Dyzma i setnik

Wielki Piątek – dzień wielkiego smutku, ale także zapowiedź, z naszej perspektywy, wielkiego tryumfu, który daje nadzieję dla każdego. Dzień zadumy i modlitwy, która chyba najlepsza jest w sercu każdego z nas, indywidualna, własna, moja po prostu. Dlatego tylko 2 myśli, na które w w tym roku chciałbym zwrócić uwagę. Dwaj, bynajmniej nie pierwszoplanowi, bohaterowie dramatu Golgoty – Dyzma i setnik. 

Czytaj dalej Dyzma i setnik

Cisza wielka, bo Król zasnął

Tym razem nie wkleję na początku Ewangelii dnia, jest bardzo długa – opis Męki Pańskiej według św. Jana można znaleźć np. tutaj.

Zresztą, tak naprawdę wydarzenia Wielkiego Piątku, droga krzyżowa i śmierć Jezusa na krzyżu właściwie nie wymagają komentarza, nie trzeba do nich nic dodawać. Czytaj dalej Cisza wielka, bo Król zasnął

Trzy dni, które zmieniły świat

To może zabrzmieć trochę infantylnie, dziecinnie (a może i dewocyjnie?) – ale mam wrażenie, że cały świat, wszystko dookoła tak podświadomie zaczęło już świętowanie najważniejszych 3 dni roku. Tak, ważniejszych od Narodzenia Pańskiego 🙂 Rzeczywistość zwalnia obroty, żeby niczego nie przegapić, nie uronić.

Czytaj dalej Trzy dni, które zmieniły świat

Piątek

Wielokrotnie zastanawiałem się – jak by to mogło być? Czemu było akurat tak? Jezus w sposób oczywisty narażał się wielu – od rzymskiej władzy poczynając, na władzy żydowskiej, faryzeuszach przede wszystkim kończąc. Czy musiał jednak dotrzeć w swojej historii do tak spektakularnego finału? Czy Jego koniec musiał być taki? Czy Jezusa musieli umęczyć i ukrzyżować? 
Wydaje mi się, że nie. Chociaż On sam, paradoksalnie, mówił o tym wprost – w przypowieści o winnicy i nieuczciwych rządcach, dzierżawcach. Bóg Ojciec to właściciel winnicy (ziemi obiecanej), dzierżawiący ją to właśnie Naród Wybrany. Wysłał po zapłatę swoje sługi – to prorocy – których Izraelici dzielnie kamienowali i zabijali na różne sposoby. Liczył Bóg, że uszanują Jego Syna – a oni zrobili w Wielki Piątek to, co zrobili. 
Mogło być inaczej. Jezus mógł dożyć sędziwej starości, umrzeć… i tak samo zbawić świat. Tylko mniej spektakularnie. Rozłożyć swoje zwycięstwo bardziej w czasie, nie przegrywając po drodze swojego życia na krzyżu. Ale i to miało swój symbol – jak kiedyś Bóg wyprowadził Żydów z Egiptu w święto Paschy, tak i Jego Syn zwyciężył ostatecznie w dniu święta Paschy. 
Fenomenalny jest, incydentalny i marginalny jakby w całej treści, zapis o pierwszej kanonizacji, dokonanej nawet nie przez Piotra jako „pierwszego papieża”, ale samego Jezusa, z wysokości krzyża. „Dziś ze Mną będziesz w raju”, czyli słowa do Dyzmy, Dobrego Łotra, umierającego tuż obok na takim samym krzyżu. Jak w przypowieści o robotnikach w (znowu!) winnicy – nagrodę główną dostaje także ten, który załapał się w ostatniej chwili. Może to właśnie jest największe z Bożego przesłania? Nie ważne kiedy – abyś się otrząsnął i wyciągnął wnioski? Mnie zastanawia też co innego – w żadnym momencie Jezus nie potępił tego drugiego, „Złego Łotra”. Ewangelia mówi, że tamten Mu złorzeczył, a potem jest dialog z Dyzmą. Nie wiemy, ile mu pozostało czasu życia – może i tamten wykorzystał swoją szansę? 
A do tego ten piękny, choć bardzo trudny, dialog Jezusa – a raczej ludzkiej części Jego natury – z Bogiem Ojcem w Ogrodzie Oliwnym. Fantastycznie pokazał to Gibson w „Pasji”, z motywem Złego kuszącego Jezusa. Syn Boży po ludzku się bał – ale wytrwał. 
Pewnie wiele osób w ferworze przygotowań do świąt nie ma dzisiaj czasu na nic – co akurat jest strasznie bez sensu, że powiem wprost. Przygotowanie – do czego? Do dwudniowego żarcia i picia, przeplatanego seansami średnich filmów w telewizji? Jeśli będzie w tym wszystkim czas na słowo „przepraszam”, na wyrażenie uczuć najbliższym, choćby spacer – to już dobrze. Bo jeżeli świętować – to co? Kogo? Jeśli świętować zwycięstwo Jezusa – to po pierwsze z czystym serem (w kościołach i kaplicach trwa maraton spowiadania, jest jeszcze czas – w święta w wielu kościołach spowiedzi nie ma!), po drugie poświęciwszy chociaż troszkę czasu na kontemplację tajemnicy (żadnej magii) tych dni, zgłębienie piękna Triduum. Żeby to, co w domu – na stole, dekoracjach, odświętnym stroju – było na swoim miejscu, czyli tylko dodatkiem do tego, co w sercu. Nigdy na odwrót!  

