Świecznik i mnożenie przez dzielenie

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. I opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: Ustąp temu miejsca; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony. Do tego zaś, który Go zaprosił, rzekł: Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych. (Łk 14,1.7-14)

Tak bezinteresownie? Nie licząc na nic w zamian – wręcz z założenia podchodząc do drugiego człowieka po prostu dlatego, że wiem, że potrzebuje pomocy, a nie dla jakiejś tam kiedyś odpłaty? Po raz kolejny Jezus pokazuje tą – trudną po ludzku mocno – drogę, jaką każdy z nas ma iść. Trochę jak ten Samarytanin, który nie liczył, nie kalkulował czy się opłaci: po prostu zaradził potrzebie drugiego, a potem sobie poszedł swoją drogą. Nie wystawił rachunku – po prostu pomógł.

Czytaj dalej Świecznik i mnożenie przez dzielenie

Rzeżucha

Jezus znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej /pozostając/ na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. A gdy był sam, pytali Go ci, którzy przy Nim byli, razem z Dwunastoma, o przypowieść. On im odrzekł: Wam dana jest tajemnica królestwa Bożego, dla tych zaś, którzy są poza wami, wszystko dzieje się w przypowieściach, aby patrzyli oczami, a nie widzieli, słuchali uszami, a nie rozumieli, żeby się nie nawrócili i nie była im wydana /tajemnica/. I mówił im: Nie rozumiecie tej przypowieści? Jakże zrozumiecie inne przypowieści? Siewca sieje słowo. A oto są ci /posiani/ na drodze: u nich się sieje słowo, a skoro je usłyszą, zaraz przychodzi szatan i porywa słowo zasiane w nich. Podobnie na miejscach skalistych posiani są ci, którzy, gdy usłyszą słowo, natychmiast przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie korzenia i są niestali. Gdy potem przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują. Są inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. W końcu na ziemię żyzną zostali posiani ci, którzy słuchają słowa, przyjmują je i wydają owoc: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. (Mk 4,1-20)

Pierwsza obserwacja – poranna Msza, ok. 20 osób w kościele (średnia wieku ~65-70 lat, „stali bywalcy”, skład praktycznie ten sam codziennie): znudzenie i zniecierpliwienie. Tak mniej więcej od połowy tekstu – miejsca, gdzie kończy się meritum przypowieści, a zaczyna autorski komentarz Jezusa. Perykopa ewangeliczna już ciut dłuższa niż zwykle (efekt murowany – bodajże wieczorna Msza wigilijna 24 grudnia, czyli ewangeliczny rodowód Jezusa – Mt 1, 1-17) i ludziom już brakuje cierpliwości, jakby się spieszyli, co w kontekście ich wieku wydaje się, hm, dość dziwne. Ale tak już mamy. Ewangelii posłuchamy, byle nie za długo. 
Cztery sytuacje – ziarno upadające na cztery różne miejsca. Droga, skały, ciernie, i wreszcie żyzna ziemia. To oczywiście tylko przykładowe obrazki, bo można by je mnożyć – ale warto zwrócić uwagę, jaka jest proporcja: w ilu przypadkach z tego Słowa cokolwiek było, wydało owoc? Ano tylko w jednym z czterech. Samo życie. To Słowo Bóg kieruje do każdego i zawsze, chociaż każdy inaczej je może przez pryzmat swojego życia odczytać, o ile zechce. 
Czasami mi się nie chce, olewam je albo celowo ignoruję – i wtedy jest jak z tym na drodze, szlag je trafia od razu, nie ma szansy się zakorzenić. Czasami w sumie to mi się nie chce, ale jakby jakiś wyrzut sumienia, albo jakaś jedna fraza czy myśl (wystarczy – na co Jezus zwraca uwagę, może być przy tym nawet dużo radości i zapału!) – jest jakiś kawałek podatnej gleby, aby Słowo wykiełkowało, ale za mało, żeby nasionko mogło przetrwać, i usycha jak tamto pomiędzy skałami. Jeszcze kiedy indziej, Słowo padnie w sercu na podatny grunt, jest chęć i dobra wola, ale w perspektywie czasu a to zapomnę, a to mi się nie chce, a to coś życiowego odwróci moją uwagę – i kończy się tak, jak pomiędzy chwastami, czyli ziarenko, hen, gdzieś tam ginie zagłuszone. Dopiero – czasami – Słowo trafia na podatny grunt, ale nie tylko na chwilowe uniesienie, dużo planów bez przełożenia na rzeczywistość, ale na człowieka gotowego do tego, aby to ziarno pielęgnować, poświęcić mu czas, siły, nie tylko coś zaplanować – ale i zrealizować, Powoli, może i w trudzie, bez spektakularnych, na „już” sukcesów, ale wytrwale do celu. Ja lubię to porównywać z sianiem rzeżuchy – taka tradycja u mnie w domu, sianie przed Wielkanocą – kiedy z małych nasionek, umieszczonych w doniczce, wyrastają piękne zielone łodyżki, cały bukiet na świąteczny stół. 
I to dopowiedzenie Jezusa – kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. Lubimy się dobrze czuć – przecież, gdzie tam, to nie do mnie; no na Mszy jestem, Komunię przyjąłem, i co – że do mnie? Tak, może przede wszystkim. Jest wielu takich, którzy grzeszą, są daleko, wiele ich dzieli od Boga, ale cały czas wierzą w Niego i brakuje im siły, aby coś zmienić – i dla nich On ma swoje miłosierdzie. A równocześnie wielu stoi blisko ołtarza, i grzeszy pychą, będąc przekonanym o swojej… doskonałości? poprawności? świętości? 
Te słowa przypowieści są do każdego skierowane. Może i dzisiaj Jego Słowo padło na żyzną glebę mojego serca – i świetnie. A jak było wczoraj, przedwczoraj…? I co ważniejsze – jak będzie jutro?

