Przestrzeń dla Jego pokoju

Jezus powiedział do swoich uczniów: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka. Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie. A teraz powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie. Już nie będę z wami wiele mówił, nadchodzi bowiem władca tego świata. Nie ma on jednak nic swego we Mnie. Ale niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca, i że tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał. (J 14,27-31a)

Bardzo lubię ten tekst, ponieważ mówi o pokoju, którego my sami nie możemy osiągnąć, o takim, który można tylko otrzymać, za darmo, od Boga. Jego pokoju. A jednocześnie, tekst zastanawiający, bo w jego jakby drugiej części Jezus bardzo wyraźnie tytułuje Złego królem tego świata. Jezus wypowiada te słowa w bliskości uczniów, którzy mogą się Nim cieszyć – ale już niedługo fizycznie przestanie być z nimi obecny, umrze, zmartwychwstanie i wstąpi do Nieba. 

Czytaj dalej Przestrzeń dla Jego pokoju

Nauka z mocą

W mieście Kafarnaum Jezus w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży. Lecz Jezus rozkazał mu surowo: Milcz i wyjdź z niego. Wtedy duch nieczysty zaczął go targać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne. I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej. (Mk 1,21-28)

Jak bardzo czasami jest istotna ta perspektywa – bo tak po prawdzie to instynktownie wyczuwamy, czy ktoś gra pozorami, udaje, odgrywa mniej lub bardziej skutecznie jakąś rolę. Oczywiście, wpływa to na sposób odbioru takiej osoby – czy jest dla mnie wiarygodna, czy też nie. Czy potrafi coś przekazać i zarazić czymś, czy ją po prostu oleję i przejdę dalej, zapomnę. Tu Jezus spowodował wręcz zdumienie – i to właśnie nie tyle z powodu tego, co mówił, co tego, jak to mówił. Nie teoretyk, znawca Pisma i uczony – ale jak Ten, który mówi o działaniu siebie samego, swoim własnym; o mocy danej konkretnie właśnie Jemu.

Czytaj dalej Nauka z mocą

Odwrócone role

Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą. A zasadziwszy ogród w Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił. Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła. A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu? Niewiasta odpowiedziała wężowi: Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli. Wtedy rzekł wąż do niewiasty: Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski (Rdz 2,7-9;3,1-7)