Piątek w ciszy zadumy, albo…

Trudno przytaczać całość tesktu, jaki słuchamy w kościołach w ramach wielkopiątkowej liturgii Męki Pańskiej (żadnej Mszy Świętej – jak to czasami można usłyszeć). 
Dla mnie to był zawsze dzień dużego wyciszenia. Wielki Czwartek jest jakby bardziej wypełniony – rano Msza Krzyżma, wieczorem Msza Wieczerzy Pańskiej, adoracje, przygotowania. W okresie nauki szkolnej był to dzień wolny, był wtedy czas na adorację w ciągu dnia. Wielki Piątek już jakby inaczej. Nie ma Mszy Świętej rano – tabernakulum świeci pustką, a z kolei świecąca zwykle wieczna lampka ani wieczna, ani świecąca. Wszystko ogołocone z ozdób, kwiatów, dekoracji – surowe, postne, powściągliwe. Przez cały Wielki Post nabożeństwa drogi krzyżowej do wyboru – rano, po południu, wieczorem; w Wielki Piątek już tylko jedna, dla wszystkich, którzy to wydarzenie chcą wspominać. Chyba wszędzie pełny kościół. 
Wydarzenia rozważane, z jednej strony wielkie, ale rozgrywające się na bardzo krótkiej przestrzeni, może jednej doby. Jeszcze przed chwilą radosna Pascha – za chwilę pojmanie, atak na Malchusa, kolejne zaparcia się Piotra, „kolędowanie” od Annasza do Kajfasza, Piłata, słynne ecce homo do rozwydrzonego tłumu już po ubiczowaniu, wyrok, aż wreszcie te 14 stacji, prowadzących do umęczenia na drzewie krzyża. Niby każdy je zna, ale dotykają – mnie przynajmniej – za każdym razem bardzo mocno. 
Gdzie my się w tym odnajdujemy? Tak wczoraj właśnie doszedłem do wniosku, że tego dnia wszystko sprowadza się do jednego – wyboru, decyzji, zajęcia stanowiska. Po której stronie jestem? 
Tych, którzy w ciszy (albo w wielkiej rozpaczy – jak pokazywał to Gibson w Pasji) towarzyszyli Jezusowi w drodze krżyzowej do końca wierni – Maryi, Jana, kobiet. Którzy nie przerazili się, doszli do końca, stali pod krzyżem, byli świadkami zarówno ostatniego Jego tchnienia, jak i rozdarcia się zasłony niebios. Tych, którzy choć po ludzku to nie miało żadnego sensu – nie zwątpili i towarzyszyli Mu nawet wtedy, gdy na pierwszy rzut oka przegrywał ostatnie, co Mu pozostało: życie. Czy z powodu wielkiej wiary? Czy z powodu przywiązania, miłości? Czy dla jednego i drugiego? A może nawet nie szli z Nim tą drogą – a dołączyli do Zbawiciela, jak Dyzma, Dobry Łotr, już na krzyżu, tuż obok? Zdążył. 
A może jednak swoimi wyborami, podejmowanymi decyzjami, słowami, czynami,  myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem plasujemy się po drugiej stronie – w rozwrzeszczanej bandzie Żydów, których twarde i nieczułe serca po prostu zamknęły się i nie pozwoliły Mu działać, bo zamiast spróbować posłuchać i zrozumieć, otworzyć się, woleli Go podpuszczać, kombinować i starać się podchwycić na jakimś potknięciu czy błędzie doktrynalnym? Czemu między nimi? Może ze złej woli, olewactwa, pójścia na łatwiznę, relatywizmu. A może właśnie z przekombinowania, przesady, zaplątania się w próbach bycia tym porządnym, ok, ale jednak (coś tam). Albo wreszcie z powodu tego, że w głębi serca zdajemy sobie sprawę z tego, że On miał rację – jednak wobec własnej beznadziei i niekonsekwencji nie stać nas na nic innego, jak tylko wywrzaskiwanie w cichej rozpaczy, pomimo całego bezsensu takiego działania… 
Jest jeszcze trzecia opcja. Szymon z Cyreny. Ten, którego z początku przymusili; nie wiemy, czy Jezusa znał, słyszał o Nim, wiedział, komu karzą mu pomagać. Ja mocno wierzę, że to taki cichy bohater – ten, który może nawet nie zdawał sobie sprawy, kogo wsparł. Nie sądzę, aby Mu nie współczuł, nie ulitował się nad losem Jezusa. Z pewnością postawa tego człowiek, na początku wyciągniętego siłą z tłumu, ewoluowała w miarę upływu drogi. Czy zastanawiał się, kogo i za co tak karzą? Czy próbował się tego dowiedzieć później? Nikt dzisiaj nie zalicza go – oficjalnie – w poczet świętych. A ja myślę, że Kościół i wtedy, i dzisiaj rozwija się właśnie dzięki takim ludziom – w których życie Pan wtargnął przypadkiem, zasiał ziarenko… i nawet umarł na krzyżu. To krótkie zetknięcie, ten wspólny trud dźwigania krzyża z pewnością wystarczył. 

