Panie, dobrze, że tu jesteśmy

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba oraz brata jego, Jana, i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto ukazali się im Mojżesz i Eliasz, rozmawiający z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: „Wstańcie, nie lękajcie się!» Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im, mówiąc: «Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie”. (Mt 17, 1-9)

Cała dzisiejsza liturgia słowa – nie tylko perykopa ewangeliczna, ale też I czytanie niedzielne (Rdz 12, 1-4a – wezwanie Pana do Abrama, aby opuścił ziemię rodzinną) – to piękny dowód na kilka prawd, bardzo fajnie się uzupełniających. Jedna to ta, że życie z Bogiem to ciągła podróż, wędrówka, słyszenie i odpowiadanie na Jego zaproszenia – te łatwiejsze (kiedy zaprosił 2 apostołów, aby poszli z Nim, ot tak), i czasami te trudniejsze, wywracające życie do góry nogami (jak gdy prosił Abrama, aby zostawił wszystko, co ma, i wyruszył właściwie nie wiadomo, dokąd, na jak długo, jak i gdzie). Druga: Bóg uwielbia procesy, stymulowanie rozwoju człowieka – bo przecież całe nasze życie, dojrzewanie, odkrywanie siebie, rozeznawanie i wypełnianie powołania to jeden wielki proces przygody z Nim. I trzecia: to wszystko jest nam dane, zaproponowane w wielkiej wolności i szacunku wobec tego, co my (każdy z nas) z tym chce zrobić, o ile w ogóle zechce.

Czytaj dalej Panie, dobrze, że tu jesteśmy

Góra paradoksów

Jezus wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić. Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe. A oto dwóch mężów rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz. Ukazali się oni w chwale i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę i obydwóch mężów, stojących przy Nim. Gdy oni odchodzili od Niego, Piotr rzekł do Jezusa: Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co mówi. Gdy jeszcze to mówił, zjawił się obłok i osłonił ich; zlękli się, gdy [tamci] weszli w obłok. A z obłoku odezwał się głos: To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie! W chwili, gdy odezwał się ten głos, Jezus znalazł się sam. A oni zachowali milczenie i w owym czasie nikomu nic nie oznajmili o tym, co widzieli. (Łk 9,28b-36)

To bardzo ważny fragment, ponieważ jak chyba żaden inny pokazuj bezsilność i nieumiejętność ludzkiego zachowania w sytuacji „bliskiego spotkania”, wręcz namacalnego, z majestatem Boga samego. To, co dokonuje się na Taborze – górze paradoksów – jest po ludzku niepojęte i niewytłumaczalne. 
Jezus – niewątpliwie człowiek, przez wielu uważany za proroka, a przez niektórych „podejrzewany” o bycie Mesjaszem, w swojej ludzkiej istocie przemienia się – ukazując cały majestat bóstwa, łączącego się w Nim w jedyny i niepowtarzalny w historii człowieka sposób z człowieczeństwem. Będąc Bogiem – pozostał człowiekiem, i będąc w całości (z wyjątkiem brudu grzechu) człowiekiem – nie umniejszył tym w żaden sposób swojego bóstwa. To był, po prawniczemu nazywając, po prostu dowód – niewątpliwie istotny i potrzebny dla tego początkującego Kościoła, którego tak właściwie nie było, dla tych, którzy mieli niebawem stanąć u jego podwalin i na czele poszczególnych jego wspólnot – apostołów. 
Góra paradoksów? Dokładnie tak. Wielkość i majestat przemienionego Pana, na którą przyszły pierwszy papież, pierwszy apostoł męczennik i umiłowany uczeń Pana przeżywają tak, że nie wiedzą za bardzo, co powiedzieć – stąd ta dość dziwna deklaracja o stawianiu namiotów, czyli ludzkiego zabezpieczenia noclegu… dla nie żyjących od wieków Mojżesza i Eliasza. I jednocześnie cień niepokoju, gdy przysłuchiwali się rozmowie dwóch mężów z Jezusem, mówiąc o jakimś bliżej nieokreślonym odejściu Jezusa, które miało dokonać się w Jerozolimie – czytelny dla nas, dla nich pewnie wtedy nie bardzo, znak i zapowiedź męki, śmierci, ale i zmartwychwstania. 
Apostołowie tam obecni nie wiedzieli, jak zareagować, co ze sobą począć, co właściwie z tym wszystkim, co widzieli i słyszeli zrobić. My dzisiaj o wiele jesteśmy bogatsi – znamy ich historię, mamy Pismo Święte, przeszło 20 wieków historii Kościoła z całym Jego bogactwem i tradycją, nieprzebrane rzesze kanonizowanych i nie tylko po prostu ludzi świętych. Ale mimo wszystko – tak bardzo często nie wiemy, co robić, jakie decyzje podejmować, czym się w poszczególnych zwrotnych momentach życia kierować. Tak czesto wydaje się, że jestem w sytuacji bez wyjścia, jakby Bóg celowo coś mi w życiu komplikował, mnożył i piętrzył problemy, a już na pewno nie pomagał… Tymczasem tak naprawdę jest inaczej. 
Góra paradoksów to miejsce, gdzie Bóg nie mówi wprost, nie wyjaśnia, nie wykłada, nie pokazuje palcem. A jednocześnie wyraża się tak precyzyjnie, że bardziej trudno sobie wyobrazić – „to jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie”. Niby tylko niewielka wskazówka – ale jeśli ktoś szuka sercem, odnajdzie (może nie najprostsze) te właściwe odpowiedzi właśnie w Nim. 

