Święci na moją miarę

Listopad to jest taki fajny miesiąc, kiedy można powspominać świętych ludzi – łatwiej jest, bo na początku wszyscy ruszają na groby, wspominają swoich bliskich, i (czasami nieświadomie – dla niektórych to „święto zmarłych” i nic więcej) jakby mimochodem dochodzi się jakby naokoło do tego, że to chyba o nich – tych, co odeszli, jako nasze wzory, przez nas kochanych – chodzi Kościołowi z tymi świętymi. 
Nie jestem fanem nowenn, litanii, relikwii jako takich (mam w domu dwie, może kiedyś o tym napiszę) ani dewocji przejawiającej się np. w bieganiu od ołtarzyka do ołtarzyka, całowaniu posążków Maryi czy tworzeniu kapliczek w domu. 
Ale także ja mam tych, za wstawiennictwem których proszę Boga w różnych sprawach. Chciałem kilka słów poświęcić świętym mnie szczególnie bliskim. Kolejność bardziej niż przypadkowa.
1. św. Tomasz apostoł


Nie tylko dlatego, że to mój imiennik. Bo postać fascynująca. Według mnie żaden „niedowiarek” – no chyba, że każdy z nas się za takiego uznaje, co wcale takie głupie nie jest. Człowiek, który chciał poznać, sprawdzić – dociekliwy, konkretny. A równocześnie, umiejący ukorzyć się przed Tym, który jest Wszystkim, i wyznać: „Pan mój i Bóg mój”. 
2. św. Tomasz z Villanueva OSA, biskup


Nigdy bym się o człowieku nie dowiedział, gdyby nie fakt, że dociekałem, co to za Tomasz, skąd te imieniny w kalendarzu w dniu, kiedy je obchodzę – 22 września. Kastylijski XV-wieczny kaznodzieja, augustianin (stąd może moje zainteresowanie tym zgromadzeniem?), znany z życia w pobożności i prostocie, które to cnoty doprowadziły go do arcybiskupstwa hiszpańskiej Walencji. Trafił na biskupstwo tyle bogate, co zaniedbane (ponoć przez 100 lat biskup nie rezydował na miejscu). Wizytował, zwołał synod, działał podobnie co – niewiele po nim – mediolański Karol Boromeusz. Chodził i żył nadal jak zakonnik, w połatanym habicie, pieniądze na wyposażenie katedry oddał na ubogi szpital; dbał o sieroty, szczególnie o posagi dla młodych dziewcząt. Twórca jednego z pierwszych (1550 r.) seminariów duchownych. Beatyfikowany w 1618 r., kanonizowany równe pół wieku później. Patron zgromadzenia Sióstr Augustynianek św. Tomasza dla posługi ubogim. Co ciekawe, patron augustiańskiej szkoły w Krakowie. 
3. św. Bonawentura, biskup i doktor Kościoła
Patron od bierzmowania – zainteresowało mnie samo imię. Na chrzcie Jan, Bonawentura to imię zakonne, oznaczające mniej więcej westchnienie: „o, szczęśliwy losie/szczęśliwa przyszłości”, jakie miał pod jego adresem jako niemowlęcia wypowiedzieć św. Franciszek z Asyżu. Filozof i teolog, autor dzieła o Trójcy Świętej – uznawany za jednego z najwybitniejszych teologów okresu średniowiecza (stąd tytuł doktora Kościoła od 1588 r.). W 31 lat po śmierci założyciela, w 1257 r., został jego następcą i generałem zakonu, mając niespełna 39 lat. Przygotował konstytucje zakonne jako wykładnię reguły św. Franciszka. W 1273 r. kreowany kardynałem i biskupem podrzymskiego Albano – o czym wiadomość miała zastać go… przy myciu naczyń w kuchni. Przygotowywał sobór lyoński. Kanonizowany w 1482 r.
4. św. Jan Paweł II, papież

