Rzeżucha

Jezus znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej /pozostając/ na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. A gdy był sam, pytali Go ci, którzy przy Nim byli, razem z Dwunastoma, o przypowieść. On im odrzekł: Wam dana jest tajemnica królestwa Bożego, dla tych zaś, którzy są poza wami, wszystko dzieje się w przypowieściach, aby patrzyli oczami, a nie widzieli, słuchali uszami, a nie rozumieli, żeby się nie nawrócili i nie była im wydana /tajemnica/. I mówił im: Nie rozumiecie tej przypowieści? Jakże zrozumiecie inne przypowieści? Siewca sieje słowo. A oto są ci /posiani/ na drodze: u nich się sieje słowo, a skoro je usłyszą, zaraz przychodzi szatan i porywa słowo zasiane w nich. Podobnie na miejscach skalistych posiani są ci, którzy, gdy usłyszą słowo, natychmiast przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie korzenia i są niestali. Gdy potem przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamują. Są inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. W końcu na ziemię żyzną zostali posiani ci, którzy słuchają słowa, przyjmują je i wydają owoc: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. (Mk 4,1-20)

Pierwsza obserwacja – poranna Msza, ok. 20 osób w kościele (średnia wieku ~65-70 lat, „stali bywalcy”, skład praktycznie ten sam codziennie): znudzenie i zniecierpliwienie. Tak mniej więcej od połowy tekstu – miejsca, gdzie kończy się meritum przypowieści, a zaczyna autorski komentarz Jezusa. Perykopa ewangeliczna już ciut dłuższa niż zwykle (efekt murowany – bodajże wieczorna Msza wigilijna 24 grudnia, czyli ewangeliczny rodowód Jezusa – Mt 1, 1-17) i ludziom już brakuje cierpliwości, jakby się spieszyli, co w kontekście ich wieku wydaje się, hm, dość dziwne. Ale tak już mamy. Ewangelii posłuchamy, byle nie za długo. 
Cztery sytuacje – ziarno upadające na cztery różne miejsca. Droga, skały, ciernie, i wreszcie żyzna ziemia. To oczywiście tylko przykładowe obrazki, bo można by je mnożyć – ale warto zwrócić uwagę, jaka jest proporcja: w ilu przypadkach z tego Słowa cokolwiek było, wydało owoc? Ano tylko w jednym z czterech. Samo życie. To Słowo Bóg kieruje do każdego i zawsze, chociaż każdy inaczej je może przez pryzmat swojego życia odczytać, o ile zechce. 
Czasami mi się nie chce, olewam je albo celowo ignoruję – i wtedy jest jak z tym na drodze, szlag je trafia od razu, nie ma szansy się zakorzenić. Czasami w sumie to mi się nie chce, ale jakby jakiś wyrzut sumienia, albo jakaś jedna fraza czy myśl (wystarczy – na co Jezus zwraca uwagę, może być przy tym nawet dużo radości i zapału!) – jest jakiś kawałek podatnej gleby, aby Słowo wykiełkowało, ale za mało, żeby nasionko mogło przetrwać, i usycha jak tamto pomiędzy skałami. Jeszcze kiedy indziej, Słowo padnie w sercu na podatny grunt, jest chęć i dobra wola, ale w perspektywie czasu a to zapomnę, a to mi się nie chce, a to coś życiowego odwróci moją uwagę – i kończy się tak, jak pomiędzy chwastami, czyli ziarenko, hen, gdzieś tam ginie zagłuszone. Dopiero – czasami – Słowo trafia na podatny grunt, ale nie tylko na chwilowe uniesienie, dużo planów bez przełożenia na rzeczywistość, ale na człowieka gotowego do tego, aby to ziarno pielęgnować, poświęcić mu czas, siły, nie tylko coś zaplanować – ale i zrealizować, Powoli, może i w trudzie, bez spektakularnych, na „już” sukcesów, ale wytrwale do celu. Ja lubię to porównywać z sianiem rzeżuchy – taka tradycja u mnie w domu, sianie przed Wielkanocą – kiedy z małych nasionek, umieszczonych w doniczce, wyrastają piękne zielone łodyżki, cały bukiet na świąteczny stół. 
I to dopowiedzenie Jezusa – kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. Lubimy się dobrze czuć – przecież, gdzie tam, to nie do mnie; no na Mszy jestem, Komunię przyjąłem, i co – że do mnie? Tak, może przede wszystkim. Jest wielu takich, którzy grzeszą, są daleko, wiele ich dzieli od Boga, ale cały czas wierzą w Niego i brakuje im siły, aby coś zmienić – i dla nich On ma swoje miłosierdzie. A równocześnie wielu stoi blisko ołtarza, i grzeszy pychą, będąc przekonanym o swojej… doskonałości? poprawności? świętości? 
Te słowa przypowieści są do każdego skierowane. Może i dzisiaj Jego Słowo padło na żyzną glebę mojego serca – i świetnie. A jak było wczoraj, przedwczoraj…? I co ważniejsze – jak będzie jutro?

