Nagroda za wytrwałość

Gdy upłynęły dni ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Je do Jerozolimy, aby Je przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek sprawiedliwy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela. A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy. A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta – Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim. (Łk 2,22-35)

Ten obrazek (teksty z wczoraj i dzisiaj) pokazuje, że Święta Rodzina to żadni ludzie, którzy w związku ze swoim wybraniem, swoją rolą i oddaniem im pod opiekę Jezusa uważali by się za lepszych, wyjętych spod Prawa, mogących robić, co im się podoba. Wiele lat później Jezus powie, że nie przyszedł prawa znieść, ale je wypełnić (Mt 5, 17). Dlatego doszło do tej sytuacji, dlatego tamtego dnia poszli do świątyni: aby uczynić zadość temu, co ustanawiało prawo mojżeszowe.
Czym się wyróżniali Symeon i Anna? Pewnie niezbyt wieloma rzeczami. Na pewno byli już mocno posunięci w latach. A jednak, ewangelista mówi właśnie o nich. Dlaczego? Bo w ich życiu Bóg bardzo dobitnie pokazał, że spełnia obietnice. Że wypełnia dane słowo. Obydwoje byli ludźmi wiary, głębokiego zawierzenia (stąd działanie Ducha Świętego w nich, o czym mowa wprost); w stosunku do Anny pada wręcz pojęcie prorokini. Można by zapytać – na co, na Kogo czekali? Bo to nie takie oczywiste – dla wielu Izraelitów przyjście Mesjasza oznaczać miało po prostu rewolucję, zbrojny powstanie przeciw Rzymowi i zdobycie władzy, królowania w taki właśnie – namacalny, realny – sposób.
Symeon czekał na Mesjasza – po prostu, Tego, którzy przyjdzie od Boga. Pewnie był człowiekiem bardzo doświadczonym i życie po prostu nauczyło go, aby nie zakładać nic, nie czynić niepotrzebnych założeń, nie stawiać tez i nie gdybać. Bóg obiecał, że ujrzy Mesjasza – więc czekał. A Duch Święty sprowadził go do świątyni (podobnie jak Annę) w tamtej właśnie chwili, kiedy wchodziła tam Święta Rodzina. Podobnie i Anna, która dosłownie służyła Bogu i czekała na Mesjasza tam, w miejscu uważanym za Jego dom, aby być blisko.
Doczekali się obydwoje, choć wielu na ich miejscu mogło by być zdziwionych. Żart jakiś? Małe dziecko w pieluszkach, niemowlak nie umiejący pewnie jeszcze usiąść, jeść samodzielnie, a co dopiero cokolwiek powiedzieć, napisać czy zadziałać? To ma być ten Mesjasz? Tak, bo Bóg obiecał Mesjasza, i w taki właśnie, najbardziej normalny, sposób Mesjasz przyszedł między ludzi: urodził się człowiekiem, łącząc natury boską z ludzką w swojej osobie. Czy to jest aż tak dziwne i niezrozumiałe? Przy naszym rozumieniu władzy może i tak. Ale tak naprawdę – czy to nie był najbardziej oczywisty sposób? W każdym razie, wiara była potrzebna choćby do tego, aby pojąć taką a nie inną prawdę – wielki i nieograniczony Bóg w maleńkiej kruchej dziecinie. Prawda, którą ogarnąć można tylko wiarą. 
Ci dwaj staruszkowie to dla nas naprawdę niedościgniony wzór. Nie tylko uśmiechania się i rysowania rybek czy gołębi, jak jest fajnie i się wszystko układa – ale wytrwałości, oczekiwania i zawierzenia Bogu. I to nie na dzisiaj, jutro czy rok; oni czekali całe życie, kilkadziesiąt pewnie lat. Czekali może po ludzku bez sensu, wbrew logice i nadziei, którą wielu by dawno straciło – i dlatego w Ewangelii czytamy właśnie o nich, a nie o tylu innych młodych, narwanych, zmieniających zdanie, założenia czy punkt odniesienia co chwilę, w zależności od sytuacji. Warto było? Zobaczyli Jezusa, oczekiwanego Mesjasza. Tak, warto było. Bóg obiecał i słowa dotrzymał, nagrodził wytrwałość i cierpliwość. 
Dzisiaj kantyk Symeona Bóg jeden wie ile osób codziennie odmawia jako hymn w komplecie, ostatniej wieczornej godzinie kanonicznej w ramach modlitwy brewiarzowej. Piękna modlitwa dziękczynna – w liturgii godzin jako zwieńczenie dnia, w ustach Symeona jako wdzięczność ku Bogu za zrealizowanie obietnicy sprzed lat.
 
