Kto tu komu służy

Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy. (Mt 6,24-34)

A, znowu o pieniądzach. W tym kościele to tylko o pieniądzach, i jeszcze o seksie – w kółko to samo. To oczywiście przykładowe tezy osoby średnio wsłuchanej w dzisiejszą Ewangelię – ale chyba mocno popularne. Może dlatego, że my tak naprawdę tego, jaki powinniśmy mieć stosunek do pieniędzy, majątku, po prostu nie rozumiemy? Dodatkowo, w tym tekście nie tylko o kasę chodzi 🙂

Czytaj dalej Kto tu komu służy

Liczy się każda godzina

Wpis nr 200 🙂
Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie? Odpowiedzieli mu: Bo nas nikt nie najął. Rzekł im: Idźcie i wy do winnicy! A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych! Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. Na to odrzekł jednemu z nich: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi. (Mt 20,1-16a)
Klasyczny i jak dobrze znany przejaw ludzkiej zazdrości, typowy przykład postawy czy się stoi, czy się leży, 400 się należy. Ktoś powie – z poprzedniej epoki. Nawet nie, bo to stare jak świat. I ciągle aktualne. Ale tacy właśnie jesteśmy. Bez względu na to, czy w ogóle i ile się napracowaliśmy, oczekujemy wiele; najczęściej w ogóle na to nie zasługując. 
Czy którykolwiek z najętych przez gospodarza robotników został w jakikolwiek sposób pokrzywdzony? Nie. Wiemy, że tamci pierwsi – później tak bardzo roszczeniowi – mieli dostać dniówkę w wysokości denara. Ile obiecał pozostałym, których najmował w ciągu dnia? Nie wiemy. Najwyraźniej uznał, że skoro i oni przyłożyli się do pracy w winnicy, należała im się taka sama wypłata. Mógł tak postąpić? Mógł. Ci pierwsi, z którymi umówił się co do kwoty, nie dostali mniej – a dokładnie tyle, ile dostać mieli. Kłuło ich oczy, że inni, którzy dołączyli do nich przy pracy później, otrzymali tyle samo. Przecież oni właśnie tyrali tam od rana – a gospodarz zrównał ich wynagrodzenie z takimi, którzy zabrali się do roboty późnym popołudniem. 

Tacy już jesteśmy. Zamiast zająć się tym, czy prawidłowo nam odmierzono, i cieszyć się, gdy tak jest – zajmujemy się wszystkimi na około. A czemu ten dostał tyle samo? Ale przecież pracował mniej. Ale przecież mu się nie należy tak wiele. Ale… Same „ale”. Taka nasza przewrotność. Jednak czemu w tej sytuacji? Skoro troszczymy się o własne interesy – o co chodzi? Przecież tu nie ma troski o drugiego – a, błędne, poczucie pokrzywdzenia mnie samego. Dostałem tyle, ile miałem. Więc o co chodzi? 
Bóg, na szczęście, patrzy i rozdziela inaczej. Dla Niego nie ma znaczenia, kiedy ktoś Go zauważył, w jakim momencie, w jakiej porze życia odpowiedział na Jego zaproszenie, dzisiaj przykładowo zobrazowane jako praca w winnicy. Tak, On jest dobry – jeśli o kimkolwiek właśnie można tak powiedzieć, to najpierw o Bogu. I właśnie ta dobroć, a przede wszystkim związana z nią miłość bez granic każe wychodzić samemu czy wysyłać swoich posłańców, aby poszukiwali tych, którzy marnują bezproduktywnie, bezczynnie kolejne dni swojego życia, nie zajmując się niczym. On ich szuka i chce ich byciu nadać sens. Pewnie mało kto odmówi wprost, ale zawsze znajdą się malkontenci – tacy, którzy jak ci najęci z samego rana, będą gardłować i dywagować o sprawiedliwości wynagrodzenia za ten sensowny trud, jakiego się podjęli. 
I tu dochodzimy do sedna. Przy pieniądzach te dywagacje mogą mieć sens. Ale przy zbawieniu? Zupełnie. Przychodzisz do Boga, odpowiadasz na Jego wezwanie – wygrałeś, zbawienie staje się twoim udziałem. Nie ma znaczenia moment, pora. Bóg nie może zbawić tylko kawałka człowieka, stosownie do tego, jaką część życia człowiek przeżył dobrze. Liczy się to, że Boga odnalazł, choćby i w jesieni życia. Liczyć się będzie każda godzina przepracowana w Bożej winnicy.