Siejeje

Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha! Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich? On im odpowiedział: Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli. Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy! Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny. (Mt 13,1-23)

Długie, nie da się ukryć. Ale i ciekawe – z jednej strony przypowieść, z drugiej od razu autorska jej wykładnia i wytłumaczenie 🙂
Bóg nas sobie nie wybiera, nie jest tak, że temu daje więcej, a tamtemu mniej. Inaczej – owszem, zgoda – według tego, co kto potrafi i jakie dostaje talenty do wykorzystania (albo zmarnowania, zależy od osoby). Tylko od każdego z nas zależy, co z tym zrobimy. Podstawą jest to słowo, które On do nas kieruje – przede wszystkim właśnie w liturgii, w Piśmie Świętym. Źródło, początek. Nie mówi raz, dwa razy – a potem odpuszcza, przerażony tępotą albo ignorancją słuchacza. To ziarno sypie się praktycznie stale, ciągle na nowo – licząc, że ja i ty je zauważysz. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie – sieje do skutku, tylko w wypadku niektórych ludzi naprawdę jest z tym sporo roboty. 
Ziarno na drodze to pierwsza skrajność – zero, nic, nie zdąży ani nie ma jak zapuścić korzeni, bo pusto, tępo, bezmyślnie, albo i z założenia na „nie”, więc Zły przychodzi i robi swoje, w tym wypadku skuteczniej od naszego Siewcy. Potem ziarno rzucone na skały – niby jest jakiś punkt wyjścia, jakaś gleba, ale to wszystko jakoś tak dziwnie się dzieje, że słomiany zapał okazuje się być niewystarczający – to, co dobrego mogło by zaistnieć, ledwo się zaczyna, a już się kończy. Ziarno rzucone między ciernie to jakby kolejny etap – tu już warunki są lepsze, trzeba by się postarać, żeby zaowocować, wysilić się, znaleźć wolę walki, żeby nie dopuścić do zasłonięcia Źródła, tego światła, żeby Zły nie przesłonił Boga, nie odwrócił uwagi od Niego. 
Wreszcie – ideał – żyzna ziemia i w efekcie plon. Nie jest powiedziane: według miary, pod linijkę, każdy musi tak samo zaowocować; wręcz przeciwnie, nawet Jezus wprost mówi, że „rozrzut” pomiędzy miarą tych plonów był sporny skoro od 30% do 100%. Ale był wysiłek, była praca, pewnie wyrzeczenia, starania – i jest wtedy efekt, na miarę możliwości tego, który się starał, raz mniej a raz bardziej. 
Tak to ma wyglądać, bo do tego jesteśmy wezwani. Nikt za nas tego wysiłku nie włoży – albo zrobię to ja, albo te ziarenka Bożej łaski zasiane w sercu po prostu szlag trafi. Mogę się buntować, tłumaczyć, że warunki nie takie itp. To bez znaczenia. Bóg te ziarenka składa w moje i tylko moje ręce – więc nikt inny nie odpowiada za ich zmarnowanie, albo sensowne spożytkowanie. 

