Zmiana władz w polskim Episkopacie

W zeszłym tygodniu, o ile pamiętam 12 i 13 marca 2014 r., miały miejsce wybory przewodniczącego oraz jego zastępcy w ramach Konferencji Episkopatu Polski. Nie prymas – ten, tytularnie, funkcjonuje oddzielnie i stanowi godność wyłącznie honorową – ale bardziej koordynator prac polskich biskupów, ten, który w ich imieniu się wypowiada. 
Przewodniczącym KEP na 5-letnią kadencję został metropolita poznański abp Stanisław Gądecki (dotychczasowy z-ca przewodniczącego przez 2 kadencje), zaś zastępcą przewodniczącego KEP został metropolita łódzki abp Marek Jędraszewski. Wyboru dokonali biskupi zgromadzeni na 364. zebraniu plenarnym KEP w Warszawie. Jedyne, co było pewne, to zmiany zarówno na stanowisku przewodniczącego, jak i jego zastępcy – abp Józef Michalik ukończył dopuszczalne 2 kadencje, podobnie abp Stanisław Gądecki będący przez 2 kadencje jego zastępcą. 
Biogramów obydwu biskupów przytaczać tu nie będę – solidne znaleźć można czy na wiara.pl czy na deon.pl. Równolatkowie – po 65 lat. Co więcej, abp Jędraszewski przez szereg lat (1997-2012) posługiwał jako sufragan w archidiecezji poznańskiej, w której całe biskupie posługiwanie spędził abp Gądecki (w latach 1992-2002 również sufragan, od 2002 r. po niesławnym abp. Paetzu metropolita poznański). 
Kilka ciekawostek. Abp Gądecki od 2006 r. odpowiada w polskim Episkopacie za przygotowywanie corocznych programów duszpasterskich jako przewodniczy Komisji ds. Duszpasterstwa Episkopatu Polski. Przygotowania do ŚDM w Krakowie w 2016 r. widzi jako płaszczyznę konkretnej pracy z młodzieżą i jej kontekst, a nie tylko kolejny event. Zwolennik tworzenia w parafiach rad duszpasterskich. W pierwszym roku posługi arcybiskupiej w Poznaniu powołał Radę Społeczną, która zajmuje stanowisko w najważniejszych kwestiach społecznych. Zaangażowany w dialog ekumeniczny, szczególni z judaizmem. Profesor biblistyki i poliglota (języki zarówno martwe, jak i nowożytne), mający świadomość, jak słabo jest u nas, katolików, ze znajomością Pisma Świętego („Poza wąskimi kręgami zainteresowanych, ludzie stracili z oczu podstawowe i najważniejsze pytanie Biblii, czego żąda ode mnie Pan Bóg” – zeszłoroczny cytat). Entuzjasta papieża Franciszka – mający świadomość jednak, iż wcielanie w życie stylu papieża Franciszka może okazać się dla naszego Kościoła niełatwym problemem, także z powodu oporu duchowieństwa. „Polski Bergoglio” to za duże słowa, ale osoba zdecydowanie pozytywna. 
Z kolei abp Jędraszewski znany jest medialnie głównie z powodu, unikatowej w skali Polski (i chyba nie tylko) inicjatywy pod nazwą „Dialogi w katedrze”, w ramach której co miesiąc (z wyjątkiem wakacji) arcybiskup odpowiadał w łódzkiej katedrze na pytania przysłane przez internautów i zadawane przez zebranych w świątyni wiernych. Początkowo cykl zaplanowany był na 10 spotkań, ale jest nadal kontynuowany. Człowiek, który bardzo często podkreśla zagadnienie wolności, a jednocześnie mówi wprost o atakach na Kościół i walce z ludźmi wierzącymi. Raczej konserwatysta, wypowiadający się o niebezpieczeństwach płynących ze świata.
Z plotek i przecieków wiadomo, że w wyborach znaczne poparcie uzyskali również kard. Kazimierz Nycz (Warszawa) oraz abp Wacław Depo (Częstochowa). 
Niewątpliwie pozytywnym aspektem wyborów jest to, że wybrano osoby o praktycznie nieznanych publicznie poglądach politycznych – zatem można przyjąć, iż apolityczne. Tu w kontekście abp. Depo należy wskazać, iż byłby to wybór osoby jednoznacznie popierającej i kojarzonej z osobą o. Tadeusza Rydzyka CSsR i jego mediami – co trudno było by uznać za pozytyw (do tego propozycja stworzenia listy mediów, które miały by być [?] zalecane katolikom…). Z kolei ustępujący abp Michalik nie raz i nie dwa razy negatywnie wypowiadał się o Tygodniku Powszechnym. Jak widać, biskupi wybrali osoby nie obarczone tego rodzaju wadami – co niewątpliwie świadczy o nich dobrze. 
Co to wszystko może oznaczać? Nie rewolucję – ale z pewnością ewolucję i krok w dobrym kierunku. Rewolucją dla mnie byłby wybór człowieka chyba najbardziej dzisiaj radykalnego w pozytywnym sensie – bp. Edwarda Dajczaka (bp Grzegorz Ryś odpadł, jako nie będący ordynariuszem). Można się nieco obawiać – czy zapewnienie w pewnym sensie kontynuacji i ciągłości (w końcu wybrano dotychczasowego zastępcę przewodniczącego przez dwie kadencje) nie świadczy o jakimś nie do końca uzasadnionym czy trafnym poczuciu samozadowolenia i niezagrożenia polskiego Kościoła? Z drugiej jednak strony – znajomość mechanizmów działania w KEP to też zaleta, a abp Gądecki wydaje się rozumieć bieżące problemy i wyzwania przed polskim Kościołem. Potwierdza to też – ku mojej uldze – iż biskupi otwarcie sympatyzujący z toruńską rozgłośnią nie byli w stanie przeforsować korzystnej dla siebie kandydatury na żadne z w/w stanowisk – mówiło się o silnej pozycji abp. Depo, a jednak nie został on nawet zastępcą przewodniczącego KEP. 
I na koniec ciekawostka – Zbigniew Nosowski z Więzi zestawił pewne wypowiedzi odchodzącego i nowego przewodniczącego KEP. Jak by to powiedzieć – wnioski mogą z tego płynąć tylko budujące 🙂 

Niepodległościowe delicje

Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok. Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie. (Mk 12,38-44)

Objadają domy wdów… Niestety, przykro mi się to kojarzy z naszą polską rzeczywistością. Przykład z mojego podwórka. Miejska parafia, albo emeryci albo mniej więcej moi rówieśnicy, czyli młodzi z małymi dziećmi. Księży kilku. Proboszcz, na parafii od 3 lat, ma 3 z kolei samochód – kolejny quasi terenowy. Ok, jak wikary od nas szedł na probostwo na wieś, to rozumiem, że taki może się do czegoś przydać. Ale jemu? Wikary – może nie najnowsza (ostatni model), ale poprzednia wersja limuzynki bmw, czarnej oczywiście. Nie wiem, ile to kosztuje, ale na pewno ok. 100.000 zł. Czy to wypada? Kościół stoi jak cię mogę (tak to jest, jak pierwszy proboszcz ścigał się z kolegą z dekanatu, budując – no i wygrał, ale już za jego życia kościół taniej było by zburzyć i postawić nowy, niż go doprowadzić do porządku), nie wiadomo za co się w nim brać – a tutaj kapłani takimi furami się rozbijają. Ja nie bronię – każdy ma swoje pieniądze i robi z nimi, co ma ochotę – ale czy im akurat wypada? Widać po ludziach, że u wielu się nie przelewa – może nie bieda, ale skromnie. I tacy ludzie idą do kościoła, i słyszą o konieczności dzielenia się i wspierania od księdza, który ma samochód za równowartość pewnie ok. 75 ich wypłat/rent, czyli coś na co oni nigdy sobie pozwolić nie będą mogli. Tak, w mojej ocenie to rozpusta, przepych i po prostu próżność. Ciekawe, czy rusza ich sumienie, gdy w takim dniu czytają powyższe słowa. 
Inna sytuacja – ludzie mają niewiele, a potrafią się dzielić. Kilka lat temu, gdy odchodził poprzedni proboszcz, opisałem tutaj, jak pożegnać się z nim przyszedł (bo człowiekiem lubianym był i dobrym) jeden z żebrzących pod kościołem (wiem, że człowiek faktycznie bez perspektyw, żaden naciągacz). Wręczył mu… paczkę ciasteczek, delicji, tłumacząc się, że on też chce się pożegnać, a na więcej go nie stać. Trudno o lepszy dowód na to, że i dzisiaj na każdym kroku można zaobserwować ten wdowi grosz, poświęcenie, wyrzeczenie, rezygnację z czegoś dla siebie – aby w jakiś sposób okazać serce, włączyć się w coś, wziąć udział – nawet gdy udział taki ma być bardziej niż symboliczny. To nie ma znaczenia – liczy się, że jest, że stanowi wysiłek, i że powstał ze zbożnych intencji. Kwota czy wartość to kwestia dalsza, drugorzędna. Ilu jest takich, którzy prawie nie mają – a dają ten wdowi grosz, a ilu mają więcej niż wiele, nie mają pomysłu na co to spożytkować, a i tak nie dadzą nawet z tego zbytku? Właśnie – zbytku, jak wskazuje Jezus, czyli np. dla uspokojenia sumienia. Tu nie ma ofiary, nie ma wyrzeczenia, więc znowu – liczy się pobudka, czyli złożenie ofiary na miarę swoich możliwości.
Kilka razy o tym czytałem, jakoś ostatnio do wraca i chyba się zdecyduję – ok, ostatnio finansowo jest ciężko, ale spróbować chyba trzeba oddawać Bogu – na ofiarę, na zbożne cele, jakieś inicjatywy – dziesięcinę, czyli 10% swojego zarobku. Ludzie mówią, że postępujący tak wiele łask otrzymują – tak naprawdę więcej biorąc, niż dając. 
Ks. Artur Stopka dzisiaj pyta: na ile procent twojego życia ma szansę Bóg? Dobre pytanie. Bóg nie pyta tylko o pieniądze. Bóg pyta – ile chcesz mi dać, w ogóle, z siebie. Nie chodzi o kasę, przelewy, banknoty, przeliczalne dobra – ale wskazuje jednocześnie, że człowiek naprawdę wierzący i żyjący z Nim nie może przechodzić obojętnie wobec potrzeb Kościoła i konkretnych potrzebujących, na tyle na ile ma możliwość im zaradzić. Tak, to jest wyrzut sumienia, i to dla wielu – wystarczy popatrzeć, kto jakim wozem zajeżdża pod kościół, a jakie kwoty i w jakich monetach (papierowe? rzadko) padają na tacę – rozdźwięk jest oczywisty. Masz rodzinę, żonę, dzieci, chorych rodziców czy starszych dziadków na utrzymaniu? Nikt ci nie każe od ust im czy sobie odejmować – ale na pewno masz możliwość złożenia ofiary, zaangażowania się, wykonania prawdziwego i z serca płynącego gestu złożenia jałmużny. A jeśli nie masz – to możesz na pewno w innej formie pomóc, swoim czasem czy pracą – rozejrzyj się wokół.
Bóg czeka na twój grosz. Może być wdowi – i nawet lepiej niech taki będzie, niż będzie „okrągłą sumką” rzuconą na odczepne. 
Dzisiaj wielkie święto narodowe – szkoda, że większość nie wie nawet, która to jest rocznica. W stolicy przekrzykiwać się będą pewnie ze 3 co najmniej marsze zwołane na tę okoliczność, w prasie od kilku dni przeżywano, która osoba medialna z jakiego komitetu organizacyjnego postanowiła się wypisać, bo nie pasowała tej osobie inna osoba w komitecie, itp. Zadowoleni na pewno są sprzedawcy i firmy szyjące flagi – tych widzę z okna zdecydowanie więcej niż np. dekoracji na Boże Ciało – i wszyscy sprzedający w okolicach jakichkolwiek ewentów rocznicowych pamiątki i gadżety. A co my z tą niepodległością robimy? Jak ją wykorzystujemy? Czy w ogóle? Czy po prostu coraz bardziej dyskretnie, a zarazem skutecznie, dajemy się otumanić, zrobić wodę z mózgu, ogłupić i podejmować w tym stanie błędne decyzje? To dobry dzień, aby zrobić rachunek sumienia z tego, jak wykorzystujemy swoje czynne prawo wyborcze – kogo wspieramy, komu oddajemy władzę w Polsce w ręce, i czy jakkolwiek potrafimy to uzasadnić, czy jest to tylko przejaw bezmyślnej rutyny? Ja z przerażeniem stwierdzam, że ci, którzy o tę wolność dla nas (i nie tylko dla nas) swego czasu walczyli to dzisiaj najpewniej się w grobach przewracają…

