Nie płacz – Bóg nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, stanęli – i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. (Łk 7,11-17)

To nie jest tekst o tym, że Bóg czyni cuda – to wiemy, choć nikt z nas nie jest w stanie tak precyzyjnie powiedzieć, dlaczego w tym miejscu (obrazek powyżej) do cudu doszło, a gdzie indziej nie. To wie tylko Bóg i wierzymy, że w ten sposób wypełnia się Jego wola. Według mnie, to tekst bardziej o tym, że Bóg jest blisko i wysłuchuje wtedy, kiedy Go prosimy, choć nie zawsze tak, jak byśmy to widzieli, tego pragnęli. 

Czytaj dalej Nie płacz – Bóg nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie. Ty i ja.

Gdy więc lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w sercach co do Jana, czy nie jest Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem. Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie. (Łk 3,15-16.21-22)

Naprawdę przez długi czas nie rozumiałem – po co On to zrobił? Komu był potrzebny ten janowy chrzest Jezusa? Skoro był Bogiem-Człowiekiem, bez grzechu, to na pewno nie Jemu. Tym bardziej, że w innym zapisie tego zdarzenia, od Mateusza, wskazano wyraźnie, że Chrzciciel nie chciał się podjąć tej czynności: „to ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” (Mt 3, 14).

Czytaj dalej Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie. Ty i ja.

Przedstawienie. Albo prezentacja

Gdy więc lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w sercach co do Jana, czy nie jest Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem. Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie. (Łk 3,15-16.21-22)

Zawsze mnie to zastanawiało – czemu, skoro ten Jezusek dopiero co się urodził, Kościół świętowanie właśnie Jego narodzenia zamyka świętem, będącym wspomnieniem chrztu, który dokonał się przecież, lekko licząc, 30 lat później?
Jednak, ma to uzasadnienie nie tylko w Bożej, ale także ludzkiej logice. Chrzest to nie tylko początek przygody z Bogiem każdego chrześcijanina, katolika, przymierze zawierane od teraz na zawsze – ale w kontekście historii zbawienia i historii Syna Bożego to moment zwrotny i przełomowy, bowiem moment stanowiący jakby ujawnienie się Pana jako Mesjasza; obok wesela w Kanie Galilejskiej, gdzie dokonał się pierwszy i tak lubiany przez ludzi cud przemienienia wody w wino. 
Dochodzi także do sytuacji bez precedensu – kuzyn Jezusa, Jan, ostatni prorok, prorok przełomu Testasmentów i czasów, bo stanowiący przejście z tego Starego ku Nowemu, dosłownie palcem wskazuje – ludzie, zostawcie mnie w spokoju, Tego szukacie! On przychodzi w mocy Boga Ojca i Ducha Świętego, aby z siłą ognia dokonać dzieła odkupienia. I do tego ten, jakże wymowny, obrazek – porównanie do służebnej roli wiązania sandałów u nóg. Skoro Jana traktowali jak proroka – kto miałby być tym większym od niego, wobec którego Jan tak bardzo się uniża? Czyżby…?
Po co Jezus przystąpił do chrztu? Nie wiemy. W tym opisie nie ma przytoczonego dialogu, w którym Jan wyraźnie oponował ochrzczeniu Mesjasza, uległ wobec Jego wyraźnego życzenia. Może aby podkreślić swoją ludzką naturę? A jednak przecież On był bez grzechu. 
A mnie się wydaje, że tutaj dochodzi do pierwszego cudu – cudu, w którym sam Bóg Ojciec w Duchu Świętym zstępuje i przedstawia ludziom Tego, którego posłał. Aby nie mieli wątpliwości, aby nie wahali się, aby wiedzieli z kim mają do czynienia, aby zrozumieli, że Jego wola jako Syna jest tożsama z wolą Ojca i Ducha, że On jest tym, na którego oczekiwali. Można by powiedzieć – żeby uniknąć tego wszystkiego, co stało się przez 3 lata publicznej działalności Jezusowym kielichem goryczy, szyderstw, niedowiarstwa, prób podjudzania przeciwko Niemu, poddawania próbom, szukania haka – aż do ukoronowania (dosłownie) tych działań w pamiętny krwawy piątek… Bóg mówi wprost – człowiek w swojej wolności Go olewa, a On nadal kocha i Jezus idzie dalej, aż na krzyż, i ostatecznie do pustego grobu. Co my wtedy zrobimy? Pewnie nic. Dopiero w drodze do Emaus On sam raz jeszcze wszystko będzie musiał wyjaśnić. Dopiero wtedy zapałają serca. 
>>>
Nie dają mi spokoju słowa o. Jacka Krzysztofowicza OP, z linka do nagrania z jego pożegnania. Ta zmodyfikowana przypowieść o synu marnotrawnym, słowa o dojrzewaniu i Bogu dorosłości, czy to końcowe jakby dramatyczne – bierzecie…

