Mówią, że statystyka to największe kłamstwo. Nie wiem, ale przytoczę kilka cyferek związanych z tym blogiem w kontekście minionego AD 2016 🙂
Tag: blog
Blog w nowym miejscu
Kolejne spontanicznie absolutnie posunięcie. Po prostu przeniosłem bloga i od dzisiaj będzie on właśnie tutaj czyli pod adresem niedowiarstwomoje.pl. W dotychczasowym miejscu nie będę dodawał już nowych tekstów. Czytaj dalej Blog w nowym miejscu
Bóg w wielkim mieście
Ten blog powstał z potrzeby serca. Postanowiłam podzielić się z Tobą swoim doświadczeniem Boga i doświadczeniem ludzi, którzy spotkali Boga w codzienności swojego życia w wielkim mieście. Bo kiedy Bóg przychodzi do człowieka i robi w jego życiu to, co zrobił w moim, to trudno o tym milczeć i chciałoby się na każdym rogu krzyczeć: On naprawdę jest! Tu i teraz. Bliżej niż myślisz. Kocha nas. Szuka. Chce naszego szczęścia. Nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych. Nigdy z nas nie rezygnuje, nawet jeśli my już sami zrezygnowaliśmy. U mnie właśnie tak to się zaczęło. Przyszedł do mojego życia nagle, jak wiatr i zmienił wszystko. Jeśli tu zajrzałeś to uważaj, bo może właśnie dotyka też Ciebie…
Zachęcam do zajrzenia… a może poszukania Boga w wielkim mieście 🙂
Dostałem
Szczęście osiąga się na drodze do własnego wysiłku, gdy zna się podstawowe składniki szczęścia:
określony poziom odwagi,
pewien stopień samozaparcia,
miłość do pracy,
czyste sumienie
i ponad wszystko świadomość znaczenia prawdy
pamiętając przy tym, że nie wszystko jest prawdą, ale wszystko bez prawdy jest niczym, a sprawiedliwość jest silniejsza nawet od prawa.
Rozsądek, wyważone opinie,
nienachalna ewangelizacja
czyli same refleksyjne pozytywy.
Szkoda tylko, że w zdecydowanej mniejszości, w ogólnym szumie …medialnym
gratuluję
podziwiam
trzymam kciuki
Niech się tli i rozświeca iskierka nadziei
Aż się zarumieniłem, jak w ostatnich dniach dotarły do mnie te słowa powyżej.
Blogowe porządki
ps. Porządki nie dokończone – jako że coś się wysypało z mechanizmem Blogspota w pewnym momencie :/
Autor
Kilka słów o sobie – wypadałoby jakby się przedstawić 🙂
Mam na imię Tomek.
Rocznik 1985, od zawsze w Trójmieście, czyli pięknym miejscu na Wybrzeżu, północ Polski: Gdynia, potem długo Gdańsk, a od ponad dekady znowu Gdynia, i chyba tak już zostanie.
Studiowałem skutecznie i mam dyplom w pewnej bardzo życiowej dziedzinie (prawo).
Pracuję „w branży” – choć mam za sobą pracę nieco także inną, choć jednocześnie pokrewną gdy chodzi o tematykę. Jeszcze w czasach studiów urzędnik, dzisiaj w sumie także. Kiedyś w pewnym dość dużym serwisie www; najpierw specjalista z pogranicza pewnej dziedziny branży wyuczonej oraz szeroko pojętego IT – człowiek od bezpieczeństwem informacji; połowę tego czasu – w dziale dokładnie odpowiadającym ukończonym studiom. Przez kilka lat, wcale nie tak krótko, znowu w pewnego rodzaju „urzędzie”. Od 2018 – w sumie nadal jakby urzędnik, choć nie do końca, i znowu trochę inaczej.
Lata 2012-2015 stanowiły, mocno intensywny, etap nauki w kierunku praktyki zawodowej – w grudniu 2014 r. ukończyłem pewną aplikację branżową. Od połowy 2015 r. pełnoprawny członek jednej z korporacji prawniczych.
Prywatnie od sierpnia 2009 – szczęśliwy mąż własnej żony. Od marca 2011 – dumny tata malutkiego [edit AD 2023 – tak, dla mnie zawsze będzie malutki, choć przerósł już żonę i za chwilę będzie większy ode mnie…], i rosnącego w zastraszającym tempie, Dominika, któremu staram się (w miarę niezbyt dużych możliwości czasowych) poświęcać czas, dawać radość i uczyć – nie mogąc wyjść z dumy nad tym, jakim świetnym staje się człowiekiem. Czyli etatowy tata-amator bardzo profesjonalnie i zaskakująco twórczo podchodzącego do życia synka.