Napominanie „tych porządnych”

Wtedy Jan powiedział do Jezusa: Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami. Lecz Jezus odrzekł: Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie. (Mk 9,38-43.45.47-48)

To takie bardzo ludzkie rozumowanie. Dwunastu się wścieka, bo innego spotkali, który w imię Jezusa czynił wielkie rzeczy. Nie przyszło im nawet do głowy, żeby cieszyć się z tego, że Ewangelia jest głoszona także poza ich małą grupką – przyczepili się, bo to był „obcy”. Trochę ta sytuacja jest podobna do obrazka, kiedy matka Jakuba i Jana przyszła do Jezusa i prosiła Go, aby jej synowie mieli zapewnione miejsce po jego prawej i lewej stronie w Królestwie Bożym. Wiem lepiej (znam Jezusa, słucham Go, jestem uczniem), więc niech Bóg zrobi tak, jak ja uważam. Tak jak był to problem wtedy, tak jest i dzisiaj. Nie potrafimy zrozumieć, że łaska Boża działa poza naszymi wzorami i planami. Pokłosie chorej ambicji, pychy, dążenia do lansowania siebie – wystarczy spojrzeć na niejakiego ks. Piotra Natanka, czy ciągnący się od lat problem lefebrystów (nie dalej jak kilka dni temu znowu któryś z ich biskupów, już nie ekskomunikowanych, podkreślił, że do jedności daleko – czyli de facto sprawy stoją w miejscu). Bo tak naprawdę to wielka sztuka, której ja sam z pewnością nie opanowałem – cieszyć się łaskami i darami, jakie Bóg rozdziela cudzymi rękami. 
„Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody” – to zdanie bardzo mnie zastanawiało. Pójście za Jezusem to nie tylko niesienie Jego samego w sercu, ustach, na dłoniach, ale także otwartość na to, co mam otrzymać, bo ktoś rozpoznaje we mnie Boga. Czasami to może być wsparcie materialne, dobre słowo, podziękowanie, dowód zainspirowania się moją postawą… a czasami coś, co wbije kolejną szpilkę w moją pychę, bo ktoś coś wypomni, zwróci uwagę. Dowodem raz że dojrzałości, dwa że pokory jest umiejętność przyjęcia także tych trudnych słów. Moje chrześcijaństwo, moja wiara, to nie tylko to, co piękne, ale i to, co bolesne. 
Mocne są słowa „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą…”. I wydaje mi się, że skierowane są szczególnie tutaj do tych, którzy dla ludzi stanowią uosobienie Jezusa na świecie – kapłanów, zakonników, siostry zakonne. Mało to jest afer z główną rolą tych, których misją jest umacnianie wiary, a nie jej gaszenie? O co najmniej jednym takim przypadku i kompletnie niezrozumiałej dla mnie reakcji biskupa (przewodniczącego KEP…) pisałem nie tak dawno. Polska i tak jest w komfortowej sytuacji pod tym względem, porównując np. z Irlandią czy USA. Grzech raz że boli grzesznika, ale ma też wielkie pole rażenia, kiedy wychodzi na jaw, skrzętnie ukrywany. O tym mało kto myśli, załamany czy wściekły, że właśnie wyszło na jaw coś, co stanowi rysę na jego kryształowym obliczu – a ilu jest takich, których ta sytuacja, to twoje zachowanie doprowadziło do odejścia od Kościoła, od Boga, albo zachwiało mocno ich wiarą? 
Końcówka o odcinaniu rąk i nóg przypomina mi wykłady z historii prawa, bowiem powiedzmy do czasów średniowiecznych kary mutylacyjne (tak to się fachowo nazywa) stanowiły najbardziej popularne, bo skuteczne, środki karania (nie mówiąc o karze ostatecznej, najlepszej, bo grzesznik trafiał od razu z miłosierne ramiona Stwórcy – niby zbożne, ale co z 5 przykazaniem?). Na szczęście, nie o to Jezusowi chodziło. To przenośnia, nie chęć uczynienia z Jego wyznawców kaleków. Odnosi się do złą w człowieku, do grzechu i słabości. Nie ma czasu na to, aby po malutku, powoli, nie spiesząc się, rozczulać się nad słabościami i zwalczać je po kawałku. Nasze powołanie sprowadza się do wezwania do zerwania z grzechem, od razu, całkowicie, na zawsze. Temu właśnie służy obrzęd chrztu, w którym pada m.in. pytanie: „czy wyrzekasz się zła, aby żyć w wolności dzieci Bożych?”. Skoro się wyrzekam – to od razu, od teraz już do końca. 