Pasja miłości

Tytuł nieprzepadkowy – zaczerpnięty z tytułu płyty solistki wykonującej w ramach TGD poniższy utwór, znany pewnie większości w może innej, tradycyjnej wersji, Beaty Bednarz. Bo Jezusa na krzyż doprowadziło nie nic innego, tylko miłość podniesiona do potęgi – pasja miłości.

Zamiast słów – proponuję zadumać się dzisiaj nad Golgotą. A całość płyty TGD „Na żywo” – na ten świąteczny czas, ogólnie.

Nie dlatego że wstałeś z grobu
nie dlatego że wstąpiłeś do nieba
ale dlatego że Ci podstawiono nogę
że dostałeś w twarz
że Cię rozebrano do naga
że skurczyłeś na krzyżu jak czapla szyję
za to że umarłeś jak Bóg niepodobny do Boga
bez lekarstw i ręcznika mokrego na głowie
za to że miałeś oczy większe od wojny
jak polegli w rowie z niezapominajką —
dlatego że brudny od łez podnoszę Ciebie
stale we mszy
jak baranka wytarganego za uszy

Jan Twardowski, Dlatego

Po czyjej byłbyś stronie?

Tekst Męki Pańskiej wg Jana Apostoła długi – zachęcam do przeczytania.
Dzisiaj nieco inaczej. Nie o Jezusie, nie o męce. Ale o tym, co działo się dokoła. A dokładnie – o tych, którzy dokoła byli. Jeszcze dokładniej – o tym, gdzie ja bym się tam znalazł. Do kogo ze znanych nam z kart ewangelii postaci mógłbym przyrównać siebie? Do której z tych postaci mi najbliżej? 
Czytam właśnie świetną książkę, kolejną już poświęconą sakramentowi pokuty i pojednania, czyli spowiedzi, rozmowę oo. Pawła Kozackiego i Wojciecha Prusa OP pt. „Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu”. Można w niej znaleźć m.in. bardzo ciekawą analizę postaci Piotra, tej Skały, na której Pan chciał zbudować swój Kościół, a która w tamtej konkretnej sytuacji okazała się tak słaba, tchórzliwa, miękka. Jednak coś w nim uderza – jego zdecydowanie i gotowość ta zewnętrzna, deklarowana, którą najlepiej widać w obrazku, gdy przy pojawieniu się Judasza z żołnierzami w Ogrodzie Oliwnym, rzucił się na strażnika Malchusa, odcinając mu mieczem ucho. Tak, to zrobić potrafi – pewnie był rosły, potężny, nic trudnego. Szkoda, że tylko na tyle mu starczyło… no właśnie? Wiary, bo to przecież do niej się wszystko sprowadza. 

Za Jezusa potrafił walczyć, ale nie potrafił się odnaleźć w momencie, gdy musiałby być przy Nim bezradny, bezbronny , jakby przegrany. Taki właśnie Jezus był przez te niespełna 3 dni – brutalnego pojmania, jeszcze gorszych szykan przed faryzeuszami, biczowania i pośmiewiska przed Piłatem, czy wreszcie w masakrycznej drodze z ciężkim krzyżem na plecach, aż na szczyt Golgoty. Piotr jakby dotarł do granicy swych możliwości – po ludzku. Czy rzeczywiście? Tak. Tutaj siły ludzkie nic nie dają. Tutaj człowiek może wytrwać tylko dzięki mocy z wysoka, dzięki łasce Bożej. Nie siła, miecz i ciosy się wtedy liczą – ale autentyczność świadectwa i wiara wytrzymująca największe upokorzenia. 

