Popiełuszkowy wyrzut sumienia

Tak, wokół dni związane z bł. Janem Pawłem II. Co więcej, jutro w mojej parafii uroczystość wprowadzenia relikwii I stopnia (krwi) tego świętego. A ja napiszę o kimś innym – którego wspomnienie liturgiczne przypadało w miniony piątek – o bł. Jerzym Popiełuszce. A wszystko w konwencji dość specyficznej (tak, nie jestem fanem hip-hopu), i do tego muzycznej.

wersja oficjalna:

Wersja koncertowa- tutaj (szczególnie dla chcących dociec, skąd tytuł „Nieśmiertelni”, z kolei tekst – tutaj.

Znowu wtopisz się w tłum, po to by móc stanąć z boku,
Nie wychylać się przeczekać i mieć święty spokój,
A życie z każdym dniem podsuwa nam nowe wyzwania,
Dla jednych jest to konkret dla innych zwykły banał

Ks. Jerzy taki nie był. Ktoś powie – co ja wiem? W sumie – nic, bo urodziłem się już po jego męczeńskiej śmierci. Trochę czytałem, oglądałem, słuchałem. To był człowiek, który – po ludzku – nie wyróżniał się niczym. Słabe zdrowie, strach przed głoszeniem homilii, niepozorny, żadna wybitna postać. A jednak – świętością w jego wykonaniu była wytrwałość i brak zgody na pogwałcanie wolności człowieka.

Wystarczą ręce i twoje serce by zrobić więcej,
dać nadzieje tym którym nie sprzyja szczęście
Ciągle wierze w to że los leży w naszych rękach
Dopóki księga życia nie zostanie nam zamknięta

Brał sobie te słowa bardzo mocno do serca. Już jako kleryk, mając „przeboje” z zwierzchnikami w kleryckiej jednostce wojskowej, której głównym celem było zniechęcenie i odwiedzenie młodych ludzi od kapłaństwa. W Alfonsem Popiełuszko (bo tak miał na imię pierwotnie Jerzy) im się nie udało. Komunistom także, chociaż pewnie zakładali – zniknie, to i problem się skończy. Nic bardziej mylnego. Wziął los w swoje ręce tak, że trudniej było by bardziej, mocniej, owocniej.

Można tam widzieć nic, mając sokoli wzrok, można nie poczuć
dotyku zimnych wyciągniętych rąk,
można przez życie przejść nie zatrzymując się,
można ale czy jest w tym jakiś większy sens?

Sensem życia, i kapłaństwa x Jerzego, stała się walka o wolność – w jego wypadku poprzez szczególną posługę tym, którzy jako pierwsza licząca się w kraju siła mieli możliwość i odwagę skutecznego przeciwstawienia się komunistom – Solidarności. W tym swoim małym kapłaństwie postanowił poświęcić siły, aby dodawać otuchy, domagać się respektowania praw i postulatów tych, którzy postanowili walczyć z komunizmem. Co więcej – o czym najlepiej wie pewien kardynał – było to nie w smak ówczesnym jego zwierzchnikom, którym odmówił wyjazdu do Rzymu na studia, co miało uchronić go przed represjami władz. Nie bał się, i był gotowy na walkę do końca.

Stając przed lustrem, pytam siebie kim naprawdę jestem
Czy to co było ważne, stało się ważniejsze?
Czy może ideały już straciły sens, co mnie napędza do tego by ciężar życia nieść,
Podchodzę bliżej i przyglądam się sobie, kiedyś wypatrzę pierwszy siwy włos na głowie,
Nie wiem czy jutro będziemy tacy jak byliśmy,
Ale nie dajmy sobie wmówić że życie już przeżyliśmy.

No właśnie. Myślę, że pod tymi słowami x Jerzy by się podpisał. Deklarujemy się jako wierzący, jakoś tam praktykujemy – a jak się to przedkłada na nasze rodziny, relacje, uczciwość, transparentność, autentyczność? Jakie są nasze wybory? Dzisiaj, kiedy próbuje się ludziom wmówić, że związki partnerskie to przecież praktycznie to samo, co małżeństwo – grunt że się „kochają”. Że homoseksualiści mają prawo do wychowywania dzieci. Że nauczanie historii w szkołach powinno być zredukowane. Że polityka prorodzinna to promowanie metody in vitro, zamiast realnych korzyści dla rodzin. Że liczy się kasa, zbytek, stołek, pozycja – a całą reszta to anachronizmy, jakieś tam wartości. Że w ideologii „Bogu świeczkę, diabłu ogarek” tak naprawdę nie ma nic złego – bo trzeba umieć się dostosować. Kogo widzisz w lustrze? Czy nie jest to tak, że pomysły i kiedyś czynione założenia nijak się mają do tego, kogo widzisz w nim dzisiaj?

