Wielokrotnie zastanawiałem się – jak by to mogło być? Czemu było akurat tak? Jezus w sposób oczywisty narażał się wielu – od rzymskiej władzy poczynając, na władzy żydowskiej, faryzeuszach przede wszystkim kończąc. Czy musiał jednak dotrzeć w swojej historii do tak spektakularnego finału? Czy Jego koniec musiał być taki? Czy Jezusa musieli umęczyć i ukrzyżować?
Wydaje mi się, że nie. Chociaż On sam, paradoksalnie, mówił o tym wprost – w przypowieści o winnicy i nieuczciwych rządcach, dzierżawcach. Bóg Ojciec to właściciel winnicy (ziemi obiecanej), dzierżawiący ją to właśnie Naród Wybrany. Wysłał po zapłatę swoje sługi – to prorocy – których Izraelici dzielnie kamienowali i zabijali na różne sposoby. Liczył Bóg, że uszanują Jego Syna – a oni zrobili w Wielki Piątek to, co zrobili.
Mogło być inaczej. Jezus mógł dożyć sędziwej starości, umrzeć… i tak samo zbawić świat. Tylko mniej spektakularnie. Rozłożyć swoje zwycięstwo bardziej w czasie, nie przegrywając po drodze swojego życia na krzyżu. Ale i to miało swój symbol – jak kiedyś Bóg wyprowadził Żydów z Egiptu w święto Paschy, tak i Jego Syn zwyciężył ostatecznie w dniu święta Paschy.
Fenomenalny jest, incydentalny i marginalny jakby w całej treści, zapis o pierwszej kanonizacji, dokonanej nawet nie przez Piotra jako „pierwszego papieża”, ale samego Jezusa, z wysokości krzyża. „Dziś ze Mną będziesz w raju”, czyli słowa do Dyzmy, Dobrego Łotra, umierającego tuż obok na takim samym krzyżu. Jak w przypowieści o robotnikach w (znowu!) winnicy – nagrodę główną dostaje także ten, który załapał się w ostatniej chwili. Może to właśnie jest największe z Bożego przesłania? Nie ważne kiedy – abyś się otrząsnął i wyciągnął wnioski? Mnie zastanawia też co innego – w żadnym momencie Jezus nie potępił tego drugiego, „Złego Łotra”. Ewangelia mówi, że tamten Mu złorzeczył, a potem jest dialog z Dyzmą. Nie wiemy, ile mu pozostało czasu życia – może i tamten wykorzystał swoją szansę?
A do tego ten piękny, choć bardzo trudny, dialog Jezusa – a raczej ludzkiej części Jego natury – z Bogiem Ojcem w Ogrodzie Oliwnym. Fantastycznie pokazał to Gibson w „Pasji”, z motywem Złego kuszącego Jezusa. Syn Boży po ludzku się bał – ale wytrwał.
Pewnie wiele osób w ferworze przygotowań do świąt nie ma dzisiaj czasu na nic – co akurat jest strasznie bez sensu, że powiem wprost. Przygotowanie – do czego? Do dwudniowego żarcia i picia, przeplatanego seansami średnich filmów w telewizji? Jeśli będzie w tym wszystkim czas na słowo „przepraszam”, na wyrażenie uczuć najbliższym, choćby spacer – to już dobrze. Bo jeżeli świętować – to co? Kogo? Jeśli świętować zwycięstwo Jezusa – to po pierwsze z czystym serem (w kościołach i kaplicach trwa maraton spowiadania, jest jeszcze czas – w święta w wielu kościołach spowiedzi nie ma!), po drugie poświęciwszy chociaż troszkę czasu na kontemplację tajemnicy (żadnej magii) tych dni, zgłębienie piękna Triduum. Żeby to, co w domu – na stole, dekoracjach, odświętnym stroju – było na swoim miejscu, czyli tylko dodatkiem do tego, co w sercu. Nigdy na odwrót!