O Judaszu nie będę się powtarzał – pisałem o nim w kontekście Niedzieli Palmowej i Wielkiej Środy. Wielki dramat człowieka, który – za podszeptem Złego – zdecydował się na krok tragiczny w skutkach, z czego zdał sobie sprawę już po fakcie, gdy było za późno. Nie to było najtragiczniejsze – przyłożył w końcu, w smutny sposób, rękę do dzieła zbawienia świata, wydając na mękę samego Zbawiciela – ale fakt, że sam nie potrafił sobie poradzić z tym, co zrobił. Bóg już wtedy, zanim skonał, wybaczył Mu – Judasza pogrążyło i doprowadziło do samobójstwa ogromne poczucie winy, które w jego wypadku przesłoniło całkowicie wszelką wiarę w Boga, o ile ją posiadał. 
Jest postać niejednoznaczna – Szymon z Cyreny. Przypadkowy widz, który staje się zrządzeniem losu w postaci kaprysu jednego z żołnierzy jednym z głównym aktorów tego przejmującego okrucieństwem widowiska drogi krzyżowej. Czy wiedział, co robi, komu pomaga? Czy rozumiał, że wziął na swoje barki dzieło zbawienia świata i prowadził pod ramię samego Zbawiciela, który miał za chwilę odkupić także jego, zmazać jego winy i ofiarować mu zbawienie? Wierzę, że później to do niego dotarło. Niesamowite uczucie – móc powiedzieć, iż się dosłownie, własnymi rękami, potem i zmęczeniem… pomogło Mesjaszowi odkupić ludzkość. 
Były postaci jednoznacznie pozytywne. Była Weronika – zlitowała się nad tym nieszczęśnikiem, poganianym batami, podeszła i otarła krwawy pot z Jego twarzy. Dopiero później zrozumiała, jak wielki dar otrzymała – zapewne jedyny i autentyczny portret, odbicie Jezusowej twarzy. Była Maryja, Matka Boża, cicho, bocznymi ulicami towarzysząca umęczonemu Dziecku w krzyżowej drodze. Jak wielki ból musiał rozdzierać jej matczyne serce, gdy widziała, jak jej jedyny Syn krok po kroku oddawał życie, zbliżając się nieuchronnie do śmierci. Był, obok Maryi, jedyny z Dwunastu, który nie bał się i nie uciekł, za swoim Panem dotarł z kobietami na sam szczyt, i wytrwał pod krzyżem aż do śmierci Zbawiciela – młody Jan. Bóg wyróżni go później z grona apostołów – jako jedyny dożyje późnej starości i umrze śmiercią naturalną, w przeciwieństwie do pozostałych, na różne sposoby zamęczonych za wiarę. 

Były wreszcie pewnie dość duże tłumy ludzi, mniej lub bardziej przypadkowych. Część dołączyła pewnie do pochodu, napotykając go jakoś na swojej drodze – do domu, do pracy, do obowiązków. Inni może specjalnie tam przyszli, może od początku obserwowali zajście – czy to jeszcze z pałacu arcykapłana, albo od momentu „przedstawienia”, jakie urządził Piłat, starając się zwalić winę na wyrok Jezusowy na Żydów. Co czuli w sercach? Co myśleli o Jezusie? Byli nieświadomymi świadkami wydarzenia bez precedensu, jedynego w całej historii nie tylko zbawienia, ale ludzkości. 
My jesteśmy w lepszej sytuacji. My wiemy, co tam się działo, kogo sądzono, kogo umęczono. Wspominamy te wydarzenia szczególnie dzisiaj, w Wielki Piątek, a także w Niedzielę Palmową, czy w poszczególne piątki Wielkiego Postu – przygotowując się do obchodów nie tyle tego wydarzenia, co jego bezpośredniej konsekwencji. Musimy pamiętać, ile odkupienie kosztowało – ale nigdy nie tracić z oczu w rozpamiętywaniu męki Pańskiej tego, co było później. Zmartwychwstania. Gdybyśmy tam byli, w Jerozolimie, jaką postawę byśmy przyjęli? A może – prościej. Jaką postawę przyjmujemy w podobnych sytuacjach we własnym życiu? Czy reagujemy na niesłuszne oskarżenia kierowane pod adresem Bogu ducha winnych ludzi? Te wszystkie nasze decyzje, postępowanie – w którym miejscu, w czyjej roli by nas postawiły na krzyżowej drodze? Pozytywnej? A może jednak nie?
Wykonało się, oddał ducha. Zmarł. Ale powstanie, już za 3 dni. Oto czynię wszystko nowe. Tylko ode mnie zależy, czy chcę stać się częścią tego odnowienia – czy dalej babrać się w błotku swojej małości, słabości i grzeszności.