Pan Jezus przychodzi i pragnie być rozpoznany, tak jak Go rozpoznali Symeon i Anna. Ile już razy odwracałeś, mniej lub bardziej świadomie, wzrok od Niego? Nie uciekaj, nie odwracaj się od Niego. I nie chowaj Go gdzieś do kieszeni, głęboko. Idź z Nim do każdego na swojej drodze, bo tam właśnie On pragnie dotrzeć. 

A my dalej robimy targowisko

Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: Weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie targowiska! Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz? Jezus dał im taką odpowiedź: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Powiedzieli do Niego Żydzi: Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni? On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy więc zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus. Kiedy zaś przebywał w Jerozolimie w czasie Paschy, w dniu świątecznym, wielu uwierzyło w imię Jego, widząc znaki, które czynił. Jezus natomiast nie zwierzał się im, bo wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje. (J 2,13-25)

Nie ma przypadków. Zatem – nieprzypadkowo pociągnę temat uwag pod adresem Kościoła, niestety. Tym razem – w zakresie handlowania kościelnego. Czyli w kościołach – nawach, kruchtach, przy wejściach. Nie jest to mój wymysł. Jezus powiedział wprost – a nawet nie tyle powiedział, co po prostu zrobił swoje: pogonił po prostu sprzedających, rozstawione w świątyni kramy porozwalał, pieniądze porozsypywał. Oszczędził, co ciekawe, (i skrupulatnie zanotowane) jedynie tych, którzy handlowali gołąbkami ofiarnymi.   
A my dalej robimy targowisko. Niestety. Moja rodzinna parafia – piękny ambit, miejsce szczególnie bliskie sacrum czy to prezbiterium, czy pobliskiego tabernakulum – nie mówiąc już o konfesjonałach. I co? Tuż obok, kilka stolików z różnymi „sówenirami” w pewnym sensie tak, że osoba sprzedająca dosłownie stała czasami na przeciwko kapłana w konfesjonale (co wątpliwie wpływa na poczucie intymności spowiedzi – czy to po stronie penitenta, czy wspomnianego kapłana) albo też łańcuszek petentów. Ale co tam, przecież liczyło się to, że tamtą drogą chodzą w sezonie tłumy turystów. Idealne miejsce. 
Nowa parafia – nieco lepiej. Kiedy nie mieli kościoła – stoisko prasowe stało sobie przy drzwiach wyjściowych, w środku. Słabo. Kościół stanął… i nic się nie zmieniło. Niedzielne msze były w kościele, a prasa katolicka dalej sprzedawana była w kaplicy. Która de facto (poza okresem zimowym i mszami dla małych grup) robiła głównie za kiosk parafialny. Dzisiaj troszkę poszło do przodu, jakoś udało się wygospodarować pomieszczenie przy plebanii, nieco na uboczu, obok kościoła, i tam sprzedaje się w niedziele prasę, świece itp. 
Nie znoszę tego i nie mogę tego ścierpieć. Nic na to nie poradzę. To jest typowe kupczenie, w myśl zasady – jak się ludziom stanie na drodze (do wyjścia z kościoła), to większa szansa że coś kupią. No i w sumie tak, podejście jak najbardziej słuszne. Tylko to jest świątynia, Dom Boży, miejsce w którym Bóg jest szczególnie obecny, czy to w czasie Eucharystii na ołtarzu, czy cały czas w tabernakulum! Nie będę wdawał się w polemiki, czy jest Go (Boga) mniej/więcej/tyle samo co „w naturze” naokoło, bo nie w tym rzecz. To nie jest miejsce do handlowania czymkolwiek – czy to różaniec, krzyżyk, świeca z której dochód przeznaczany jest na ten czy inny zbożny cel, opłatek, jakaś pamiątka czy najciekawszą gazetę o tematyce religijnej. 
To jest pole do prawdziwej gorliwości, której jakoś nie widzę – bardzo często przy tych stoiskach stoją świeccy, którym w ogóle one nie przeszkadzają. Tu jest okazja do wykazania się gorliwością, czego bardzo często nie rozumieją księża, nierzadko oburzający się, gdy (także niżej podpisany) zwracał im uwagę na powyższe praktyki. Tym bardziej, co łatwo można zaobserwować, że 95% tych, którzy gazety (bo to największa część asortymentu) kupują co tydzień, i tak je kupią – czy to stoisko będzie stało w nawie, w kruchcie, czy też gdziekolwiek (prawidłowo) poza kościołem, obok. Osoby, które przypadkowo coś kupią, to niewielki odsetek – a to nimi tłumaczy się, że dla nich, żeby ich zachęcić, człowiek musi toto stoisko tolerować w przestrzeni sacrum. Jak widać – tłumaczenie naciągane. Ci, którym zależy, i tak pójdą i obok, i kawałek dalej, aby kupić gazetę na której jej zależy. Wiem to dobrze na swoim przykładzie i z własnych obserwacji. 
Jezus słusznie oburzył się na kupców w tamtej świątyni. Czemu tak mało widać oburzenia z powodu tych samych praktyk dzisiaj? Kawałek dalej Jezus mówił o burzeniu świątyni – nie można powiedzieć, że takie działanie (sprzedaż w kościele) to burzenie wprost, bo to było by zbyt duże słowo; ale to jest takie podkopywanie fundamentów, niszczenie spójności i podkładanie się na zasadzie braku konsekwencji (jedno w Biblii, co innego – sprzeczne – w kościołach). 
>>>
Bardzo dziękuję za wsparcie mamy w jej chorobie. Od piątku jest w domu, w sobotę była już u nas na pierwszych urodzinach synka, i jest naprawdę w lepszej formie. Oczywiście, do zdrowia jeszcze daleko, czekamy na wyniki różnych badań. Ale jest lepiej 🙂