Nocą mam sny w mej głowie tworzą się witraże, złożone z twarzy ludzi którzy będą zawsze
w pamięci bo życie z podniesioną głową przeszli. Czy byli ostatni? Na pewno nie pierwsi..
Odkryli w sobie sens istnienia, walcząc uporem o to by następne pokolenia
wiedziały co jest czarne, co białe, a nie szare.
Prawda wyzwala tylko czy chcemy ją odnaleść?

Ks. Jerzy pięknie wpisuje się właśnie w nurt tych, którzy nie schylali głowy przed tym, co wydawało się jedynym słusznym w tamtych czasach – a walczyli, tak jak należy, czyli słowem, apelując do ludzkich sumień, przyzwoitości, powołując się nie na wymyślone przez ludzi zasady – ale na dekalog i prawo Boże. Prawda, o której wielu nie pamięta albo nie chce pamiętać, jest taka, że morderstwo x Jerzego było jednym z wielu gwoździ do trumny PRL – które uświadomiły ludziom, z kim i czym mają do czynienia. Ona była potrzebna, mimo że to strasznie brzmi. Bł. Popiełuszko poświęcił się, abyśmy my mogli żyć w czasach lepszych, w których mówienie o prawdzie i domaganie się jej będzie możliwe. Czy wykorzystujemy tę możliwość?

W tak nie realnym świecie naszych wyobrażeń,
Wegetujemy jak sprzedawcy własnych marzeń,
Głodni sukcesu, goniąc w wyścigu szczurów,
Budząc się w nocy z krzykiem przerażeni do bólu,
Jak Piotruś Pan trwimy we własnej nibylandi
Niby szczęśliwi, niby zabawni, niby spełnieni,
niby wolni, niby bezpieczni a naprawdę bezbronni.

Nie musi tak być. Nie jesteśmy bezmyślnymi kukiełkami, za które ktoś z mniejszym lub większym wyczuciem pociąga, manipulując umiejętnie. A jeśli właśnie uświadomiłeś sobie, że tak może być – nie zwlekaj, zrób coś z tym. Nie bądź „niby” – ale bądź tak naprawdę, stań się. Tym, kim masz być, do czego Bóg powołał cię w swojej miłosiernej mądrości. Odetnij się od Piotrusia Pana, który kusi – i dorośnij do przyjęcia, odkrycia i zrealizowania swojego powołania – jakie by ono nie było. Jest tylko twoje, tylko dla ciebie, nikt inny go nie wypełni w ten sposób. Pobudka! Koniec z wegetacją – życie czeka. Ks. Jerzy pięknie pokazał, do końca, czym się w tym życiu kierować.

Tylko rewolucja może przerwać ten letarg
Czas ucieka przez palce pora wstać walcz nie zwlekaj
Finalny sukces zapewni wybór oręża,
Zwycięscy wybrali hasło „Zło dobrem zwyciężaj”
Czas zresetować własny system wartości
Bóg, Honor, Ojczyzna – jak w czasach Solidarności
Są wartości których w złotówkach nie zmierzysz,
I są ci co są im wierni do końca, tak jak ksiądz Jerzy.

To nieprzypadkowe słowa. Zło, zawiść, chęć zemsty, odwetu, nienawiść – one do niczego nie prowadzą. Ks. Jerzy potrafił wyjść na mróz do samochodu, w którym pilnowali go przed jego domem ubecy, żeby poczęstować ich herbatą. Niby nic. Niby mały gest. Przełóż go na swoje życie. Kto w twoim otoczeniu czeka na taką herbatę? A ten reset – musi być kapitalny i jako gest nieodwracalny. Bez kopii zapasowych swoich śmierci, brudów, grzechów i krzyżyków – odcięcie się, raz a dobrze, i budowanie od nowa, na jedynym naprawdę trwałym – bo od Boga pochodzącym – fundamencie. Nie dla kasy czy jakiejkolwiek innej wymiernej korzyści. Bo tak trzeba, bo tylko tak będziesz miał szansę na ostateczny cel – tę tytułową nieśmiertelność.

