Powstań! Świeć!

Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon . Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny. (Mt 2, 1-12)

Nie mogłem się powstrzymać z tym obrazkiem made by Dayenu. Jeśli ktoś nie zna – to tekst z Autobiografii Perfectu sprzed lat już całkiem wielu, kapitalnie pasujący dla zobrazowania paradoksu sytuacji, w której tych trzech się znalazło.

Czytaj dalej Powstań! Świeć!

Objawienie – wielka historia pięknych boskich zwierzeń

Dzisiaj obchodzimy – od kilku lat dzień ustawowo wolny od pracy – uroczystość Objawienia Pańskiego, czy dzień, którego nazwa statystycznemu polskiemu katolikowi pewnie nie mówi nic, w przeciwieństwie do potocznej: Trzech Króli. Tyle, że oni to tak naprawdę nie wiadomo, czy byli królami, magami, czarownikami, a także nie jest pewne, czy właściwie było ich trzech (tym bardziej co do ich imion – żadne KMB, jak to wielu na drzwiach dzielnie wypisuje). Istotne jest to, że ich wiara i poszukiwanie prawdy kazały im przejść pewnie bardzo duży kawał ówcześnie znanego świata – po to, aby oddać pokłon narodzonej Maleńkiej Miłości. 
Niedawno sięgnąłem po bardzo fajną w całości, acz trudną na początku, książeczkę dość niewielką pt „Tischner czyta Katechizm” czyli rozmowy śp. x Józefa Tischnera z (o!) Jackiem Żakowskim na temat Katechizmu Kościoła Katolickiego, obecnego (a u schyłku lat 90. XX wieku, kiedy książka powstawała, nowo ogłoszonego przez św. Jana Pawła II). I w tejże książeczce wpadła mi w oko taka ciekawa myśl, odnośnie objawienia właśnie:
Do prawdy dochodzi się wspólnie. W dialogu – tylko w dialogu. Więc byśmy się nie pomylili, musimy słuchać tych, którzy mają inne zdanie, jednocześnie czytając objawienie. Nie ma dla człowieka żadnej innej drogi, niż patrzyć w przeszłość, znać przeszłość, czytać objawienie, mieć nadzieję jutra i prowadzić dialog z tym światem, który nas otacza, słuchając nie tylko zwolenników, ale przede wszystkim naszych przeciwników. 

– Na czym polega dziejowość? Jaki jest klucz do logiki historii?
– Umieć wybrać przyszłość ze względu na nadzieję przyszłości. Masz przeszłość – ogromne wspomnienie kilku tysięcy lat – i masz nadzieję. Jak powinieneś sobie z tym poradzić? Nie marnować tego, co było w przeszłości, nie przekreślać wcześniejszych osiągnięć, dla przyszłości. To jest cała tajemnica tradycji i obecności Kościoła w tym katechiźmie. 

Przychodzi taki moment, w którym musi paść słowo: „No, powiedz” – czyli objaw. Mnie się wydaje, że zamiast „objawienie” możemy użyć słowa „zwierzenie”. Bóg się zwierza. Te wszystkie księgi, oba Testamenty, to wielka historia pięknych boskich zwierzeń. Bóg nam się zwierza. (Tischner czyta Katechizm, wyd. Znak, s. 65-66 i 80)

Pierwszy cytat to piękne podkreślenie tego, o czym i dzisiaj mówi papież Franciszek – że Kościół się nie może zapatrzeć sam w siebie i istnieć dla samego istnienia, będąc w sprzeciwie z założenia wobec wszystkiego, co poza kościołem (kruchtą). Objawienie zobowiązuje do poszukiwania dialogu i porozumienia (zaznaczam: nie bezmyślnego przytakiwania i dostosowywania się za wszelką cenę) z ludźmi, którzy myślą inaczej. Drugi cytat – Kościół się zmienia, aby w dzisiejszych czasach także w sposób zrozumiały dla ludzika XXI wieku pokazać, że Bóg jest i kocha oraz pragnie szczęścia człowieka, stąd pewne rzeczy ulegają zmianie (co nie każdemu jest w smak), ale równocześnie Kościół pozostaje wierny Tradycji w tym, co najistotniejsze. 
I wreszcie trzeci cytat – piękna myśl, że Bóg w całym Piśmie Świętym… to się właściwie człowiekowi zwierza, w sumie jak Przyjaciel. Opowiada, kim On sam jest, mówi o sobie i o nas, po to abyśmy z Nim zmierzali drogą ku szczęściu, nie tylko jako odległemu zbawieniu, ale byciu spełnionym i szczęśliwym już tutaj i dzisiaj. Bóg zwierza się, żeby pokazać, z jak wielu pokręconych ludzkich dróg uczynił piękne obrazy. 
A do poczytania rzeczonej książeczki (dostępna nadal u wydawcy) zachęcam – niewielka, początek dla mnie nieco nużący, ale warto było go przetrwać w kontekście dalszych zapisów rozmów. 