Wskrzeszenie ku Bogu

Jak przejęliście naukę o Chrystusie Jezusie jako Panu, tak w Nim postępujcie: zapuśćcie w Niego korzenie i na Nim dalej się budujcie, i umacniajcie się w wierze, jak was nauczono, pełni wdzięczności. Baczcie, aby kto was nie zagarnął w niewolę przez tę filozofię będącą czczym oszustwem, opartą na ludzkiej tylko tradycji, na żywiołach świata, a nie na Chrystusie. W Nim bowiem mieszka cała Pełnia: Bóstwo, na sposób ciała, bo zostaliście napełnieni w Nim, który jest Głową wszelkiej Zwierzchności i Władzy. I w Nim też otrzymaliście obrzezanie, nie z ręki ludzkiej, lecz Chrystusowe obrzezanie, polegające na zupełnym wyzuciu się z ciała grzesznego, jako razem z Nim pogrzebani w chrzcie, w którym też razem zostaliście wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił. I was, umarłych na skutek występków i nieobrzezania waszego grzesznego ciała, razem z Nim przywrócił do życia. Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża. Po rozbrojeniu Zwierzchności i Władz, jawnie wystawił je na widowisko, powiódłszy je dzięki Niemu w triumfie. (Kol 2,6-15)
Dziś, dla odmiany, czytanie – wczorajsze. Nota bene, co dowiedziałem się po fakcie dopiero, gdy wypadało liturgiczne wspomnienie współczesnej nam apostołki ubogich, bł. matki Teresy z Kalkuty. Ciekawa zbieżność, biorąc pod uwagę to, o czym mówi tekst.
O czym są te słowa? O drzewie, którym tak naprawdę jest każdy z nas. Drzewie, które przez sakrament chrztu zostaje wszczepione, zasadzone w Chrystusa i Jego Kościół. O drzewie, które – wbrew temu, co można usłyszeć czy wyczytać w mediach – rozwija się dobrze, harmonijnie i perspektywicznie dopiero wtedy, gdy wrośnie w Boga. Owszem, można żyć bez Niego, pozostając w przekonaniu własnej wielkości, uzdolnień, możliwości i że to wszystko zawdzięcza się samemu sobie – natomiast pozostaje to niczym innym jak tylko złudzeniem. Każdy sam wybiera, jak chce żyć.
Żywioły świata – kapitalne sformułowanie. To wszystko, co mamy wokół, i co samo w sobie złym nie jest, jednakże staje się złe, gdy przesłania całą resztę. Praca, sława, pieniądze, tytuły, światowość, blichtr. Nie ma nic złego w tym, gdy człowiek ma dobrą pracę, jest z powodu czegoś co zasługuje na uznanie sławny i rozpoznawalny, zarabia przez to godziwie dobre pieniądze. Zło zaczyna się wtedy, gdy przestajesz widzieć cokolwiek innego – rodzinę, przyjaciół, tych których kochasz. Wtedy zaczyna się niewola, równia pochyła. 
Cały przysłowiowy dowcip polega na uświadomieniu sobie, kim ja jestem, kim my jako ludzie jesteśmy – słabymi i kruchymi naczyniami, ale napełnionymi tym właśnie bóstwem Jezusa. Napełnionymi nie inaczej, jak właśnie przez chrzest, który jest preludium do życia sakramentalnego, które to preludium poszczególne późniejsze etapy podróży z Bogiem mają uzupełniać – sakrament pokuty i pojednania, Eucharystia, małżeństwo czy święcenia/śluby zakonne. Chrzest, paradoksalnie – co uświadamia nam autor natchniony – jest jednocześnie pogrzebaniem starego człowieka i wskrzeszeniem człowieka nowego, żyjącego już w sposób doskonalszy, bo ku Bogu. Nasz dług, ciągnący się przez grzech pierworodny, został unicestwiony na krzyżu – jak również i ten, który jest źródłem i siłą sprawczą złego, czyli sam Zły.
Nic, tylko korzystać, i zapuścić te korzenie.