Ot, przy wieczorze niedzielnym – taki muzyczny (ale konstruktywny) wyrzut sumienia. Prawda wyzwala – tylko czy chcemy ją odnaleźć?

Nadzieja pełna nieśmiertelności

Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę. Ci, którzy Mu zaufali, zrozumieją prawdę, wierni w miłości będą przy Nim trwali: łaska bowiem i miłosierdzie dla Jego wybranych. (Mdr 3,1-6.9)

Jesteśmy przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami. Wszystko to bowiem dla was, ażeby w pełni obfitująca łaska zwiększyła chwałę Bożą przez dziękczynienie wielu. Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień. Niewielkie bowiem utrapienia naszego obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy się wpatrujemy nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie. Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie. (2 Kor 4,14–5,1)

Jezus powiedział do swoich uczniów: Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę. Odezwał się do Niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę? Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. (J 14,1-6)

Sporo, prawda? Liturgia słowa III mszy wspomnienia wszystkich wiernych zmarłych, czyli z Dnia Zadusznego – tego prawdziwego, 2 listopada, a nie z Wszystkich Świętych. W całości przytaczam praktycznie – bo piękna, i bardzo tutaj jedno z drugiego wynika. 

Już pierwsze z tych słów są jednoznaczne: Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Czy więc, jednak, nadzieja dla wszystkich? Każdy do ostatniej chwili życia ma czas, aby w oczach Boga stać się tym sprawiedliwym w oczach Boga. Nie na pokaz, nie dla własnej korzyści (choć z innej strony – jak bardzo tylko dla siebie) – ale choćby porywem serca, przylgnięciem do Niego, gdy sił może nie starczyć już na nic innego. Czasami myśl to największy – i jedyny – możliwy ze strony człowieka przejaw woli. 
Nie liczy się to, jak ciebie widzą tutaj, na świecie – jak po swojemu, po ludzku, oceniają, szeregują, przypisują do takich a nie innych ludzi. Ważne jest, abyś ty sam wiedział, co jest twoim punktem odniesienia, kompasem, do czego zmierzasz – i tego się trzymał z uporem. Wtedy nie zabłądzisz. Wtedy zawsze, bez względu na opinie innych, będziesz na właściwej drodze – choćby ona była nie wiem jak dziwna, niezrozumiała, trudna czy prawie na pierwszy rzut oka niemożliwa do przejścia. 
Czym jest to nieznaczne skarcenie? Pewnie o czyściec chodzi. Im dalej przez życie idę, i patrzę na to wszystko – tym bardziej mi się wydaje, że zjawisko przeludnienia przenosi się z ziemi na czyściec chyba… bo mało kto wydaje się żyć tak, aby niebo od razu stało dla niego otworem. Jednak nie to jest najważniejsze. Czyściec to przecież też zbawienie – tylko jakby odroczone. Stamtąd już nie ma potępienia. Tylko niemożliwy do przeliczenia po ludzku czas, jaki dusza musi spędzić, uświadamiając sobie to, ile Bożej miłości odrzuciła.  Ból? Tak, ale z pewną nadzieją. Zresztą – czyściec to nie tyle czas, co stan.