Przede wszystkim dużo czytam – co pewnie jest także pochodną jednego z poprzednich zajęć (ale tylko po części). Interesuje mnie historia (średniowiecze, okres II wojny światowej i najnowsza historia Polski), powieści (sensacja, thrillery, powieść historyczna). Swego czasu – wielki fan komiksów, czego efektem jest estyma do wszelkiej maści produkcji filmowych na kanwie uniwersum Marvela, ale i DC. Amatorsko fotografuję, co też mi sprawia sporo frajdy. Uwielbiam rower (którym staram się, o ile pogoda sprzyja, tzn. nie leje i nie ma poniżej -5 stopni, dojeżdżać regularnie do pracy), spacery, uwielbiam góry (Tatry!).
Wierzący… Zdecydowanie. W zamierzchłych czasach dzieciństwa – może z przyzwyczajenia, potem coraz bardziej świadomie, z wyboru i przekonania – i tak zostało. Aktywnie działający w liturgicznej służbie ołtarza w rodzinnej parafii jako lektor i kantor (przez dekadę prezes tamtejszej liturgicznej służby ołtarza), przez te kilka lat także w paru innych, w tym również obecnej.
Od niedawna, ku głównie własnemu zaskoczeniu, nadzwyczajny szafarz Komunii Świętej w jednej z trójmiejskich parafii. W której Dominik od roku jest ministrantem.
Żaden ksiądz, zakonnik, diakon, kleryk. Zwykły „czerstwy” świecki. Przez wiele lat z założenia niezrzeszony (gdy mowa o różnych wspólnotach czy ruchach) – od niedawna raczkujący w Domowym Kościele.
Co ciekawe, właśnie uświadomiłem sobie, że życiowo tak się ułożyło, że z parafii rodzinnej – po tych kilku latach zmian – finalnie trafiłem do parafii pod tym samym wezwaniem – Trójcy Świętej.
Kiedyś takie porównanie popełniłem w jednym z wpisów:
Liturgicznie? Święto bazyliki większej (jednej z czterech) św. Jana na Lateranie, siedziby i katedry biskupa Rzymu od III w.n.e. Centrali Kościoła. Byłem tam w 2004, w dniu audiencji u sługi Bożego Jana Pawła II – a więc 17.02. Niesamowite miejsce. Została nawet pamiątka – dwa Tomki, czyli ja na tle olbrzymiego posągu św. Tomasza. Dwa niedowiarki…
Tyle, tytułem przedstawienia się.
Bardzo się cieszę, że tu trafiłeś.
Pisuję na blogach od jakiś ponad 15, a bliżej 20 lat (sporo, prawda? dopiero pisząc teraz sobie to uświadomiłem – od 2005 r.). Ten blog jest czwartym z kolei (piątym, jeśli dodać przenosiny z Bloggera na WordPress na przełomie 2015/2016), pisane praktycznie jeden po drugim od dobrej dekady. Dwa pierwsze blogi kończyły żywot (obydwa) dość nagle i burzliwie, mam nadzieję że z tym się tak nie stanie – i że choćby część tych, którzy wtedy mnie czytali, jakoś tu trafi. Trzeci blog istnieje nadal w zasadzie na pamiątkę. Poprzedni – którego niniejszy jest kontynuacją – powstał w 2010 roku i był prowadzony przez 5 lat na Bloggerze. Skąd zmiany? Kwestie techniczne – z blog.pl na blogspot.com, a potem na WordPress. Żeby się nieco rozwijać.
Tematem przewodnim tego wszystkiego, o czym się tu wywnętrzam, jest zasadniczo wiara jako intymna relacja z Bogiem człowieka konkretnego, moja. Najczęściej w formie rozważań do Ewangelii, zazwyczaj danego dnia albo uroczystości. Czasami inspirują mnie jakieś książki, wywiady, wiersze czy piosenki; zdarzy się, że film czy serial.
Zachwycam się Bogiem. Śmieszne? Może. Ale to niewyczerpane źródło, które ciągle mnie zaskakuje, ciągle odkrywam je z innej strony, inaczej. Poznałem Go, wierzę w Jego obecność, czuję Jego miłość i opiekę – więc o tym mówię, bo co jest ważniejszego?
Idę sobie po prostu przez życie od blisko 40 lat i w tym wszystkim towarzyszy mi On, Jehoszua – bo tak brzmi pełne imię Jezusa. Co znaczy? Bóg jest zbawieniem. I to wielka prawda, którą nieustannie odkrywam. W pracy, w przyjaźniach, w miłości, w spotykanych przypadkowo ludziach. We wszystkich zdarzeniach, jakie stają się moim udziałem. To wielka obietnica, do której dążę i w którą wierzę.