Mędrcom dziwacznie objawiony

Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon. Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny. (Mt 2, 1-12)

Spóźniony, jak zwykle, bo o tydzień – to o Objawieniu Pańskim.
W tym tekście bardzo łatwo pominąć to, co najważniejsze, skupiając się na typowo historycznych rozważaniach. Magowie? Królowie? Czarodzieje? Co to za gwiazda? Kometa Halleya? Supernowa? Sprawy teoretycznie dzisiaj możliwe – z punktu widzenia astronomii – do wyjaśnienia z bardzo dużym prawdopodobieństwem (ze 2 tygodnie temu w GN był m.in. świetny wywiad z jezuitą, który przez lata był szefem watykańskiego obserwatorium astronomicznego w Castel Gandolfo). Wiemy, że datowanie jest błędne – i że Jezus urodził się… na kilka lat przez narodzeniem Chrystusa, jak to dzisiaj mówimy. Detal. A to, co widzieli mędrcy (to określenie najbardziej mi odpowiada) na niebie? Bez znaczenia – jedno jest pewne: po ludzku było to zjawisko, jakiego ówcześni wcześniej nie doświadczyli, zwracające uwagę, wyjątkowe. Zwiastujące coś niesamowitego – radość wielką?
Nie ma też znaczenia, co oni przynieśli Jezusowi. Wędrowali, zabierając z rodzinnych stron – jak podaje tradycja – kadzidło, mirrę i złoto. Dzisiaj można by powiedzieć – to, co najcenniejsze. Wiarę? To chyba za daleko, jej jeszcze wtedy nie było – wiedzieli, że nadchodzi Wielki Król, ale czy już wierzyli? Na pewno nadzieję, która uskrzydla i pozwala pokonać to, co wydaje się mnie w danej chwili przerastać. Na pewno miłość, która uzdalnia człowieka do rzeczy niesamowitych, wypełnia pustkę i łączy. A ten trzeci? Hmm, może pokój? Ten, którego tak bardzo dzisiaj – w naszych sercach, podzielonych kłótniami, ale także po prostu na świecie, choćby na Bliskim Wschodzie, tak straszliwie brakuje w niewyobrażalnych dotąd rozmiarach? Nieśli to, co było dla nich najważniejsze, czym najbardziej chcieli uhonorować Nowonarodzonego. To wyzwanie dla nas – co my Mu ofiarowaliśmy? Nowe drzewko, obwieszone błyskotkami, lametami i toną lampek, plus jakieś gadżety w oknach i przegiętą dekorację świetlną na balkonie czy w ogrodzie (bo sąsiad przecież nie może mieć lepszej…)? Pamiętaliśmy o opłatku w ogóle? Przeczytaliśmy Pismo Święte? Życzyliśmy sobie – w ogóle czy szczerze – czegokolwiek poza tym, co tak paskudnie materialne? Wykorzystaliśmy te kilka wolnych dni na cokolwiek poza maraton telewizyjny i obżarstwo, poszliśmy w ogóle do kościoła? Wielkość mędrców polegała na tym, że poznali w Jezusie Boga – skoro, jak wskazuje pismo, otrzymali Boże polecenie i usłuchali go, aby nie wracać do Heroda i nie ułatwiać mu eksterminacji konkurenta. Uznali, że oto powitali na świecie po prostu Pana. 
Prawda o betlejemskim przełomie przytłacza dzisiaj niesamowicie, wręcz w ogóle nie pasuje do obecnego postrzegania świata. Król królów i Pan panów – w żłóbku, biednie, byle jak? Co to w ogóle miałby być za król – bo chyba nie ludzi sukcesu, takich jak ja… Niektórym się to w głowie nie mieści. Niektórzy, w myśl jakiejś chorej poprawności, gotowi są – jak Herod – zrobić wszystko, żeby – paradoksalnie – świętując, nie wymawiać w ogóle i unikać wizerunku Tego, którego świętują (wystarczy posłuchać o sytuacji bodajże z Brukseli). I odwrotnie – są tacy, którzy w świętowaniu Narodzenia zapominają, że to dopiero początek drogi, do gorzkiej prawdy krzyża i zbawczego poranka pustego grobu – bez których świętowanie betlejemskiej nocy nie miało by żadnego sensu. 
A Jezus? On po prostu jest. Przyszedł i czeka, czasami z trochę przesadzonym tandetnie uśmiechem i ekstatycznymi oczkami wzniesionymi w niebo (nic nie poradzę, niektóre jezuski w żłóbkach są straszne…). Właśnie, po prostu jest. I w tym swoim byciu pragnie stać się częścią twojego życia, twojego bycia – dać się poznać tobie – żeby to bożonarodzeniowe świętowanie nie było jakimś dziwacznym oddawaniem hołdu nie wiadomo w sumie komu i po co – ale autentycznym świętowaniem z Bogiem i przyjacielem zarazem. Stąd ta pełna nazwa – Objawienie Pańskie – co mało kto kojarzy z potocznym Trzech Króli. Bóg się objawia, przychodzi, zaprasza do siebie – co dalej? Twój ruch. 

