Stało się, że Jezus zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła. (Łk 17,11-19)
Na czym polega tu problem? Na mojej mentalności – wszystko, co złe, to wina „bozi”; a jakieś tam sukcesy to moja zasługa. Jeśli odnoszę sukces – to ja, sam, tymi rękami. Ale jeśli coś nie wychodzi, boli i jest inaczej niż bym sobie to wyobrażał – to wszystko wina Boga, to On nie dał rady.
Pan Jezus ma specyficzne upodobanie do cudzoziemców – na co warto zwrócić uwagę w kontekście tego, jak bardzo takie osoby (imigranci, uchodźcy z Bliskiego Wschodu są pogardzani, także w naszej, katolickiej Polsce). Najpierw wdaje się w dyskusję z Samarytanką – a więc nie dość, że z kobietą (!), to jeszcze w sumie innowiercą (J, 1-42). Potem stawia również Samarytanina za przykład miłosierdzia wobec bliźniego (Łk 10, 30-37) – tego, nad czym staramy się bardziej w tym roku zastanowić. Dzisiaj – na pewno nie przypadkowo – autor natchniony znowu odnotowuje: ha! z tej dziesiątki tylko Samarytanin potrafił wrócić i dziękować.
Wszędzie Samarytanie – a więc z punktu widzenia „pobożnych Żydów”, którzy właściwie nie należą do ich narodu. Tu Pan Bóg wydaje się pokazywać – hej, szkoda siły i zachodu na to sądzenie i ocenianie, Ja widzę to inaczej. Nie szukaj tego, co różni, ale tego, co łączy i stanowi wspólny mianownik. Innowierca może być lepszym człowiekiem niż najbardziej bogobojny, jego relacja z Panem może być po prostu bardziej żywa, piękna, autentyczna niż skostniałe i puste rytuały i bezmyślnie powtarzane gesty.
Panu Bogu psu na budę te podziękowania. On ich nigdy nie potrzebował, nie potrzebuje i potrzebował nie będzie – tak samo jak np. modlitwy człowieka. My tego bardzo często nie widzimy, ale ta wdzięczność bardziej to jest potrzebna mnie samemu. Jak to, po co? Bo dopiero wtedy, kiedy ją w swoim sercu wykrzesam, jeszcze bardziej otwieram się na dary łaski od Ojca. W tym obrazku to kapitalnie widać w słowach: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Jezus nie wypowiada ich, kiedy przychodzi dziesięciu do Niego – wtedy tylko wysyła ich do kapłanów na świadectwo. Cud dokonuje się w drodze, bez jednego Jezusowego wypowiedzianego słowa. I to właśnie Pan Bóg widzi, że – poza uzdrowieniem ciała – drugi, większy cud, dokonał się w sercu tamtego Samarytanina przez to, że tamten zrozumiał, kto go uzdrowił i chciał za tę łaskę podziękować. W tym sensie uzdrowiła go już jego własna wiara.
Wdzięczność Bogu pozwoliła uzdrowieniu pójść dalej, nie tylko zatrzymać się w ciele – ale głębiej, dojść także do duszy ludzkiej. Oczywiście, wszyscy 10 na pewno się cieszyli z tego daru – u 9 jednak wszystko zamknęło się „tylko” na uzdrowieniu ciała, a więc tej części człowieka, która wydaje się ważniejsza i pewnie łatwiejsza powierzchownie co oceny, ale w sumie będąca tylko powłoką.
To jest straszne, ale my w ogóle nie potrafimy dziękować. Właśnie dlatego, co napisałem na początku – jak się układa, to moja pycha każe mi uznawać, że sam na to zapracowałem, co mi właśnie wychodzi. I odwrotnie, równie radośnie obwiniać Boga za wszystko, co z jakiegoś powodu się nie udało. Obserwuję to u mojego pięciolatka – wdzięczność to coś, z czym człowiek się rodzi i małe dzieci kapitalnie, rozbrajająco ją okazują… a potem nam przechodzi, nabieramy złych nawyków i nagle jakby wszystko robi się samo, a właściwie ja to niby robię. Tymczasem działa to właśnie tak – im więcej we mnie wdzięczności, tym bardziej łaska Boga może we mnie budować, bo jej z wdzięcznością wobec Pana za to, co już otrzymałem, na to pozwalam.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – tamtych dziewięciu, którzy nie potrafili podziękować, zostali pozbawieni dość wyjątkowej możliwości i doświadczenia wręcz na własnej skórze cudu. To znaczy – tak, cud się dokonał i zostali uzdrowieni z trądu, ale nie pozwolili, aby świadomość wyjątkowości tego zdarzenia do nich dotarła. Zdarzył się cud, ale nie zwrócili na niego uwagi – mimo, że Pan dosłownie i namacalnie wkroczył konkretnie w ich własne życie. Poszli swoją drogą, przechodząc nad tym wszystkim do porządku dziennego – uznając pewnie, co najwyżej, że skoro tak się stało, to znaczy że byli tacy porządni i najwyraźniej zasłużyli.
Warto Panu Bogu dziękować – bo jest naprawdę kupa rzeczy, które On mi daje, a ja tego w ogóle nie zauważam. Warto dziękować Panu mądrze, nie tylko wtedy, kiedy cały kraj niejako z urzędu cieszy się, że nasza reprezentacja wygrała mecz – jak to było w ostatnim tygodniu. Być wdzięcznym tak… świadomie, dojrzale, w przy tym szczerze i jakby po prostu.