Nie pytaj, kiedy – tylko wytrwaj i nie zdezerteruj

Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. (Łk 21,5-19)
Łatwo, oj jak łatwo przychodzi nam pusty zachwyt nad różnego rodzaju monumentami. Pałac Kultury i Nauki, dwie wieże World Trade Center, Złote Tarasy, pałace… Z Żydami było podobnie – tak samo w majestacie świątyni jerozolimskiej widzieli potwierdzenie: Bóg tak chce, Bóg nas wybrał, świątynia będzie wieczna, bo sam On w niej mieszka. Co życie pokazało? Że ani wieczna nie była, ani też Bóg w niej nie mieszkał (bo co – gdzie miałby się, biedak, podziać, kiedy runęła?), i niespełna 40 lat po scence, którą niedzielna ewangelia prezentuje nie było po niej śladu. Przepraszam – był i jest: ściana płaczu. Tak, ta świątynia była piękna i niesamowita – z pewnością. Ale Bóg powiedział jasno – i tak się stało. Nigdy nie została już odbudowana. Pozostała – no właśnie… jako niemy świadek i dowód na to, że Bóg nigdy się nie myli. WTC też, od 9 z górą lat, jest dowodem na kruchość tego, co ludzkimi rękoma wzniesione.
Tacy już jesteśmy – jak ktoś czymś zagrozi, to najchętniej od razu głowa w piasek. Nie da się? To trzeba zapobiegliwie dowiedzieć się jak najwięcej, żeby być gotowym. Skoro On tak mówi… Boją się, więc pytają Jezusa – kiedy? Chciało by się wiedzieć, kiedy, co? Można by to zobrazować na przykładzie – ludzie dowiadują się, że Sąd Ostateczny nastąpi za godzinę, przyjmijmy. Co robią? Jeden leci do spowiedzi, inny idzie się pogodzić z bratem czy rodzicem, jeszcze inny klęka i zaczyna się modlić, następny z kolej postanawia większość majątkiu przekazać na jakiś zbożny cel. 
Piękne, prawda? Tak. Tylko nie tędy droga. To znaczy – tędy, ale inaczej. Cały czas. Bo daty Dnia Sądu nie jest dane dowiedzieć się ani mnie, ani tobie, ani nikomu innego. Bóg to zaplanował – nie bój się, nastąpi we właściwym momencie. To wszystko mamy robić – ale cały czas. Tak, aby zawsze i w każej sytuacji być gotowym. Nie tylko wtedy, kiedy ktoś postraszy, uświadomi, przypomni – ale ciągle. 
Zresztą – co by mi ta wiedza, data Sądu czy też swojej śmierci – dała? Nic. A właściwie – dała by, a raczej zabrała – spokój. Czy człowiek umiałby żyć równie dobrze, pełną piersią i normalnie, znając moment swojego odejścia ze śiata z dużym wyprzedzeniem? Według mnie – nie. Bo ta wiedza by go zdeteminowała, przerażała, uniemożliwiała bycie normalnym, cieszenia się z tego co radosne. Tacz jesteśmy. Z jednej strony tyle się mówi, zabobonni wydają góry pieniędzy na wróżbitów, wróżki, czarodziejki czy jasnowidzów – byle tylko coś się o tym dowiedzieć. Czy warto, nawet gdyby się dało? Nie, nie da się. I nie – nie warto. 
Ten obrazek z dalszej części – brzmi znajomo? Nie wiem, czy żyjemy w czasach ostatecznych – jak to niektórzy już zawyrokowali, mniej lub bardziej trafnie. Ale faktem jest – czasy są niespokojne. To, co dzieje się naokoło ma prawo i wręcz powinno napawać niepokojem – nie dlatego, że może oznaczać zbliżanie się Dnia Pańskiego, ale dlatego że się dzieje i jak się dzieje. Wojny? Kilka permanentnych, w niektórych rejonach świata – co chwilę nowe. Trzęsienia ziemi? Proszę bardzo – Haiti i jej zmagania z epidemią cholery, wystarczy tv włączyć. Straszne zjawiska – tsunami, powodzie? Tak, także w naszym kraju. Głód, zaraza? Też, w ilu miejscach świata. 

