiast same słowa przemówienia, wybacz, po prostu przesadzone) – stąd też taki a nie inny mój poprzedni, przecież też dzisiejszy, tekst. Szok. Zdziwienie. Jak to? Ano tak. Nigdzie nie jest powiedziane, że papieżem jest się do śmierci. Owszem, przez wieki tak przyjmowano, jednakże trzeba wziąć pod uwagę kontekst – ludzie jeszcze nie tak dawno żyli o wiele krócej (choć oczywiście nie brakuje pontyfikatów osób w podeszłym wieku – choćby Leona XIII z przełomu XIX i XX wieku), poza tym od papieża świat nie oczekiwał tak dynamicznej aktywności, a raczej bycia, nauczania, pisania. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają – zmieniają się także wyzwania przed papieżem, który do ich realizacji potrzebuje coraz więcej sił. Czy tym gestem Benedykt XVI wskazuje: szukajcie mojego następcy wśród młodych? W kontekście kolegium kardynalskiego – oznaczało by to osoby w wieku pewnie ok. 65 lat 🙂 
Papież jest realistą. Zdaje sobie z pewnością sprawę, że mógł by kontynuować pontyfikat do kresu swoich dni – oby jak najdłużej. Że tworzy precedens. I co z tego? Nie bez powodu Kościół wprowadził wiek emerytalny (75 lat co do zasady) dla biskupów i kapłanów. Papież jest przecież biskupem, czemu więc szukać tutaj wyjątku? Tak dotąd nie było, owszem – ale czy to rozwiązanie jedynie z takiego powodu jest w jakiś sposób niewłaściwe? Jan Paweł II również to rozważał – choć podjął inną decyzję ostatecznie. Jak to zgrabnie ujął kard. Kazimierz Nycz – w pewnym sensie papież dał dobry przykład, jak trzeba podchodzić do pełnienia misji w Kościele. Nie trzeba do grobowej deski – wystarczy dotąd, kiedy Bóg daje siły do działania w sposób samego człowieka satysfakcjonujący i pozwalający mu obiektywnie dobrze ocenić jego posługę. Papież chciał wypełniać misję swojego pontyfikatu w sposób jak najdoskonalszy – stąd też odejście w sytuacji, gdy zrozumiał, iż siły fizyczne i ograniczenia wieku już na to nie pozwalają. 
Bardzo spodobał mi się, jeden z wielu, komentarz o. Pawła Gużyńskiego OP, który powiedział: „Jeżeli w Kościele dzieje się coś nietypowego, to najczęściej oznacza to interwencję z góry z ważnym pomysłem dla Kościoła. Spodziewam się czegoś bardzo dobrego dla Kościoła. Rzeczy nietypowe, nadzwyczajne, niestandardowe, to znaczy, że Pan Bóg chce coś pospieszyć (…) Wprowadziliśmy ograniczenie wieku jeśli chodzi o proboszczów i  biskupów. Ta dożywotność od dołu znika w Kościele. Można powiedzieć, że jest to zamknięcie całego procesu jeśli także pojawia się ten precedens, który pojawia się z papieżem. Nikt nie jest niezastąpiony i to generalnie dobrze. Nikt nikomu nie ujmuje, ale do tego (do pełnienia funkcji papieża – red.) trzeba mieć końskie zdrowie.  Papież sam daje sygnały, że panowanie nad tym wszystkim już go przekracza w tym momencie. I to jest zupełnie ludzkie, to jest normalne”. Od siebie dodam – w jego sytuacji to dowód odwagi i heroizmu, gdy podjął decyzję o rezygnacji, jakby wbrew tradycji i pewnie oczekiwaniom wielu, ale mam wrażenie w pełni wewnętrznej wolności. W podobnym tonie wypowiedział się ks. Adam Boniecki MIC, mówiąc, żę: „To decyzja bardzo ważna dla Kościoła, dlatego że otwiera precedens, iż także urząd papieski może być przekazany za życia poprzednika. Trzeba być wdzięcznym Benedyktowi, że pokazał, jak można rozwiązać problem urzędu, starości i słabości z wielką wiarą”.  
Pewnie można by tu jeszcze wiele napisać… Co będzie dalej? Jak to będzie formalnie – papież-senior? Nadal Benedykt XVI, czy może znowu Joseph Ratzinger? 
Krótko jeszcze o symbolice, w mojej ocenie nie przypadkowej, dnia w którym świat dowiedział się o decyzji Benedykta XVI – o Światowym Dniu Chorego, z którymi to chorymi Ojciec Święty z pewnością chciał się w ten sposób szczególnie zidentyfikować i utożsamić. Oddaję głos komuś, kto napisa to pięknie – Jotce

Nie ogarniam

Chciałem dzisiaj napisać coś związanego ze Światowym Dniem Chorego…

Ale właśnie przeczytałem te słowa:

Najdrożsi Bracia,

zawezwałem was na ten Konsystorz nie tylko z powodu trzech kanonizacji, ale także, aby zakomunikować wam decyzję o wielkiej wadze dla życia Kościoła. Rozważywszy po wielokroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową. Jestem w pełni świadom, że ta posługa, w jej duchowej istocie powinna być spełniana nie tylko przez czyny i słowa, ale w nie mniejszym stopniu także przez cierpienie i modlitwę. Tym niemniej, aby kierować łodzią św. Piotra i głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie, podlegającym szybkim przemianom i wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary, niezbędna jest siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi posługi. Dlatego, w pełni świadom powagi tego aktu, z pełną wolnością, oświadczam, że rezygnuję z posługi Biskupa Rzymu, Następcy Piotra, powierzonej mi przez Kardynałów 19 kwietnia 2005 roku, tak, że od 28 lutego 2013 roku, od godziny 20.00, rzymska stolica, Stolica św. Piotra, będzie zwolniona (sede vacante) i będzie konieczne, aby ci, którzy do tego posiadają kompetencje, zwołali Konklawe dla wyboru nowego Papieża.

Najdrożsi Bracia, dziękuję wam ze szczerego serca za całą miłość i pracę, przez którą nieśliście ze mną ciężar mojej posługi, i proszę o wybaczenie wszelkich moich niedoskonałości. Teraz zawierzamy Kościół święty opiece Najwyższego Pasterza, naszego Pana Jezusa Chrystusa, i błagamy Jego najświętszą Matkę Maryję, aby wspomagała swoją matczyną dobrocią Ojców Kardynałów w wyborze nowego Papieża. Jeśli o mnie chodzi, również w przyszłości będę chciał służyć całym sercem, całym oddanym modlitwie życiem, świętemu Kościołowi Bożemu.

W Watykanie, 10 lutego 2013 r.
Benedykt XVI, papież

Nie ogarniam. Po prostu. Syfu w Kościele jest bardzo dużo, te ciągłe brudy związane z molestowaniem seksualnym, sekularyzacja, ataki na Kościół i wiarę… Papież był i jest w sercu tego – czym się kieruje, podejmując taką decyzję? Chorobą, o której nie wiemy? Po prostu świadomością swojej słabości fizycznej związanej z wiekiem i spadającymi z tego powodu ograniczeniami? Przedkłada możliwość wyboru człowieka młodszego, obdarzonego większymi siłami, lepiej rozumiejącego dzisiejszy świat nad wytrwanie na urzędzie do śmierci?

Tak naprawdę coś takiego zdarzyło się w historii Kościoła raz – 13 grudnia 1294 r., gdy składał urząd papieski św. Celestyn V (Piotr Morrone OSB). A teraz doświadczymy tego za niespełna 3 tygodnie.