(W tym momencie rozległo się: „ale jaaak to, dopiero czwarty??” :D) Karol Wojtyła – na drugie mam Karol – człowiek, który był „od zawsze” papieżem w mojej świadomości, i tak w sumie do 02 kwietnia 2005 r. Jakby pewnik – zawsze był, zawsze wszyscy się nim zachwycali, choć dopiero z biegiem czasu uświadomiłem sobie, ile w tym było prawie bałwochwalstwa, a jak mało zrozumienia dla tego, o czym on mówił, co mówił, braku refleksji nad jego dziedzictwem, zamiast czego urządzono mu jeszcze za życia wyścig w stawianiu pomników czy nazywaniu jego imieniem ulic, placów, szkół itp. Wielki człowiek, wielki święty. Paradoksalnie czasami fantastycznie prosty w swoich słowach – a niekiedy (dłuższe teksty) nieporównywalnie trudniejszy np. od Benedykta XVI. Konkretny. Kościół zawdzięcza mu bardzo wiele, bo zbliżył właśnie Kościół i jego głowę w osobie papieża do ludzi – co dzielnie kontynuuje dzisiaj Franciszek. Tytan pracy i modlitwy. Jedyny święty kanonizowany, z którym było mi dane się było spotkać, uściskać jego rękę – relikwię w postaci różańca ma do dzisiaj. 
5. św. Jan XXIII, papież


Papież uśmiechu – fakt, trudno się nie uśmiechnąć, spojrzawszy na niego. Nigdy za karierą nie gonił, a jednak od 1925 r. nuncjusz w Turcji, potem we Francji, od 1953 r. kardynał i patriarcha Wenecji. Wybrany przez konklawe po trudnym okresie długiego pontyfikatu Piusa XII – dosłownie przewietrzył Kościół. Na pewno – i są na to historyczne dowody – traktowany jako papież przejściowy (fakt, zmarł po 5 latach), ale chciałbym widzieć miny kurialistów watykańskich, kiedy ogłosił zwołanie Soboru Watykańskiego II, który rozpoczął, ale kończył już jego następca Paweł VI. Zawsze uśmiechnięty, miłośnik fajki, z dystansem do siebie i do protokołu (o ile wiem, ostatni koronowany papież, zanim tiara trafiła do lamusa). Autor encykliki Pacem in terris o pokoju między narodami. Przygotował podwaliny pod nowy Kodeks prawa kanonicznego, ostatecznie wprowadzony dopiero w 1983 r. już przez Jana Pawła II. Bez Jana XXIII nie było by soboru, na którym zaistniał i został zauważony młody sufragan krakowski Karol Wojtyła – to dzięki soborowi świat mógł zobaczyć Polaka, który dzięki temu później zaszedł tak daleko. Ja odkryłem go po raz pierwszy, kiedy jakieś 15 lat temu sięgałem po jego „Dziennik duszy”. Ciekawostka – żyje nadal i ma przeszło 100 lat jego osobisty sekretarz, od niedawna kardynał, Loris Capovilla. 
6. bł. Karol de Foucauld, kapłan
Człowiek dość majętny, ustawiony w życiu, a równocześnie mocno nieuporządkowany i nie narzucający się w młodości Bogu, XIX-wieczny arystokrata. W Paryżu niby to studiował, a używał życia. Wstąpił do szkoły oficerskiej, trafił do Algieru – i jako podporucznik… wyleciał za brak dyscypliny i niemoralne prowadzenie się. Uczestnik walk w Algierze w 1881 r., odznaczony. Odszedł z wojska, pragnąc podróżować po Maroku. Zakochał się, a jednak powrócił do Magrebu i podjął decyzję o życiu w celibacie. Po powrocie do Paryża zaczyna szukać Boga, zawierza życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i postanawia oddać się życiu mniszemu z dala od świata, wstępując do trapistów, mieszkając w klasztorach w Syrii i Algierii. Przy żeńskim klasztorze w Nazarecie był prostym bratem od prac gospodarczych. W 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie, osiadając niedaleko granicy algiersko-marokańskiej. Poświęcił się pracy na rzecz ewangelizacji plemienia Tuaregów. Chciał stworzyć zgromadzenie Małych Braci Jezusa – powstało już po jego śmierci w 1916 r. (zabity przypadkowo w walkach międzyplemienny), działa także w Polsce, istnieją również Małe Siostry Jezusa; polecam niesamowite książki br. Morrisa z tego zgromadzenia (wydawnictwo Esprit). Prostota, prostota i jeszcze raz prostota – cisze życie pomiędzy koczowniczym plemieniem pustynnym. Beatyfikowany przez Benedykta XVI w 2005 r.
7. św. Charbel Makhlouf, kapłan