Kardynał modli się za Amerykę

Ostatnimi czasy w USA odbywały się konwencje narodowe dwóch czołowych partii politycznych – republikanów, których kandydatem na prezydenta w najbliższych wyborach w listopadzie 2012 r. ma być Mitt Romney, oraz demokratów, wystawiających w wyborach urzędującego prezydenta Baracka Obamę. Wiele się o tym mówiło, pisało – mało kto jednak (krótki tekst w GN) zwrócił uwagę na fakt, iż w obydwa te wydarzenia zaangażował się kard. Timothy Dolan, metropolita Nowego Jorku i Przewodniczący Konferencji Episkopatu USA. Z punktu widzenia mojego jako katolika wydaje się być oczywistym, na kogo należy tam głosować, jednak nie w tym rzecz.
Ów hierarcha pojawił się na zamknięciu konwencji republikańskiej, odmawiając modlitwę w intencji całej Ameryki. Nic dziwnego, inicjatywa bardzo słuszna, tym bardziej, że modlitwa była piękna. Oczywiście, podniósł się wrzask, że to jawne demonstrowanie zażyłości między Kościołem a partią republikańską, że kardynał naruszył jurysdykcję, jako ordynariusz Nowego Jorku pojawiając się w Tampie, gdzie jego obecność nie miała z punktu widzenia prawa kościelnego racji bytu, a tym samym „Kościół sam sobie szkodzi, ponieważ jego identyfikacja z GOP
może postawić pod znakiem zapytania zdolność do pełnienia funkcji
moralnego strażnika w społeczeństwie”. Argument ten został bardzo szybko wytrącony, ponieważ kardynał… po prostu pojawił się także na konwencji demokratów, ucinając spekulacje co do swojej (= Kościoła) stronniczości. 
Pomijając fakt, iż nie widzę nic dziwnego w tym, że biskup Kościoła katolickiego pojawia się na konwencji  jednej partii propagującej wartości bardziej zbliżone do ewangelicznych niż inna (szczególnie gdy spór dotyczy kwestii tak delikatnej i fundamentalnej jak ochrona życia poczętego) i która wskazała na osobę wiceprezydenta tego kraju, wbrew poprawności politycznej, praktykującego katolika, zaznaczam: pojawił się (jednak także na drugiej), modląc się nie za partię i zwycięstwo, ale za ludzi i wartości – chciałem przytoczyć tekst właśnie tej drugiej modlitwy kard. Dolana, z konwencji demokratów.

video:

tekst (niestety – a może stety – j. angielski):

    With a ‘firm reliance on the protection of Divine Providence,’ let us close this convention by praying for this land that we so cherish and love.
    Let us pray.
    Almighty God, father of Abraham, Isaac, and Jacob, revealed to us so powerfully in Your Son, Jesus Christ, we thank You for showering Your blessings upon this our beloved nation. Bless all here present, and all across this great land, who work hard for the day when a greater portion of Your justice, and a more ample measure of Your care for the poor and suffering, may prevail in these United States. Help us to see that a society’s greatness is found above all in the respect it shows for the weakest and neediest among us.
    We beseech You, almighty God to shed Your grace on this noble experiment in ordered liberty, which began with the confident assertion of inalienable rights bestowed upon us by You: life, liberty, and the pursuit of happiness.
    Thus do we praise You for the gift of life. Grant us the courage to defend it, life, without which no other rights are secure. We ask Your benediction on those waiting to be born, that they may be welcomed and protected. Strengthen our sick and our elders waiting to see Your holy face at life’s end, that they may be accompanied by true compassion and cherished with the dignity due those who are infirm and fragile.
    We praise and thank You for the gift of liberty. May this land of the free never lack those brave enough to defend our basic freedoms. Renew in all our people a profound respect for religious liberty: the first, most cherished freedom bequeathed upon us at our Founding. May our liberty be in harmony with truth; freedom ordered in goodness and justice. Help us live our freedom in faith, hope, and love. Make us ever-grateful for those who, for over two centuries, have given their lives in freedom’s defense; we commend their noble souls to your eternal care, as even now we beg the protection of Your mighty arm upon our men and women in uniform.
    We praise and thank You for granting us the life and the liberty by which we can pursue happiness. Show us anew that happiness is found only in respecting the laws of nature and of nature’s God. Empower us with Your grace so that we might resist the temptation to replace the moral law with idols of our own making, or to remake those institutions You have given us for the nurturing of life and community. May we welcome those who yearn to breathe free and to pursue happiness in this land of freedom, adding their gifts to those whose families have lived here for centuries.
    We praise and thank You for the American genius of government of the people, by the people and for the people. O God of wisdom, justice, and might, we ask your guidance for those who govern us: President Barack Obama, Vice President Joseph Biden, Congress, the Supreme Court, and all those, including Governor Mitt Romney and Congressman Paul Ryan, who seek to serve the common good by seeking public office. Make them all worthy to serve you by serving our country. Help them remember that the only just government is the government that serves its citizens rather than itself. With your grace, may all Americans choose wisely as we consider the future course of public policy.
    And finally Lord, we beseech Your benediction on all of us who depart from here this evening, and on all those, in every land, who yearn to conduct their lives in freedom and justice. We beg you to remember, as we pledge to remember, those who are not free; those who suffer for freedom’s cause; those who are poor, out of work, needy, sick, or alone; those who are persecuted for their religious convictions, those still ravaged by war.
    And most of all, God Almighty, we thank you for the great gift of our beloved country.
    For we are indeed “one nation under God,” and “in God we trust.”
    So, dear God, bless America, You Who live and reign, forever and ever.
    Amen.

Czy tylko mnie się wydaje, że takie słowa – tyle że z odpowiednimi odniesieniami nie do Ojców Założycieli, a odpowiednich osób i sytuacji z historii RP, powinny zabrzmieć z ust polskich hierarchów – jeśli nie wspólnym głosem, to choćby pojedynczym – już w wielu ważnych dla kraju sytuacjach?