Tym razem nie o Ewangelii, a o niedzielnym – i to starotestamentalnym! – czytaniu. Bo to, co wydarzyło się w czasie i ramach tzw. kuszenia Jezusa na pustyni, to jakby pochodna wydarzeń z Edenu, następstwo. Bez błędu Adama i Ewy nie było by tego wszystkiego nadal, także misji Jezusa na ziemi. 
Wszystko było dobrze, dopóki Zły nie zamieszał. Zły – wprost w tłumaczeniu Przeciwnik, opozycja, przeciwieństwo Dobrego Boga. Jest tu pewna prawidłowość – skoro Bóg dał prostemu tworowi, człowiekowi, rajski ogród, to Zły musiał coś z tym zrobić. I zrobił nadzwyczaj skutecznie, co więcej, swoją przewrotną misję kontynuuje do dzisiaj. Nie mógł zakwestionować Boga od początku – więc zaczął mnożyć znaki zapytania od chwili, kiedy skusił naszych protoplastów. 
Dzisiaj Zły działa tak samo. Nie wprost, ale podsuwając (nie bez powodu tak nazwany) zatruty owoc, bardzo często nie wprost – ale jako myśl, która drąży i nie daje żyć. No tak, pozwolił jeść wszystkie owoce z każdego drzewa? Przewrotne pytanie, z od razu widocznym fałszywym założeniem. Zabronił tylko z tego jednego drzewa? A czemu? Na pewno coś kręci, ukrywa, po coś to zrobił (nie da się ukryć – tylko dla dobra człowieka). A prosty ludzik – w dowolny sposób i jakiejkolwiek konfiguracji za Adama czy Ewę możemy podstawić siebie – daje się dzielnie i zazwyczaj niezmiennie robić w przysłowiowego konia. Tu jest dopiero paradoks – myśląc, że właśnie przechytrzyliśmy Boga, przejrzeliśmy jego misterni z gruntu nieuczciwy plan… strzelamy sobie w stopę, nawet nie będąc tego świadomi – ku uciesze Złego. 
Czemu tak? Nie wiem. Taka już chyba nasza natura – od tamtego dnia. Z uporem maniaka, mimo 2000 lat historii pełnej cudów, znaków, a w tych naszych czasach bardzo dosłownie wprost mówionego za pomocą współczesnych świętych – kocham za nic, za darmo, jestem dla ciebie – jesteśmy przekonani, że trzeba być po drugiej stronie niż Bóg, bo On jest ograniczeniem, zacofaniem i w ogóle be. A jest dokładnie na odwrót. Na tym budujemy wątpliwości – sami, już bez pomocy – i tak niejeden z nas marnuje życie na walkę z Kimś, kto jest po jego stronie. Zły nic nie musi robić – sami się błaźnimy. 
Samo stawianie pytań nie jest złe, myślenie także – po to On sam dał nam nie tylko serce, ale i rozum. Jednak tak w pytaniu, jak w odpowiadaniu, trzeba być uczciwym. Wąż od samego początku pyta tendencyjnie i przewrotnie: czy rzeczywiście? Człowiek się podłożył, Eden się kończy – ale Bóg walczy dalej o człowieka, i ta walka uosabia się w Jezusie, który przychodzi, aby zbawić każdego z nas. Kolejna próba – my dzisiaj wiemy, że skuteczna. Gdzie tu jest podstęp? Gdzie tu podstawy, żeby Boga o cokolwiek posądzać, a tym bardziej o złą wolę czy wodzenie na manowce? To kompletnie bez sensu – i trzeba to powiedzieć wprost. 
Ten tekst wieńczy jakby pointa – wzięli i założyli przepaski. Jakby taki symbol tego, że przekroczyli Boży zakaz. Dla nas Wielki Post niech będzie czasem czegoś odwrotnego – wychodzenia na miarę możliwości z pułapki swojego zniewolenia. Taki czas zdejmowania krępujących nas opasek. Pierwszy krok, jaki proponuję każdemu – a sobie najpierw – to stanąć przed Nim takim, jaki naprawdę jestem. Bez zbroi, pelerynki, rajtuz, masek czy bajerów. Normalny. Taki, jakim on mnie ukochał, zanim to do mnie dotarło. 

Pustynna pokusa

Jezus pełen Ducha Świętego, powrócił znad Jordanu i czterdzieści dni przebywał w Duchu na pustyni, gdzie był kuszony przez diabła. Nic w owe dni nie jadł, a po ich upływie odczuł głód. Rzekł Mu wtedy diabeł: Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby się stał chlebem. Odpowiedział mu Jezus: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek. Wówczas wyprowadził Go w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata i rzekł diabeł do Niego: Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje. Lecz Jezus mu odrzekł: Napisane jest: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz. Zaprowadził Go też do Jerozolimy, postawił na narożniku świątyni i rzekł do Niego: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół! Jest bowiem napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie, żeby Cię strzegli, i na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień. Lecz Jezus mu odparł: Powiedziano: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego. Gdy diabeł dokończył całego kuszenia, odstąpił od Niego aż do czasu. (Łk 4,1-13)