Tyle opisów zjawisk zewnętrznych – ale bolesna jest bardziej część mówiąca o tym, co się ludzkiego wnętrza tyczy. Tego, co Jezus prorokuje odnośnie sytuacji w Niego wierzących. To sprawdza się, i to z pewnością. Wojny na tle religijnym. Zabijanie się nawzajem, ludzi jednego narodu tylko dlatego, że ktoś wierzy inaczej. W myśl w chory sposób pojmowanego prymatu jednego wyznania (najczęściej, niestety, dotyczy to ekstremistów muzułmańskich – zaznaczam, ekstremistów) marginalizowanie chrześcijan, zastraszanie, okaleczanie czy po prostu zuchwałe mordowanie! To się dzieje. To jest fakt. Słowa Jezusa w tym zakresie już się spełniły i spełniają się nadal – co widać na Bliskich Wschodzie, w Iraku, Ziemi Świętej i tylu innych miejscach.
Jaki z tego wszystkiego morał? Ano, dwojaki. Po pierwsze – gotowość, warunek podstawowy, zawsze i wszędzie. Tak, jesteśmy tylko ludźmi, grzeszymy, upadamy, obiecujemy Bogu po czym słowa nie dotrzymujemy – zgadza się. Ale stawaj na głowie i bądź tak gotowy, jak tylko jesteś w stanie, i nie usprawiedliwiaj się. To podstawa. Po drugie – wytrwałość, która ocala życie. Ostatnie zdanie. Wytrwałość, którą Jezus nagradza. Wytrwałość, która będzie miarą tego, na ile jesteśmy gotowi.  Tu i w innym miejscu Jezus uspokaja wręcz mówiąc Nie bójcie się, u was nawet wszystkie włosy na głowie są policzone
Tak, nie mamy się czego bać. Bać można się i warto tylko tego, co mogło by pozbawić na zawsze obecności Boga, oddzielić od Niego. Śmierć to tylko moment, który czeka nas tak czy siak, i może być po ludzki momentem wielkiego cierpienia. Życie jest ceną najwyższą? Tak, ale to życie – wieczne, mimo, że świat bardzo często wmawia nam inaczej, że liczy się to życie tu i teraz, na ziemi. Bóg chce i Bóg daje siłę, aby w tym momencie śmierci wytrwać z Nim w sercu. Nie zdezerterować.
Tak, prześladowcy mogą zrobić mi wszystko. Wyśmiać, opluć, znieważyć, podeptać, okaleczyć, a nawet zabić. Sztuka – aby nie dać się w tym złamać. To jest przesłanie Jezusa. Nie liczy się forma zewnętrzna – tak, za wiarę można zginąć, i nie jest sztuką za wszelką cenę męczeństwa uniknąć. Liczy się duch – który ma tryumfować, nawet gdy ciało leży połamane i sponiewierane. Jezus też – po ludzku umarł. I to niekoniecznie na 3 dni – chodzi o to, że tego 3 dnia był już żywy, zmartwychwstały. I, po mimo ludzkiej śmierci, zwyciężył. To jest wyzwanie i zaproszenie dla nas – zwyciężyć za wszelką cenę, ale nie po ludzku, tylko sercem i wiarą. 
Prędzej czy później, nadejdzie dzień, o którym Malachiasz mówi (Ml 3,19-20a) – kiedy tych, którzy innych krzywdzili, spotka kara. Mimo ich pewności siebie, pewności swojej siły i władzy. Pewny był Herod – i upadł. Pewni byli Żydzi, stojąc w majestacie cienia świątyni jerozolimskiej – została zburzona. Na każdego pysznego i zadufanego w sobie, który krzywdzi innych, Bóg zawsze ześle takich czy innych Rzymian (a’propos burzenia świątyni), którzy dosadnie pokażą, jaki ten ktoś jest kruchy i słaby tak naprawdę. Słoma pali się bardzo szybko.
Skąd w tekście Pałac Kultury i Nauki? A, bo właśnie z okna w hotelu, w którym to piszę w poniedziałkowy wieczór, widzę piękną panoramę na tenże 🙂