Wyrok na samego siebie

Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych ludzi od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Wówczas zapytają sprawiedliwi: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie? A Król im odpowie: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie. Wówczas zapytają i ci: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie? Wtedy odpowie im: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego. (Mt 25,31-46)

Choć to ewangelia przeznaczona przez Kościół jako swego rodzaju epilog, bo zamykająca kolejny rok liturgiczny 2011, to jednak bardzo ładnie pasuje jako kontynuacja tekstu zeszłotygodniowego. Tutaj Bóg też postępuje bardzo… może nie radykalnie, ale konkretnie. I to jest ważne, bo wielu by chciało postrzegać Go jako spokojnego, łagodnego, dobrotliwego i miłosiernego – zero problemów, wymagać, oczekiwań, Bóg cię kocha, alleluja i do przodu. Pasterz z dzisiejszej ewangelii to jednak człowiek czynu, zdecydowany, wiedzący co ma uczynić i co musi zrobić. Wręcz gwałtowny, jak tydzień temu w ocenie leniwego sługi, tak i tutaj, gdy przychodzi robić porządek i sądzić ludzi. A jednak – kochający, bo uświadamia nas o tym, że taki moment nastąpi, przygotowuje nas do niego i ostrzega. Ktoś mógłby powiedzieć, że ten tekst jest brutalny – i miałby rację. Lepsza najładniejsza bajka, czy trudniejsza prawda? 
Jaki bardzo często błąd robimy? Wydzielamy Bogu miejsce w życiu. To jest, Panie Boże, miejsce dla Ciebie: niedzielna msza, spowiedź czasami, kolęda, chrzty, komunie, pogrzeby, śluby, kraść (przynajmniej tak wprost) nie będę, zabijać też nie. Ale cała reszta – podkopywanie ludzi w pracy, wyścig szczurów, nie zawsze uczciwa pogoń za kasą, brak wierności, rozwiązłość, cudzołożenie, zdrady (oj, tam, od razu takie wielkie słowo…), sposób wychowania dziecka, to jak i na kogo głosuję – sorry, to już moja sprawa i moje życie. Czyli stawiamy Boga w sytuacji – bierz to, co łaskawie jestem skłonny Ci oddać, albo spadaj. I choć być może we własnych oczach jest to powód do dumy czy nawet uważania się za dobrego katolika – to bzdura. Bóg jest jeden, cały i spójny, ogarniający cały świat, wszystko, przenikający każdą rzeczywistość i sferę życia każdego człowieka. 
O tym Bóg dzisiaj właśnie mówi. O tych przeróżnych okazjach, które najczęściej przelatują nam przed nosem, bo jesteśmy zbyt pewni siebie albo zbyt zajęci czymkolwiek innym, żeby się zastanowić i je dostrzec. To są okazje do wykazania się jako człowiek, jako chrześcijanin, katolik, jako wierzący. Nie gadanie, przerzucanie się krytyką nad postawą duchownych, mędrkowanie nad opodatkowaniem Kościoła i tyle innych. Bóg przychodzi w głodnych, spragnionych, przybyszach, nagich, chorych i potrzebujących wsparcia. Tak, tu naokoło! Nie podejdzie – Sie ma! To ja, Jezus, może dasz piątaka? Nie ma lekko. Okazji jest bardzo wiele. Po prostu trzeba chcieć je zauważyć. I według tego właśnie na końcu odbędzie się sąd. Nikt nie spyta o metryczki chrztu, nie spojrzy w kartotekę kolędową czy nie zliczy w słupkach kwot rzuconych na tacę (nie twierdzę, że to nie ma znaczenia i jest nie ważne – nie jest najważniejsze). 
Bóg cię podsumuje tym, ile miałeś wyobraźni miłosierdzia dla innych. Bezinteresownie. W gruncie rzeczy – ty sam się podsumujesz. To twoje wybory i twoje decyzje zdecydują. I choć możesz lamentować – a skąd ja mogłem wiedzieć… – mogłeś. Ile razy ten tekst ewangelii już słyszałeś? I dalej nic? To jest właśnie jeden z twoich wyborów. Znowu zły. Jeśli umiesz być dla innych, jeśli umiesz dawać z siebie – bądź spokojny. Jeśli nie – stań na głowie, aby się zmienić, bo czeka cię wieczność bez najmniejszych złudzeń i perspektyw, bez nadziei. Cały sąd to tyle, że w twarzy Boga zobaczysz wszystko, co zrobiłeś – i zrozumiesz, że On uszanował twoje wybory, a wyrok podpisałeś na siebie sam. 
To nie my Jemu robimy łaskę – ale On nam. Owszem, możemy po prostu go olać i ignorować kolejne zaproszenia. Nasza sprawa. Wiadomo, dokąd to zaprowadzi. Ten sąd i tak nastąpi. Od tego, co i jak robiliśmy, zależy, czy mamy się czego bać, czy nie. Tu nie o zbytnią pewność siebie chodzi – bo to pycha, też grzech; ale o to, czy w życiu zrobiłeś cokolwiek, żeby załapać się pomiędzy owce i nie zasilić szeregu kozłów. Jest jeszcze czas, aby rozejrzeć się i postarać zauważyć kogoś jeszcze, poza sobą i swoim czubkiem nosa. Jest jeszcze czas, aby swoje życie wypełnić byciem dla innych, a nie tylko samym sobą, napychaniem kieszeni i gromadzeniem tytułów. Jest czas, aby dać Jezusowi zakrólować – właśnie w sobie. 
I, tak zupełnie na marginesie, odnośnie powracających niestety krzykliwych pomysłów na temat zmian ustroju naszego kraju i doprowadzenia do intronizacji Jezusa Chrystusa na Króla Wszechświata. Tak, nie o to Mu chodziło. Tak, z wolą Bożą nie ma to nic wspólnego. Dokładnie tak samo, jak Judasz wtedy nie rozumiał, że Jezus nie przyszedł dokonać przewrotu i obalić dyktaturę rzymską nad Narodem Wybranym, choć tyle za Nim chodził – tak dzisiaj niektórzy, deklarujący się jako katolicy, też tego nie rozumieją. 

Wybierz z głową

Dzisiaj nie o ewangelii, przynajmniej nie stricte. Bo jest to w sumie powiązane – Kościół uczy, że z odpowiedzialnością za dobro wspólne wiąże się sprawa korzystania z prawa wyborczego.
W niedzielę mamy kolejne wybory. Nie ukrywam, sam nie wiem, na kogo głosować. Nie ma jednoznacznie opcji, którą w pełni popieram. Poparłbym Prawicę RP, ale chyba nie udało im się zarejestrować komitetu na skalę kraju. A tak? Mam problem. Nie jest mi blisko do PO, ale jednoznacznie nie odpowiada mi styl rządów PiS, który mogliśmy kilka lat temu obserwować. Nie chcę powrotu do IV RP, a Jarosław Kaczyński, niestety, po katastrofie smoleńskiej sprawia wrażenie człowieka absolutnie zagubionego i złamanego, chyba dość umiejętnie sterowanego – więc co mogli by zaproponować? Wszystkie osoby, które chciały zachować twarz, a nie dopchać się za wszelką cenę do korytka parlamentarnego na kolejną kadencję, pouciekały stamtąd (co będzie ich kosztowało – PJN ma niewielkie szanse na przekroczenie progu wyborczego). Zgadza się – jeśli chodzi o podejście do kluczowych zagadnień do PiS jest mi blisko… I co dalej? Państwo policyjne, którego przedsmak już mieliśmy? Cała reszta – SLD, PSL – szkoda słów. Ciekawa alternatywa, w kontekście wyborów do Senatu, to Unia Prezydentów – ogólnopolska inicjatywa, nie powiązana z żadną konkretną opcją polityczną.
Dlatego każdemu polecam kilka witryn – właśnie dla niezdecydowanych, którzy chcą, aby ich głos miał sens, był uzewnętrznieniem faktycznych poglądów, a nie bezmyślnym skreśleniem pierwszej z brzegu osoby albo jakiegokolwiek kojarzonego nazwiska:
  • Sprawdź posła – zestawienie głosowań poszczególnych parlamentarzystów w tematach aborcji, metody in vitro, obrony definicji małżeństwa jako zwiazku kobiety i mężczyzny, dopuszczalnosci wychowywania pokrzywdzonych przez los dzieci, przez osoby o orientacji homoseksualnej, reklamy i sprzedazy alkoholu oraz katastrofy smoleńskiej – w większości głosujemy na znane nazwiska, więc warto wiedzieć, czy cokolwiek z tego, co obiecywali i deklarowali albo obiecują i deklarują, znalazło odzwierciedlenie, kiedy przyszło do głosowania
  • Katolicki Latarnik Wyborczy – sprawdź, czy posłowie z Twojego okręgu głosowali zgodnie z nauczaniem Kościoła Katolickiego i zobacz listę kandydatów w wyborach 2011
  • mini-przewodnik katolickiego wyborcy -w pigułce, zebrane, czym i jak się kierować przy podejmowaniu decyzji, kogo poprzeć w wyborach (z ostatniego GN)

Kilka świetnych myśli Franciszka Kucharczaka, z poprzedniego GN:

Jedynka dla jedynki
dodane 2011-09-29 00:15
Franciszek Kucharczak
GN 39/2011 |

Nie musi wygrać Prawo i Sprawiedliwość, musi wygrać prawo i sprawiedliwość.

W jedną z niedziel kilka lat temu śpiewano w kościołach psalm, w którym uwagę zwracały słowa: „Pan miłuje prawo i sprawiedliwość”. A że był to akurat dzień wyborów parlamentarnych, w środowiskach konkurentów PiS wybuchł taki jazgot, jakby się skin objawił na zebraniu feministek.

Niejeden proboszcz musiał potem pokazywać lekcjonarz, udowadniając (nie zawsze skutecznie), że to nie kampania wyborcza, lecz celebrowana według dawno ustalonego porządku liturgia słowa. Tamto zdarzenie było symboliczne. Pokazało, że Bóg był pierwszy i zajmował się polityką daleko wcześniej, niż powstała jakakolwiek partia. Zajmował się nią już wtedy, gdy mówił wężowi: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej”. Cała historia zbawienia to pasmo ingerencji Boga – jak najbardziej politycznych.