Jak ciężko nam zgiąć kolana

Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon . Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny. (Mt 2,1-12)
Żadne wczoraj Trzech Króli było, a uroczystość Objawienia Pańskiego. Ten przydomek – pod którym większość naszego społeczeństwa identyfikuje ten dzień – to skrót myślowy, uproszczenie (odnośnie tekstu, zawartości wczorajszej Ewangelii). Szkoda, że jakby zapytać o nazwę fachową i prawidłową – Objawienie Pańskie – pewnie niewiele osób by wiedziało, co to. 
Kościół jaki jest, taki jest, i daleko dzisiaj do pierwotnej jedności. Co za tym idzie – w różnych chrześcijańskich wspólnotach i różne rzeczy świętowano – u nas właśnie Objawienie Pańskie, u np. luteran także (tylko że oni nazywają ten dzień Epifanią), a bracia prawosławni dopiero zaczynają świętować Narodzenie Pana (u nich Objawienie świętuje się 19.01 – tak to jest, jak niektórzy jadą wg kalendarza gregoriańskiego, a inni juliańskiego).
Jednak – co dzisiaj tak naprawdę świętujemy? Zafascynował mnie tekst o. Macieja Biskupa OP, który sugeruje, że współczesne rozumienie i oddźwięk wczorajszej uroczystości jakby rozmija się z założeniem i tym, co symbolizowała ona pierwotnie. Cytuje on dwie starożytne antyfony na ten dzień:
W tym dniu tak świętym trzy cuda wysławiamy: dziś gwiazda przywiodła mędrców do żłóbka; dziś podczas godów woda stała się winem; dziś Chrystus dla naszego zbawienia przyjął od Jana chrzest w Jordanie. Alleluja. 