Paweł mówi wprost – jako mali i grzeszni ludzie po ludzku niszczejemy, niszczeje ten nasz garnitur człowieczeństwa, skażony naszymi występkami. To jednak nijak nie blokuje działania łaski, która ma nas odnawiać wewnętrznie przez całe życie. O ile tę łaskę, oczywiście, przyjmiemy. O ile nie zamkniemy się na to, i zapragniemy tej odnowy, będziemy nad nią pracowali i starali się.
To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie. Czy nam się podoba, czy nie. Każdy ma jakiś tam czas, dany od Boga, i nie przeskoczy go. Uważam, że to nawet dobrze, że nie znamy dnia ani godziny, jak to się mówi, naszej śmierci. Czy to by coś pomogło? Coś polepszyło? Bynajmniej. Tylko by przerażała ta bardziej namacalna nieuchronność śmierci – bo znana z daty i godziny. Po co cokolwiek robić – skoro i tak umrę? Niby dzisiaj też każdy to wie, a jednak żyjemy najczęściej – na szczęście – jak najmocniej, starając się najbardziej owocnie przeżyć swój czas, dobrze go wykorzystać. Tak jest lepiej. Po co ci ta wiedza? Śmierć nadchodzi, kiedy ma nadejść – i wiedza o tym momencie nic nie zmieni, niczego nie odwlecze. 
Naszym przeznaczeniem – wolą Boga względem każdego człowieka – jest trwanie także po śmierci. Życie, którego śmierć jest początkiem – paradoks, skoro tyle osób na głowie staje, żeby uświadomić, że po tym ziemskim życiu to już nic nie ma… Możemy tę Bożą wolą przyjąć i z nią współdziałać, chcąc żyć po śmierci – możemy to odrzucić. Pytanie pozostaje o konsekwencje – jak to jest? Logicznie – skoro Bóg daje wolną wolę aż do zanegowania i odrzucenia Jego samego… to taka decyzja człowieka powinna być uszanowana przez Niego. Nawet taka. Czyli takie własnoręczne potępienie się przez kogoś, kto Boga olewa. 
Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Tak, tu o nic innego, jak tylko o strach nie chodzi. Boimy się. Zaryzykuję stwierdzenie – im więcej po ludzku mamy do stracenia (poprzez śmierć), tym bardziej – kasa, splendor, tytuły, majątek, opinia. Nie wnikam – czy te dobra zdobyte uczciwie, czy nie, słusznie czy niesłusznie – ale to boli, gdy człowiek nagle uświadamia sobie, że jak umrze, to nic z tego ze sobą nie weźmie dalej. Że ten cały Bóg popatrzy na niego dokładnie takiego samego, jak go na ten świat powołał – nagiego, bezbronnego. Tyle że z naręczem… no właśnie, czego? Uczynków – ale dobrych czy złych? 
Nie mamy się bać. Bo nie ma się czego bać. Bo to, co nas czeka po śmierci – to nie jest jakiś los na loterii, kwestia przypadku czy zbiegu okoliczności, farta lub jego braku. To, co nas czeka po śmierci – to logiczne następstwo tego, jacy tu byliśmy, co i jak robiliśmy, jakie decyzje podejmowaliśmy. Zbawienie nie jest naszym jakimś trofeum – ale wypadkową tego, co Bóg mi zaproponował, i tego jak ja na tę propozycję odpowiedziałem; nie słowami – ale czynami. Słabi jesteśmy, więc grzechy nas męczą – ale i na to jest sposób: wola walki, chęć zmian i praca w tym kierunku, a po drodze – spowiedź sakramentalna. Bóg nie oczekuje od człowieka doskonałości i tego, żeby był aniołkiem – anioły ma w niebie. Oczekuje tego, aby człowiek choćby już u kresu życia to właśnie zrozumiał, za tym zbawieniem zatęsknił i chciał je osiągnąć. Z tym w parze zawsze pójdzie żal za to, co złe było. A wtedy, uważam, bramy do nieba stoją przed człowiekiem otworem – w najgorszym wypadku, po przejażdżce do czyśćca. 
Choć nas zasmuca nieunikniona konieczność śmierci, * znajdujemy pociechę w obietnicy przyszłej nieśmiertelności. * Albowiem życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy, * i gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki, * znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie. (I prefacja za zmarłych)
Życie zakończy się tutaj, na ziemi, tylko wtedy, gdy człowiek odrzuci Boga i to wszystko, co On proponuje, świadomie i dobrowolnie. Tzn. i tak się nie skończy dosłownie – ale przemieni się… w mękę. Niestety. Czy Miłosierdzie Boże może przewyższyć ludzką wolę? Czy Bóg może zbawić wbrew woli człowieka? Myśląc o ludziach – było by dobrze, gdyby tak to działało. Jak to sformułował Jan Turnau – dobrze by było, by Boża wszechmoc mocniejsza była niż ludzka wolność. Oj, dobrze by było. 
Sobota i niedziela upłynęły pod znakiem odwiedzania cmentarzy, co dobre było. Na W. – rodzina generalnie ze strony mamy. Babcia, prababcia i cale stado rodzeństwa prababci i dalszych krewnych z tej strony. No i grób wujka ojca – gdzie pierwszy raz poszliśmy. I grób ojczyma mamy. Ale też grób pewnej pani, która zmarła w 1957 – przyjaciółki prababci. Porzucony grób, już od jakiegoś czasu do likwidacji. Ale mama, od kiedy pamiętam, zawsze tam chodzi. I grób W. – kolegi rodziców, który zmarł tuż po 50. urodzinach. Przesympatyczny, gruby, wielki facet, którego śmiech wszystkich urzekał.