Owszem, czasami napiszę tu o czymś innym – a to o jakieś nominacji w Kościele, o jakieś sytuacji w Kościele która budzi konsternację czy wywołuje mieszane odczucia. Tak, czasami też o polityce czy o jakimś większym wywołaniu na skalę kraju czy świata. Człowiek, wierzący czy nie, jest częścią narodu, kraju i świata. Nie żyję w oderwaniu od tego, lewitując czy leżąc krzyżem – ale stąpam twardo po ziemi. Mam swoje poglądy nie tylko związane z wiarą, i nie wstydzę się ich – ale się nimi tutaj dzielę.
Skąd się wziął tytuł bloga?
Zdanie „było, więc jest zawsze w Bożych rękach” wyczytałem z książki dr Wandy Półtawskiej „Beskidzkie rekolekcje”. Skąd dokładnie – nie podam, bo nie pamiętam 🙂 A do książki warto zajrzeć, bo jest w niej coś przejmującego. Może perspektywa, spojrzenie osoby starszej, pewnie bardziej u kresu życia – że ono faktycznie całe jest w Jego ręku i On jest jedynym pewnikiem? Co ciekawe – okazuje się, że z górą pół wieku temu sformułowaniem „jestem bardzo w Bożych rękach” posłużył się już Karol Wojtyła.
A pojęcie niedowiarstwa? Bo to jest właśnie w praktyce moja relacja z Bogiem. Niby rozumiem, uznaję, przyjmuję – ale gdzieś tam i tak wiem swoje, a na pewno robię swoje. Wiem lepiej. Szukam drugiego dna, dociekam – jak Didymos z ewangelii, trochę na skróty i stereotypowo nazywany niedowiarkiem (ale niech i tak będzie). Stąd niedowiarstwo moje.
Zapraszam do towarzyszenia mi w tej wędrówce.
Ubogacajmy się swoimi myślami!
Tutaj znajdziesz mój wpis gościnny na blogu Ani w ramach cyklu E-chrześcijanin – trochę inaczej, też nieco o sobie 🙂
Jeśli chcesz się ze mną skontaktować – będzie mi bardzo miło:
Pokój, który niszczy lęk
Kto by pomyślał? 17 maja minęły 4 lata tego bloga. Czas niesamowicie leci.
Jezus powiedział do swoich uczniów: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka. Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie. A teraz powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie. Już nie będę z wami wiele mówił, nadchodzi bowiem władca tego świata. Nie ma on jednak nic swego we Mnie. Ale niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca, i że tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał. (J 14,27-31a)
Roczek
I to wszystko dzięki chrztowi
Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? Jezus mu odpowiedział: Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe. Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. (Mt 3,13-17)
Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie. Posłał swe słowo synom Izraela, zwiastując im pokój przez Jezusa Chrystusa. On to jest Panem wszystkich. Wiecie, co się działo w całej Judei, począwszy od Galilei, po chrzcie, który głosił Jan. Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Dlatego że Bóg był z Nim, przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła, dlatego że Bóg był z Nim. (Dz 10,34-38)
To nie był żaden spektakl czy show – to, co zdarzyło się nad Jordanem. To było preludium dla całego szeregu po ludzku niewytłumaczalnych zdarzeń – cudów, uzdrowień, wypędzeń złych duchów, a nawet wskrzeszeń. Bóg działał w Jezusie. Bóg był w Nim – On był Bogiem. Cuda miały ułatwić przekonanie do Niego ludzi – ale nie tylko na cudach polegała Jego misja. Pamięć o tym, co cudowne, pozostała – ale najważniejsze jest to, że pozostało Jego Słowo, Pismo Święte, najlepsze drogowskazy dla każdego człowieka każdych czasów. Dzięki niemu Bóg pozostaje z nami – ze wszystkimi ludźmi – nawet dzisiaj, 2000 lat po tym, gdy Jezus odszedł z tego świata, wcześniej zabity, ale zmartwychwstały.
W tych słowach, jakie padły nad Jordanem, Bóg jakby wskazuje misję Jezusa – choć w dużym skrócie. Nie precyzuje planu, założeń czy głównych celów – potwierdza całość tego, co zamierza Jezus; posługuje się – w tym przekładzie – sformułowaniem upodobanie, a więc można je interpretować jako akceptację, zgodę i bezgraniczne poparcie dla samego Jezusa i wszystkiego, co dokona.