SKLEP BOGA

Jezus przybył do Jerozolimy i wszedł do świątyni. Obejrzał wszystko, a że pora była już późna, wyszedł razem z Dwunastoma do Betanii. Nazajutrz, gdy wyszli z Betanii, uczuł głód. A widząc z daleka drzewo figowe, okryte liśćmi, podszedł ku niemu zobaczyć, czy nie znajdzie czegoś na nim. Lecz przyszedłszy bliżej, nie znalazł nic prócz liści, gdyż nie był to czas na figi. Wtedy rzekł do drzewa: „Niech już nikt nigdy nie je owocu z ciebie”. Słyszeli to Jego uczniowie. I przyszli do Jerozolimy. Wszedłszy do świątyni, zaczął wyrzucać tych, którzy sprzeda wali i kupowali w świątyni, powywracał stoły zmieniających pieniądze i ławki tych, którzy sprzedawali gołębie, i nie pozwolił, żeby kto przeniósł sprzęt jaki przez świątynię. Potem uczył ich mówiąc: „Czyż nie jest napisane: Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów? Lecz wy uczyni liście z niego jaskinię zbójców”. Doszło to do arcykapłanów i uczonych w Piśmie i szukali sposobu, jak by Go zgładzić. Czuli bowiem lęk przed Nim, gdyż cały tłum był zachwycony Jego nauką. Gdy zaś wieczór zapadał, wychodzili poza mia sto. Przechodząc rano, ujrzeli drzewo figowe uschłe od korzeni. Wtedy Piotr przypomniał sobie i rzekł do Niego: „Rabbi, patrz, drzewo figowe, któreś przeklął, uschło”. Jezus im odpowiedział: „Miejcie wiarę w Boga. Zaprawdę powiadam wam: Kto powie tej górze: «Podnieś się i rzuć w morze», a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie. Dlatego powiadam wam: Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie. A kie dy stajecie do modlitwy, przebaczcie, jeśli macie co przeciw komu, aby także Ojciec wasz, który jest w niebie, przebaczył wam wykroczenia wasze”. (Mk 11,11-25)
Tak po kolei. Ewangelia o sklepach, handlowaniu i tym, że bardzo często ta materia zbyt dominuje życie człowieka, chyba nigdy nie byłaby bardziej aktualna niż w obecnych nam czasach. Czasach, kiedy szoping jest czynnością dnia codziennego, co gorsza nawet sposobem na spędzanie czasu, a nawet (sic!) hobby. Nie masz co robić? Idź po zakupy. Poszwendaj się po galeriach handlowych. Pochodź, pooglądaj, podotykaj, poprzymierzaj, pozachwycaj się – i najlepiej kup co drugą rzecz, jaka ci w oko wpadnie. Bo i sprzedawca się ucieszy – dorzucasz się do jego pensji (a może i premii za sprzedaż?), i firma w której sklepie kupisz – bo to znaczy, że ciuchy popularne, i wielcy władcy naszej rzeczywistości – bo skoro kupujesz, to masz pieniądze, czyli co tam ze wskaźnikami ekonomicznymi, dziurą budżetową, zżeranym PKB – lud jest majętny, bo kupuje. 