Bóg ma swoją politykę i jest to jedyna dobra polityka. Jej celem jest zbawienie człowieka. Kto się nią kieruje, sam staje się dobrym politykiem. Nic dziwnego, że i Kościół zajmuje się polityką od swojego początku. Gdy apostołowie, poderwani mocą Ducha, wyszli z Wieczernika i śmiało ogłosili tłumom, że Chrystus zmartwychwstał, czy to nie była polityka?

My, chrześcijanie, musimy prowadzić tę politykę, niezależnie od tego, czy to się podoba władzom jakiejkolwiek partii, czy nie. Kto raz przyznał się do osobowej Prawdy, jaką jest Jezus, musi ponad życzenia szefa, ponad interes partii i ponad wszelkie dyscypliny klubowe stawiać nakaz sumienia. Nikt nie może nikomu nakazać grzechu, tak jak to zrobiła PO, wprowadzając dyscyplinę w głosowaniu przeciw ustawie o zakazie aborcji. Wtedy wyłamało się 15 posłów. I podobnych ludzi trzeba wybierać, niezależnie od tego, w jakiej są partii (odrzucamy, oczywiście, partie, które mają grzech w programie).

 Dlaczego należy pójść na wybory?

  1. Bo to jest nasz nie tylko obywatelski, ale moralny obowiązek. Katolik powinien wspierać to, co dobre, i przeciwstawiać się temu, co złe. Wybory to najlepsza okazja, aby swoje poglądy nie tylko deklarować, ale dać im faktycznie wyraz, realizując swoje prawo do wybierania tych, którzy będą nowe prawo tworzyli, a już istniejące poprawiali (więc będą mieli co robić). Tu nie ma miejsca na koleżeństwo i układy – albo wierzysz i Twoja wiara znajduje odzwierciedlenie w tym, kogo (a przez to – co, jakie postawy i poglądy) popierasz; albo masz rozdwojenie jaźni.
  2. Bo każdy z nas ma swój rozum, żyje na tym świecie trochę i widzi, co i jak się dzieje w kraju i okolicy. Można być niepoważnym i udawać, że jest pięknie i wspaniale – ale nie wyniknie z tego nic, ponieważ dalej będzie to tylko udawanie. Rzeczywistość jest zupełnie inna, do zrobienia jest bardzo wiele, wolność religijna na świecie jest pogwałcana nagminnie, wierzących w najlepszym wypadku uważa się za niegroźnych zacofańców i oszołomów, w najgorszym (póki co, na nieco innej szerokości geograficznej – ale pewnie i to się zmieni) zaś publicznie piętnuje, atakuje słownie ale też fizycznie, są prześladowani, zmuszani do opuszczania swych domów i rodzinnych stron z obawy o życie, które nierzadko za wiarę oddają. To się dzieje. I temu trzeba zapobiegać – wspierając ludzi, którzy przynajmniej deklarują pewne poglądy, najlepiej jeszcze z jakimkolwiek pokryciem w dotychczasowej działalności.
  3. Bo tylko wtedy człowiek tak naprawdę ma prawo później ponarzekać, w czym jesteśmy bardzo dobrzy. Co więcej – nie na tym kończąc, ale wyciągając wnioski przed kolejnymi wyborami. Genialnych polityków i politologów w tym kraju jest pewnie prawie tyle, ile osób dysponujących biernym prawem wyborczym. Sami specjaliści – kiedy przychodzi do perorowania i wymądrzania się. Ciekawe tylko, ile z tych osób: po pierwsze – w ogóle poszło głosować (ok, każdy powie, że był – wyniki frekwencji po każdych wyborach jednoznacznie temu przeczą, więc ludzie kłamią po prostu), po drugie – przemyślało swój wybór, i po trzecie – zagłosowało zgodnie z sumieniem, z nauką Kościoła (nie wytycznymi proboszcza, który się zagalopował, i albo jedną partię z nazwy umieścił w piekle, albo zaczął robić PR i spotkania wyborcze najbardziej nawet wybitnemu parafianinowi), którego są członkami.

Jest jeszcze sporo czasu. Warto poświęcić te pół godziny, poczytać jedną z w/w stron. Żeby te krzyżyki na listach wyborczych, które postawimy w niedzielę, miały sens, były przemyślane i oddawały to, co naprawdę myślę, czuję, w co wierzę.

Po czyjej byłbyś stronie?

Tekst Męki Pańskiej wg Jana Apostoła długi – zachęcam do przeczytania.
Dzisiaj nieco inaczej. Nie o Jezusie, nie o męce. Ale o tym, co działo się dokoła. A dokładnie – o tych, którzy dokoła byli. Jeszcze dokładniej – o tym, gdzie ja bym się tam znalazł. Do kogo ze znanych nam z kart ewangelii postaci mógłbym przyrównać siebie? Do której z tych postaci mi najbliżej? 
Czytam właśnie świetną książkę, kolejną już poświęconą sakramentowi pokuty i pojednania, czyli spowiedzi, rozmowę oo. Pawła Kozackiego i Wojciecha Prusa OP pt. „Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu”. Można w niej znaleźć m.in. bardzo ciekawą analizę postaci Piotra, tej Skały, na której Pan chciał zbudować swój Kościół, a która w tamtej konkretnej sytuacji okazała się tak słaba, tchórzliwa, miękka. Jednak coś w nim uderza – jego zdecydowanie i gotowość ta zewnętrzna, deklarowana, którą najlepiej widać w obrazku, gdy przy pojawieniu się Judasza z żołnierzami w Ogrodzie Oliwnym, rzucił się na strażnika Malchusa, odcinając mu mieczem ucho. Tak, to zrobić potrafi – pewnie był rosły, potężny, nic trudnego. Szkoda, że tylko na tyle mu starczyło… no właśnie? Wiary, bo to przecież do niej się wszystko sprowadza. 

Za Jezusa potrafił walczyć, ale nie potrafił się odnaleźć w momencie, gdy musiałby być przy Nim bezradny, bezbronny , jakby przegrany. Taki właśnie Jezus był przez te niespełna 3 dni – brutalnego pojmania, jeszcze gorszych szykan przed faryzeuszami, biczowania i pośmiewiska przed Piłatem, czy wreszcie w masakrycznej drodze z ciężkim krzyżem na plecach, aż na szczyt Golgoty. Piotr jakby dotarł do granicy swych możliwości – po ludzku. Czy rzeczywiście? Tak. Tutaj siły ludzkie nic nie dają. Tutaj człowiek może wytrwać tylko dzięki mocy z wysoka, dzięki łasce Bożej. Nie siła, miecz i ciosy się wtedy liczą – ale autentyczność świadectwa i wiara wytrzymująca największe upokorzenia. 

O Judaszu nie będę się powtarzał – pisałem o nim w kontekście Niedzieli Palmowej i Wielkiej Środy. Wielki dramat człowieka, który – za podszeptem Złego – zdecydował się na krok tragiczny w skutkach, z czego zdał sobie sprawę już po fakcie, gdy było za późno. Nie to było najtragiczniejsze – przyłożył w końcu, w smutny sposób, rękę do dzieła zbawienia świata, wydając na mękę samego Zbawiciela – ale fakt, że sam nie potrafił sobie poradzić z tym, co zrobił. Bóg już wtedy, zanim skonał, wybaczył Mu – Judasza pogrążyło i doprowadziło do samobójstwa ogromne poczucie winy, które w jego wypadku przesłoniło całkowicie wszelką wiarę w Boga, o ile ją posiadał. 
Jest postać niejednoznaczna – Szymon z Cyreny. Przypadkowy widz, który staje się zrządzeniem losu w postaci kaprysu jednego z żołnierzy jednym z głównym aktorów tego przejmującego okrucieństwem widowiska drogi krzyżowej. Czy wiedział, co robi, komu pomaga? Czy rozumiał, że wziął na swoje barki dzieło zbawienia świata i prowadził pod ramię samego Zbawiciela, który miał za chwilę odkupić także jego, zmazać jego winy i ofiarować mu zbawienie? Wierzę, że później to do niego dotarło. Niesamowite uczucie – móc powiedzieć, iż się dosłownie, własnymi rękami, potem i zmęczeniem… pomogło Mesjaszowi odkupić ludzkość. 
Były postaci jednoznacznie pozytywne. Była Weronika – zlitowała się nad tym nieszczęśnikiem, poganianym batami, podeszła i otarła krwawy pot z Jego twarzy. Dopiero później zrozumiała, jak wielki dar otrzymała – zapewne jedyny i autentyczny portret, odbicie Jezusowej twarzy. Była Maryja, Matka Boża, cicho, bocznymi ulicami towarzysząca umęczonemu Dziecku w krzyżowej drodze. Jak wielki ból musiał rozdzierać jej matczyne serce, gdy widziała, jak jej jedyny Syn krok po kroku oddawał życie, zbliżając się nieuchronnie do śmierci. Był, obok Maryi, jedyny z Dwunastu, który nie bał się i nie uciekł, za swoim Panem dotarł z kobietami na sam szczyt, i wytrwał pod krzyżem aż do śmierci Zbawiciela – młody Jan. Bóg wyróżni go później z grona apostołów – jako jedyny dożyje późnej starości i umrze śmiercią naturalną, w przeciwieństwie do pozostałych, na różne sposoby zamęczonych za wiarę. 