Po polsku nazywany niekiedy Sarbeliuszem. Takie moje małe odkrycie ostatniego czasu. XIX-wieczny Libańczyk, należący do Kościoła maronickiego, obejmującego obecne Liban i Syrię, czyli jedyny wschodni Kościół pozostający w pełnej jedności z Kościołem rzymskim. Co zdziałał w życiu? W sumie to… nic. Mieszkał w klasztorze, z którego przeniósł się do pustelni, żeby pościć, umartwiać się. Dostał udaru w czasie Mszy Świętej i zmarł. I wtedy się zaczęło! Grób – dziura w ziemi, bez żadnej trumny – świecił przez 45 dni od pogrzebu, co było widać w całej okolicy. Przy ekshumacji okazało się, że ciało zachowało temperaturę i właściwości (giętkość, miękkość) ciała żywego człowieka (wbrew temu, co piszą w wielu miejscach, ciało poddało się prawom natury po beatyfikacji – obecnie pozostały tylko kości). Co więcej, wydzielało ciecz, określaną jako pot i krew – nawet po tym, gdy ciało osuszono i usunięto z niego wnętrzności. Jest to swego rodzaju rekordzista – w klasztorze w Annaya co roku odnotowuje się wiele cudów za jego wstawiennictwem lub na skutek działania tzw. oleju Charbela, który wydzielało ciało. Beatyfikowany w 1965 r., kanonizowany w 1977 r.

8. bł. Jerzy Popiełuszko, kapłan


Współczesny nam wręcz dosłownie, choć zabili go jakieś pół roku przed moim urodzeniem. Prosty, niczym się nie wyróżniający ksiądz, który jako jeden z niewielu za ciemnej komuny odważył się mówić wyraźnie o sprawiedliwości społecznej, domagać się jej, nazywać zło złem i oczekiwać poszanowania dla człowieka z jego wolnością i przekonaniami. Tak bardzo ludzki ze wszystkim – w książkach o nim urzeka mnie to, że był normalny, bał się, widział że w pewnym sensie zostaje pozostawiony sam sobie – i wytrwał, gotowy na wszystko. Bo wiedział, Komu zawierzył, co jest ważne, i że o pewnych sprawach nie można nie mówić. Niepozorny człowiek, ale tytan wiary i ducha. Porównuję go – w kontekście Franciszka – do salwadorskiego bł. abp Oscara Romero, zabitego zresztą rok od ks. Jerzego wcześniej, który podobnie do Popiełuszki walczył o te same sprawy na drugim końcu świata. 
9. św. Pio z Pietrelciny, kapłan


Chyba jeden z najpopularniejszych świętych na świecie. Rozmawiał z Jezusem ponoć już gdy miał 5 lat. Prosty zakonnik kapucyński, który przeżył wiele także ze strony władz kościelnych w związku z tym, że od 1918 r. nosił stygmaty – znaki męki Jezusa Chrystusa – co przyciągało uwagę mediów. Mistyk, cudotwórca w każdym tego słowa znaczeniu. Odprawiał z wielkim nabożeństwem Msze Święte. Bilokował – mógł znajdować się naraz w więcej niż jednym miejscu, co potwierdzono wielokrotnie. Swój charyzmat – poza cudami związanymi z uzdrowieniami fizycznymi za jego pośrednictwem – realizował w zaciszu konfesjonału, do którego zjeżdżali ludzie z całego świata. Widział duszę ludzką jak na dłoni – w kapitalny sposób potrafił pogonić fałszywego penitenta, nie przebierając w słowach (czego nie należy mylić z wrzaskami i obrażaniem ludzi w konfesjonale, co dzisiaj nie raz można spotkać). Beatyfikowany w 1999 r., kanonizowany 3 lata później. 
>>>
Ciekawe zestawienie, prawda? Apostoł, 3 biskupów (w tym 2 papieży), 3 zakonników pustelników (i to nawet jeden w sumie nie rzymski katolik!) i niepozorny polski ksiądz diecezjalny. A jednak. Mam nadzieję, że choć troszkę przybliżyłem ich postaci. 
Gdyby kogoś w ogóle interesowały życiorysy świętych – polecam baardzo duży zasób w serwisie brewiarz.pl (i sam serwis do modlitwy brewiarzowej, też!). A jeśli chodzi o książki – cóż, jest tego więcej niż dużo, wystarczy poszukać w Googlach. 