Stało się – kolejny Wielki Post naszego życia. Popielec przeleciał – pewnie nie każdy nawet „znalazł czas”, żeby zajrzeć do kościoła. Ja za to po raz kolejny przekonałem się u siebie, że niestety słusznym jest przesuwanie sypania popiołem z momentu tuż po jego poświęceniu (przed modlitwą powszechną) na zakończenie Eucharystii; dlaczego? bo jak u nas posypali ludziom głowy w trakcie Mszy – to na modlitwie powszechnej w kościele zostało już połowę tego, co było na początku – reszta prosto od posypania wyszła.  
Mam wrażenie, że my postu dzisiaj w ogóle nie rozumiemy – na pewno młodzi. Gdzieś tam coś dzwoni – post, modlitwa i jałmużna – w zakamarkach skrzętnie pochowanej (przed sobą samym) wiedzy z katechezy. Niewątpliwie naleciałość żydowska – tylko że bardzo słuszna i potrzebna. Modlitwa jako postawa wobec Boga, w tym prośba o właściwą (jałmużna) postawę wobec ludzi i o nabieranie sił duchowych w ramach postu właśnie. Zapominamy o tym – te trzy pojęcia brzmią jak zupełnie abstrakcyjne hasła z zakurzonej książeczki do nabożeństwa. 
Ten dzisiejszy obrazek ewangeliczny strasznie mocno pokazuje, że Zły nie musi od razu namawiać do czegoś z gruntu złego. On po prostu kusi, podsuwa propozycje z pozoru neutralne, o ile nie nawet bardzo korzystne. Zamień kamień w chleb – przecież jesteś głodny, a możesz. Oddaj mi pokłon – co się przejmujesz, zobacz, ile zyskasz. Skocz z narożnika – aniołowie cię ochronią, niczym nie ryzykujesz. Czy Jezus, czyniąc zadość namowom Złego, uczynił by coś złego sam? Wydaje mi się, że nie. Poza tym, że łaska Boża i Jego moc, którymi dysponował, nie służyła by dobru, a użyciu ich dla samego użycia. Zły proponuje Jezusowi wszystkie królestwa świata – nęcące? Nawet bardziej. Już nawet ta propozycja dotycząca chleba – nawet Syn Boży musiał być głodny po 40 dniach. 
Bóg nie stawia przed nami zadań niewykonalnych. Kto kiedyś miał okazję być na pustyni, niekoniecznie nawet w Ziemi Świętej, ten wie, że może być kusząca oderwaniem od tego, co światowe, codzienne, męczące. Cały dowcip polega na tym, aby tę pustynię – na dobry początek w Wielkim Poście – odnaleźć i umiejscowić w sobie. Być tu, gdzie jestem i robić to, co robię – mało kto może sobie pozwolić na zamknięcie się np. w klasztorze czy na rekolekcjach – i w pustyni własnego serca przeżywać post. Także cieleśnie – bo czy jest wyczynem np. w piątek wytrzymać o chlebie i wodzie? Da się – wydawało się trudne, a nie miałem problemu. Nie dość, że zdrowe, to jeszcze człowiek się lepiej czuje – ale nie to jest najważniejsze, ale intencja. Nie bez powodu egzorcyści, za Jezusem powtarzają, że pewne rodzaje pomiotów Złego tylko postem można wygonić (czego także apostołowie nie rozumieli). 
Warto wybrać się na taką pustynię swojego życia – nawet fizycznie się z niego nigdzie nie ruszając. Strzepnąć z siebie ten brud, osad, wszystko co oddziela od prawdziwych relacji z Bogiem i z drugim człowiekiem, nie pozwala być autentycznym. Postarać się też o taki prawdziwy post – niekoniecznie związany z jedzeniem (chyba, że ktoś ma z tym problem – ja mam…), ale na przykład z używkami, telewizją, czasem przepuszczanym w internecie czy przed grami. Niby niewiele – ale zauważysz różnicę, kto wie,. może Ci się spodoba – nie dla samego robienia, ale dla odmienienia siebie, a przy tym porządkowania tego, co między tobą a Bogiem. Co najlepsze, to wtedy, kiedy się uda – myślisz, schudłem, nie palę, odstawiłem alkohol – pojawią się te same pokusy, jakie dzisiaj widać u Jezusa. Zły znajdzie sposób, żeby coś podsunąć – a twoją rolą będzie umiejętne wysłanie go na przysłowiowe drzewo. To dopiero będzie sprawdzian, czy ta pustynia się na coś przydała, i na ile. Dopiero wtedy się okaże, czy te postanowienia, plany i wyrzeczenia były coś warte. Jakiś czas temu podśmiewałem się w duchu ze skrzyneczek papierowych Caritasu, do których dzieci zbierały pieniądze na jakiś zbożny cel przez okres postu – kto wie? Nie musi być skrzyneczka, rozejrzyj się, sam wymyśl zbożny cel – i odłóż, ale nie z tego, co zbywa, a rezygnując z czegoś dla siebie, oddając to komuś. I nie po to, żeby od wielkanocnego Alleluja dalej robić swoje, jak dawniej – tylko żeby w tym poście, modlitwie i jałmużnie się rozsmakować, na dłużej, optymalnie na stałe. 
Ta sytuacja Jezusa kuszonego na pustyni to nie był teatrzyk na potrzeby Ewangelii, odpowiednio ubarwiony i podkolorowany. To jest opis tego, jak Bóg – będąc równocześnie i nie mniej człowiekiem – doświadczał ludzkiej słabości. Tak, jak ty czy ja. Po swojemu, na swój sposób, kiedy Zły walił w Niego w to, co najbardziej było wątłe – zaczął od jedzenia, skoro Jezus był głodny. Mimo, że – jak powiedziałem – teoretycznie Zły nic złego Mu nie proponował. 
O ile Wielki Post to czas zdecydowanie mniej radosny od Adwentu, to chyba jednak lepszy na takie gruntowe odgruzowywanie siebie, porządki, spróbowania bycia nie tyle lepszym (we własnym mniemaniu), co innym, bardziej dla innych, bardziej z Bogiem po drodze, umiejącym łączyć życie z Nim i życie między innymi. Potraktuj to jako zadanie – ale bardziej długoterminowe niż te matematyczne 40 dni. 