Były wreszcie pewnie dość duże tłumy ludzi, mniej lub bardziej przypadkowych. Część dołączyła pewnie do pochodu, napotykając go jakoś na swojej drodze – do domu, do pracy, do obowiązków. Inni może specjalnie tam przyszli, może od początku obserwowali zajście – czy to jeszcze z pałacu arcykapłana, albo od momentu „przedstawienia”, jakie urządził Piłat, starając się zwalić winę na wyrok Jezusowy na Żydów. Co czuli w sercach? Co myśleli o Jezusie? Byli nieświadomymi świadkami wydarzenia bez precedensu, jedynego w całej historii nie tylko zbawienia, ale ludzkości. 
My jesteśmy w lepszej sytuacji. My wiemy, co tam się działo, kogo sądzono, kogo umęczono. Wspominamy te wydarzenia szczególnie dzisiaj, w Wielki Piątek, a także w Niedzielę Palmową, czy w poszczególne piątki Wielkiego Postu – przygotowując się do obchodów nie tyle tego wydarzenia, co jego bezpośredniej konsekwencji. Musimy pamiętać, ile odkupienie kosztowało – ale nigdy nie tracić z oczu w rozpamiętywaniu męki Pańskiej tego, co było później. Zmartwychwstania. Gdybyśmy tam byli, w Jerozolimie, jaką postawę byśmy przyjęli? A może – prościej. Jaką postawę przyjmujemy w podobnych sytuacjach we własnym życiu? Czy reagujemy na niesłuszne oskarżenia kierowane pod adresem Bogu ducha winnych ludzi? Te wszystkie nasze decyzje, postępowanie – w którym miejscu, w czyjej roli by nas postawiły na krzyżowej drodze? Pozytywnej? A może jednak nie?
Wykonało się, oddał ducha. Zmarł. Ale powstanie, już za 3 dni. Oto czynię wszystko nowe. Tylko ode mnie zależy, czy chcę stać się częścią tego odnowienia – czy dalej babrać się w błotku swojej małości, słabości i grzeszności.

Wszystko, co robisz, to czas twojego nawiedzenia i kilka myśli o Kościele dzisiaj

Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia. (Łk 19,41-44)

Kontynuacja tego, o czym Jezus mówił w ewangelii, której fragmentowi poświęciłem drugi wpisy wstecz. Jezus mówi co prawda o Jerozolimie, co może być rozumiane jako miasto, ale odnosi się oczywiście nie tyle do budowli i miejsca, co do ludzi, którzy się z nim utożsamiają. Tak, do Narodu Wybranego, który zlekceważył i nie uznał Jego, Syna Bożego, który przyszedł na świat.

W komentarzu na jednym z blogów napisałem, że z tym czasem nawiedzenia to jest tak jak z Zacheuszem (ten, co na drzewo wlazł, żeby Jezusa ujrzeć, i pod wpływem Jego wizyty nawrócił się) czy Bartymeuszem (który został uzdrowiony). Oni ten czas nawiedzenia rozpoznali. Czym on dla nich był? Tym wyjątkowym momentem, w którym Jezus w swojej ludzkiej postaci dosłownie przechodził przez ich życie – miasto, wieś. Namacalnie, fizycznie. Wykorzystali okazję, i odpowiedzieli na zaproszenie Boga, kierowane do każdego człowieka. Nic nadzwyczajnego – tak, do każdego, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie. I dlatego oczywiście Bóg odpowiedział na ich prośby i tęsknoty odzwierciedlone nie tylko zachowaniem i słowami, ale także myślami serca.

Uciec nam może przez palce nie tylko okazja na spotkanie, a właściwie zaproszenie Boga do swojego życia (spotykamy Go przecież co rusz, obok, w drugim człowieku) – ale także okazja względem drugiego człowieka. Tak, każde złorzeczenie, oszczerstwo, nieuzasadniony wybuch gniewu, nieopanowane emocje, zranienie nie tylko dosłownie, co choćby werbalnie – to właśnie nic innego jak oddawanie pola Złemu. Świadomie czy nie – jesteśmy ludźmi wolnymi, mamy swój rozum i powinniśmy umieć się kontrolować. Wiem coś o tym, mam z wybuchami gniewu sam sporo kłopotów… To żadne usprawiedliwienie.  

Każde nasze działanie na tym świecie to czas nawiedzenia. Od nas zależy czy go rozpoznamy i wykorzystamy – czy też nie zauważymy, albo wręcz celowo zmarnujemy. Warto o tym pamiętać – choćby po to, aby zdążyć się opamiętać w ostatnich momentach życia.

This is your time
This is your dance
Live every moment
Leave nothing to chance
Swim in the sea
Drink of the deep
And fall on the mercy
And hear yourself praying
Won’t you save me

>>>

W tym kontekście na ciekawą rzecz zwraca uwagę Jan Turnau, a mianowicie porównuje Kościół do twierdzy, jaka pojawia się dzisiaj w ewangelii. Porównanie słuszne? Nie wiem. I dalej, sugeruje, iż Kościół powinien przemyśleć swoją dzisiejszą postawę w kontekście (braku) otwartości, postawy defensywnej jaką teraz prezentuje. Cóż, trudno się dziwić – skoro prawie wszędzie, włącznie z rzekomo tak chrześcijańską (chyba tylko z historii…) Europą, wiara w Boga chrześcijańskiego jest w najlepszym razie uważana za przejaw infantylizmu, zacofania, prostactwa i zabobonu, a poza Europą (vide Bliski Wschód) samo przyznanie się do Jezusa skutkuje często szykanami, utratą pracy, zagrożeniem zdrowia i życia wprost. Tak, w sensie doktryny konserwatyzm jest konieczny.

Ale chodzi autorowi, jak mniemam, bardziej o postawę Kościoła na zewnątrz, wobec innych. I tu – zgoda. Piękne przykłady dał nam sługa Boży Jan Paweł II – pielgrzymowanie po całym świecie, spotkanie w Asyżu w 1986, dni modlitw o jedność chrześcijan, dialog z judaizmem. To spore dziedzictwo i czytelny znak, w jakim kierunku Kościół powinien dążyć. Tak – Kościół w dzisiejszym świecie zmniejsza się ilościowo, i można mieć nadzieję, iż przejdzie to w jakość członków, że się tak wyrażę – w ich większą świadomość tego, kim są, w co wierzą, w dojrzałość wiary. Ale Kościół właśnie dzisiaj musi podkreślać, że jest otwarty dla każdego i Jego rolą nie jest tylko strzeżenie depozytu wiary w postawie obronnej, jakby w takiej twierdzy właśnie.  

Kościół musi prowadzić dialog ze światem, starać się sprostać nowym wyzwaniom – a nie przed światem i tym, co nowe, uciekać do zakrystii. Musi być także gotowy, o zachodzi potrzeba, do rozmowy, wewnętrznej dyskusji o Nim samym (w zakresie, oczywiście, tego co nie podważa prawd wiary). Bo, niestety, dzisiaj czasami wygląda to tak, jakby Kościół po okresie otwartości – Sobór Watykański II, pontyfikat Jana Pawła II – przestraszył się… i nie bardzo wiedział, co dalej. Czy to słuszne? Według mnie – nie. Różne sytuacje – w Kościele za granicą, w Polsce – pokazują, jak krańcowo różne są poglądy czy to księży czy biskupów, co doprowadza niekiedy do zupełnie sprzecznych ze sobą działań czy oceny pewnych zachowań.

Tak, do dobrego kierowania Kościołem konieczna jest, poza znajomością teologii, znajomość problemów tak Kościoła, jak i świata i współczesnego człowieka. Tak, do głosu w tym zakresie – tak w parafiach, diecezjach ale i w Watykanie powinni być dopuszczani świeccy – duchowni nie mają w tym zakresie żadnego monopolu (poza tym, że tak się przyjęło), i bardzo często w wielu kwestiach świeccy po prostu pewne problemy rozumieją i znają lepiej, są lepszymi specjalistami w danej dziedzinie. Brakuje tego dzisiaj – księża i biskupi często tego nie rozumieją, i stąd brak wypowiedzi, gdzie pojawić się powinny (albo wypowiedzi niekiedy conajmniej niejednoznaczne, żeby nie powiedzieć, że wprost ze sobą sprzeczne). Rolą Kościoła nie jest bierna defensywa – ale musi starać się świat zrozumieć i odpowiadać na jego potrzeby, potrzeby ludzi, którzy w nim żyją. Mam wrażenie, że niektórzy duchowni naprawdę żyją w oderwaniu od rzeczywistości – bo z tego, co mówią i czym się zajmują, widać że po prostu nie wiedzą, jakie są problemy ludzi.   

Heh, znów pan Jan – do którego myśli chciałem się odnieść – sprowokował dość długi tekst, kolejną dygresję 🙂

>>>

Tak wczoraj usiadłem i poprawiłem linki. W sumie, nie wiem, co mi na początku przyświecało i co miałem na myśli, gdy w linkach blogów nazwy i tytuły zrobiłem małymi literami. Od wczoraj – są dużymi.

>>>

Kolejny przykład świętości, wzięcia na serio powołania do poszanowania przez matkę życia  dziecka nawet za cenę swojego? Piękne naśladownictwo choćby bł. Joanny Beretty Molli. Kolejna święta – czy ją beatyfikują, czy nie. Oczywiście, w żadnym większym serwisie nie było o tym słowa. Bo i po co.