Popiełuszkowy wyrzut sumienia

Tak, wokół dni związane z bł. Janem Pawłem II. Co więcej, jutro w mojej parafii uroczystość wprowadzenia relikwii I stopnia (krwi) tego świętego. A ja napiszę o kimś innym – którego wspomnienie liturgiczne przypadało w miniony piątek – o bł. Jerzym Popiełuszce. A wszystko w konwencji dość specyficznej (tak, nie jestem fanem hip-hopu), i do tego muzycznej.

wersja oficjalna:

Wersja koncertowa- tutaj (szczególnie dla chcących dociec, skąd tytuł „Nieśmiertelni”, z kolei tekst – tutaj.

Znowu wtopisz się w tłum, po to by móc stanąć z boku,
Nie wychylać się przeczekać i mieć święty spokój,
A życie z każdym dniem podsuwa nam nowe wyzwania,
Dla jednych jest to konkret dla innych zwykły banał

Ks. Jerzy taki nie był. Ktoś powie – co ja wiem? W sumie – nic, bo urodziłem się już po jego męczeńskiej śmierci. Trochę czytałem, oglądałem, słuchałem. To był człowiek, który – po ludzku – nie wyróżniał się niczym. Słabe zdrowie, strach przed głoszeniem homilii, niepozorny, żadna wybitna postać. A jednak – świętością w jego wykonaniu była wytrwałość i brak zgody na pogwałcanie wolności człowieka.

Wystarczą ręce i twoje serce by zrobić więcej,
dać nadzieje tym którym nie sprzyja szczęście
Ciągle wierze w to że los leży w naszych rękach
Dopóki księga życia nie zostanie nam zamknięta

Brał sobie te słowa bardzo mocno do serca. Już jako kleryk, mając „przeboje” z zwierzchnikami w kleryckiej jednostce wojskowej, której głównym celem było zniechęcenie i odwiedzenie młodych ludzi od kapłaństwa. W Alfonsem Popiełuszko (bo tak miał na imię pierwotnie Jerzy) im się nie udało. Komunistom także, chociaż pewnie zakładali – zniknie, to i problem się skończy. Nic bardziej mylnego. Wziął los w swoje ręce tak, że trudniej było by bardziej, mocniej, owocniej.

Można tam widzieć nic, mając sokoli wzrok, można nie poczuć
dotyku zimnych wyciągniętych rąk,
można przez życie przejść nie zatrzymując się,
można ale czy jest w tym jakiś większy sens?

Sensem życia, i kapłaństwa x Jerzego, stała się walka o wolność – w jego wypadku poprzez szczególną posługę tym, którzy jako pierwsza licząca się w kraju siła mieli możliwość i odwagę skutecznego przeciwstawienia się komunistom – Solidarności. W tym swoim małym kapłaństwie postanowił poświęcić siły, aby dodawać otuchy, domagać się respektowania praw i postulatów tych, którzy postanowili walczyć z komunizmem. Co więcej – o czym najlepiej wie pewien kardynał – było to nie w smak ówczesnym jego zwierzchnikom, którym odmówił wyjazdu do Rzymu na studia, co miało uchronić go przed represjami władz. Nie bał się, i był gotowy na walkę do końca.

Stając przed lustrem, pytam siebie kim naprawdę jestem
Czy to co było ważne, stało się ważniejsze?
Czy może ideały już straciły sens, co mnie napędza do tego by ciężar życia nieść,
Podchodzę bliżej i przyglądam się sobie, kiedyś wypatrzę pierwszy siwy włos na głowie,
Nie wiem czy jutro będziemy tacy jak byliśmy,
Ale nie dajmy sobie wmówić że życie już przeżyliśmy.