Jak to będzie z tymi żniwami

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście! On odpowiedział: Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha! 
(Mt 13,36-43)

Niewiele jest w Ewangelii miejsc, gdzie Jezus tak dokładnie, wprost, że bardziej się nie da, tłumaczy przypowieść. I do tego – uczniom. Nie ma tu jednak ani słowa wyrzutu – po prostu wyjaśnienie. Bo Bóg – Ten prawdziwy – przychodzi do człowieka, aby uprościć, aby wyprostować to co zakręcone i powykrzywiane, aby ułatwić i zatroszczyć się. (W tym kontekście – polecam świetny felieton o. Dariusza Kowalczyka SI z najnowszego GN)
Bóg jako wielki i dobry Siewca, który działa rękami swojego Syna. Nasiona to my – ludki Boże, istniejące od momentu naszego poczęcia, i dążące ku nieskończoności ze swoją nieśmiertelną duszą z jednej strony, i ludzkimi słabościami z drugiej. Każdą swoją decyzją, każdym dokonanym wyborem zbliżamy się do owego Dnia Sądu, tak obrazkowo powyżej opisanego jako żniwa, i stajemy się – a to synami królestwa, gdy postępujemy właściwie, a to synami Złego, kiedy dajemy się owemu Złemu skusić. 
Czy należy powyższe słowa interpretować jako permanentny koniec dla tych, którzy w swoim życiu częściej wybierali Złego, stając się bardziej jego synami? Czy spotka ich los, jaki spotyka chwasty, spalane bez mrugnięcia okiem w ogniu? Nie wątpię – Bóg przyjdzie i będzie sądził. Będą Mu wiadome wszystkie uczynki danego delikwenta, owe zgorszenia i nieprawości. I pewnie tych opornych spotka jakaś, być może bardzo nawet dotkliwa kara w formie czegoś, co znamy jako „czyściec”. Nie wierzę jednak (niestety?) w to, że Bóg – Miłość bez końca – będzie chciał kogokolwiek zatracić na przysłowiowy „amen”, bo – przy całym szacunku dla Jego wielkości i faktu, iż dał nam wolną wolę, to stało by w sprzeczności z Jego umiłowaniem każdego z nas. 
Mamy czas tutaj, na ziemi, dany aby dokonywać wyborów, opowiadać się po Jego lub Złego stronie. W końcowym rozrachunku, przy owych anielskich żniwach, Bóg rozsądzi, i niektórych nagrodzi od razu, a niektórym każe poczekać, i sama świadomość tej konieczności będzie dla nich wydaje mi się dość dotkliwą karą, takim właśnie oczyszczaniem. Zdecydowanie o. Wacław Hryniewicz OMI mnie przekonuje w tym zakresie 🙂
>>>
To był – jeszcze jest – dość napięty i intensywny czas. Podjąłem decyzję i zrealizowałem ją – porozumiałem się z pracodawcą co do rozwiązania umowy. Formalnie pracuję do końca sierpnia, praktycznie zaś 2 sierpnia jestem ostatni dzień, reszta to proporcjonalny wymiar urlopu do wykorzystania. Materialnie na tym stracimy – kilkaset złotych mniej; forma zatrudnienia w nowym miejscu też mniej ciekawa – umowa na zastępstwo zamiast umowy na czas nieoznaczony (ale zakładam, że będzie dobrze, jak się sprawdzę to zatrudnią normalnie). No i niepełny etat – w urzędzie się tak nie da, że niby jesteś, ale jeden dzień w tygodniu Cię nie ma. Ale pod każdym względem praca będzie spokojniejsza, lepsza, bardziej normalna, w sensowniejszych godzinach – będę w domu wcześniej. Urząd – fakt, w pewnym sensie „wielki powrót”. 
Tak więc wszystko jakby się układało. Ostatnie 3 dni w tej pracy. Zupełnie inne podejście do wszystkiego, spokój, dystans. Nie rusza mnie to już. Na nic się nie napinam, nie muszę się wykazywać – bo i po co, przede wszystkim dlatego, że nawet kiedy mi zależało i się wykazywałem, to nikt nawet tego nie zauważał.
Mama szczęśliwie przeszła pierwszą serię chemioterapii, w kontekście tego, jakie mogły być, naprawdę praktycznie obyło się bez komplikacji i skutków ubocznych. Trzymamy mocno kciuki, teraz odpoczywa, niestety przez tropikalną pogodę trudno się oddycha.  