Bądź autentyczny w budowaniu swojego kościółka

Jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą. Według danej mi łaski Bożej, jako roztropny budowniczy, położyłem fundament, ktoś inny zaś wznosi budynek. Niech każdy jednak baczy na to, jak buduje. Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście. (1 Kor 3,9b-11.16-17)

Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: Weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie targowiska! Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz? Jezus dał im taką odpowiedź: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Powiedzieli do Niego Żydzi: Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni? On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy więc zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus. (J 2,13-22)
Dzisiaj była pierwsza od dłuższego czasu Msza, w której uczestniczyłem z jakąś taką wyjątkową radością w sercu, ciesząc się, że właśnie teraz, tam i wtedy mogłem się modlić i być częścią uwielbienia Boga ukrytego w Chlebie Eucharystycznym. Czy to dlatego, że w Mszach (w tygodniu) uczestniczę głównie bladym świtem, czasami może nieco zaspany? Chyba nie. Może jakaś rutyna? Trzeba z tym walczyć, to pewne. 
Liturgicznie? Święto bazyliki większej (jednej z czterech) św. Jana na Lateranie, siedziby i katedry biskupa Rzymu od III w.n.e. Centrali Kościoła. Byłem tam w 2004, w dniu audiencji u sługi Bożego Jana Pawła II – a więc 17.02. Niesamowite miejsce. Została nawet pamiątka – dwa Tomki, czyli ja na tle olbrzymiego posągu św. Tomasza. Dwa niedowiarki… 