No właśnie. Myślę, że pod tymi słowami x Jerzy by się podpisał. Deklarujemy się jako wierzący, jakoś tam praktykujemy – a jak się to przedkłada na nasze rodziny, relacje, uczciwość, transparentność, autentyczność? Jakie są nasze wybory? Dzisiaj, kiedy próbuje się ludziom wmówić, że związki partnerskie to przecież praktycznie to samo, co małżeństwo – grunt że się „kochają”. Że homoseksualiści mają prawo do wychowywania dzieci. Że nauczanie historii w szkołach powinno być zredukowane. Że polityka prorodzinna to promowanie metody in vitro, zamiast realnych korzyści dla rodzin. Że liczy się kasa, zbytek, stołek, pozycja – a całą reszta to anachronizmy, jakieś tam wartości. Że w ideologii „Bogu świeczkę, diabłu ogarek” tak naprawdę nie ma nic złego – bo trzeba umieć się dostosować. Kogo widzisz w lustrze? Czy nie jest to tak, że pomysły i kiedyś czynione założenia nijak się mają do tego, kogo widzisz w nim dzisiaj?

Nocą mam sny w mej głowie tworzą się witraże, złożone z twarzy ludzi którzy będą zawsze
w pamięci bo życie z podniesioną głową przeszli. Czy byli ostatni? Na pewno nie pierwsi..
Odkryli w sobie sens istnienia, walcząc uporem o to by następne pokolenia
wiedziały co jest czarne, co białe, a nie szare.
Prawda wyzwala tylko czy chcemy ją odnaleść?

Ks. Jerzy pięknie wpisuje się właśnie w nurt tych, którzy nie schylali głowy przed tym, co wydawało się jedynym słusznym w tamtych czasach – a walczyli, tak jak należy, czyli słowem, apelując do ludzkich sumień, przyzwoitości, powołując się nie na wymyślone przez ludzi zasady – ale na dekalog i prawo Boże. Prawda, o której wielu nie pamięta albo nie chce pamiętać, jest taka, że morderstwo x Jerzego było jednym z wielu gwoździ do trumny PRL – które uświadomiły ludziom, z kim i czym mają do czynienia. Ona była potrzebna, mimo że to strasznie brzmi. Bł. Popiełuszko poświęcił się, abyśmy my mogli żyć w czasach lepszych, w których mówienie o prawdzie i domaganie się jej będzie możliwe. Czy wykorzystujemy tę możliwość?

W tak nie realnym świecie naszych wyobrażeń,
Wegetujemy jak sprzedawcy własnych marzeń,
Głodni sukcesu, goniąc w wyścigu szczurów,
Budząc się w nocy z krzykiem przerażeni do bólu,
Jak Piotruś Pan trwimy we własnej nibylandi
Niby szczęśliwi, niby zabawni, niby spełnieni,
niby wolni, niby bezpieczni a naprawdę bezbronni.

Nie musi tak być. Nie jesteśmy bezmyślnymi kukiełkami, za które ktoś z mniejszym lub większym wyczuciem pociąga, manipulując umiejętnie. A jeśli właśnie uświadomiłeś sobie, że tak może być – nie zwlekaj, zrób coś z tym. Nie bądź „niby” – ale bądź tak naprawdę, stań się. Tym, kim masz być, do czego Bóg powołał cię w swojej miłosiernej mądrości. Odetnij się od Piotrusia Pana, który kusi – i dorośnij do przyjęcia, odkrycia i zrealizowania swojego powołania – jakie by ono nie było. Jest tylko twoje, tylko dla ciebie, nikt inny go nie wypełni w ten sposób. Pobudka! Koniec z wegetacją – życie czeka. Ks. Jerzy pięknie pokazał, do końca, czym się w tym życiu kierować.

Tylko rewolucja może przerwać ten letarg
Czas ucieka przez palce pora wstać walcz nie zwlekaj
Finalny sukces zapewni wybór oręża,
Zwycięscy wybrali hasło „Zło dobrem zwyciężaj”
Czas zresetować własny system wartości
Bóg, Honor, Ojczyzna – jak w czasach Solidarności
Są wartości których w złotówkach nie zmierzysz,
I są ci co są im wierni do końca, tak jak ksiądz Jerzy.