Dzisiaj się Kościół złączył z Chrystusem, swoim Oblubieńcem, który go z grzechów obmył w Jordanie; biegną mędrcy z darami na królewskie gody, a woda przemieniona w wino cieszy biesiadników. Alleluja.
W pierwszej – ani słowa o żadnych królach/magach – za to jednoznacznie o Chrzcie Pańskim (obchodzić będziemy go już w najbliższą niedzielę) oraz o cudzie przemiany wody w wino. Coś świta? Tak! Kana Galilejska, początek publicznej działalności Jezusa. W drugiej – owszem, pojawiają się jacyś mędrcy, ale z kontekstu można wnioskować, że chodzi o gości weselnych (pytanie – czy dosłownie: gości weselników z Kany, czy może gości na zaślubinach nieba z ziemią, jak można interpretować narodzenie się Mesjasza?). Czyżby więc dzisiejsze teksty liturgiczne i główny akcent – osoby królów/magów/mędrców – to jakby opowieść dodana dla zobrazowania, ubogacenia obchodów Narodzenia Pana, a nie relacja kronikarska? Jan Turnau używa tu nawet sformułowania – midrasz. 
W tym klimacie można się zastanowić także – ilu było mędrców? Przyjmuje się – trzech, ochrzczono ich nawet imionami Kacpra, Melchiora i Baltazara – co jest akurat praktycznie na pewno wymysłem – bo po prostu pasuje do KMB pisanego na drzwiach. Ciekawe, czy ktokolwiek z piszących – sam wczoraj widziałem – wie i rozumie, co te litery znaczą. Z apokryfów można się doliczyć ich nawet dwunastu. Nie, nie imiona mędrców – a Christus mansionem benedicat czyli jakby prośbę, a może i swego rodzaju pewność, że Chrystus mieszkanie błogosławi (dopełnienie – kolęda, wizyta duszpasterska, gdy kapłan dokonuje pobłogosławienia mieszkania). Skąd pomysł – akurat trzech, poza tym że pasuje do w/w słów? Skoro przynieśli trzy dary – kadzidło, mirrę i złoto (Mt 2, 11) – to pasuje. 
Ale to wszystko tak naprawdę nie ma znaczenia – ani to, że być może pierwotnie liturgia tego dnia akcentowała coś zupełnie innego, inne były teksty, ani też to, ilu było mędrców, skąd przyszli. Symbolika tego obrazka jest bardzo czytelna – i podkreśla dobitnie, że Bóg nie podlega ograniczeniom, że ani narodzenie Pana jako Bożego Syna, ani Jego działalność, a tym bardziej śmierć i zmartwychwstanie nie dokonały się z myślą o jakimś jednym konkretnym narodzie, kraju, rasie ludzkiej – ale o wszystkich, o ludzkości jako całości, o każdym z osobna i wszystkich razem ludziach. Bóg jest transgraniczny, i bez względu na to, jak bardzo my sami tkwimy w ksenofobicznych uprzedzeniach, On  wyciąga rękę także (a może przede wszystkim) do tych, których ja sam czy ktokolwiek inny z mniej lub bardziej uzasadnionego powodu przekreśla lub dyskredytuje. 
Historycznie na pewno można się dowiedzieć, że owa scena – powszechnie zwana pokłonem mędrców – to nic innego jak dowód na to, że także poza Narodem Wybranym (co z perspektywy czasu wygląda śmiesznie  nieco – na Mesjasza czekali, Mesjasz przyszedł i w ogóle Go nie zauważyli, co więcej, następne 2000 lat czekają i doczekać się nie mogą) poganie przybywają, aby uczcić prawdziwego Króla. Stąd ładnie pasuje nazywanie przybyszów właśnie królami – co można bardzo ładnie zestawić: zły król Herod vs. dobrzy, poświęcający się i podróżujący przez pół świata pogańscy królowie, spieszący z darami do Mesjasza. 
Wyżej wspomniałem – to ciekawostki, zagwozdki historyczne, najpewniej z tej perspektywy nie do rozwikłania, choć interesujące. Tak, lubimy pospekulować. Zestawienie trójki przybyszów z Mesjaszem jest tym bardziej wymowne, że trudno chyba o większy kontrast. Oni – uosabiający rozum, wiedzę, naukę, władzę, bogactwo – i On, leżący w żłobie, w jaskini, w środku nocy, bez żadnych atrybutów władzy, a jednak o ileż od nich wszystkich większy. Można nawet dojść do wniosku – ludzie nauki, a do tego poganie, potrafią uszanować i uhonorować Boga lepiej (bo w ogóle) niż rzekomo wierzący. Mesjasz Pan w ciele noworodka, jakby bezradnym, ufnie wyciągającym dłonie do tych, którzy do Niego przychodzą. Tak bardzo boski, a zarazem najbardziej ludzki – dziecko przecież nie potrafi kłamać, jest otwarte, ufne i szczere. Paradoks niezmierzonego Boga, przychodzącego jako mały człowiek, którego każdy może unicestwić.
Bez względu na to, czy kierowała nimi tylko chęć sprawdzenia, czy przepowiednie i proroctwa są prawdziwe, czy coś na nich czeka tam, gdzie wskazuje gwiazda, czy też prowadziło ich serce i poszukiwanie prawdy – są dla nas wzorami. Dali z siebie bardzo wiele po to, aby tam właśnie dotrzeć. Wykazali się wytrwałością i pasją w dążeniu do celu, który sobie obrali. Można zaryzykować – wyruszali na pewno jako poganie, do Tego, który miał być światłem na oświecenie pogan (Łk 2, 32), ale być może do swoich domów powracali już jako wierzący. W końcu, jak mówi Jan, była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi (J 1, 9) – i oni właśnie ową Światłość odnaleźli, pozwolili jej w sobie zajaśnieć.
Nie wszyscy się jednak cieszyli – Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Stereotypowo przyjmuje się – ten zły Herod. Tak, on miał teoretycznie najwięcej do stracenia – bo władzę w całej prowincji, gdyby zbuntowany naród zdetronizował go, a Mesjasza obwołał królem. Prawda jest taka, że – jak to bywa – w każdym takim miejscu jest sobie jakaś tam miejscowa elita, która posiada odpowiednie koneksje i powiązania z władcą, z którego żyje, i w oparciu o którego wypracowała sobie pozycję i majątek. Tak, oni również mieli wiele do stracenia. Im również ten nowy Mesjasz był nie w smak.