Daj się obsiać

Jezus powiedział do tłumów: Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo. Mówił jeszcze: Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu. W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli [ją] rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.  (Mk 4,26-34)

Taka „rolnicza” Dobra Nowina.
Przykład bardzo trafiający do wyobraźni, i niesamowity z jednego powodu – pokazuje jak bardzo w tym naszym umiłowaniu przez Boga jesteśmy uskrzydleni przez to, że wrzucone w nas, zakopane i zasiane przez Niego ziarno jest jakby od nas niezależne. Siedzi sobie w serduchu, znajduje dla siebie miejsce, i wzrasta. Najpierw niewidoczne, później powoli i nieśmiało dostrzegalne, aby nie tyle zdominować, co ubogacić. Tak, w pewnym sensie człowieka dominuje – ale dobrocią, Bożą łaską, Bożym nastawieniem w stosunku do innych, otwartością serca, miłosierdziem.
Rosnące zboże widać gołym okiem – jakby tak, niczym National Geographic, postawić kamerę i rejestrować wzrost roślinki przez jakiś tam czas, później – po przyspieszeniu taśmy – widzimy, jak po prostu w sposób widoczny rwie się ku górze. Z tym Bożym ziarnem w nas jest trochę trudniej, bo go – po ludzku – nie widać. Trzeba jednak wytrwałości we wpatrywaniu się, obserwowaniu człowieka, w którym się rozwija. Taki człowiek po prostu pozwala się Bogu sprowadzić do parteru, wyzuć z typowo ludzkich przymiotów, zachcianek, złośliwości, zawziętości, zazdrości, i rozkwitnąć jak to naprawdę dobre i potrzebne naokoło Boże zboże, Boży plon. 
Nie ma znaczenia to, jaki jest człowiek. Historia – nie tylko hagiografia – pokazuje, że wielu wystarczająco połamanych, zagubionych duchowo ludzi, którzy po ludzku oceniając na nic by nie mogli liczyć, odnalazło Boga i pozwoliło Mu się obsiać, a co najważniejsze – wydało dobre plony. Czasami dopiero na łożu śmierci – i tak się zdarzało. To był ich czas, to była ich szansa i jej nie zmarnowali, nawet gdy dana im była w ostatnim tchnieniu ziemskiego życia. Będąc po ludzku nikim, urośli w oczach Pana dlatego, że Go zaprosili do swojego życia, pozwolili je posprzątać i uporządkować. Nie musieli być tytanami wiary, zawsze rozmodlonymi, z nieodłącznym różańcem, co tydzień na Mszy Świętej. Pomimo jednak tego, co ich obciążało i pogrążało – przyjęli Boże zaproszenie, aby przyjąć ziarno Jego miłości, aby Bóg mógł dzięki nim owocować. 
To nadzieja i rola dla nas. Nie, nie po to, aby do śmierci czekać, „używać” życia i lekceważyć łaskę. Po prostu jej szczerze szukać, rozglądać się wokół, wsłuchiwać także w ciszę, w której bardzo często Pan mówi. Nikt nie wie, kiedy Niebiański Siewca wychodzi siać. Krąży cały czas, tylko my sami uważamy się za zbyt dobrych, aby pozwolić Mu w nas coś zasiać. 
>>>
W niedzielę pożegnanie mojego ulubionego wikariusza. Szkoda. Wiadomo już, kto za niego. 
>>>
Mama trzyma się dzielnie po kolejnej chemii, mam nadzieję że dalej będzie tylko co najmniej tak samo dobrze. 
>>>
Koleżanka w pracy stara się z mężem o dzidziusia. Udało się, ale jest problem, i od dłuższego czasu jest na zwolnieniu, nie wiadomo jak to będzie dalej. Warto się za nich – nią, męża, jej córeczkę i to ich maleństwo – pomodlić, bo od dawna się starają, niedawno przeżyli poronienie. Oby tym razem się udało.