To nieprzypadkowe słowa. Zło, zawiść, chęć zemsty, odwetu, nienawiść – one do niczego nie prowadzą. Ks. Jerzy potrafił wyjść na mróz do samochodu, w którym pilnowali go przed jego domem ubecy, żeby poczęstować ich herbatą. Niby nic. Niby mały gest. Przełóż go na swoje życie. Kto w twoim otoczeniu czeka na taką herbatę? A ten reset – musi być kapitalny i jako gest nieodwracalny. Bez kopii zapasowych swoich śmierci, brudów, grzechów i krzyżyków – odcięcie się, raz a dobrze, i budowanie od nowa, na jedynym naprawdę trwałym – bo od Boga pochodzącym – fundamencie. Nie dla kasy czy jakiejkolwiek innej wymiernej korzyści. Bo tak trzeba, bo tylko tak będziesz miał szansę na ostateczny cel – tę tytułową nieśmiertelność.

Ot, przy wieczorze niedzielnym – taki muzyczny (ale konstruktywny) wyrzut sumienia. Prawda wyzwala – tylko czy chcemy ją odnaleźć?

Gotowość i wytrwałość

Jezus powiedział do swoich uczniów: To rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Wtedy Piotr zapytał: Panie, czy do nas mówisz tę przypowieść, czy też do wszystkich? Pan odpowiedział: Któż jest owym rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas wydzielił jej żywność? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli sługa ów powie sobie w duszy: Mój pan ociąga się z powrotem, i zacznie bić sługi i służące, a przy tym jeść, pić i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna; każe go ćwiartować i z niewiernymi wyznaczy mu miejsce. Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą. (Łk 12,39-48)
To tekst z wczoraj. Niby zwykły dzień, a jednak ważna rocznica – 27 lat od męczeńskiej śmierci bł. Jerzego Popiełuszki, prezbitera. 
Okazuje się, że ta ewangelia bardzo pięknie wpisuje się w życie błogosławionego – bo mówi o gotowości. W obrazku ewangelicznym – o potrzebie gotowości na przyjście Pana, czy to metaforycznie jako tego powracającego gospodarza, czy to dosłownie Pana jako przychodzącego powtórnie Chrystusa. Co pozwoliło ks. Jerzemu na taką a nie inną postawę w życiu? Zdeterminowany, wytrwał szykany także na etapie służby wojskowej w czasie seminarium. Już jako kapłan, wiedział, co musi zrobić, aby postępować zgodnie z sumieniem. Owszem, mógł zachowywać się inaczej – nie narażać się systemowi totalitarnemu, nie szukać z nim konfrontacji, posługiwać się nieco mniej dosadnymi i prawdziwymi sformułowaniami.

On jednak był gotowy. Wiedział, że mówienie prawdy, wzywanie do prawdy, do poszanowania godności człowieka, poszanowania swobód obywatelskich i praw pracowniczych, będzie go wiele kosztowało. Niebezpieczeństwo, na jakie był narażony, znali jego przełożeni – nie bez powodu ówczesny metropolita warszawski kard. Józef Glemp sugerował mu wyjazd na studia do Rzymu, chcąc uchronić go przed represjami władzy. Ale ks. Jerzy odmówił. Nie mógł w połowie pozostawić swojej pracy, wiedział, że ludzie mogli odebrać to jako ucieczkę – a on chciał być z nimi i był gotowy na wszystko w imię bronienia wartości dla niego ważnych.

I choć umarł w strasznych okolicznościach, w męczarniach, sponiewierany i pobity, to Bóg nagrodził jego życie i poświęcenie. Jego gotowość. Jego wytrwałość. I to jest wyzwanie dla nas. Nie chodzi o męczeństwo, ale o gotowość poświęcenia różnych spraw i kwestii w imię rzeczy najważniejszych. A więc w wypadku wierzących – o hierarchię wartości i umiejętność kierowania się nią, gdy przychodzi do dokonania wyboru. To wyzwanie. Wyzwanie do nieustannej gotowości i wierności, także za cenę szykan i przykrości. I choć sam żył, w nie tak odległych, a jednak zdecydowanie w innych czasach – bł. Jerzy to ciągle aktualny wzór dla nas, w tak dziwnym i niejednoznacznym świecie, w jakim dzisiaj żyjemy, w świecie, gdzie czasami wydaje się, że hierarchia wartości po prostu stanęła na głowie. 