TO NIE INTERES

I nauczając dalej mówił: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok. Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie. (Mk 12,38-44)

Jeśli ktoś powie – Kościół innych napomina, a sam ma dużo za uszami, księża czytają na mszach tylko to, co dla nich wygodne – to powyższy tekst jest zaprzeczeniem. Tak, pada nazwa faryzeuszy – a czy tak trudno zastosować analogię do współczesnych kapłanów? Bo to dla nich przestroga. 
Powołanie samo w sobie nie jest jakimś ubóstwieniem. Człowiek przez to, że Duch Boży spoczywa na nim w momencie włożenia rąk przez biskupa, przez co staje się szafarzem sakramentów, nie staje się przysłowiową świętą krową, której wszyscy winni się kłaniać, zachwycać nad wszystkim co powie (bez względu na jaki temat) i najlepiej spełniać wszelkie, przede wszystkim materialne, zachcianki zanim jeszcze o nich pomyśli. A niestety, obserwując co poniektórych duchownych – mam tu na myśli o. Tadeusza Rydzyka CSsR (któremu cześć za upór, z jakim stworzył Radio Maryja w tego radia założeniach – które są jak najbardziej pozytywne i godne pochwały, bo problemy z tym radiem związane dotyczą kwestii dalszych, drugorzędnych) czy x Henryka Jankowskiego (którego zasług z okresu komunizmu w kwestii wspierania członków Solidarności nie zamierzam kwestionować) – można odnieść wrażenie, że oni na swoim kapłaństwie zrobili dobry interes. 
Ktoś może poczuć się zgorszony tym porównaniem? Cóż, taki jestem, że piszę wprost. Katolickie ogólnopolskie radio to duży sukces Kościoła i dzieło potrzebne – ale czy potrzebne i w ogóle dopuszczalne były sytuacje, gdy na jego falach dochodziło do wypowiedzi wprost antysemickich, nawołujących do jakiś rewolucji, gdy żonę prezydenta kraju (bez względu na upodobania polityczne) nazywano czarownicą, albo gdy autorytetem Kościoła podpierano kampanię wyborczą na rzecz konkretnej opcji politycznej? I może to duże uproszczenie – ale śmiem twierdzić, że problemy z RM zakończyłyby się, gdyby na jego czele stanął ktoś inny. A prałat Jankowski – cóż, w trudnych czasach wiele robił dla stoczniowców, Solidarności, pomagał, dużo organizował – i chwała za to. Ale paradowanie w strojach kościelnych, do których nie ma żadnego prawa (mantolet – po SW II prałaci papiescy nie mają do nich prawa; biała sutanna – dopuszczalna tylko w konkretnych sytuacjach, związanych z klimatem miejsca – a nie widzimisię księdza), obwieszanie się medalami, zakładanie dziwnych fundacji, które tak dokładnie nie wiadomo co robią (poza produkcją wina imieniem założyciela fundacji), i kilka pomniejszych skandali? 
I na tym cierpi Kościół. Ludzie to widzą – a często sami nie mogą sobie pozwolić na wiele, żyją w długach, na kredytach ledwo co spłacanych, albo po prostu z ciężkiej pracy cieszą się jako takim poziomem życia.  I z serca, z prawdziwej wiary łożą na Kościół – czy to po prostu na tacę, czy to na kolędę księdzu w kopertę dadzą czasem i sporą sumę (gdy pomnożyć to razy ilość odwiedzin danego dnia), czy wreszcie wspierają różne okolicznościowe zbiórki datków pod patronatem Kościoła. Zgadza się – sam jestem zwolennikiem tego, aby każdy kapłan miał środki na własne cztery kółka – bo mobilny może szybciej dotrzeć do chorego albo umierającego, chociażby. Ale po co komu maybachy czy najnowsze modele mercedesów? Obstawa? Trudno w takiej sytuacji oprzeć się wrażeniu – skąd on to ma? Czy nie jest tak, że o jednym się trąbi, aby wspierać to czy inne zbożne dzieło, po czym pieniądze te nie do końca idą na to, o czym była mowa? 