>>>

Przypowieści na kartach Ewangelii jest więcej niż sporo. Życie ludzkie można przyrównać w nich do wielu rzeczy – talentów, nasion rzucanych na różne podłoże, przeróżnych roślin dających/nie dających oczekiwanych owoców, etc. Wiemy o co chodzi. Można je przyrównać także do budynku – choćby z tekstu o tym, że budować owszem można na piasku, ale dlaczego bardziej opłaca się budowanie na dobrym fundamencie, wskazanym tam jako skała (Mt 7, 24-27). 
Jak się mówi, że człowiek rodzi się jako ta carte blanche – tak można powiedzieć, że rodzimy się jako taki mały, ledwo co założony fundamencik, jakaś tam forma, troszkę budulca. Życie – to jakby ten dalszy proces budowania, aż do efektu finalnego. Mało to developerów czy prywatnych osób plajtuje po drodze, nie dokańczając wymarzonej siedziby firmy czy domu w pocie czoła wznoszonego przez lata? My mamy żyć i budować tak, aby dzień zakończenia tej budowy – życia – był dniem sukcesu, wieńczącym dzieło i trud budowy.
Fundament – życie – mamy od Boga. On je dał, On z niego rozliczy. Tak, jego miłość i wolność, jaką nam oferuje, są takie, że możemy się go wypierać, zanegować nawet, olać i robić wszystko po swojemu, a nawet Jemu na złość. Co i tak nie zmienia faktu – to przed Nim staniemy na samym końcu. Człowiek nie umiera nigdy do końca – umiera po ludzku, a potem pozostaje kwestią, jaka będzie ta jego po śmierci wieczność. Zbawienie? A może po drodze czyściec? A może… Oby nie. 
Warto się postarać, aby bycie świątynią Boga uświadamiać sobie nie tylko czytając ten tekst. To zdecydowanie za mało. Pewnie – dzisiaj w Europie i na świecie popularne jest bezczeszczenie świątyń, zamienianie ich na sklepy, magazyny, dyskoteki, puby… Duch Boży w tych miejscach unosi się nadal (jak wszędzie, nie tylko w kościołach). Duch, którzy obdarza łaską świętości – o ile obdarowany tę łaskę pragnie przyjąć, chce tej świętości. Ten sam Duch jest zawsze w nas i pragnie, aby świątynia mojego i twojego życia lśniła po pierwsze tym, co dobre, święte, prawe, a dalej tym, co autentyczne.
No właśnie – jak to z tym autentyzmem jest? Bo to bardzo ważna sprawa, często pomijana. Ludziom czasami się wydaje, że im więcej takich gombrowiczowskich gęb (kłania się Ferdydurke), tym lepiej. Że w świecie trzeba grać, żeby umieć znaleźć się w każdej sytuacji, dla każdego być kompanem, sojusznikiem, swoim itp. Bo to się opłaca. Bo można jednego kąsać, od drugiego biorąc za to pieniądze, a za chwilę działać dokładnie na odwrót – i zyskiwać dwa razy. Genialne, prawda? 
Genialne – ale w złym sensie. Geniusz obłudy. A Jezus zawsze mówił o prawdzie – takiej, która jako jedyna wyzwala. Jezus do prawdy umiłowania wzywał i nawoływał. A dzisiejszy świątynny obrazek bardzo dobitnie pokazuje przekuwanie przez w/w Jego własnych słów w czyn. W prawie żydowskim nakazane było poszanowanie dla świątyni jako miejsca zamieszkania Boga Jahwe – jednak w praktyce, kwitł tam w najlepsze handel, de facto był to swego rodzaju bazarek, gdzie kupcy handlowali zwierzętami, które Żydzi nabywali w celu złożenia ofiar w świątyni, zgodnie z prawem. Z pozoru – wilk syty, owca cała. Prawo każe składać ofiary – to po co ciągnąć np. jakiś inwentarz z domu, jak można zaopatrzyć się w odpowiedni egzemplarz już w samej świątyni? Pragmatyzm w czystej postaci. 
Czy o to Bogu chodziło, żeby ludzie kupczyli sobie Jemu pod nosem, zakładając dosłowne rozumienie, jakoby Bóg mieszkał w Arce Przymierza, spoczywającej w świątyni? Na pewno – nie. Jezus działa – nie pod wpływem porywczości. On jest po prostu autentyczny w swojej emocji i w swoim podejściu, traktowaniu spraw Bożych. Spraw, które są – tak – najważniejsze, czy to się komuś podoba, czy nie. Radykalnie opowiedział się za tym, co słuszne, i wziął sprawy w swoje ręce. Zrobił porządek. Wyraził zdecydowany pogląd, który zrealizował od razu. 
Czy mnie na to stać? Deklaruję się jako wierzący – w Boga, czy w cokolwiek innego – i czy w sytuacji gdy jakaś elementarna kwestia dotycząca tej mojej wiary, moich przekonań, jest atakowana, potrafię jednoznacznie zająć stanowisko, wypowiedzieć swój sprzeciw? Bić się z myślami to każdy potrafi, do tego nie potrzeba odwagi. Chodzi o działanie, zewnętrzny przejaw. Z tym to gorzej, prawda? 
Trzeba się dzisiaj modlić o odwagę, ale i łaskę, dar autentyczności wyrażania siebie – nie tylko w kwestii swoich pasji, spraw przyjemnych i miłych – ale w każdej sferze życia. Żebym miał odwagę zająć stanowisko, nawet gdy będzie to źle odebrane, jako niepoprawne w ten czy inny sposób. Nie tylko słowem – ale czynem, tym co robię, podejmowanymi decyzjami.
I taka ciekawostka jeszcze – Jezus powywalał wszystkich kupców ze świątyni… poza sprzedającymi gołębie. Przypadek? Nie ma przypadków. Niektórzy komentatorzy biblijni wskazują – gołębie stanowiły przedmiot składany w ofierze przez najbiedniejszych, ubogich. Ciekawy gest, prawda? 
>>>
Ciekawe zaproszenie dla osób z okolicy Trójmiasta – z pewnością warto. Choćby tylko dla ujrzenia na własne oczy zjawiska, jakim jest FPS. Sam pomysł i forma tematu – bardzo trendy, myślę że nie będzie to czas stracony:
Więcej informacji – tutaj. Weź znajomych i poświęćcie swój czas. Ja brałem w tym udział przez szereg lat – gdy środki i możliwości były mniejsze – i nigdy nie żałowałem tego dnia. 
>>>
Zbierałem się z tym od jakiś… 2 miesięcy? Albo i lepiej. Zaczynam cytowanie co lepszych (o ile tak można powiedzieć, oczywiście, subiektywnie) myśli z genialnej książki o. Andrzeja Madeja OMI Dziennik wiejskiego wikarego. Książki, która nie dość, że z formą dziennika niewiele ma wspólnego, to w ogóle nie o wiejskim wikarym traktuje:
Jedno przeczuwam. Wieczność jest dana na zdziwienie. Zdziwienie nie może się skończyć. Ono się ciągle rodzi.