>>>

Wyczytane dzisiaj u x Andrzeja Przybylskiego – niby nie w temacie, ale piękne uzasadnienie nie czczenia (bo to złe słowo) ale modlitwy (nie do) przy relikwiach tych, w których świętość wierzymy:

Kiedy mówiłem z zachwytem jakiemuś znajomemu studentowi, że będzie u nas serce św. Jana Marii Vianney’a – ten stuknął się w głowę i stwierdził ze zdziwieniem: “Czy wy, w tym Kościele, nie przesadzacie!? Dosyć, że człowiek męczył się za życia to jeszcze po śmierci dzielicie go na części i wozicie po świecie?” Trochę się nad tym zastanawiałem, ale w najmniejszym stopniu nie zachwiało to mojej wiary w sens oddawania czci relikwiom świętych. Przecież cała świętość Proboszcza z Ars właśnie na tym polegała, żeby umierać dla Boga nie tylko na jakiś duchowy sposób, ale konkretnie, materialnie i cieleśnie. Tak jak oddał swoje ciało do dyspozycji Panu Bogu za życia, tak pozwolił nim dysponować również po śmierci. Pielgrzymka relikwii ciała świętych ma nam przypomnieć, że nie ma świętości czysto duchowej. Skoro jesteśmy jednością duszy i ciała to nie ma świętości bez daru ze swojego ciała, bez oddania Bogu swojego ciała. Mocno to zrozumiałem patrząc na relikwie św. Jana Marii Vianney’a. Przypomniałem sobie zegar z plebanii w Ars, który pokazywał codzienny rozkład zajęć Proboszcza. Kilkanaście godzin spowiadania, kilka godzin modlitwy, czasem tylko trzy godziny snu. Przecież to świętość, która polegała na umieraniu ciała z miłości do Boga. Mamy czasem tak mocno uduchowioną wizję świętości, że zapominamy, że jej nigdy nie osiągniemy jeśli nasze ciało nie będzie nas wpierać na tej drodze. I oto przez trzy dni byłem blisko tego świętego ciała, i to samego serca oddanego całkowicie Bogu. “Gdybyśmy zrozumieli czym jest kapłaństwo, umarlibyśmy – mówił Jan Maria Vianney – ale nie ze strachu lecz z miłości. Kapłaństwo to miłość serca Jezusowego”. Kochać Jezusowe serce to umieć umierać dla Jezusa, ale nie ze strachu lecz z miłości! 

>>>

Zmierzając ku końcowi tego znowu długiego wpisu (coś pisałem ostatnio, że postaram się krócej? łatwo mówić, jak weny brak…), ostatnia kwestia.

W niedzielę w Polsce wybierać będziemy samorządowców – wójtów/burmistrzów/prezydentów miast, radnych, sejmiki. Poniższy spot kampanii Masz głos, masz wybór jest bardzo trafny. Raz, że prosty. Dwa, że jest obrazkowy dla rosnącej, co widać po drogach, ilości kierowców – trafia do wyobraźni.

Od tego, jak zagłosujemy, nie tylko zależy stan dróg w okolicy. Zależy wiele innych rzeczy. W końcu – nie chodzi o jakiegoś posła gdzieś tam w stolicy, tylko o tych, którzy będą decydowali o bardzo wielu kwestiach bezpośrednio dotykających tylko i wyłącznie mnie, rodziny, sąsiadów, mieszkańców wsi, miasta, województwa. Frekwencja pokazuje – problem jest nie tyle nawet z jakością głosowania, co z ilością. Mało komu się chce wybrać i poświęcić jakieś aż 10 minut na zagłosowanie. Za to do krytykowania – wszyscy, sami specjaliści, politologowie wszystkowiedzący o tym, kto jak i dlaczego nas okrada…

  1. Idź na wybory. Nie jest to wielka sztuka – a jest to prawo, o które wielu walczyło, i którego realizacja powinna i ma być przywilejem, a nie przykrym obowiązkiem. 
  2. Poświęć trochę czasu – gazety, serwisy www – i zastanów się, na kogo zagłosować. Może masz problem tylko z osobą – wiesz, jaką opcję polityczną chcesz poprzeć – a może w ogóle nie masz pomysłu? To usiądź i przygotuj się – kogo reprezentują kandydaci, co w życiu robili (jeśli już zajmowali stanowiska w samorządzie, urzędach czy parlamencie – co wtedy zrobili, co sobą prezentowali, czy zrobili coś poza gadaniem?), co obiecują (choć i tak dzielić to należy na pół). Niech ten głos nie będzie bezsensownym skreśleniem pierwszej z brzegu osoby.
Sam – powiem szczerze. Mam dylemat. Najbliżej mi chyba do wyrażenia obywatelskiego sprzeciwu przez np. oddanie głosu błędnego (np. skreślenie 2 nazwisk). Żeby pokazać, że nie odpowiada mi ani forma tego, co się dzisiaj w polityce na szczeblu czy regionalnym, czy krajowym dzieje. I żeby dać do zrozumienia, że nie widzę nikogo, kogo miałbym w pełni z przekonaniem poprzeć w tym głosowaniu (czyli – jak na kogoś zagłosuję, to na zasadzie, nieuznawanej przeze mnie samego, zasadzie mniejszego zła). Choć i tak pewnie nikt się tym nie przejmie – a już na pewno ci, którzy po wyborach dostaną się na stanowiska.

PRZESTAŃ SIĘ CHOWAĆ W SWOJEJ KOMORZE CELNEJ

Pewnie każdy słyszał to już z milion razy. Celnicy nie byli, żeby to delikatnie ująć, najbardziej lubianymi osobami w Palestynie czasów Jezusa. Tożsamość narodowa Narodu Wybranego, szczególnie w czasach trudnych, uformowała się już i jakikolwiek urzędnik rzymski w okresie okupacji był uznawany, zresztą słusznie, za kolaboranta i sprzedawczyka. A celnik nic innego nie robił, niż – jakby to powiedzieć – zdzierał z ludzi pieniądze tytułem podatków na rzecz Rzymu. Pół biedy, gdyby  tylko to – ale powszechnie wiadomo było, że nie były to osoby zanadto uczciwe, i piekąc za jednym zamachem dwie pieczenie na jednym ogniu, dorabiali sobie, sporo pieniędzy inkasując do własnych kieszeni. 
Na jednym ze świeżo dodanych do linków blogu, x Paweł Siedlanowski napisał o stereotypach. Słusznie zauważył – choćby z powodu tych właśnie stereotypów nie został Jezus przyjęty w wielu miejscach: bo pochodzenie nie to. Zgorszenie wywołała Jego rozmowa z samarytanką – nie dość, że samarytanin, to jeszcze kobieta! Zgroza! Podczas wizyty u faryzeusza – skandal! Grzesznica upadła Mu do stóp, obmywała nogi łzami i nie chciała się odczepić. To nie wypada… A ta cała zgraja prostych rybaków, którzy wszędzie za Nim chodzili? Co za towarzystwo…
Stereotypy podobno życie miały ułatwiać. Tak? Chyba jednak nie. Co najwyżej – ludziom zbyt leniwym i niezdolnym do wykrzesania z siebie inwencji na tyle, aby samemu dokonać oceny sytuacji, stworzyć własny punkt widzenia na dany temat. Po najmniejszej linii oporu. Skoro tak się mówi – to na pewno jest dobrze. I jeszcze ludzie potrafili i potrafią z takiego nastawienia być dumni. 
Bóg nie kieruje się stereotypami, nigdy też się nie kierował. Od początku Jego przyjaźń z człowiekiem to pasmo decyzji z pozoru niezrozumiałych, powiedziałby ktoś – bezsensownych. Starcowi Abrahamowi obiecuje wielki naród – gdy ten nie ma ani jednego dziecka i jest u kresu życia. Mojżesza wysyła do faraona i każe wymusić na nim wypuszczenie darmowej dla Egiptu siły roboczej na pustynię, za nic. A jak już ich wypuścił, niekoniecznie z własnej woli, to Naród Wybrany błądzi po pustyni 40 lat. I wreszcie – Jezus. 
Czy Jezus faworyzował tych gorszych? Nic podobnego. Mówił otwarcie, publicznie – wielu słuchało. Czy ktoś bronił wielkim tamtego świata i czasu słuchać Go? Nie. Oni po prostu nie chcieli. Być może nawet bardziej niż ci prości – byli świadomi, że Jezus mówił prawdę, że to, do czego wzywał, sprawiedliwość społeczna, poszanowanie innych, miłosierdzie – to prawdziwe wartości. Był jeden problem – mało opłacalne. Bo Jezus wprost nazywał rzeczy po imieniu – i trudno było, aby zabiegał o względy czy sympatię takich, jak oni, władcy, którzy delikatnie mówiąc nie przejmowali się losem zwykłych szarych mieszkańców, ich potrzebami – a jedynie tym, co sami mogli uzyskać. 
A ci wszyscy, którzy powszechnie uważani byli właśnie za ludzi II kategorii – m.in. celnicy, prostytutki, trędowaci, chorzy i kalecy, opętani, prości rzemieślnicy – słuchali Go. Może i często dlatego, że nic innego nie mieli do roboty. Może dlatego, że ktoś im o Nim powiedział. To bez znaczenia. I im dłużej słuchali, tym więcej widzieli w tym nadziei dla siebie. To była odpowiedź. To, że tutaj za życia jest im trudno – nie znaczy, że Bóg ich opuścił. Bóg nadal ich kocha, i daje o wiele więcej, niż mają teraz. Daje obietnicę, która przewyższa wszystko inne. Muszą tylko uwierzyć, kochać, wsłuchać się w Jego naukę. Bóg nikogo nie przekreśla – ani za to, kim się urodził, ani tym bardziej za to, czym się zajmuje, co w życiu zrobił, jak bardzo się pogubił. Wciąż jest nadzieja.
Paradoksalnie – tego tylko zabrakło tak wielu innym, w tym większości możnych. W Jezusie widząc zagrożenie dla swoich partykularnych interesów, nie zadali sobie trudu przeanalizowania tego, o czym On nauczał. A nawet jeśli zadali – to najwyraźniej wyżej cenili to, co mogli przeliczyć na pieniądze. Mając w zasięgu ręki Tego, który stanowił odpowiedź na wszystkie pytania, możliwość rozwiania wszelkich wątpliwości – zlekceważyli Go. 
Jezus się tym nie przejął. Jego nauka, słowo Boga, które przypominał ludziom skierowane było do każdego. O ile ten ktoś chciał słuchać. A takich osób nie brakowało. I to im mówił o Bożej miłości, tłumaczył przykazanie miłości, wyjaśniał że nie zawsze postępowanie zgodnie ze stereotypami jest słuszne. A przede wszystkim – przypominał o ludzkiej godności. 
Jezus powoływał tych wszystkich ludzi do godności umiłowanych dzieci Bożych. Przypominał o tej prawdzie, która dawno poszła w zapomnienie. Powoływał, aby włożyli wysiłek w to, aby stać się w pełni ludźmi. Ludźmi wolnymi, ludźmi zdecydowanymi, o konkretnych poglądach i systemie wartości. Bożymi ludźmi, którzy tym, którzy od Boga się odwrócili, mieli przypomnieć i pokazać – to wcale nie jest tak, że On nie troszczy się o nas i nas olał. Powoływał do szczęścia, jakim jest zrozumienie siebie, swoich potrzeb – i odnalezienie drogi, na której człowiek się w pełni zrealizuje. 
Nic się nie zmieniło. To powołanie nadal jest aktualne. Choćbyś nie wiem co zrobił, choćbyś nie wiem jak głęboko chował i kulił się w komorze celnej swoich słabości – Bóg cię tam widzi. Możesz tam zostać sam ze sobą. Albo pójść za Nim.
>>>
Pojutrze wybory prezydenckie.

