Tym razem nie wkleję na początku Ewangelii dnia, jest bardzo długa – opis Męki Pańskiej według św. Jana można znaleźć np. tutaj.
Zresztą, tak naprawdę wydarzenia Wielkiego Piątku, droga krzyżowa i śmierć Jezusa na krzyżu właściwie nie wymagają komentarza, nie trzeba do nich nic dodawać.
A jednak, w tym dziwnym czasie – który trwa przecież już około miesiąca – potrzebna jest nam świadomość, poczucie tego, że nie jesteśmy sami. Ani księża w pustych kościołach, odprawiający Msze i celebracje Triduum dla kilku dosłownie osób (Wielki Piątek to jedyny dzień roku, w którym nie odprawia się Eucharystii – w Wielką Sobotę Mszy przypisanej do tego dnia też nie ma, wieczorna liturgia Wigilii Paschalnej to już świętowanie Zmartywchwstania), ani wszyscy pozostali, w swoich rodzinnych domach śledzący te celebry w telewizorze, internecie. Cały czas łączy nas wiara i Kościół, w którym jesteśmy razem, który razem tworzymy dzień po dniu.
I ten właśnie Kościół wsłuchuje się w opis Męki Pańskiej, bardzo często nie dość, że sam w sobie rozbudowany, to jeszcze śpiewany. Później ten Kościół zwraca się do Boga Ojca w wyjątkowej modlitwie powszechnej, dialogu odśpiewywanych wezwań z modlitwą głównego celebransa, prosząc za cały świat: nie tylko za wierzących, za chrześcijan, za duchownych, także za Naród Wybrany, za ludzi poszukujących Boga. Wczoraj także, dodatkowe, wezwanie za cierpiących z powodu koronawirusa. Jeszcze później – adoracja krzyża „na którym zawisło zbawienie świata” – w tym roku, siłą rzeczy, bardziej symboliczna. Wreszcie, po Modlitwie Pańskiej, komunii i przeniesieniu Pana Jezusa do ołtarza adoracji – modlitwa w milczeniu. Cisza oczekiwania, przestrzeń znana tylko Bogu, pełne nadziei i tęsknoty przygotowywanie na to, ma się dokonać – na zmartwychwstanie. Na to, co zakończy Triduum Paschalne – chociaż przecież dla nas, wierzących, będzie dopiero początkiem.
Pan Jezus doświadcza ciszy, bezradności, poczucia osamotnienia, ciemności – i wreszcie męki, aż do śmierci. Mógł się opierać. Mógł dać popis siły, mocy Bożej – nie dać się pojmać w Ogrójcu, wyrwać się straży na drodze krzyżowej, oswobodzić się pod krzyżem już na Golgocie. Jezus, świadomy cierpienia, staje z nim twarzą w twarz, konfrontuje się z nim. Równocześnie, nie widzi potrzeby tłumaczenia się przed zgrają, która Go otacza, przed Piłatem (choć tu następuje pewien dialog). Przyjmuje poniżenie z niesamowitą godności, a jednocześnie w milczeniu. Nie jest bezradny – świadomie wybiera taką postawę. Ile razy, w różnych sytuacjach życia, ja staję sam wobec cierpienia, różnego, często niewielkiego? Ile razy, za wszelką cenę, staram się go unikać? Wielki Piątek to dziękczynienie Jezusowi za to, że On na swojej drodze, ze swoim krzyżem, wytrwał do końca.
Zbawiciel nie dyskutował, nie targował się z Bogiem Ojcem – wykonał krok po kroku to, co było Mu przeznaczone. Dzięki temu „Wykonało się”. Dalej – co pięknie pokazują ostatnie sceny „Pasji” Mela Gibsona, dotyczące Wielkiego Piątku – pozostaje już tylko ból, milczenie, martwe ciało, ciemność i chłód grobowca, użyczonego przez Józefa z Arymatei. To jest przestrzeń, w której każdy z nas – ze swoimi, mniejszymi i większymi, krzyżami, ze swoim bólem, cierpieniem, wątpliwościami – może czuwać przy Jezusie. Ile razy nie rozumiemy tego, co nas spotyka, kłócimy się z Bogiem, spieramy o różne sytuacje z życia, wydarzenia, relacje, decyzje – ten czas Wielkiego Piątku to czas i miejsce do tego, aby dziękując Synowi Bożemu za Jego niemoc i ofiarę na krzyżu, spróbować zrozumieć to, co Bóg do mnie mówi w tych moich własnych doświadczeniach, moich krzyżach.
Trwajmy w tej ciszy.