SKLEP BOGA

Jezus przybył do Jerozolimy i wszedł do świątyni. Obejrzał wszystko, a że pora była już późna, wyszedł razem z Dwunastoma do Betanii. Nazajutrz, gdy wyszli z Betanii, uczuł głód. A widząc z daleka drzewo figowe, okryte liśćmi, podszedł ku niemu zobaczyć, czy nie znajdzie czegoś na nim. Lecz przyszedłszy bliżej, nie znalazł nic prócz liści, gdyż nie był to czas na figi. Wtedy rzekł do drzewa: „Niech już nikt nigdy nie je owocu z ciebie”. Słyszeli to Jego uczniowie. I przyszli do Jerozolimy. Wszedłszy do świątyni, zaczął wyrzucać tych, którzy sprzeda wali i kupowali w świątyni, powywracał stoły zmieniających pieniądze i ławki tych, którzy sprzedawali gołębie, i nie pozwolił, żeby kto przeniósł sprzęt jaki przez świątynię. Potem uczył ich mówiąc: „Czyż nie jest napisane: Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów? Lecz wy uczyni liście z niego jaskinię zbójców”. Doszło to do arcykapłanów i uczonych w Piśmie i szukali sposobu, jak by Go zgładzić. Czuli bowiem lęk przed Nim, gdyż cały tłum był zachwycony Jego nauką. Gdy zaś wieczór zapadał, wychodzili poza mia sto. Przechodząc rano, ujrzeli drzewo figowe uschłe od korzeni. Wtedy Piotr przypomniał sobie i rzekł do Niego: „Rabbi, patrz, drzewo figowe, któreś przeklął, uschło”. Jezus im odpowiedział: „Miejcie wiarę w Boga. Zaprawdę powiadam wam: Kto powie tej górze: «Podnieś się i rzuć w morze», a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie. A kie dy stajecie do modlitwy, przebaczcie, jeśli macie co przeciw komu, aby także Ojciec wasz, który jest w niebie, przebaczył wam wykroczenia wasze”. (Mk 11,11-25)
Tak po kolei. Ewangelia o sklepach, handlowaniu i tym, że bardzo często ta materia zbyt dominuje życie człowieka, chyba nigdy nie byłaby bardziej aktualna niż w obecnych nam czasach. Czasach, kiedy szoping jest czynnością dnia codziennego, co gorsza nawet sposobem na spędzanie czasu, a nawet (sic!) hobby. Nie masz co robić? Idź po zakupy. Poszwendaj się po galeriach handlowych. Pochodź, pooglądaj, podotykaj, poprzymierzaj, pozachwycaj się – i najlepiej kup co drugą rzecz, jaka ci w oko wpadnie. Bo i sprzedawca się ucieszy – dorzucasz się do jego pensji (a może i premii za sprzedaż?), i firma w której sklepie kupisz – bo to znaczy, że ciuchy popularne, i wielcy władcy naszej rzeczywistości – bo skoro kupujesz, to masz pieniądze, czyli co tam ze wskaźnikami ekonomicznymi, dziurą budżetową, zżeranym PKB – lud jest majętny, bo kupuje. 
W czasach Jezusa pewnie nieco inaczej było – On zwrócił uwagę, gdyż tamci zrobili sobie rynek w świątyni, Domu Ojca. Notabene – praktyka, niestety, dość (za) często obserwowana przeze mnie w różnej maści „kioskach parafialnych” czy po prostu stoiskach z gadżetami religijnymi – ot, wprost w kościołach umiejscowionych… Dom modlitwy nie może być targowiskiem. W modlitwie zostawiam za sobą to, co ziemskie, to co namacalne, dobra i rzeczy. W modlitwie nie ma znaczenia, czy jestem biedny, bogaty, ile mam – ale jaki jestem. Po co się modlę, czy się modlę, jak się modlę. Co mną kieruje, dokąd zmierzam, czego szukam, do czego dążę. W modlitwie liczy się szczerość i chęć dialogu – z jednej strony powiedzenia, wylania przed Bogiem tego wszystkiego, co we mnie w środku nieraz się kotłuje, wypłakanie; z drugiej, i pewnie ważniejszej – wola wsłuchania się w odpowiedź i zaakceptowania jej przede wszystkim wtedy, gdy jest inna niż to, co chciałem usłyszeć. Bóg chce dla mnie dobrze, nawet jeśli tego nie dostrzegam. Nie liczy się to, na co się nastawiasz w modlitwie – liczy się otwartość na to, co usłyszysz, i wola zastosowania się do tego. 
Ile osób dzisiaj w niedzielę, zamiast do kościoła, biegnie do takiej czy innej galerii? Bo w tygodniu nie ma czasu, praca jest, trzeba pożyć – a w niedzielę to i czas jest, i ludzi mniej w sklepach, pod każdym względem lepiej. Aha. Z tą mniejszą ilością ludzi – to już chyba przeszłość. Co to jest? Uzależnienie, też. Łamanie przykazania – na pewno. A przede wszystkim lenistwo, wygodnictwo, pójście po najmniejszej linii oporu i przygotowanie dwóch pieczeni na jednym ogniu: wymigać się od kościoła, i załatwić to co potrzebne, bomba. 
Ks. Artur Stopka napisał, że człowiek nie jest klientem Boga, a Bóg nie jest sprzedawcą. Można by dodać – tym bardziej Kościół (ani kościół – budynek z mszą) nie może być traktowany jako sklep, punkt usługowy, do którego zagląda się tylko w potrzebie – a to chrzest jakiś, komunia, bierzmowanie, ślubik czy pogrzeb – no, bo wypada. Usługa? Jasne – przecież się płaci. Ile razy można usłyszeć Przyszedłem kupić mszę. Masakra, co? Ale taka jest mentalność i wiedza (a raczej jej brak) u ludzi. Zgadza się – do Boga, do kościoła prowadzić ma potrzeba – ale nie tak rozumiana, jak opisałem, tylko potrzeba serca. 
 