Pycha światowa i wytężanie serca

Kiedy Jezus umył uczniom nogi, powiedział im: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy według tego będziecie postępować. Nie mówię o was wszystkich. Ja wiem, których wybrałem; lecz potrzeba, aby się wypełniło Pismo: Kto ze Mną spożywa chleb, ten podniósł na Mnie swoją piętę. Już teraz, zanim się to stanie, mówię wam, abyście, gdy się stanie, uwierzyli, że Ja jestem. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto przyjmuje tego, którego Ja poślę, Mnie przyjmuje. A kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. (J 13,16-20)
Jezus na początku tych słów przypomina uczniom o czymś, o czym – i oni wtedy, i my dzisiaj – bardzo często zapominamy. Można być dobrym człowiekiem, wierzącym, praktykującym, a mimo wszystko – grzeszyć pychą. Przed tym Jezus wystrzega. Chwilę wcześniej, przed obmyciem nóg, mówił o pokorze – obmywając On, Mesjasz, im nogi, i przykazując aby tak samo oni postępowali (udało się, jest taki obrzęd w liturgii Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek). Na zakończenie tamtych słów mówi: Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem. Teraz, przestrzegając przed pychą, używa jakby innego argumentu – nie na zasadzie jak Ja wam, tak i wy – ale składa swego rodzaju obietnicę – obiecuje błogosławieństwo, a więc szczęście tym, którzy te Jego słowa zachowają. 