Poletko, które jest Kościołem – bezkrytyczność ziarenka

Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha! Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich? On im odpowiedział: Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli. Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy! Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny. (Mt 13,1-23)
Ciekawy tekst, prawda? Wydaje się w ogóle nie wymagać komentarza. Choćby dlatego, że – co się nie zdarza na kartach ewangelii tak często – Jezus sam go objaśnił i skomentował. No i niby sprawa jasna – wiadomo, co i jak. Więc w czym tkwi zagwozdka? W nas. 
Czy potrafimy się przyznać do tego, kim – jacy – jesteśmy? Nie bardzo, żeby nie powiedzieć że w ogóle, wcale. Widzimy cztery postawy (dwie podobne, dwie skrajnie inne), jednoznacznie zinterpretowane – teoretycznie więc sprawa wydaje się bardziej niż prosta. Aha. Dobra, więc do której grupki ziaren powinienem się zaliczyć? Tylko tak szczerze, bez ściemy, bez wybielania siebie i dyskretnego przemilczania, tego co nie pasuje do obrazka chodzącego ideału, aniołka? 
Nasionka rzucone na drogę. Teoretycznie – każde. Skoro siewca sieje obficie, wszystkie gdzieś tam padają – i ta droga wydaje się być świetną metaforą jałowości dotykającej pewnie sporej grupy nasionek. Niestety, najczęściej przysłowiowy szlag je trafia, bo człowiekowi się często zastanowić, pomyśleć nie chce. Nie mówiąc już o rozumieniu, na które uwagę zwrócił Jezus. Łatwiej olać, zbyć, jednym uchem wpada – drugim wypada. Po co coś tak wymagającego jak ewangelię zakorzeniać w serce – przecież potem tylko problem będzie. Nadarzająca się okazja w postaci czegoś a’la taki głodny ptaszek, dybiący na bezbronne ziarenka, to formalność.
Nasionka rzucone pomiędzy skały. Moim zdaniem – podobne do następnych, które trafiły między ciernie, choć nie takie same. Pozorna gorliwość, radość, dużo emocji, słomiany zapał, itepe. Wszystko fajnie i pięknie wygląda – a dalej? Dalej nic. Łatwo wiele zadeklarować, stawiać sobie nie wiem jakie cele, gorzej z realizacją. Dopóki dana sprawa niewiele wymaga – jest ok. Kiedy zaczynają się trudności, trzeba się wysilić, dać coś z siebie, czasami coś poświęcić, nie zawsze wpasowywać się w najdziwniejsze nawet poglądy środowiska – zaczyna się problem. Pięknie pasuje tu fragment o winnym krzewie – jest nim Bóg, a my tylko latoroślami. Winni (jak winna latorośl, nie w kontekście winy…) jesteśmy wtedy, gdy wyrastamy z tego krzewu. Bez niego, bez korzenia, nic z nas nie będzie. 
Nasionka rzucone między ciernie. Niby też negatywne, ale jakby z takim podtekstem, cieniem nadziei na coś pozytywnego, że może coś z niego być. A właściwie – było by z niego wiele dobrego, gdyby nie to, co światowe, a co przesłania sprawy naprawdę ważne. Skoro tyle razy, w wielu miejscach, jest mowa o złudności doczesności, czy tak trudno to po prostu przyjąć i zrozumieć jako uniwersalną prawdę, a nie spisek Kościoła? Tak właśnie jest – kasa przesłania wszystko, jak te ciernie, i powoduje, że człowiek sam się w pogoni za nią zatraca, tracąc jednocześnie to, co było dla niego ważne, i co naprawdę stanowi wartość. Nie tylko wiarę – miłość, przyjaźń, relacje.