Morał? Bóg przychodzi do człowieka, ale człowiek sam musi się w kierunku Boga także pofatygować. Nie chodzi o to, że musimy Mu naznosić złota, kadzidła, mirry czy różnych innych symboli bogactwa. Mamy iść – tacy, jacy jesteśmy, z tym, co mamy. Tak naprawdę – my nie mamy nic, co godne jest i co mogłoby być wspaniałe wobec wielkości Boga. Możemy próbować oczywiście uhonorować Go na ludzki sposób, ludzkimi przejawami tego, co wartościowe. Ale nie o wyścig prezentów tu chodzi. Sednem i jedynym wartym świeczki celem dążenia do Jezusa jest to, aby oddać Mu hołd. Przyjść w pełni mojego człowieczeństwa – radości i smutków, sukcesów i porażek, nadziei i tęsknot – i złożyć to wszystko w Jego miłosierne ręce, wierząc mocno i ufnie, że On jest odpowiedzią. Na wszystko. 
Nie ma znaczenia status majątkowy, wykształcenie, pozycja społeczna, tytuły i stanowiska. To się liczy tylko u ludzi. Bóg patrzy dalej, głębiej. Bóg czeka na każdego, a Jego słowo i łaska nie docierają do żadnej konkretnej grupy społecznej, narodowości czy klasy – a do każdego, kto z czystym sercem uczciwie Go poszukuje i pragnie. To decyduje o tym, czy podróż i droga mają sens, czy przyniosą efekt – czy jestem na Niego otwarty i naprawdę Go pragnę, czy też idę i niby to szukam Go, a tak naprawdę nie wiem, po co, na co, dokąd i dlaczego zmierzam. Jeśli chcę w sobie pielęgnować i święcić własny obrazek Jezusa – to najpierw muszę pozbyć się wszelkich stereotypów, w które my sami Boga i Jego Syna wtłaczamy, a dopiero potem się w Niego zapatrzeć. 
A gdy już znajdę? Wtedy mam być sobą. Nie zgrywać, nie stwarzać pozorów, nie robić z siebie lepszego, mądrzejszego niż jestem. Oddać cześć – uklęknąć, uznać wyższość. O ile jest to bardzo niewłaściwe, gdy człowiek czci samego siebie, kogoś innego, albo jakąś wartość materialną – o tyle w takich sytuacjach jakoś bardzo łatwo przychodzi nam ustąpić, oddać hołd czemuś takiemu. Tutaj, inaczej, gdy jest jedyny moment, jedyna Osoba tak naprawdę godna tej czci – jakoś nie bardzo się do takiej postawy garniemy. Zbyt dumni jesteśmy, za bardzo pewni siebie, za twarde karki. Nie można jednak przed Bogiem klękać i oddawać Mu pola tylko w wybranych sferach i sprawach życia. Bóg chce przeniknąć mnie całego – ze wszystkim, co we mnie, co mnie dotyczy. 
Skąd wiadomo, że spotkanie doszło do skutku, że się udało, że odnalazłem Boga? Bo człowiek z takiego spotkania powraca odmieniony, z odnowionym sercem, z postanowieniami co do zmiany samego siebie. Bo ze spotkania z Bogiem nie wraca się na dotychczasową drogę błędów i grzechów – ale wchodzi się już na nową drogę. Tak, grzechów się nie ustrzeżemy, nie unikniemy ich. Ale Bóg napełnia siłą i pokazuje, że można żyć inaczej, lepiej, pełniej w ten właściwie rozumiany sposób. Od betlejemskiej stajenki wracamy jakby do domu, niby tacy sami i tą samą drogą – ale odmienieni, na nowo posłani, umocnieni nadzieją. 
Na czym polega sztuka? Żeby te wszystkie łaski, których zaczerpnęliśmy od Maleńkiej Miłości, chcieć i umieć zagospodarować. Żeby ich nie zmarnować.
Piękne podsumowanie – Jan Turnau ułożył nową wersję kolędy Mędrcy świata. Dla mnie – bomba:
Mędrcy, mędrcy, nie królowie,
władzy im nie trzeba.
Korona im nic nie powie
o tym, co jest z nieba.
A jest stamtąd gwiazdka mała,
podobna do krzyża.
A jest krzyża wielka chwała,
że sam się poniża.
Prawdziwy nie przypomina
berła ani miecza.
Betlejemska to nowina,
Boża, nie człowiecza.

>>>

Lekarze uznali cud, dokonany za wstawiennictwem Sługi Bożego Jana Pawła II – uzdrowienia francuskiej zakonnicy Marie Simon-Pierre z zaawansowanej choroby Parkinsona. Duży krok naprzód. Czyżby beatyfikacja jeszcze w tym roku? Dla mnie to w sumie bez znaczenia – wierzę, iż osiągnął świętość, czy to się ogłosi formalnie, czy nie.