Szkoda, że nie wszystko zrozumieli. Mimo tego wprost powiedzianego teraz, zanim się to stanie, mówię wam, abyście, gdy się stanie, uwierzyli, że Ja jestem. Niestety, nic to nie dało. Tego, co kryło się w sercu i umyśle Judasza wiedzieć nie mogli, to przecież zakamarki tylko Bogu znane. Mogli się czegoś domyśleć, przy założeniu że faktycznie był on złodziejem (czego taki pewien nie jestem). Jezus ich wprost ostrzegł – tak to właśnie będzie. Wiedział, że na fali uwielbienia i zachwytu nad cudami ludzie na rękach Go będą nosili. Ale rozumiał, że wszystko wypełni się zgoła zupełnie inaczej, wręcz dramatycznie. Ta Jego popularność jako proroka, uzdrowiciela – to było takie złowieszczo spokojne preludium do, po ludzku, spektakularnej klęski; z której jednak Bóg wyprowadza największą łaskę, największy dar dla człowieka – zbawienie. 
I jeszcze o tym przyjmowaniu, na które Jezus zwraca uwagę na końcu. Wiesz, co jest naszym (ludzi) strasznym problemem? Jesteśmy mało konsekwentni, a jednocześnie strasznie kreatywni nie w tym, co trzeba, a mianowicie w dobieraniu słów i faktów w zależności od tego, co nam jest potrzebne, co pasuje do naszej aktualnej sytuacji albo uzasadnienia takiej czy innej, mniej lub bardziej pokrętnej/słusznej teorii. I mimo że komuś się może wydawać, że tak sobie ze skarbca Bożego Słowa wybierać może – a, dzisiaj to, jutro tamto, a jeszcze czegoś innego to w ogóle nie, bo mi nie pasuje… – oznacza tylko tyle, że mu się wydaje. Nic więcej. Bóg pewnie nie zamieni go za to w kamień, nie przeklnie do piątego pokolenia i nie ukarze niczym na wzór plagi egipskiej. 
Tamci, chodzący za Jezusem, mieli trudniej, wbrew pozorom. Mieli Jego samego, na wyciągnięcie ręki – i mnóstwo rozterek: kim jest ten Człowiek? My mamy pamiątki Jego bytności na ziemi, Eucharystię, i kompletny zbiór tego, co jest potrzebne – Pismo Święte, spisane od A do Z, jak to z tym Jezusem było. Wszystko jest spójne, wszystko do siebie pasuje, wszystko się zazębia – o ile się nad tym przysiądzie, wykaże dobrą wolę, i poza wytężeniem oczu, wytęży także serce. Wtedy usłyszysz, że Bóg mówi także do ciebie, dokładnie ciebie, i to nie na zasadzie jak do wszystkich, to do niego też, ale bezpośrednio, bo jesteś Mu wyjątkowy, tak jak każdy inny. Kocha nas tak samo, choć różni jesteśmy. Prawdziwa wiara to przyjęcie tego wszystkiego, co Jezus nauczał. Nie chodzi o absolutny brak wątpliwości i bezmyślność – nie, pytania trzeba zadawać i szukać odpowiedzi. Ale w tym szukaniu wiedzieć, że Bóg wiedział lepiej, i nie bez powodu postawił sprawy tak, a nie inaczej. Wybór jest twój. Kościół to nie supermarket, gdzie korzystasz z promocji, omijając to, co niepotrzebne, drogie – prawdziwa wiara to przyjęcie sercem wszystkiego, co Bóg do wierzenia pozostawił. Ten Bóg, który w Jezusie przyszedł także do ciebie, i umarł dla zbawienia każdego z nas. Najważniejsze – nie na śmierci skończyła się Jego historia, przede wszystkim – zmartwychwstał. To jest dopiero apogeum.  
Trwamy cały czas w radości zmartwychwstania – tak, ciągle jeszcze okres świętowania go, choć, jak to fajnie zostało opisane w jednym z ostatnich GN, u nas w Polsce to jest takie huczne-ludyczne umartwianie się, zainteresowanie nabożeństwami pasyjnymi, uczestnictwo w liturgii Triduum… i co? I nic. Po Niedzieli Zmartwychwstania, niby z tym Alleluja na ustach rozchodzimy się do swoich spraw, wracamy do szkoły, pracy; zaczynają się I komunie, bierzmowania… A świętowanie tej radości? Jakoś ucieka. Może dlatego teraz właśnie, już po zmartwychwstaniu, Kościół – tak jak sam Jezus uczniom zmierzającym do Emaus – wyjaśnia, pokazuje palcem, jak krowie na rowie, że to nie był żaden Boży spontan, ale rzeczy i wydarzenia zapowiedziane przez Boga? 
Pytanie, kiedy do nas to dotrze. I poza zachwytem, od czasu do czasu, nad doskonałością Bożego planu, przedstawioną na kartach Biblii, zaczniemy tego Boga zauważać wokół siebie, w swoim życiu, w odniesieniu do siebie.