Cytat poniżej to słowa, które na swojej stronie napisał Piotr Żyłka – które bardzo mocno do mnie przemówiły:
Jeżeli już nie masz siły. Jeżeli tracisz nadzieję. Bo tak bardzo chciałbyś kochać, ale nie potrafisz. Bo tak tęsknisz za miłością, ale jest w tobie coraz więcej ran. Już tyle razy się zawiodłeś. Tyle razy zostałeś skrzywdzony. Tyle razy miałeś nadzieję i ktoś ją zabijał. Ale też już nie masz cierpliwości do siebie. Bo sam też już tak wiele razy podejmowałeś decyzję, że tym razem będzie inaczej. I znowu raniłeś, i znowu upadłeś, i znowu nie potrafiłeś być wrażliwy. Jeżeli zaczynasz wątpić w siebie, w miłość, w Kościół. Może nawet w Boga.
Jeżeli nadzieja tli się w Tobie tak małym płomykiem, że już jej w zasadzie nie widzisz i już nie masz sił zaufać sobie ani nikomu innemu.
Ten dzień jest właśnie twoim dniem.
Zatrzymaj się. Spójrz na Niego. Spójrz na surowe drewno krzyża. Na Jego przebite ręce. Na Jego koronę. Nie patrz dziś na swój grzech, nie patrz na swoje problemy. Spójrz na Niego i zobacz Miłość. Każdy upadek, każda kropla krwi, samotność na krzyżu, przerażająca śmierć. To wszystko po to, żebyś zrozumiał, że On jest, że On kocha do końca, że nie możesz zrobić nic, żeby stracić Jego miłość, że On wszystko bierze na siebie. Że jest z Tobą w każdym zranieniu, w każdej chwili zwątpienia, w każdym upadku, w każdej samotności. I powtarza bez końca: Zaufaj mi. Ja jestem. Nie bój się. Kocham Cię teraz i zawsze. Nigdy Cię nie zostawię. Chodź, spróbujmy jeszcze raz.
„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13)
Jeżeli w twoim sercu jest dziś więcej pytań niż odpowiedzi, więcej wątpliwości niż wiary, więcej lęku niż pokoju.
Jeżeli zastanawiasz się, dlaczego mimo twoich szczerych chęci i starań wciąż nie idziesz w tę stronę, w którą czujesz, że powinieneś. Że przecież gdzieś głęboko wiesz, jak powinno być, ale brakuje ci odwagi i siły, żeby głowa poszła za sercem.
Spokojnie. Nigdy nie poddaj się zniechęceniu. Nie wierz w słowa tego, który nas oskarża. I nawet kiedy znowu upadniesz, nawet kiedy będziesz leżeć zrozpaczony, nawet kiedy wszystko w tobie będzie krzyczeć z bólu, a po policzku spłynie ci łza bezsilności, nie wierz w jego podszepty. Nie wierz, kiedy mówi, że nie jesteś nic warty.
Sam nie dasz rady się podnieść, wiesz to bardzo dobrze. I właśnie w wierze w twoją bezsilność jest cała twoja nadzieja.
Bo właśnie dziś, właśnie teraz, ten Którego zabiłeś swoimi grzechami, swoimi zdradami i brakiem miłości, ten Który wydawałoby się, że leży przegrany w grobie, w tej niepojętej ciszy soboty, dokonuje największego zwycięstwa. On, właśnie teraz, schodzi w głąb twoich największych zranień, twoich największych ciemności, twoich największych lęków i słabości, dotyka chorych miejsc, o których może już zapomniałeś, że potrzebują uleczenia. I właśnie teraz, w tej błogosławionej ciszy, mówi do ciebie: Nie bój się. Ja jestem. Z miłości do ciebie dałem się zabić. Żeby zerwać twoje kajdany. Żeby uwolnić cię z więzów. Żeby pomóc ci nieść ciężary, które tak bardzo cię przygniatają. Zaufaj mi. Wstań i żyj.
Małą dygresja – Wielka Sobota to czas, gdy Jezus pozostaje w grobie. Jednak są osoby, które „wiedzą lepiej”, i nawet w takim czasie, jaki przeżywamy, w takiej sytuacji w kraju, organizują akcje w stylu: zbiórka pieniędzy na to, aby pewien ksiądz mógł przelecieć samolotem nad jakimś terenem, albo de facto nielegalne (bo wprost podał Episkopat, że mają się nie odbywać) „święcenia” pokarmów (które święceniem przecież nie są, bo to jedynie błogosławieństwo), albo jeżdżenie samochodem (było i w wersji z bryczką…) z Najświętszym Sakramentem. Czy to naprawdę jest potrzebne? Sytuacja zdrowotna na skalę kraju tego wymaga, że pewne praktyki nie mogą mieć miejsca, jesteśmy ich w pewnym sensie pozbawieni (bo nie możemy wziąć w nich udziału). Ale Kościół jest tam, gdzie był, Pan Jezus także nigdzie się nie wybiera. Księża są na miejscu, można się wyspowiadać (choć – znowu – nie jest to zalecane akurat teraz z przyczyn oczywistych), odprawiane są Msze Święte. Każdemu z nas jest trudno – ale czy to powód, aby porywać się na tego rodzaju spontaniczne akcje? Bo z boku może to wyglądać trochę na zasadzie: „my im pokażemy”. Tylko po co? Panu Bogu nie musimy niczego w ten sposób udowadniać.