Chrzest pierworodnego

W największym skrócie – wszystko się udało, w banku i u notariusza poszło sprawnie i bez problemów. Tak więc od piątku jesteśmy formalnie właścicielami swojego M-3 (które teraz czeka, kosztowny i szacowany czasowo na ok. 1,5 m-ca na pewno remont). W sobotę je ubezpieczyliśmy, wczoraj złożyłem odpowiednie wnioski do ksiąg wieczystych, dzisiaj potwierdzenia tych czynności zawiozłem do banku i czekamy właściwie tylko na uruchomienie kredytu. 
Wielkie dzięki za wsparcie modlitewne 🙂 Czuliśmy je.
>>>
Zamiast liturgii niedzielnej (Łk 24,13–35 – pisałem o tym mocno niedawno, w kontekście uroczystości Zmartwychwstania bodajże) opowiem, jak wyglądała bardzo ważna uroczystość, jaka miała miejsce w naszej rodzinie w sobotę, mianowicie chrzest pierworodnego – dorodnego już prawie 2 m-cznego (kończy 2 m-ce dokładnie dzisiaj) bobasa. 
Jakoś nigdy nie chciałem, aby chrzcić dziecko w takim parafialnym ścisku i gwarze – czyli na niedzielnej Mszy, prawie w samo południe, przy pełnym kościele i kilku innych rodzinach, również chrzczących swoje pociechy. Nie wiem, może ktoś uważa, że to powód do dumy – a niech ludzie widzą itp. (stroje rodziny, wózek, strój katechumena malutkiego, no i pamiątki…), ale ja uważam, że to przerost formy nad treścią. Dlatego poprosiliśmy znajomego wikarego – nie w parafii obecnego (formalnie) miejsca zamieszkania, a już w parafii, gdzie jak tylko zrobimy mieszkanie się wprowadzimy, o bardziej kameralną uroczystość. I stanęło na sobotnim popołudniu. 
Duży i brzydki (niestety) kościół, ale jest w nim pewien klimat i taka Boża jakby aura, jak to chyba w każdym kościele, gdy stoi pusty, cichy, zamyślony. Bez Mszy Świętej, sama liturgia sakramentu, poprzedzona liturgią słowa i homilią, a potem Komunią Świętą. Ksiądz bardzo ładnie i prosto mówił, zero patetyczności, górnolotnych frazesów. Bohater dnia spisał się bardzo dzielnie i grzecznie… a po prawdzie, to spał snem sprawiedliwego 🙂 I do tego jeszcze, ostentacyjnie prawie, ziewał całą swoją osobą, np. gdy ksiądz podszedł namaścić go olejem. Obudził – a właściwie rozbudził się – dopiero na sam moment polania wodą, czyli chrzest właściwy, ale obyło się bez ryku, który burzy ściany i rozdziera serca. Chwilę później – spał, jakby się nic nie stało. 
Cała uroczystość, z uwagi na kameralność – my, matka chrzestna (w osobie szwagierki) z narzeczonym, ojciec chrzestny (kolega) z małżonką, nasi rodzice i mój brat – odbywała się przy samej chrzcielnicy, którą właściwie otoczyliśmy takim wianuszkiem, a pośrodku ksiądz i maluszek nasz. Szałowy strój 🙂 Błękitny garniturek, krawacik biały i biała koszulka, a do tego czapeczka. Oaza spokoju po prostu, jak nie on. A więc – jednak ten egzorcyzm wiele znaczy 🙂 Uspokoiło się maleństwo, jak ksiądz wszelkie pogaństwo z niego wypędził 🙂 
I tak strasznie mocno, chyba jeden z pierwszych razy (choć od urodzenia już 2 m-ce) poczułem się ojcem, jak ksiądz nas pytał – O co prosicie dla swojego dziecka?, a potem dalej o to, czy podejmujemy się świadomie wychowania go w wierze, na porządnego człowieka. Tak, to spore wyzwanie – nie tylko troszczyć się tak o potrzeby fizyczne maluszka – jedzenie, ubranie, umycie – ale też to, co w nim w środku, o jego ducha (teraz to chyba – duszka? – takiego małego), o jego duszę, o to aby wiedział, jakie są wartości, którym trzeba być wiernym, i rozumiał, dlaczego (a nie tylko bo tak trzeba). Niesamowite uczucie – wielka odpowiedzialność za malutkiego człowieczka, który wpatruje się w ciebie całym sobą, tymi wielkimi bezdennymi oczkami, i tylko łapki wyciąga, żeby cię objąć. 
Z tego wszystkiego – wzruszenie, emocje – kompletnie zapomniałem tekstów liturgii słowa. Pamiętam tylko, że śpiewaliśmy (a capella – bo organista w osobie teścia był jako uczestnik, a nie służbowo) psalm 23. 
Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie,
pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie odpocząć mogę,
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po ścieżkach właściwych
przez wzgląd na swoją chwałę.
Chociażby, przechodził przez ciemną dolinę,
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Kij Twój i laska pasterska
są moją pociechą.
Stół dla mnie zastawiasz
na oczach moich wrogów,
Namaszczasz mi głowę olejkiem,
kielich mój pełny po brzegi.
Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną
przez wszystkie dni życia.
I zamieszka, w domu Pana
po najdłuższe czasy.
Prosiliśmy Boga, żeby temu maleństwu naszemu błogosławił, żeby prowadził go po tych właściwych – choć nie najprostszych ścieżkach; żeby nigdy nie brakowało mu nie tego, co popularne, tylko co najważniejsze; żeby On sam prowadził go przez to, co w życiu będzie (a będzie na pewno) mroczne, trudne, bolesne i niezrozumiałe; żeby Boża dobroć, łaska i miłość zawsze mu towarzyszyły, prowadziły go i wspierały w byciu po prostu dobrym człowiekiem – a doprowadziły go do domu, do którego wszyscy zmierzamy.