Debaty drugiej nie oglądałem całej, drugą połowę. Ciężko cokolwiek powiedzieć o niej. Jedno na pewno – obydwoje kandydaci nie odpowiadali na pytania. Co zresztą, sfrustrowani coraz mocniej (najbardziej J. Gugała z Polsatu), prowadzący nie raz i nie dwa razy zauważali i mówili wprost. To tak, jakbyś pytał kogoś o pogodę – a on ci mówi, co wczoraj na obiad jadł… W efekcie – z bloków tematycznych, na które przygotowujący podzielili debatę, niewiele wyszło.

Kaczyński, faktycznie, lepiej przygotowany niż do I debaty. Jednak argument, aby nie mówić źle o zmarłym – cóż, w tym wypadku mowa o poprzednim prezydencie, więc trudno mówić o przyszłej – czyjejkolwiek – prezydenturze bez nawiązania do niej, no i ocen. jednak był bardziej zdecydowany. Nie dawał się zaskakiwać pytaniami. Wizerunkowo lepszy. A przede wszystkim – spokojniejszy. Tym razem – w przeciwieństwie do pierwszej debaty, gdy Komorowski zachowywał się aktywnie, a Kaczyński wyglądał na nieco zagubionego i zdenerwowanego – to Kaczyński ważył słowa, wypowiadając się pewnie, a Komorowski – jakby się ciskał.

Zgadza się, Komorowski nieco się plątał, a raczej gubił myśl, wątek. I jakby się powtarzał, za często – wg mnie – powtarzając to swoje hasło „zgoda buduje” lub sformułowania podobne. Kaczyński z kolei – pewniej, dokładniej. I widać było, że zagiął Komorowskiego faktami w postaci listy głosowań sejmowych, na których popierał on zupełnie coś innego, niż deklaruje teraz popierać – czyli celnie punktując błędy. Umiejętnie wskazywał także to, co jego zdaniem jego rząd robił dobrze, a później zostało porzucone.

Były wnioski optymistyczne – bo zbieżne – jak choćby kwestia konieczności pozostawienia KRUS, i prac nad zmianami. Było ciekawe stwierdzenie Komorowskiego – w kwestii komercjalizacji służby zdrowia – odnośnie jednego ze szpitali, gdzie władze z ramienia PiS bardzo dobrze sobie radzą z tym procesem, który szpitalowi wyszedł na dobre.

I zaczynam mieć zagwozdkę przed niedzielą… Naprawdę. Jak pisałem – dotychczas byłem nastawiony na głosowanie negatywne, o czym zresztą wczoraj w Faktach po faktach na TVN24 mówił prof. Tomasz Nałęcz (że większość lewicy nie tyle poprzez Komorowskiego – co zagłosuje na niego, aby nie poprzeć Kaczyńskiego). Na marginesie – Komorowskiego w reklamówkach tej stacji za dużo jest. W ogóle, jako postać w tym czasie, mnie przynajmniej, przejadł się. Mówi za dużo, mam wrażenie że mówi, aby mówić.

Nie chcę głosować bez sensu. Obawę mam prostą – była już sytuacja, gdy PiS wziął całość w postaci prezydenta i rządu. Co wtedy było – IV RP (tzw.) każdy pamięta. I powrotu tego nie chcę. Teraz, teoretycznie, jest szansa, aby podobna sytuacja była dla PO – jeśli Komorowski wygra wybory. Oni tej szansy nie mieli jeszcze. Pytanie – co z tym zrobią. Im dłużej w tych dniach się zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że i jedni i drudzy mają złe i dobre strony. A może lepiej, aby prezydent był z jednej strony bariery, a rząd z drugiej – ot, dla zdrowej rywalizacji i patrzenia sobie na ręce?

PiS i Kaczyńscy dali się poznać jako zawzięci i uparci, bez koniecznych umiejętności negocjacji i ustępowania pola, gdy to konieczne (a teraz – co jest PRem, albo dowodem na to, że Kaczyński uczy się na błędach – Kaczyński ten wizerunek zmienia) z jednej strony; z drugiej jednak – bardziej wprost mówią o potrzebie załatwienia pewnych spraw, upominają się o nie. PO z kolei działa jakby bardziej umiejętnie, w sposób umożliwiający negocjowanie i dochodzenie do porozumień w wielu kwestiach z jednej strony – ale z drugiej jest taki niesmaczny i męczący już błazen Palikot, i choćby dużo innych kwestii o których wiele mówiono, a efektów nie widać (o Smoleńsku – w zakresie tego, co rząd RP robi – ucichło wcale, a moim zdaniem rząd nie zrobił w sferze wyjaśnienia tej tragedii wiele, żeby nie powiedzieć, że nie zrobił nic). Bo poglądy obu partii w sporej części są zbieżne.

Co zrobić? Modlić się o mądrość do Ducha Świętego. I podjąć decyzję w niedzielę. Nie można być tchórzem. To nasz obowiązek – a zarazem jedyna legitymacja do chyba ulubionego sportu narodowego: narzekania i autorytarnego oceniania polityki. Krytykować każdy potrafi – pytanie, czy gada bo gada, czy w ogóle sam pofatygował się na wybory, czy za daleko było.

Bez względu na poglądy – idziemy w niedzielę głosować. Nie dajmy się stereotypom, niech ten głos będzie sensowny i uzasadniony. I niech on naprawdę będzie mój własny.

 
>>>
Blog nieco ewoluuje – pojawiły się ostatnio moduły: z ostatnimi 5 postami, z ostatnimi 5 komentarzami. Poza tym, cały czas uzupełniam i dodaję co ciekawsze linki, gdy chodzi o blogi. 
Jeśli znasz ciekawą stronę, której nie podlinkowałem – albo książkę – daj znać 🙂 
Korzystając z zasadniczo sporej dość ilości zdjęć z Turcji – wrzuciłem ich kilka. Tak, ten brzydal na nich – to właśnie ja.

