Tekst Męki Pańskiej wg Jana Apostoła długi – zachęcam do przeczytania.
Dzisiaj nieco inaczej. Nie o Jezusie, nie o męce. Ale o tym, co działo się dokoła. A dokładnie – o tych, którzy dokoła byli. Jeszcze dokładniej – o tym, gdzie ja bym się tam znalazł. Do kogo ze znanych nam z kart ewangelii postaci mógłbym przyrównać siebie? Do której z tych postaci mi najbliżej?
Czytam właśnie świetną książkę, kolejną już poświęconą sakramentowi pokuty i pojednania, czyli spowiedzi, rozmowę oo. Pawła Kozackiego i Wojciecha Prusa OP pt. „Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu”. Można w niej znaleźć m.in. bardzo ciekawą analizę postaci Piotra, tej Skały, na której Pan chciał zbudować swój Kościół, a która w tamtej konkretnej sytuacji okazała się tak słaba, tchórzliwa, miękka. Jednak coś w nim uderza – jego zdecydowanie i gotowość ta zewnętrzna, deklarowana, którą najlepiej widać w obrazku, gdy przy pojawieniu się Judasza z żołnierzami w Ogrodzie Oliwnym, rzucił się na strażnika Malchusa, odcinając mu mieczem ucho. Tak, to zrobić potrafi – pewnie był rosły, potężny, nic trudnego. Szkoda, że tylko na tyle mu starczyło… no właśnie? Wiary, bo to przecież do niej się wszystko sprowadza.
Za Jezusa potrafił walczyć, ale nie potrafił się odnaleźć w momencie, gdy musiałby być przy Nim bezradny, bezbronny , jakby przegrany. Taki właśnie Jezus był przez te niespełna 3 dni – brutalnego pojmania, jeszcze gorszych szykan przed faryzeuszami, biczowania i pośmiewiska przed Piłatem, czy wreszcie w masakrycznej drodze z ciężkim krzyżem na plecach, aż na szczyt Golgoty. Piotr jakby dotarł do granicy swych możliwości – po ludzku. Czy rzeczywiście? Tak. Tutaj siły ludzkie nic nie dają. Tutaj człowiek może wytrwać tylko dzięki mocy z wysoka, dzięki łasce Bożej. Nie siła, miecz i ciosy się wtedy liczą – ale autentyczność świadectwa i wiara wytrzymująca największe upokorzenia.
O Judaszu nie będę się powtarzał – pisałem o nim w kontekście Niedzieli Palmowej i Wielkiej Środy. Wielki dramat człowieka, który – za podszeptem Złego – zdecydował się na krok tragiczny w skutkach, z czego zdał sobie sprawę już po fakcie, gdy było za późno. Nie to było najtragiczniejsze – przyłożył w końcu, w smutny sposób, rękę do dzieła zbawienia świata, wydając na mękę samego Zbawiciela – ale fakt, że sam nie potrafił sobie poradzić z tym, co zrobił. Bóg już wtedy, zanim skonał, wybaczył Mu – Judasza pogrążyło i doprowadziło do samobójstwa ogromne poczucie winy, które w jego wypadku przesłoniło całkowicie wszelką wiarę w Boga, o ile ją posiadał.
Jest postać niejednoznaczna – Szymon z Cyreny. Przypadkowy widz, który staje się zrządzeniem losu w postaci kaprysu jednego z żołnierzy jednym z głównym aktorów tego przejmującego okrucieństwem widowiska drogi krzyżowej. Czy wiedział, co robi, komu pomaga? Czy rozumiał, że wziął na swoje barki dzieło zbawienia świata i prowadził pod ramię samego Zbawiciela, który miał za chwilę odkupić także jego, zmazać jego winy i ofiarować mu zbawienie? Wierzę, że później to do niego dotarło. Niesamowite uczucie – móc powiedzieć, iż się dosłownie, własnymi rękami, potem i zmęczeniem… pomogło Mesjaszowi odkupić ludzkość.
Były postaci jednoznacznie pozytywne. Była Weronika – zlitowała się nad tym nieszczęśnikiem, poganianym batami, podeszła i otarła krwawy pot z Jego twarzy. Dopiero później zrozumiała, jak wielki dar otrzymała – zapewne jedyny i autentyczny portret, odbicie Jezusowej twarzy. Była Maryja, Matka Boża, cicho, bocznymi ulicami towarzysząca umęczonemu Dziecku w krzyżowej drodze. Jak wielki ból musiał rozdzierać jej matczyne serce, gdy widziała, jak jej jedyny Syn krok po kroku oddawał życie, zbliżając się nieuchronnie do śmierci. Był, obok Maryi, jedyny z Dwunastu, który nie bał się i nie uciekł, za swoim Panem dotarł z kobietami na sam szczyt, i wytrwał pod krzyżem aż do śmierci Zbawiciela – młody Jan. Bóg wyróżni go później z grona apostołów – jako jedyny dożyje późnej starości i umrze śmiercią naturalną, w przeciwieństwie do pozostałych, na różne sposoby zamęczonych za wiarę.
Były wreszcie pewnie dość duże tłumy ludzi, mniej lub bardziej przypadkowych. Część dołączyła pewnie do pochodu, napotykając go jakoś na swojej drodze – do domu, do pracy, do obowiązków. Inni może specjalnie tam przyszli, może od początku obserwowali zajście – czy to jeszcze z pałacu arcykapłana, albo od momentu „przedstawienia”, jakie urządził Piłat, starając się zwalić winę na wyrok Jezusowy na Żydów. Co czuli w sercach? Co myśleli o Jezusie? Byli nieświadomymi świadkami wydarzenia bez precedensu, jedynego w całej historii nie tylko zbawienia, ale ludzkości.
My jesteśmy w lepszej sytuacji. My wiemy, co tam się działo, kogo sądzono, kogo umęczono. Wspominamy te wydarzenia szczególnie dzisiaj, w Wielki Piątek, a także w Niedzielę Palmową, czy w poszczególne piątki Wielkiego Postu – przygotowując się do obchodów nie tyle tego wydarzenia, co jego bezpośredniej konsekwencji. Musimy pamiętać, ile odkupienie kosztowało – ale nigdy nie tracić z oczu w rozpamiętywaniu męki Pańskiej tego, co było później. Zmartwychwstania. Gdybyśmy tam byli, w Jerozolimie, jaką postawę byśmy przyjęli? A może – prościej. Jaką postawę przyjmujemy w podobnych sytuacjach we własnym życiu? Czy reagujemy na niesłuszne oskarżenia kierowane pod adresem Bogu ducha winnych ludzi? Te wszystkie nasze decyzje, postępowanie – w którym miejscu, w czyjej roli by nas postawiły na krzyżowej drodze? Pozytywnej? A może jednak nie?
Wykonało się, oddał ducha. Zmarł. Ale powstanie, już za 3 dni. Oto czynię wszystko nowe. Tylko ode mnie zależy, czy chcę stać się częścią tego odnowienia – czy dalej babrać się w błotku swojej małości, słabości i grzeszności.