Chrzciciele po swojemu – Boże światełka

Jan zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi. Jan dał takie świadectwo: Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym. (J 1,29-34)
To z niedzieli, jak zwykle jestem do tyłu… O czym to tekst? O radykalizmie. Ktoś zaprzeczy – nie, przecież wyraźnie, o Janie Chrzcicielu i chrzcie Jezusa. Niby ma rację. To fragment, jeden z wielu, opowieści o Jezusie – ale trzeba umieć ją przełożyć, jak zawsze, na język współczesnego człowieka, aby zrozumieć. Co zrozumieć? Sens tego, co Bóg mówi i na co wskazuje, co stawia nam jako przykład – i jak ja mam ten przykład zastosować, wykorzystać w swoim życiu. Bo po co się starać, bo życie jest monotonne, bo wszystko jest przewidywalne. Bo za mało pieniędzy, za słabo płacą, za mało doceniają, za dużo wymagają (także najbliżsi, rodzina, przyjaciele – a człowiek by w domu pospał, poleżał przed tv albo z gazetą), doba za krótka, itp.
Wiesz, co jest naszym największym problemem? Mamy tendencję do bylejakości. Sporo z tego, co robimy, robimy na pół gwizdka, w pracy odwalamy fuszerki, byle szybciej, byle łatwiej, po najmniejszej linii oporu. Robimy, bo musimy – nie dlatego, że chcemy dobrze zrobić. Co najgorsze – jak człowiek zaczyna tak podchodzić do obowiązków mniej przyjemnych, ale koniecznych (np. praca) – to potem bardzo szybko takie podejście może przenieść się też na inne rzeczy, materie, sprawy. Takie wszechogarniające zniechęcenie.
Pewnym drogowskazem, znakiem że takie rozumowanie jest zupełnie złe, jest I czytanie niedzielne. Czy Izajasz był byle jaki, zanim go Bóg powołał na proroka? Można założyć, że nie – był człowiekiem pobożnym, ale także bardzo dobrze wykształconym  odznaczał się znajomością spraw publicznych, polityki, kwestii religijnych i społecznych oraz wielką kulturą; był osobą znaną na królewskim dworze. Współcześni mu pewnie by powiedzieli – wybitny. A jednak, Bóg stawia sprawę jasno – to za mało:
 Tyś Sługą moim, Izraelu, w tobie się rozsławię. Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą. A teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego Sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela. A mówił: To zbyt mało, iż jesteś Mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi. (Iz 49,3.5-6)
Wielkość po ludzku, znajomości, towarzystwo, referencje, wykształcenie – to za mało, nawet gdy człowiek jest bogobojny, pobożny, wierzący. To zbyt mało – słowa Boga. A na pewno za mało i źle, gdy byle jak wegetujemy z dnia na dzień, bez ambicji, marzeń, celów, starając się tylko przeżyć kolejny dzień, dożyć do weekendu. I tutaj Bóg znowu stawia nam przed nosem jakby dosłownie Jana Chrzciciela. Czy był on pewien tego, co ogłosił? Czy Bóg dosłownie wskazał mu Jezusa w sposób tak spektakularny, jak oddaje to Pismo Święte – otwarte niebo, gołębica, światło i głos Najwyższego? Może to tylko przenośnia, dodana aby uświadomić, że Bóg wprost, w sposób zdecydowany i dokładny wskazał Janowi Jezusa? Może to wszystko obyło się bez tak spektakularnych znaków – a sformułowano je, aby nam, czytającym po wiekach, łatwiej było zrozumieć: Bóg dał Janowi znak, wobec którego Jan nie miał żadnych wątpliwości?