Na szczęście – są jeszcze między nami takie wdowy, jak ta z ewangelicznego obrazka. Ludzie, którym wystarczy wiary, aby być ponad to. Może i widzą – a, ten ksiądz coś często (i zwykle akurat po kolejnej większej zbiórce na jakiś cel) zmienia samochody, telefony to conajmniej 2 wypasione ma, gadżeciarz… Ale potrafią widzieć ponad nim – takim duchownym – Kościół z jego potrzebami, który chcą wesprzeć. I te wdowy nie zawsze muszą być ubogie. Oczywiście – ich postawa jest tym bardziej heroiczna, gdy sytuacja materialna szczególne trudno, a mimo to w swoim niedostatku chcą się dzielić i ofiarować coś więcej niż modlitewne wsparcie Kościołowi. Ale bardzo często są to ludzie zwykli, po prostu odpowiedzialni. Wierzę, uważam się za katolika, Kościół jest moją matką i mam obowiązek wspierać Go także finansowo. I robię to. 
Jestem antyklerykałem? W pewnym, zdrowym bardzo, sensie – tak, na pewno. I uważam, że każdy powinien być. Bo wystarczająco mamy przykładów duchownych żyjących jak pączki w maśle – za pieniądze ludzi, którzy niekiedy naprawdę sobie i swoim bliskim czegoś odmawiają, żeby wesprzeć dzieło Boże… które okazuje się, de facto, być kolejną fanaberią księdza, pod pretekstem jakieś zbiórki. Sami księża powinni być na tyle antyklerykałami, aby potrafić nazwać wprost sytuacje złe i patologie przede wszystkim w ich własnych środowiskach – czego, jak widać, często brakuje. 
I tu nie chodzi o pieniądze, nie tylko. Tu chodzi o ludzką wiarę, które w przypadku ludzi tacy księża swoją postawą narażają na zachwianie i upadek. Tu chodzi o zaufanie ludzi do Kościoła, w którym cały czas – mimo ciągle, niestety, rosnącej ilości skandali z udziałem duchownych na różnym tle – ci ludzie widzą, Bogu dzięki, Jego wspólnotę, wspólnotę ludzi Jemu wiernych, którzy z Nim chcą iść przez życie. To wszystko zostaniem im podsumowane. Ciekawe, jaką wtedy będą mieli minę, i czy nagle nie przypomną sobie z przerażeniem słów, które całe życie mówili z ambony, a co do których czegoś im zabrakło, aby wcielić we własne życie. 
Dziękuję Bogu dzisiaj za tych, którzy tak potrafią postąpić – budować materialnie i wspierać Kościół pomimo tego, co niejednokrotnie widzą, ale chcą patrzeć dalej, i widzieć szerszy kontekst. Nie zatrzymać się na słabym człowieku – nawet w koloratce, czy różowej sutannie – i dojrzeć Kościół żyjący, z jego potrzebami, ciągle nowymi i rozwijającymi się dziełami, ludźmi czekającymi na Dobrą Nowinę. Za ludzi, którzy w imię wiary potrafią sobie czegoś odmówić – aby Bóg mógł dzięki tym środkom działać przez Kościół na rzecz kogoś, kto tych – czasami nawet niewielkich kwot, tego wdowiego grosza – bardziej potrzebuje. A takich ludzi jest wiele. Pamiętaj o tym, zanim obruszysz się, że Kościół znowu chce pieniędzy.   
>>>
Śliczny tekst – czy dla nowożeńców, czy dla małżonków na rocznicę – x Rafał Sorkowicz TChr.
>>>
Prześwietny tekst o. Grzegorza Kramera SI jeszcze o Bożym Ciele (u mnie – poprzedni wpis). 
O czym? O tym, że chrześcijanin z natury musi być skandalistą, szaleńcem jakby, skoro wierzy w to, że wszechmocny Bóg staje się człowiekiem, umiera za niewdzięcznych ludzi, i zostaje między nimi pod postaciami chleba i wina, które stają się w liturgii Jego Ciałem i Krwią. Mocno polecam. 
>>>
Cztery dni wolnego… Człowiek się odzwyczaja. Wczoraj poszaleliśmy po lumpeksach, zrobiliśmy kilka fajnych zakupów za śmieszne pieniądze, zakupy normalne sobotnie do domu, potem na basenie się wyżyłem się nad sobą, a po południu pojechaliśmy do rodziców, żeby wieczorem zlądować u znajomych na ognisku. 
A dzisiaj – odpoczywamy obecnie po kilkugodzinnym byczeniu się na słonecznej plaży, po której starczyło mi jeszcze sił na umycie podłogi w mieszkaniu i napastowanie jej. Przyjemny czas 🙂