Nasionka rzucone na ziemię żyzną. Wreszcie, spożytkowane dobrze i skutecznie. Ta niewielka grupka ludzi, którzy poza tym, że Słowo Boże usłyszeli gdzieś tam – to dotarło ono do nich, zakorzeniło się i mogło zaowocować. Zostało po prostu zrozumiane. Ta niewielka grupka ludzi, którzy tak naprawdę okazują się być jedynymi odbiorcami Słowa Bożego. Jedna z czterech – a gdyby to spróbować przedstawić ilościowo? Pewnie, niestety, najmniej liczna. Ta grupka, w której jest nadzieja. To niewielkie poletko, na którym żyje i z którego siły czerpie Kościół. Poletko, której jest Kościołem. Ci, których Jezus tak obrazkowo opisał jako tych, którzy mają uszy do słuchania i słuchają. 
Paradoksalnie – jak się to ma do tłumów, o których na początku tego fragmentu słyszymy, że podążały za Jezusem? Nijak. Tak samo, jak się ma, najczęściej, nasze mniemanie o tym, jacy jesteśmy w porządku, do rzeczywistości, w której jakoś przestajemy być tacy kryształowi, bezgrzeszni, uczciwi i w ogóle. Obawiam się, że większość ludzi, która słuchała wczoraj w kościele tych słów, mniej lub bardziej lekkomyślnie zaklasyfikowała się do tych ostatnich ziarenek – pozytywnych, owocujących, wykorzystanych dobrze. No bo jak – jestem w kościele, przychodzę na mszę, sakramenty poprzyjmowałem – to co, miałbym się okazać bezużyteczny, słaby, jakby zmarnowany pod kątem bycia sensownym słuchaczem Słowa Bożego? 
Dlatego Jezus mówi naprawdę w ostrych słowach: Kto ma uszy, niechaj słucha! Nie mówi o wszystkich – wg mnie, ma na myśli tych naprawdę słuchających. Ciekawe jest, że uczniowie zapytali – skąd pomysł, aby mówić do ludzi w przypowieściach? Być może wtedy już rozumieli, co Jezus miał na myśli, Jezus widział, że Słowo zostało u nich zasiane, i to skutecznie. Bardziej obrazkowo, wydaje mi się, mówi apostołom – do nich inaczej się nie da, im trzeba tak wprost, w obrazkach, bo inaczej nie zrozumieją. Patrzą, a nie widzą; słuchają, a nie rozumieją. Dlatego tak ostre słowa podsumowania padają niewiele dalej: „Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił”. Najtrudniejsze są te słowa na końcu: „Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli”. Szczęśliwi – ok. Gdzie trudność? Bo zastanawiam się, ile osób jest naprawdę szczęśliwych i faktycznie zdaje sobie sprawę z tego, jakie Słowo do nich dociera?
Mamy uszy – a czy wykorzystujemy je do słuchania? Bo tak naprawdę nie ma znaczenia, jaki ten plon będzie – nie naszymi, ludzkimi, a boskimi kryteriami będą one mierzone. Ważne, aby ten plon był, aby człowiek nie był bezwartościowy, bezowocny. Żeby nie dał się, jak te ziarenka – czy to wydziobać, czy to zagłuszyć, czy wysuszyć.