Co to za Słowo?

Jezus udał się do Kafarnaum, miasta w Galilei, i tam nauczał w szabat. Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne mocy. A był w synagodze człowiek, który miał w sobie ducha nieczystego. Zaczął on krzyczeć wniebogłosy; Och, czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kto jesteś: Święty Boży. Lecz Jezus rozkazał mu surowo: Milcz i wyjdź z niego! Wtedy zły duch rzucił go na środek i wyszedł z niego nie wyrządzając mu żadnej szkody. Wprawiło to wszystkich w zdumienie i mówili między sobą: Cóż to za słowo? Z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą. I wieść o Nim rozchodziła się wszędzie po okolicy. (Łk 4,31-37)
Zdumienie to dobre słowo, pasuje do tej sytuacji. Przychodzi prosty człowiek, wstaje w synagodze i zaczyna nauczać tak, że nie sposób Go nie słuchać. Owszem, pewnie jakaś tam sława już Go poprzedzała, może i nimb cudotwórcy czy proroka. Ale to co innego, gdy człowiek staje twarzą w twarz, a może raczej – ucho w ucho z taką osobą, gdy jakby mimochodem, zupełnie niespodziewanie odkrywa, że się zasłuchał w słowa tej osoby. 

Może to zabrzmi ostro – ale zachowanie tego złego ducha, z obrazka ewangelicznego, to wg mnie nic innego jak zachowanie każdego z nas, gdy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy wobec Boga nie w porządku, nie fair. Czyli – dość często, o ile człowiek jako tako pamięta o czymś choćby na kształt rachunku sumienia. Zastanawiałem się, czy nie akcentuję tego zbyt często – jednak powtórzę, bo i nie ma się czego wstydzić. Jesteśmy słabi, jesteśmy grzesznikami, upadamy raz po raz. Kto tego nie widzi, albo to neguje – oszukuje nie tylko innych, ale przede wszystkim siebie. I w końcu kiedyś sobie z tego zdajemy sprawę, zaczynamy najczęściej złorzeczyć Bogu. 
Nie, nie dlatego, że On coś zrobił nie tak. Nie możemy znieść, że On zawsze jest w porządku w stosunku do mnie, czego bym nie zrobił, jak bardzo bym czegoś nie zepsuł – podczas gdy ja raz po raz daję przysłowiowego ciała, raz w takiej, a raz w innej sferze. Przy czym, zupełnie niepotrzebnie i bez sensu, dużą ilość wysiłku wkładam w usprawiedliwianie samego siebie, dorabianie ideologii, żeby samego siebie we własnych oczach wybielić. Po co to? Nie wiem. Żeby uciszyć swoje sumienie? Pewnie tak. Bo zakładam, że Boga jako idiotę nikt nie chce traktować celowo – nie raz i nie dwa razy już pokazał, że On widzi i wie o wiele więcej, niż nam się wydaje, i tylko nieskończony bezmiar miłości i miłosierdzia ratuje nas przed unicestwieniem.