INNYMI DROGAMI W TYM SAMYM KIERUNKU

Kilka zamyśleń, tureckich jeszcze – bo poprzedni wpis o samym wyjeździe był dość długi. Króciutkich, wręcz jednozdaniowych. Form – nawiązanie do Ewangelii + analogia do czegoś w Turcji. Albo na odwrót.
Powstały…? Jakoś nad basenem rano albo wieczorem w cieniu balkonu, gdy wpatrywałem się w piękną turecką krainę 🙂 
Odnoszą się do Ewangelii z okresu 16-23.06.2010 (teksty tutaj i tutaj).
 twierdza Alanyi – Ic Kale – kościółek (XIII w.)
16.06.2010
Wystarczająco jest takich, którzy całym sobą są na pokaz. Co im to daje? Nieważne. Ty bądź autentyczny – albo w ogóle nie bądź. Tak jak Turkowie – którzy są spontaniczni i szczerzy w swojej gościnności, do bólu. 
17.06.2010
Niektórzy twierdzą – Bogu nie powinno się zawracać głowy pierdołami, sprawami drobnymi i błahymi. Czemu? On nas kocha, chce przenikać i uczynić lepszą każdą sferę życia, każdą sytuację. Tak jak tureckie słońce – wszechobecne, ogarniające i opiekające 🙂 każdego. 
18.06.2010
Czy warto stracić serce dla czegoś, co przemija? Nie. Czy ciemność jest naturą człowieka? Też nie, to skutek grzechu. Nie warto. Tyle jest piękna, dobra, tyle otwartych i gotowych, oczekujących na ciebie serc. Tylko daj się Bogu skusić – tak samo, jak czasami nie powinieneś dać się skusić naciągającemu cię tureckiemu handlarzowi.
19.06.2010
Życie to sztuka wyboru. Być czy mieć. Bóg sam się troszczy o to, co naprawdę jest dla nas konieczne. Najpiękniejsze jest nie to, w co więcej kasy włożone – ale to, co Bogu miłe, i przez Niego pobłogosławione. Tak samo jak w Turcji –  nie każdy souvenir jest potrzebny, konieczny, czy w ogóle wart swojej ceny. 
20.06.2010
Ktoś powie – życie to pasmo zaspokajania zachcianek. Ale to nie tak. To sztuka tracenia, zużywania życia w słusznej sprawie. Tak jak w Turcji – często handlarz musi najpierw ustąpić, spuścić z ceny, aby zadowolony klient kupił de facto więcej, albo po to więcej wrócił, czy komuś go polecił.
21.06.2010 
Jesteśmy mistrzami świata w osądzaniu – czy to w zakresie polityki, sportu, techniki, motoryzacji, we wszystkim. Czy mamy do tego wiedzę, potrzebne kompetencje, żeby się tak mądrzyć? Rzadko. Żeby się czasem nie zdarzyło, że zgubi mnie właśnie ta moja belka, którą z takim uporem hoduję. 
22.06.2010
My krzywo patrzymy, jak Murzyn czy Arab do kościoła wchodzi. A oni – o ile uszanuje się ich zwyczaje (strój + nie wchodzi się tam w czasie ich modlitw – jak u nas, nikt nie chce żeby wycieczki w czasie mszy chodziły po kościołach), to cieszą się, że chcemy zobaczyć, jak się modlą i pozwalają obejrzeć, zwiedzić i nacieszyć oczy ich świątyniami, meczetami. Po tym, co ludzie opowiadają i piszą, nigdy bym się nie spodziewał, że muzułmanie mogą uczyć otwartości wiary. A już tym bardziej nas – chrześcijan, katolików.l Bo przecież, choć innymi drogami, przez inne bramy, ale zmierzamy do tego samego Ojca. 
23.06.2010
Byliśmy na plantacji m.in fig, winogron, pomarańczy i bananów. Piękne. Tutejszy klimat jest dobrą ilustracją Ewangelii – tyle, że w Turcji raczej nie ma drugiej szansy. Jak drzewo nie owocuje – to won. Bo ziemię wyjaławia. A my? Ile razy Bóg nic z nas nie ma, poza wstydem czy kłopotem? A jednak – dalej pielęgnuje, troszczy się. Daje nadzieję – reszta zależy tylko ode mnie. 
>>>
Ja wiem – polska piłka to dramat. Ale jak na mistrzostwach dzieje się coś takiego, jak wczoraj w meczu Niemcy-Anglia, to już przesada. To siadło na psychikę zawodników. Kto wie, jaki byłby wynik, jakby zaliczono bramkę, która w oczywisty sposób została strzelona? Nie żebym lubił Niemców (choć miło, że chociaż w ich barwach Polacy bramki strzelają…) albo Anglików jakoś mocno – ale chodzi o sprawiedliwość.
Zresztą, w późniejszym meczu Argentyna-Meksyk – to samo, tylko odwrotnie. Bo tam z kolei uznano gola… który zdobyty został z oczywistego spalonego. 
Kłania się postulat kolejnego arbitra – który siedzi przy operatorach kamer i analizuje w kontrowersyjnych momentach zapisy kamer, zanim sędzia główny podejmuje decyzję. 
>>>
Oglądali debatę wczoraj? Ja kawałek, w przerwie reklamowej na AXN. Co wniosła? Nic. Poprztykali się w garniturach, i tyle. Komorowski chyba lepiej nauczył się na pamięć odpowiedzi na pytania, o których mi nikt nie powie, że kandydaci ich wcześniej nie znali (zresztą – nawet jak nie znali – to i tak nietrudno było domyśleć się, o co będą dziennikarze pytać), ładniej się wypowiadał. A Kaczyński z kolei ma mniejszą lekkość wypowiedzi. Ciekawe może było to, co mówili w podsumowaniu (ostatniej okazji na wypowiedź) – wydaje mi się, że każdy z kandydatów wskazał, na jaki elektorat liczy w II turze. Również, bez niespodzianek.
Czy któryś z nich jest lepszy? W tej notce (pod koniec) pisałem i podlinkowałem ciekawe miejsca z informacjami, jakie poglądy deklarują kandydaci. Co z nich wynikało – niewiele, że gryzą się nawzajem głównie dla medialności, bo poglądy zbliżone. 
Co tu może zaważyć? Pewnie frekwencja osób starszych, na których liczy Kaczyński. No i to, kogo oficjalnie poprze przed wyborami Napieralski i SLD – a poprze, zapewne, Komorowskiego. 
Jakby nie było – dla mnie, nieuznającego mniejszego zła – II tura to będzie właśnie takie wybieranie przysłowiowego mniejszego zła.

ps. Do poprzedniej notki dodałem kilka fotek 🙂 

SERAFIN I LUIGI

Piękny tekst o Słudze Bożym o. Serafinie Kaszubie OFMCap.  prostym, ale jakże podobnym do bł. Jerzego Popiełuszki duchownym, który nieco wcześniej przed nim działał w ZSRR tam, gdzie wysiedlano Polaków, i nie tylko zresztą Polaków.

javascript:void(0)

Kilka innych tekstów o nim: tutaj, wywiad z jego współbratem, fragment książki o nim
Trudne to były czasy – a ile prostych i zarazem heroicznych, charyzmatycznych postaci…

>>>

W niedzielę wybory prezydenckie. To ważny czas dla każdego z nas i każdy z nas ma obowiązek wziąć w nich udział. To nie jest łaska, że się pójdzie, skreśli, odda głos. To obowiązek i zwykłe poczucie odpowiedzialności za ten kraj.
Nie odkryję Ameryki ani niczego innego, gdy powiem że walka toczyć się będzie między 2 kandydatami. Nie o sympatie polityczne tu chodzi – żaden z nich mi nie odpowiada (choć gdy dojdzie do drugiej tury – cóż, z niechęcią, ale na jednego z nich zagłosuję). I dlatego mam nadzieję, że jak najwięcej ludzi nie będzie się tym właśnie – że szansę na wygranie mają 2 osoby – sugerowało. Że ludzie nie zagłosują na tego, co pierwszy z góry/z dołu, co jego twarz kojarzą z większej ilości plakatów czy billboardów. 
Że ludzie zadadzą sobie trochę trudu, poszukają, poczytają. Piotr podał linki do stron wszystkich kandydatów – warto zadać sobie trudu i przejrzeć chociaż pobieżnie, zobaczyć, co proponują kandydaci, co chcą popierać a czemu są przeciwni. Żeby zagłosować świadomie. Bo później komentować, krytykować – to łatwo. Pytanie, czy swoim niepójściem na wybory komentujący nie przyczynił się do kontestowanego później stanu rzeczy.

Żeby poznać poglądy kandydatów w kilku kluczowych kwestiach – zajrzyj do kwestionariusza, który sformułował GN. I od razu – podsumowanie jakby wyników tego właśnie. Olechowski – w końcu, zgodnie ze swoim hasłem – jest tak zajęty stawianiem na swój dobrobyt, że jakoś nie odpowiedział. Pozostali – zaskakująco (a może nie?) podobnie. Komorowski wszędzie jak mantrę podawał z uwzględnieniem katolickiej wrażliwości na X (podstaw jakikolwiek drażliwy temat), a Kaczyński z kolei wszystko by zwiększał, wszelkie świadczenia, żeby ludziom dobrze było… tylko że nie kosztem powiększenia podatków (czy jakoś tak). No ale to skąd? Z nieba nie spadnie. Pawlaka (choć kilka odpowiedzi, bardziej rozbudowanych niż innych, mnie zdziwiło pozytywnie) i Napieralskiego pomijam.

Ja nie ukrywam – głosuję na Marka Jurka. Świadomie, zapoznawszy się z programami partii. I nie chodzi o to, czy ma szansę. Ale prezentuje poglądy, które popieram, z którymi się utożsamiam. A o to w wyborach chodzi, aby na takie osoby głosować. Kilka zdań, które napisał – kawałek o wyborach z jego ostatniego felietonu w GN.

Żeby twój głos nie był przypisanym poglądem
>>>
A teraz dobra nowina – macie spokój ode mnie na pewno na tydzień 🙂 
Zostało nam nieco pieniążków po ślubie, no i z małżonką wybieramy się jutro na tydzień do Turcji, odpocząć, obejrzeć conieco. Oczywiście, internet jest tam osiągalny – ale przecież nie po to się do Turcji jedzie, żeby siedzieć przed komputerem prawda?
Odezwę się zatem najwcześniej 24.06. A czytelników uprzejmie proszę o modlitwę za spokojny przebieg lotu w obie strony (pierwszy raz w życiu…) i udany pobyt, a przede wszystkim – za ludzi, z którymi się tam będziemy stykać.
Szukałem informacji nt. mszy niedzielnej na miejscu. Dzięki stronie Marka Piotrowsky’ego (i korespondencji z nim samym) dowiedziałem się, że jest tam ksiądz, Niemiec, znalazłem informacje – jest msza w niedzielę. (cytując za stroną: szczegółów szukać na płocie przed domem kultury). W domu kultury. Tak, Turcja. Żadnych kościołów. Może być ciekawie – msza bodajże po niemiecku i angielsku – ale, jak napisał Marek, ksiądz zgadza się chętnie i pozwala odczytać Ewangelię w innym języku, o ile ktoś podejdzie wcześniej i poprosi. Zobaczymy. A ksiądz sam chyba mocno zarobiony – jak nic 3 miasta objeżdża, a na oko ma z 60 lat na pewno. 
A wiecie, co to „ogród religii”? Taki turecki wynalazek.
Na marginesie – przeraziłem się nieco… Miejsce, do którego jedziemy, to właśnie rejon, gdzie pracował śp. bp Luigi Padovese, zamordowany niedawno przewodniczący Konferencji Episkopatu Turcji. Czym zawinił? Niczym. Tym, że żądał – słusznie – równych praw i równego traktowania chrześcijan. I nie można mówić, że zabił go szaleniec – bo szaleniec nie przyznaje się do winy i nie mówi o tym z dumą. To było działanie z premedytacją, celowo. Bo był niewygodny. 
Oby to był dobry czas.

ps. Mam chwilę czasu – a blogspot.com daje taką możliwość – więc ze 2 teksty pojawią się z nienacka pod moją nieobecność 🙂 Popełnione, oczywiście, już teraz.

>>>

dodane 12:57
Właśnie zajrzałem na blog Liama gdzie z jednego z komentarzy wynika, że autor ma poważną operację dzisiaj. Dla niego i za niego – pamiętajcie w modlitwie.