Szukajcie, a znajdziecie. Kołaczcie, a otworzą wam. Bóg zostawił nam Kościół nie po to, żeby uspokajać niezbyt czyste sumienia poprzez mniej lub bardziej rzadkie czy przypadkowe zajście tam po jakąś usługę – ale po to, aby Kościół był częścią mojego rytmu życia. Aby odwiedzanie kościoła było nie pustym zwyczajem – ale wyrazem przywiązania, wdzięczności, wiary i przede wszystkim potrzebą serca. Serca, które jest czyste i chce karmić się Bogiem na stole Eucharystii, albo które chce się oczyścić i móc z pełni we Mszy Świętej uczestniczyć. Owszem, odpowiedzi na pytania mogę znaleźć tylko ja sam i tylko w sobie – ale Kościół może w tym pomóc. Po to jest. Po to sakramenty, po to księża. 
 
Chyba że potraktujesz ten Kościół/kościół jak hipermarket. Inna rzecz – nawet w domu – czasami może czegoś brakować, a nie zauważamy tego, nie kupujemy, i później problem jest, gdy brak wychodzi na jaw, a to coś na gwałt jest potrzebne. Teraz przełóż to na Boga i wiarę. Kiedyś, prędzej czy później, oby nie w ostatnim tchnieniu życia, uświadomisz sobie, że Bóg był potrzebny, że On jest aby pomagać, i że On nie chciał nic innego, jak twoje szczęście, abyś przeszedł dobrze przez życie, kupując (w różnym tego słowa znaczeniu) to co potrzebne, i wtedy kiedy był na to czas. Aby Twoje życie było czymś więcej niż zakupami. I  nie chciałbym być w skórze kogoś, kto w takiej sytuacji uświadomi sobie, że kupił pół świata, a do kościoła, do tego sklepu Boga w ogóle nie zajrzał. 
Wtedy może się okazać, że mierny albo żaden z ciebie owoc. Co takich czeka? To samo, co w ewangelicznym obrazku powyżej, odnośnie figi. Bóg daje czas, siły, możliwości, podpowiada, podszeptuje, podsuwa ludzi którzy dają przykład – ale decyzja jest tylko twoja, tylko ty ją podejmiesz (albo i nie). Kiedyś czas się skończy i może się okazać, że uschłeś, i nie będzie czasu, aby spróbować i przynieść owoc. 
Może to wyraz braku mojej wiary (w człowieka), a może świadomości tego, jak do doskonałości ewangelicznej nam daleko. W każdym razie nie sądzę, aby ktoś był w stanie teraz przerzucać góry, jak to Jezus zaproponował. Zbyt mali jesteśmy. Za mało w nas Boga i tej właśnie zwykłej wiary. I tej wiary trzeba szukać, do niej kopać w sobie, ją ćwiczyć i udoskonalać. Jesteśmy ludźmi i nic tego nie zmieni, nie jesteśmy w stanie zmienić naszej grzesznej natury – ale możemy i naszym obowiązkiem jest nad nią pracować, walczyć z nią. Byśmy byli bardziej nastawieni, otwarci na świętość, która jest celem, której pragniemy i do której dążymy. Po co? Żeby próbować – może nie tyle góry przenosić, ale przenosić i zmieniać to, co tych zmian potrzebuje i wymaga. A nawet jeśli ze sobą nie uda się tak, jakbym chciał – to żeby ktoś inni widział, że warto próbować. Na początek – przez przebaczenie. Bo nie da się modlić z zaciśniętymi pięściami.
Miejcie wiarę w Boga. Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie. Tylko miejcie wiarę w Boga. Tak, tylko tyle.