OBOWIĄZEK ZWYCZAJNEJ ŚWIĘTOŚCI

Wczoraj ks. Jerzy Popiełuszko, zwykły prosty ksiądz, bez doktoratu czy tytułów kościelnych, żaden wspaniały proboszcz – do bólu zwykły, choć niezwykły w tej zwyczajności kapłan został włączony do grona błogosławionych Kościoła.

Nie mogę – jak to w tym czasie wielu mówi – wspomnieć go, bo Bóg odwołał Go do siebie w tak specyficzny i wymowny sposób przez ręce jego oprawców niewiele, ale jednak trochę przed moim urodzeniem. Nie był on w jakiś szczególny sposób czczony w moim otoczeniu. 
Jednakże dane mi było zetknąć się kiedyś z x Antonim Lewkiem – przyjacielem błogosławionego, który przez szereg lat zajmował i zajmuje się pielgrzymami, którzy przychodzą do kościoła św. Stanisława Kostki w Warszawie i chcą dowiedzieć się o życiu i męczeństwie Popiełuszki. Ksiądz ten był w mojej rodzinnej parafii, cóż, pewnie z 10 lat temu – i właśnie całą niedzielę mówił o x Jerzym, i sprzedawał książki. Wtedy się zainteresowałem tą postacią, czytałem nieco. A jakiś czas temu, niedawno, przeczytałem książkę E. Czaczkowskiej i  T. Wiścickiego „Ksiądz Jerzy Popiełuszko” – którą wszystkim polecam (nie jest to biografia świętego, a wspomnienia o osobie i rzetelnie opisane wydarzenia z okresu jego śmierci oraz wyjaśniania jej przyczyn i przebiegu wypadków). 
Kim był x Jerzy Popiełuszko? Przede wszystkim był człowiekiem, i w przeciwieństwie do niektórych kapłanów, pamiętał o tym zawsze i zawsze miał czas dla ludzi. Prawdziwy człowiek cichego sprzeciwu wobec oczywistego zła, osoba która w duchu Ewangelii nie bała się mówić prawdy o tym, że zło jest złe, że ludziom nie można odebrać wolności i nie można ich zniewalać, nie można zabraniać modlitwy czy życia religijnego, nie można piętnować za przekonania religijne i patriotyczne. Jak to mówili o nim przyjaciele i ci, którym służył – wręcz niepozorny, kruchego zdrowia, palący, niekiedy po ludzku mocno przestraszony zwykłymi sprawami. Poświęcony do końca sprawie najważniejszej – prawdzie i prawu do nazywania rzeczy po imieniu – pozostał wręcz do bólu normalny.
Kto nie widział – niech w tych dniach, w ramach takich mini-rekolekcji, obejrzy sobie zeszłoroczny film Popiełuszko. Wolność jest w nas – piękny i jakże prawdziwy obraz życia tego wielkiego człowieka. Piękny przede wszystkim dlatego, że prawdziwy – nie odczłowieczał x Jerzego, nie robił z niego męczennika czy kryształowego anioła. Pokazywał, jaki był, jak odnosił się do ludzi, do ich problemów. A przede wszystkim – jak był gotowy do walki w imię swoich przekonań, jak potrafił spieszyć z pomocą wszystkim, którzy chcieli pokonywać z Bożą pomocą własne słabości. Ja sam o filmie, na poprzednim blogu, popełniłem kilka słów tutaj.
To dla nas, dla Polaków, ważny dzień i ważna postać. Nie codziennie zdarza się, aby Kościół ukazywał jako wzór świętości nie dość że naszego rodaka, to jeszcze człowieka zupełnie nam współczesnego, którego wielu być może znało, przyjaźniło się z nim, i który był jakże czytelnym symbolem sprzeciwu wobec komunizmu, z którym ten kraj nie tak dawno walczył. Trzeba to docenić.