Miejsce u szczytu Bożego stołu

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. I opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: Ustąp temu miejsca; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony. Do tego zaś, który Go zaprosił, rzekł: Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych. (Łk 14,1.7-14)
To, o czym mówi do nas Bóg, nigdy nie jest wydarte z kontekstu, zawieszone jakoś abstrakcyjnie w przestrzeni ewangelicznej. Jako że ma to mieć odniesienie do życia każdego z nas, ma pomagać każdemu we właściwej ocenie pewnych sytuacji, póz i zachowań, aby postępować samemu właściwie – zawsze można to, o czym On mówi na kartach Pisma odnieść do rzeczywistości, także nam współczesnej.
Jezus dzisiaj mówi o tym na samym już początku. Ewangelista wprost pisze – to, co w tej konkretnej sytuacji Jezus powiedział, to odpowiedź na złe zachowanie, nie tylko brak kultury, ze strony faryzeuszów. Potrzeba sytuacji – to, czego On i uczniowie są świadkami – jakby wywołuje Go do tablicy, i On sam tłumaczy, jakie postępowanie jest prawidłowe w kontekście tego, co wszyscy obserwowali. A prawidłowe było coś zupełnie odwrotnego.
Nie mówiąc o tym, że w ogóle ludzie pyszni są – jedni mniej, inni bardziej – to chyba nikt nie powie mi, że nie lubi być na świeczniku, nie lubi brylować w towarzystwie, być kulturalnym czy towarzyskim punktem odniesienia, takim co to w gronie przyjaciół czy szeroko pojętym towarzystwie wszyscy go słuchają, jakby spijają mu słowa z ust. Jesteśmy pyszni – zwykle bez względu na to, czy posiadamy pewne cechy, które w pewnym sensie faktycznie można uznać za celowe do naśladowania, czy też nie. 
A jak już jesteśmy pyszni – to nie myślimy i się pchamy czasami gdzieś, gdzie niekoniecznie jesteśmy mile widziani. Choćby właśnie w kwestii tego, gdzie siadamy przy stole, gdy ktoś gdzieś zaprosi. Może w takich sytuacjach i otoczeniu rodzinnym nie ma to większego znaczenia, kto koło kogo i gdzie usiądzie – jednak w czasach współczesnych Jezusowi, ale i dzisiaj w środowiskach biznesowych, w sferach politycznych czy szeroko pojętej dyplomacji ma to znaczenie kluczowe. Spotkania, konferencje, sesje, zebrania – to jedno, ale wszyscy wiemy, jak bardzo wiele delikatnych i kluczowych spraw jest omawianych a niekiedy i ustalanych właśnie przy mniej formalnych okolicznościach, np. takiego właśnie spotkania przy stole.
I nie chodzi Jezusowi o to, aby pilnować swojej pychy przy zajmowaniu miejsc przy stole tylko, o ile zdarzy nam się znaleźć pomiędzy wielkimi tego świata, bo tak wypada. Chodzi o to, aby swoją pychę poskromić bez względu na okoliczności, bez względu na towarzystwo. Umiar jest cnotą – nawet w kwestii tak prozaicznej jak zachowanie przy stole czy zajmowanie przy nim miejsca. Czy warto brylować, szpanować, pchać się na miejsce na czele stołu – aby gospodarz, dyskretnie acz stanowczo, musiał potem, niezręcznie dla siebie i dla proszonego, prosić o zmianę miejsca? A skoro wszyscy już pewnie miejsca zajęli – zostają miejsca ostatnie, i tam jak niepyszny musisz wtedy usiąść. 
Nie trzeba gwiazdorzyć. Nie trzeba i nie jest w dobrym tonie pchać się pomiędzy najważniejszych, na najlepsze miejsca. Gospodarz wie najlepiej – tobie może się wydawać, że zasługujesz na miejsce tuż obok niego, a jednak nie wiesz o jakimś znamienitym gościu, zaproszonym również, który jeszcze nie dotarł. A potem wstyd, kiedy ze względu na rangę czy pozycję gościa, gospodarz musi znaleźć mu miejsce obok siebie – i na ciebie pada, abyś przesiadł się gdzie indziej.
O wiele lepiej jest usiąść nawet z boku, na marginesie blichtru, poza centrum wydarzeń, tym wszystkim w co wszyscy zgromadzeni się wpatrują. Czy to jest gorsze miejsce? Czy nie jesteś wtedy uczestnikiem przecież tego samego przyjęcia, co ci wszyscy siedzący u szczytu stołu? Chociaż postawy i pozy mogą być z wyrachowaniem udawane i odgrywane – to jednak pokora i umiar są zawsze dobrze odbierane, bo to cnoty, których wielu dzisiaj brakuje. Gospodarz na pewno to zauważy – i zaprosi na bardziej eksponowane miejsce, co oznacza zaszczyt i wyróżnienie właściwie bez robienia czegokolwiek. 
Gospodarz to Bóg. On wywyższa nie tych, którym na wywyższeniu zależy czy zrobią wszystko, aby je osiągnąć – ale tych, którzy za sławą, miejscem w centrum, poklaskiem i chwałą nie gonią, którzy wręcz uznają je za zbytek i rzeczy niepotrzebne, a którzy prezentują sobą coś więcej niż próżność. Tych, którzy są cisi, pokorni sercem, nie grzeszą pychą. Bo o ile na salony naszego, materialnego świata, pewnie wszędzie można się wkupić – i zależy to co najwyżej od ceny – to na Boże salony, na Jego ucztę wyprawioną dla zbawionych nie da się wkupić, ani za żadne pieniądze, ani za nic innego. 
Tam może zaprosić tylko Gospodarz – tylko tych, którzy żyją jak wszyscy, którzy już w tej uczcie biorą udział, tak jak ci już w niej uczestniczący żyli w swoim życiu. Ubodzy w duchu, miłosierni, cisi, pokorni, sprawiedliwi, czystego serca, łaknący sprawiedliwości… To tacy zwyciężą naprawdę – nawet gdy po ludzku może się wydawać, że przegrali, że nic na tym świecie nie znaczyli. To oni znajdą miejsce u szczytu tego stołu, który w wieczności zastawia Boży Gospodarz.