Takie znaki są wszędzie wokół nas i dzisiaj. Zaproszeniem są choćby zacytowane wyżej słowa Izajasza. To nie tylko kawałek jego autobiografii – jak to sam został przez Boga wezwany i powołany – ale zaproszenie i zachęta, jaką Pan kieruje do każdego z nas. Światłość nie oznacza roli – proroka, chrzciciela grzeszników, mesjasza – ale postawy, sposobu życia. Tą światłością ma być każdy z nas – tam, gdzie aktualnie się znajduje. 
Nie da się ukryć, że Jan ryzykował. Nie mógł przewidzieć, co ludzie zrobią. Jak się poczyta cały ten 1 rozdział Janowej ewangelii, nie sposób niestety dojść do tego, wobec kogo wypowiedział te słowa o Jezusie, wskazując, iż jest On Mesjaszem – napisane jest, że rzekł. Do kogo, pod czyim adresem? Nie bał się jednak. Wiedział, pewny świadectwem i obietnicą Boga, że tak musi postąpić. Gwarantem, że to, co robi, ma sens – było nic innego jak zapewnienie Najwyższego (w tym wypadku – konkretne objawienie o osobie Jezusa). Czy wiedział, że jego misja doprowadzi go – jak i Tego, którego wskazał – do śmierci? Wiedział na pewno, że jego misją jest wzywanie do nawrócenia, i był jej wierny – do końca. W końcu, za to właśnie zginął, za uparte nazywanie grzechów grzechami i napominanie.
Czy to było łatwe zadanie? Pewnie, wiele osób szło za Janem – później wskazał im Jezusa, aby za Nim poszli – ale równie wiele, o ile nie więcej i potężniejszych miał wrogów i przeciwników. Grzechów i słabości, które nas drążą, ale do których sami przed sobą się nie przyznajemy, jest bardzo dużo – i bardzo nie lubimy, kiedy ktoś je wytyka palcami i nazywa po imieniu. To była ciężka praca. Jakaś analogia? Jak człowiek żyje uczciwie, wkłada siły w pracę, a serce w rodzinę, troszczy się o to wszystko i stara – to jest podobnie. Nie każdy z nas ma być Janem Chrzcicielem – ale każdy ma być taki, jak Jan: wytrwały, dobitny, zdecydowany i radykalny. 
 To jest ta światłość, którą mamy świecić, której chce dla nas Bóg, a o której mówi Izajasz. Nieprzypadkowo – światłość, bo pochodząca od pierwotnej Światłości – W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła (J 1, 4-5). Nie swoim własnym światłem, blaskiem własnych dokonań czy cnót mamy świecić – ale światłem Boga. Tego światła, realizowania się w ten sposób w głębi serca każdy z nas – czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie – pragnie. Pytanie brzmi – czy tylko na tęsknocie się skończy, czy spróbujesz wreszcie sam zaświecić?
>>>
Przykry przykład tego, że w imię poprawności politycznej Europie grozi zamykanie kościołów – i to z Barcelony, miejsca które bardzo lubię… I dlaczego? Bo papież ośmielił się przypomnieć w czasie zeszłorocznej pielgrzymki Hiszpanom o wartościach. A władze uniwersytetu, gdzie znajduje się kaplica, nie potrafią (a może nie chcą?) zapewnić modlącym się bezpieczeństwa. Brzmi dramatycznie – jakby mówić o jakimś miejscu na Bliskim Wschodzie, w Ziemi Świętej; a chodzi o środek cywilizowanej Europy. Widać nie tylko o tę cywilizowaność chodzi.