Tak samo jest z moim, twoim – chrztem każdego człowieka. To taki przełomowy moment, gdy Bóg w uroczysty sposób zwraca się do każdego z nas, a my pierwszy raz otwieramy przed Nim serce. To pierwszy krok na życiowej drodze odpowiadania na Boże zaproszenia – czasami jakby wykonywany za nas przez rodziców, gdy jesteśmy jeszcze malutcy. Oni chcą, abyśmy wzrastali w Kościele, jako członkowie Mistycznego Ciała Chrystusa, i abyśmy swoje życie splatali z Bogiem i szli przez nie z Jego pomocą. Nie chodzi o żaden automatyzm – kolejny w wielkiej rzeszy anonimowych ludzi – ale o żywą i trwałą relację pomiędzy Nim a mną. O to, że Bóg zwracając się do mnie, uświadamia mi moją własną wyjątkowość, i pokazuje, proponuje, jak tę swoją indywidualność mogę twórczo i owocnie spożytkować, co z nimi mogę zrobić dobrego w ramach czasu danego mi w życiu.
Bóg przychodzi w swojej świętości, aby nas uświęcając sobą, przemienić jednocześnie w żywe świątynie Jego samego. Zasiewa po raz pierwszy ziarno, które umacniane kolejnymi sakramentami ma we mnie i ze mną wzrastać. To nie jest coś, co nastąpi potem jakby samo z siebie, poza mną, niezależnie ode mnie. Co się z tym stanie – zależy tylko i wyłącznie, czy i co ja zrobię, jak postąpię. Pragnie współpracy i tylko w niej mogę wydać dobry owoc, a ten dar otrzymany na chrzcie nie zostanie zmarnowany. Nie o żaden narcyzm chodzi – ale uświadomienie sobie własnej wyjątkowości w oczach Boga. To jest motywacja. Od tego można zacząć, na tym budować.
I to wszystko dzięki chrztowi – temu konkretnemu, mojemu. To jak, pamiętasz jego datę?
>>>
Zarejestrowałem się w konkursie Blog roku, kategoria Ja i moje życie.
Gdyby ktoś miał ochotę – może na tego bloga (nie tyle na mnie) oddać głos – sms o treści A00108 na numer 7122 (1,23 zł brutto). Głosowanie trwa do 20.01.2011 do 12:00.
Chrześcijaństwo od świąt do świąt
Potrzeba święta jest w człowieku bardzo głęboka. Zanika radość z samego życia jako życia, bezinteresowna radość z faktu istnienia. Zanika też śmiech i poczucie humoru. Zagoniony człowiek nie zauważa już nic dobrego i radosnego wokół siebie.
chyba nastrój świąteczny mi się udzielił i w ramach tego pogodziłam się z koleżanką z pracy, nie wiem czy spowodowała to wigilia i nasz kapelan czy po prostu miałam dość, może okazałam troszkę pokory, może jestem mądrzejsza? nie wiem tego… jednego jestem jednak pewna: jest mi lepiej!!! i na tym chyba polegają te święta, o czym większość zapomina i udaje.
>>>
Taki obrazek z niedzieli. Poszliśmy na mszę – też fajno, grał zespół… w składzie naszych fotografów ślubnych, fajne małżeństwo takie. Z dwójką swoich maluchów – starsza córka z atrapą mikrofonu, śpiewała też, a co. W trakcie już mszy dobiegli ich przyjaciele, mąż – basista, i żona (w widocznej ciąży)- śpiewała, z malutkim synkiem, który dziarsko dreptał po kościele. Ale nie o nich chodzi. Pod koniec mszy, po ogłoszeniach, podeszła do prezbiterium mocno stremowana, co było widać, siostra zakonna. Okazało się, że przyszła prosić o pomoc dla zgromadzenia swojego – klarysek. Pomyślałem – przecież to zakon klauzurowy, co ona tu robi?
Okazało się, że ich sytuacja materialna jest na tle zła, że uzyskały dyspensę od biskupa, i siostry kwestują, zbierają po parafiach na najbardziej podstawowe potrzeby – jedzenie, opłaty za ogrzewanie, naprawę dachu. Wiosną i latem żyją z tego, co rodzi ziemia w ich ogródku – zimą nie ma jak. Widać było, że siostrzyczka była zestresowana, gdy stała przed całym kościołem. Nic nie powiedziała sama – miała plik karteczek, z których łamiącym się głosem odczytywała tekst i prosiła o pomoc, składając też życzenia. Musiało to być dla niej bardzo trudne – w końcu ich charyzmat to nie praca z ludźmi – zakrystia, szkoły – a modlitwa przed Najświętszym Sakramentem w murach klasztoru, praca w ogrodzie i wyszywanie strojów liturgicznych.
>>>
Zupełnie przypadkiem – wyświetla się to przy logowaniu na Bloggerze – doliczyłem się, że piszę niniejszym 100 tekst na tym blogu. Niezły wynik, jak na twórczość z niespełna 7 miesięcy. Ale przecież nie o ilość tu chodzi.