Ambitna pokora ziarna

Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha! (Mt 13,1-9)

Pewnie najczęściej, w kontekście tej przypowieści o siewcy, słyszymy z ambony o tym, że są to słowa o szansie, jaka jest każdemu dana, o tym jakie możemy owoce przynieść dzięki naszym (a właściwie nie naszym ale złożonym w nasze ręce) talentom. Że to taka ogólnikowa, kompleksowa ocena, osąd nad człowiekiem, jaki z perspektywy całego życia, już po jego zakończeniu, w dniu sądu odbędzie dobry Bóg nad każdym z nas. Dla nas – jakbyśmy taki filmik, jakby skrót wiadomości obejrzeli, tyle że zamiast informacji z danego dnia – całe moje życie, to wszystko co i jak robiłem.
Dzisiaj odkryłem, że jest to tekst… o pokorze. Tak. Pokorze i umiejętności zdystansowania się wobec własnych ambicji i tego, dokąd (a zwykle – dalej niż jesteśmy w stanie) sięgamy. Miewamy pomysły, plany, chcemy zwojować świat – i to nie jest złe, bo przecież chrześcijaństwo to radykalizm, konkrety i stawianie spraw jasno, wyraźnie; nie ma miejsca na półśrodki i bylejakość. 
Problem pojawia się, gdy tym planom podporządkowujemy wszystko. Bo na początku człowiek chce, aby Bóg go prowadził, ufa Mu, stara się i obiecuje dokładne przestrzeganie Jego nakazów i zakazów. Chce zdobyć wiele – ale z Jego pomocą, Jego drogą idąc. Ale im dłużej i dalej idzie, im więcej się na różne – najczęściej niezbyt chwalebne i dobre – postawy napatrzy w życiu, tym bardziej zaczyna, mniej lub bardziej świadomie, hołdować powiedzeniu cel uświęca środki
Zaczyna się od tego, że raz czy drugi przymknie oko na coś, co z Bożego punktu widzenia nie takie – a tu jakąś świnię podłoży w pracy, a tu coś przemilczy – no przecież Bóg się nie obrazi, w końcu kocham Go, wierzę w Niego, modlę się. A potem już z górki, jak to mówią. I w pewnym momencie okazuje się, że ten Bóg ze swoją hierarchią wartości, którą to niby wyznaje człowiek, zostaje gdzieś, hen, na końcu tego wszystkiego, co w życiu najważniejsze. 
A wtedy – nawet najwyższy możliwy dyrektorski stołek i pięciocyfrowa pensja nic nie pomoże. To tylko rzeczy, sprawy materialne. Warte tego, aby z ich powodu przegrać to, co nienamacalne, ale o ileż bardziej trwałe? Warto się zarobić – na czym cierpi rodzina, dzieci? Związki nie rozsypują się tylko dlatego, że brakuje wierności, że jedno drugie zdradziło – także dlatego, że stają się obcy, bo tak bardzo poświęcili się tej robocie dla rodziny… że zabrakło miejsca i czasu dla samej rodziny. Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu – wszystko inne jest na właściwym. A jak nie – to już różnie bywa. 
Miej ambicje i plany. Chciej coś w życiu osiągnąć. Nie bądź leniwy. Do odważnych świat należy. Tak – ale pozostaw w tym wszystkim miejsce na palec Boży, na tchnienie Jego Ducha, na Jego wolę. W modlitwie wsłuchuj się w to, co On wskazuje, w kierunek który Ci proponuje. Nawet, jeśli wydaje się to na pierwszy rzut oka nielogiczne, niemożliwe. Mało to takich było, którym przewrócił do góry nogami życie i uczynił naprawdę szczęśliwymi, choć im samym to się w głowie nie mieściło? Nawet, gdy w efekcie nie mieli willi, limuzyny, wakacji na Karaibach i pękatego portfela. Bo to nie wszystko. 
Bo szczęście osiągniesz tylko wtedy, gdy idąc przez Niego drogą wskazaną będziesz starał się zrealizować. Samemu może i po ludzku sądząc będziesz miał wszystko – ale gdy na Boga się wypniesz, po prostu się pogubisz, nawet gdy odkryjesz to dopiero za kilka, kilkanaście lat.
Bóg jest tym wielkim siewcą, a my mamy przynosić plony. Ale jednocześnie – ty sam jesteś siewcą ziaren, z których wyrosnąć mają plony twojego życia. Różnie to w życiu bywa. Czasami jakiś pomysł uda się zrealizować lepiej, czasem gorzej, a jeszcze kiedy indziej – wcale. Tak jak z tym ziarnem w Ewangelii. Raz ktoś inny wykradnie ci pomysł. Kiedy indziej okoliczności nie będą sprzyjające, coś się posypie. Ale nie poddawaj się. Miej w sercu miejsce na zdrową pokorę.

Świetnie pasują do tego słowa, jakie Jeremiasz usłyszał od Boga, gdy Ten go powoływał (Jr 1,1.4-10). A on, jak to człowiek, nie bardzo wierzył w swoje siły. Nie mów: Jestem młodzieńcem, gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić – wyrocznia Pana. I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: Oto kładę moje słowa w twoje usta. Spójrz, daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził. Zacznij siać, nawet gdy jest to kolejna próba. Tego Bóg od ciebie chce. Tylko spróbuj ponownie, i nie poddawaj się.

Uwierz Bogu – to żadna kara. Spróbuj tego, co On ci proponuje. Nie masz nic do stracenia. Zasiej na nowo i módl się o dobre plony. Abyś w nich się zrealizował. Ile razy, raz po raz, On hojnie daje nam znowu możliwość owocowania, przynoszenia plonów? Ile już takich okazji sam zmarnowałem? A On – jakby wbrew logice – sieje znowu. Może tym razem mi się uda. Włóż w to, co chcesz osiągnąć, choć krztynę z tej miłości, jaką On ma ku nam – i na pewno się uda.