Potem – drugi koniec miasta, S. Tu z kolei rodzina ze strony ojca. Dziadkowie obydwoje, kawałek dalej prababcia. Okazuje się, że wolne miejsce koło grobu dziadków to miejsce, jakie ojciec już wykupił z myślą o sobie i mamie. Hmm, dziwnie tak, jak się o tym mówi wprost… Nie mam z nim nie wiem jak dobrych relacji – ale ciężko by było, jakby odszedł. W końcu to ojciec. A jednak – czas leci, widać że rodzice się starzeją – dobitniej w przypadku teściów, ale i na moich też czas zaczyna się odznaczać. Trzeba być gotowym – śmierć jest bardziej pewna niż cokolwiek innego na tym świecie.

Podeszliśmy też na grób Arkadiusza Rybickiego. Niepozorny, drewniany szkielet i prosty krzyż. Fakt, blisko głównej arterii nekropolii. Śmiesznie nieco, bo nieopodal części… hm, zasłużonych poprzedniego systemu – jak się idzie, to wszędzie tow. XY i podobne inskrypcje. Ale widać, o Aramie wielu pamięta – sporo świeczek, kwiaty.

A we Wszystkich Świętych na największy trójmiejski cmentarz – Ł. – gdzie leżą rodzice teściowej. Rodzina teścia – w Pile, stamtąd pochodzi. Poza dziadkami żonki poszliśmy na grób jej wuja, ojca świadkowej na naszym ślubie. 

Choć to były dni refleksji, to spędzone miło. Fajnie było się tak razem po cmentarzach przejść z rodzicami i teściami. Trochę się człowiek o rodzinach dowiedział przy okazji, a co. Przeraża mnie nieuchronnie przybliżający się moment, że kiedyś przecież to my sami – z naszym synkiem – przyjdziemy na te same cmentarze… już na ich, rodziców, groby. Ale taka przecież jest kolej rzeczy, prawda? Trzeba być na to przygotowanym.

Tak sobie uświadomiłem – mama nigdy nie poznała teścia (a mojego dziadka, ojca ojca), bo zmarł kiedy ojciec był kilkunastoletnim chłopakiem. Dziadek P. wnuków nie doczekał się. Babcie nas poznały – mnie i młodego, czy żonę (babcia S. – mama teściowej – odeszła 2 lata i 2 dni przed naszym ślubem…). Te odwiedziny na grobach były jakby symboliczne – nasi dziadkowie (i pradziadkowie, itp) poznali swojego (pra)wnuczka – maleństwo, które żonka pod sercem nosi.

Te dni pamięci o zmarłych… przytłaczają. Pozytywnie, w sensie. Im dłużej idziemy przez życie, im dalej się w to życie zapędzamy – siłą rzeczy, tym więcej osób po drodze mijamy, którzy nas w wędrówce na to bezpośrednie z Bogiem spotkanie wyprzedzają, umierając. Dużo takich osób. W zeszłym miesiącu pisałem o B. Kwieceń – Smoleńsk. I raz na jakiś czas – kolejni, którzy odchodzą. Bardzo wiele tych osób – mniej lub bardziej bliskich, ale jakoś tam znanych, jak nie osobiście to z relacji najbliższych. I taka świadomość – skoro oni dzisiaj pozostają w naszej, i mojej, wdzięcznej pamięci – to znaczy, że byli ludźmi dobrymi, że są wzorami do naśladowania. A to jest wyzwanie, także (może przede wszystkim) dla mnie. Bardzo często staram się modlić o coś, może śmiesznego – żeby ci zmarli przodkowie, którzy patrzą na nas z drugiej strony, nie musieli się za nas wstydzić. 
We Dzień Zaduszny w rodzinnych stronach dobiegłem na mszę za zmarłych wieczorem, a potem wziąłem udział w kawałku (niestety, nie dałem rady być na całości) procesji różańcowej na cmentarzu. I pomiędzy tymi zdrowaśkami, jakby w nie wpleceni, z jednej strony ci wszyscy, których werbalnie wspominaliśmy w poszczególnych dziesiątkach, o czym była mowa, z drugiej dusze tych, którzy tam leżą na tym konkretnym cmentarzu, a wreszcie z trzeciej strony – myśli pełne wdzięczności i tęsknoty do tych wszystkich mnie bliskich, rodziny, przyjaciół, znajomych, księży, którzy gdzieś tam w życiu moim zaistnieli, i tak szybko odeszli. 

Nazywają cię brzydulą
uciekają w te pędy po kolei
biorę ciebie na ręce
jak królika na szczęście

śmierci – chwilo największej nadziei