Innymi słowy – zamiast się wziąć za siebie, stracić trochę czasu i siły na pracy nad sobą, marnotrawimy ten czas i energię na tworzenie iluzji, wykonanie sobie pięknej maski człowieka prawie idealnego, który jeśli już cokolwiek źle zrobił (jak się nie da wykręcić zupełnie), to na pewno z winy każdego i wszystkich, tylko nie swojej własnej. To też jest grzech. Zgrzeszyć można, i Bóg czeka z otwartymi ramionami, jak ten ojciec syna marnotrawnego, o ile tylko uznajesz swoją grzeszność i przychodzisz z żalem, wolą i zamiarem poprawy, chęcią bycia lepszym. Jaki to ma sens? Nie ma. Grzech się zdarza – tylko wtedy do spowiedzi, a nie do dobudowywania naciąganego usprawiedliwienia. Skoro sam wiem, że jest ono nic nie warte, to co – Bóg miałby się na nie nabrać? 
Jezus, idąc w imię Boże, nikogo z ludzi nie przyszedł zgubić. Przyszedł za to na pewno uświadomić nam, że sami siebie zgubić potrafimy, i możemy – a zatem, przestrzec nas przed takim końcem, wskazać alternatywę, zmobilizować i zaprosić do wykorzystania życia w celu bardziej kreatywnym. To jest to Słowo. Słowo, które Ciałem się stało i zamieszkało między nami. To jest Słowo, które dzisiaj wypędziło ducha z opętanego człowieka. To jest jedyne Słowo, którego stanięcie się Ciałem w nas może przemienić, skutecznie. Zdumienie i zaciekawienie to dobry początek.

Kto, z kim i po czyjej stronie – wyrzucanie palcem Boga czy Złego?

Gdy Jezus wyrzucał złego ducha niektórzy z tłumu rzekli: Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy. Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba. On jednak, znając ich myśli, rzekł do nich: Każde królestwo wewnętrznie skłócone pustoszeje i dom na dom się wali. Jeśli więc i szatan z sobą jest skłócony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże. Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, zabierze całą broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda. Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza. Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem. Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni. (Łk 11,15-26)

Na początku dzisiejszej ewangelii, Jezus używa argumentacji, która powinna trafić do każdego, a szczególnie do tych wszystkich, którzy racjonalnie, rozkładając na części pierwsze, naukowo chcą podejść do kwestii wiary, istnienia Boga czy w końcu tego: jest ten Jezus Mesjaszem, czy nie jest. Pozory – pozorami, udawanie – udawaniem – ale wewnętrzna sprzeczność nigdy nie może stanowić podstawy budowania czegokolwiek, czy to przez Boga (ale On takimi metodami nie posługuje się), ani przez człowieka, zatem także przez Złego.

Piękny argument (prawniczy prawie :D) – skoro Jemu, Jezusowi, zarzucali, że mocą władcy demonów wyrzucał złe duchy z opętanych, to czemu analogicznie nie podchodzili do tego, co robili – z ich rodzin, wspólnot, miast, wsi wywodzący się – uzdrowiciele i kapłani? Im byli wdzięczni, okazywali podziw i szacunek – bezkrytycznie podchodząc do tego, czyją mocą i w czyim imieniu tego dokonywali (no właśnie…). Jezusa – wyzywali od najgorszych. Jak to czasem w życiu bywa – prawda okazuje się dokładnie odwrotna niż to, na co wskazując pozory i ocenianie drugiej osoby na ich podstawie.

Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza. No właśnie, mnie to trochę dziwi. Bo nie tak dawno, w nieco innym fragmencie padły słowa jakby odwrotne:

Wtedy Jan rzekł do Niego: Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami. Lecz Jezus odrzekł: Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie.  Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. (Mk 9, 38-40)

Chociaż… Właściwie, to zgadza się. Dzisiaj Jezus mówi o tym, że kto nie działa w Jego imię – działać musi w imię tego, który jest Jego przeciwnikiem, czyli Złego. A w tym zacytowanym fragmencie z Marka, mówiąc Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami Jezus mówił o tym, że jeśli ktoś – nie chodząc (dosłownie) z Nim i Jego uczniami działa w Jego imię, nie będzie mógł od razu działać w imię Złego.

Proste, prawda? 🙂

Ostatni fragment dzisiejszego tekstu jest także bardzo ciekawy – choćby ze względu na to, że jest…Czym? Najpewniej, o ile nie pierwszym, to jednym z pierwszych, skróconym bardzo, podręcznikiem demonologii (nauka Kościoła o Szatanie), wskazówkami dla pierwszych (i nie tylko) egzorcystów. I co najważniejsze – dowodem, wprost (choć na przykładzie pokazanym) z ust Jezusa, dla tych wszystkich niedowiarków, którzy ułatwiają Złemu zadanie, wpychając go między bajki dla niegrzecznych dzieci i mitologię. Tak, właśnie dzięki temu tak łatwo Zły działa i tak skutecznie – bo dzisiaj mało kto wierzy (nie, nie w niego :]) w to, że on w ogóle istnieje, że działa, zwodzi i kusi. Trzeba się mieć na baczności.

Pięknie – dzisiaj na rannej mszy, niewiele osób w kościele, pewni państwo obchodzili 49. rocznicę zawarcia sakramentu małżeństwa. Cieszyłem się po pierwsze dlatego – że wytrwali. Tacy ludzie, szczególnie od momentu mojego ślubu, są dla mnie inspiracją, motywacją i dowodem – że można wytrwać razem dosłownie całe życie, do późnej starości. Cieszyłem się także dlatego, że to swoje eucharystyczne dziękczynienie Bogu za to, co już było, i prośba o Jego błogosławieństwo na to, co będzie, nawet u schyłku pewnie już życia, miało miejsce w takk kameralnych warunkach – żadna pompatyczna uroczystość na sumie niedzielnej (żeby wszyscy sąsiedzi i pół parafii widziało), siedząc na środku kościoła przed ołtarzem, z Bóg wie jaką oprawą. Piękna prostota.

Może dlatego właśnie tyle małżeństw się rozlatuje, że ludzie za bardzo skupiają się na tym, co zewnętrzne, na pozorach, na opakowaniu i oprawie – że zapominają o tym, co najważniejsze, co pozwala być razem, trwać, kochać się coraz mocniej (chociaż też inaczej – w sposób bardziej dojrzały)? A nawet, jeśli formalnie się nie rozlatują – nie dochodzi do rozwodu, separacji – to żyją obok siebie, w tym samym domu, a każdy chodzi swoimi drogami, obok siebie…

A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże. Królestwo Boże w nas jest. Nie samo z siebie – ale dzięki łasce Boga, którą otrzymaliśmy w sakramencie chrztu. A nawet – zaryzykowałbym stwierdzenie – ci, którzy z jakiś tam przyczyn Boga chrześcijańskiego nie znają, Dobra Nowina do nich nie dotarła, a żyją w sposób prawy, kochając i szanując innych, w zgodzie ze swoim sumieniem i z drugim człowiekiem. I od nas zależy, czy ten dar wykorzystamy, czy go zmarnujemy. Syn Boży umarł za każdego z nas i to zbawienie ma być darem. Tylko trzeba chcieć ten dar przyjąć.