Sam nie oglądałem uroczystości beatyfikacyjnej – ale przeczytałem w pewnym miejscu, że niektórzy uznali ją za niezbyt doniosłą, niewystarczająco piękną i wspaniałą. I co z tego? Nic. To chyba tylko jeszcze lepiej wpisuje się w życie samego błogosławionego, przez którego działanie łaski Bożej świętowaliśmy wczoraj. Bo czy o pompatyczność celebr tu chodzi? Może właśnie chodzi o to, aby zamiast tracić na nie czas – zastanowić się, czy nie za bardzo wszystko komplikujemy, utrudniamy, do przesady perorując i wygłaszając mądre przemowy i orędzia? A wystarczy – tak jak w przypadku błogosławionego Jerzego – przysłowiowo robić swoje, ale na maxa, z przekonaniem, wierni do końca, mając pewne ideały i wartości, których za żadną cenę się nie wyprzemy. Tylko to jest o wiele trudniejsze niż gadanie. 
Przykład x Jerzego jest tym większy, że nie chodzi tu o jakieś zakrojone na wielką skalę i zorganizowane logistycznie nie wiem jak działania duszpasterskie. To wszystko było jakby przypadkiem – jego wydelegowanie jednorazowo do odprawienia mszy dla strajkujących. Później powstał pomysł odprawiania Mszy za Ojczyznę – które spontanicznie, pod wpływem homilii tego niepozornego kapłana, stały się wielkimi manifestacjami wiary, skupiającymi olbrzymie masy ludzi, poszukujących prawdy. Nikt się tego po nim nie spodziewał, nikt od niego tego nie oczekiwał. W końcu był tylko młodym rezydentem w warszawskiej parafii. 
A co on robił? Niby niewiele. Robił swoje. Mówił do nich o prawdzie, o wolności, o godności ludzkiej, o prawie do wolności sumienia i wyznania, o prawie do wiary i swobodnych praktyk religijnych. W tym tkwiła jego heroiczność – bo to determinuje z kościelnego punktu widzenia zdolność kandydata do trafienia na ołtarze – że te wszystkie zwykłe, z punktu widzenia katolika, rzeczy i obowiązki kapłańskie pełnił z niezwykłym uporem, wierząc w słuszność tego, co robił, i potrzebę tej posługi w tak trudnych czasach. Aż do końca, do przelania krwi w męczeństwie. Mówił: módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy.
Wielki, współczesny patron zwykłych ludzi, zabieganych, zaganianych, często w jakiś sposób dyskryminowanych i wyśmiewanych. Nasz patron. Człowiek, który z perspektywy nieba, gdzie dzisiaj się znajduje, pokazuje nam, że świętość nie jest czymś odległym i nieosiągalnym, ale zaproszeniem od Boga kierowanym do każdego człowieka. Zaproszeniem, które nie wymaga porzucenia wszystkiego, rodziny, bliskich, zajęcia, i zamknięcia się w klasztorze. Świętość jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki, w świetle zwykłego dnia zwykłych ludzi. Potrzeba tylko wiary i uporu, aby do niej dążyć i ją zdobywać. Codziennie na nowo. Tak jak błogosławiony Jerzy Popiełuszko. 
A którędy do świętości? Np. drogą ewangelicznych błogosławieństw, które Kościół dzisiaj przypomina w liturgii. Błogosławiony to przecież po prostu święty!

Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami. (Mt 5,1-12)

Homilia beatyfikacyjna – tutaj.
Tym bardziej niech dzisiejszą modlitwą będą słowa nowego błogosławionego, które od jakiegoś czasu już „wiszą” sobie w kolumnie po prawej, pomiędzy linkami:

Mamy wypowiadać prawdę, gdy inni milczą. Wyrażać miłość i szacunek, gdy inni sieją nienawiść. Zamilknąć, gdy inni mówią. Modlić się, gdy inni przeklinają. Pomóc, gdy inni nie chcą tego czynić. Przebaczyć, gdy inni nie potrafią. Cieszyć się życiem, gdy inni je lekceważą.

Genialny utwór, skomponowany przez Full Powers Spirit, jako ścieżka dźwiękowa do filmu „Wolność jest w nas”. Nie raz i nie dwa razy na poprzednim blogu do niego wracałem. Wsłuchaj się w tekst.