I to wszystko dzięki chrztowi

Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? Jezus mu odpowiedział: Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe. Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. (Mt 3,13-17)
Na początek – pytanie, które pewnie każdy z tych, którzy w niedzielę Chrztu Pańskiego (jakąkolwiek, nie tylko tą sprzed 2 dni) pojawili się w kościele, usłyszeli w jakieś tam formie. Czy pamiętasz datę swojego chrztu? Ja, tak się składa, tak. Większość ludzi nie pamięta, ale sam fakt zapamiętania tego detalu nie oznacza wiary i bycia na dobrej drodze. Jednak warto je sobie zadać. Bo to jest punkt odniesienia, początek człowieka jako członka wspólnoty Kościoła. Jak to powiedział, cytowany poprzednio, kard. Joachim Meisner, człowiek ma początek, ale nie ma końca – więc chrzest jest początkiem naszej wiary. A skoro na swojej drodze mamy wracać do źródła – warto umieć je umiejscowić, nie tylko jakoś abstrakcyjnie.
Dla kogoś, kto na tamtą sytuację patrzył z boku, mogła być ona co najmniej dziwna. Skoro Mesjasz – to bez grzechu. Więc co Mesjasz robi w kolejce grzeszników, czekających na obmycie z grzechów przez Jana Chrzciciela w wodach Jordanu? A to właśnie zobaczyli. Jan, jak zwykle, stał i chrzcił, pewnie czekała spora grupa ludzi – aż podchodzi do niego sam Jezus. Tak, daleki kuzyn, rodzina. Czy wcześniej zdawał sobie z tego sprawę? Pewnie nie. Jedno jest pewne – w tym momencie stało się to dla niego jasne: zapowiadany Zbawiciel, Pan stoi przed nim w ludzkiej postaci. Spełniły się słowa proroctw i pism – Mesjasz przybył!
Tekst ewangeliczny nie podaje wprost jednak, czy Jan jakkolwiek zwerbalizował, wypowiedział wobec ludzi to, co zrozumiał – czy powiedział coś w stylu Oto Mesjasz!, wskazał Go wprost. Nie musiał. Świadectwo o Jezusie dał sam Jego Ojciec, sam Bóg. To właśnie na Niego, na tego Człowieka czekacie. To w Jego głos i Jego nauki się wsłuchujcie. Żaden władca w ludzkim rozumieniu, bez wojska czy zaplecza politycznego koniecznego dla zorganizowania przewrotu (bo wielu, niestety, w ten sposób tylko rozumiało rolę i zadanie Mesjasza – wyzwolenie Izraela jako narodu, w ludzkim rozumieniu) – ale kto czyta ze zrozumieniem, ten widzi, że proroctwa w Nim samym się wypełniają. Inna rzecz – czy świadkami objawienia łaski Bożej w postaci gołębicy i wypowiedzianych słów był tylko sam Jan, czy też ujrzeli to wszyscy tam zgromadzeni – nie wiemy.
Po co Jezus pozwolił się ochrzcić? Po co na ten chrzest nalegał – widzimy to wyraźnie, że Jan nie chciał Go chrzcić, uświadomiwszy sobie, kim On jest. Może dlatego, że chciał wypełnić co do siebie wszystko to, co dotyczyło ludzi? Sam przecież był w pełni człowiekiem, pozostając jednocześnie Bogiem. Bez grzechu, choć ludzki. Może wiedząc o tym, że z tego gestu, z tego wydarzenia w Kościele, jaki pozostawi na świecie, czerpać będzie pierwszy i może przez to właśnie kluczowy sakrament, inicjacja chrześcijańska, czyli właśnie chrzest? Jesteśmy świadkami przełomu – ostatni prorok Starego Testamentu wskazuje na Tego, który jest początkiem Nowego Testamentu; Bóg zaś własnymi słowami jakby potwierdza to wskazanie.
Dla nas to wydarzenie jest jasną wskazówką. Nie ma znaczenia to, co się człowiekowi o Jezusie wydaje, kogo chciałby w Nim widzieć, jak bardzo On sam człowieka do siebie przekonał. Bóg sam potwierdza swoim słowem Jezusowe posłannictwo, poświadcza Jego rodowód. Bóg po prostu przyznaje się do tego, że sam posłał Jezusa, i nie jest On żadnym szarlatanem, fałszywym prorokiem czy uzurpatorem, jakich wielu wtedy i dzisiaj mami ludzi. Jest Zbawicielem, Odkupicielem, odpowiedzią na tęsknoty serca każdego człowieka. 

Co najważniejsze – Bóg przyszedł w swoim Synu na świat nie dla wybranej w jakiś sposób wyróżnionej grupy ludzi, ale dla każdego. Dał o tym świadectwo w pięknych słowach  (I czytanie z niedzieli) sam pierwszy następca Jezusa, czyli papież Piotr:

Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie. Posłał swe słowo synom Izraela, zwiastując im pokój przez Jezusa Chrystusa. On to jest Panem wszystkich. Wiecie, co się działo w całej Judei, począwszy od Galilei, po chrzcie, który głosił Jan. Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Dlatego że Bóg był z Nim, przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła, dlatego że Bóg był z Nim. (Dz 10,34-38)

To nie był żaden spektakl czy show – to, co zdarzyło się nad Jordanem. To było preludium dla całego szeregu po ludzku niewytłumaczalnych zdarzeń – cudów, uzdrowień, wypędzeń złych duchów, a nawet wskrzeszeń. Bóg działał w Jezusie. Bóg był w Nim – On był Bogiem. Cuda miały ułatwić przekonanie do Niego ludzi – ale nie tylko na cudach polegała Jego misja. Pamięć o tym, co cudowne, pozostała – ale najważniejsze jest to, że pozostało Jego Słowo, Pismo Święte, najlepsze drogowskazy dla każdego człowieka każdych czasów. Dzięki niemu Bóg pozostaje z nami – ze wszystkimi ludźmi – nawet dzisiaj, 2000 lat po tym, gdy Jezus odszedł z tego świata, wcześniej zabity, ale zmartwychwstały.

W tych słowach, jakie padły nad Jordanem, Bóg jakby wskazuje misję Jezusa – choć w dużym skrócie. Nie precyzuje planu, założeń czy głównych celów – potwierdza całość tego, co zamierza Jezus; posługuje się – w tym przekładzie – sformułowaniem upodobanie, a więc można je interpretować jako akceptację, zgodę i bezgraniczne poparcie dla samego Jezusa i wszystkiego, co dokona.

Tak samo jest z moim, twoim – chrztem każdego człowieka. To taki przełomowy moment, gdy Bóg w uroczysty sposób zwraca się do każdego z nas, a my pierwszy raz otwieramy przed Nim serce. To pierwszy krok na życiowej drodze odpowiadania na Boże zaproszenia – czasami jakby wykonywany za nas przez rodziców, gdy jesteśmy jeszcze malutcy. Oni chcą, abyśmy wzrastali w Kościele, jako członkowie Mistycznego Ciała Chrystusa, i abyśmy swoje życie splatali z Bogiem i szli przez nie z Jego pomocą. Nie chodzi o żaden automatyzm – kolejny w wielkiej rzeszy anonimowych ludzi – ale o żywą i trwałą relację pomiędzy Nim a mną. O to, że Bóg zwracając się do mnie, uświadamia mi moją własną wyjątkowość, i pokazuje, proponuje, jak tę swoją indywidualność mogę twórczo i owocnie spożytkować, co z nimi mogę zrobić dobrego w ramach czasu danego mi w życiu.

Bóg przychodzi w swojej świętości, aby nas uświęcając sobą, przemienić jednocześnie w żywe świątynie Jego samego. Zasiewa po raz pierwszy ziarno, które umacniane kolejnymi sakramentami ma we mnie i ze mną wzrastać. To nie jest coś, co nastąpi potem jakby samo z siebie, poza mną, niezależnie ode mnie. Co się z tym stanie – zależy tylko i wyłącznie, czy i co ja zrobię, jak postąpię. Pragnie współpracy i tylko w niej mogę wydać dobry owoc, a ten dar otrzymany na chrzcie nie zostanie zmarnowany. Nie o żaden narcyzm chodzi – ale uświadomienie sobie własnej wyjątkowości w oczach Boga. To jest motywacja. Od tego można zacząć, na tym budować.

I to wszystko dzięki chrztowi – temu konkretnemu, mojemu. To jak, pamiętasz jego datę?

>>>

Zarejestrowałem się w konkursie Blog roku, kategoria Ja i moje życie.

Gdyby ktoś miał ochotę – może na tego bloga (nie tyle na mnie) oddać głos – sms o treści A00108 na numer 7122 (1,23 zł brutto). Głosowanie trwa do 20.01.2011 do 12:00.