W czasach Jezusa pewnie nieco inaczej było – On zwrócił uwagę, gdyż tamci zrobili sobie rynek w świątyni, Domu Ojca. Notabene – praktyka, niestety, dość (za) często obserwowana przeze mnie w różnej maści „kioskach parafialnych” czy po prostu stoiskach z gadżetami religijnymi – ot, wprost w kościołach umiejscowionych… Dom modlitwy nie może być targowiskiem. W modlitwie zostawiam za sobą to, co ziemskie, to co namacalne, dobra i rzeczy. W modlitwie nie ma znaczenia, czy jestem biedny, bogaty, ile mam – ale jaki jestem. Po co się modlę, czy się modlę, jak się modlę. Co mną kieruje, dokąd zmierzam, czego szukam, do czego dążę. W modlitwie liczy się szczerość i chęć dialogu – z jednej strony powiedzenia, wylania przed Bogiem tego wszystkiego, co we mnie w środku nieraz się kotłuje, wypłakanie; z drugiej, i pewnie ważniejszej – wola wsłuchania się w odpowiedź i zaakceptowania jej przede wszystkim wtedy, gdy jest inna niż to, co chciałem usłyszeć. Bóg chce dla mnie dobrze, nawet jeśli tego nie dostrzegam. Nie liczy się to, na co się nastawiasz w modlitwie – liczy się otwartość na to, co usłyszysz, i wola zastosowania się do tego. 
Ile osób dzisiaj w niedzielę, zamiast do kościoła, biegnie do takiej czy innej galerii? Bo w tygodniu nie ma czasu, praca jest, trzeba pożyć – a w niedzielę to i czas jest, i ludzi mniej w sklepach, pod każdym względem lepiej. Aha. Z tą mniejszą ilością ludzi – to już chyba przeszłość. Co to jest? Uzależnienie, też. Łamanie przykazania – na pewno. A przede wszystkim lenistwo, wygodnictwo, pójście po najmniejszej linii oporu i przygotowanie dwóch pieczeni na jednym ogniu: wymigać się od kościoła, i załatwić to co potrzebne, bomba. 
Ks. Artur Stopka napisał, że człowiek nie jest klientem Boga, a Bóg nie jest sprzedawcą. Można by dodać – tym bardziej Kościół (ani kościół – budynek z mszą) nie może być traktowany jako sklep, punkt usługowy, do którego zagląda się tylko w potrzebie – a to chrzest jakiś, komunia, bierzmowanie, ślubik czy pogrzeb – no, bo wypada. Usługa? Jasne – przecież się płaci. Ile razy można usłyszeć Przyszedłem kupić mszę. Masakra, co? Ale taka jest mentalność i wiedza (a raczej jej brak) u ludzi. Zgadza się – do Boga, do kościoła prowadzić ma potrzeba – ale nie tak rozumiana, jak opisałem, tylko potrzeba serca. 
 
Szukajcie, a znajdziecie. Kołaczcie, a otworzą wam. Bóg zostawił nam Kościół nie po to, żeby uspokajać niezbyt czyste sumienia poprzez mniej lub bardziej rzadkie czy przypadkowe zajście tam po jakąś usługę – ale po to, aby Kościół był częścią mojego rytmu życia. Aby odwiedzanie kościoła było nie pustym zwyczajem – ale wyrazem przywiązania, wdzięczności, wiary i przede wszystkim potrzebą serca. Serca, które jest czyste i chce karmić się Bogiem na stole Eucharystii, albo które chce się oczyścić i móc z pełni we Mszy Świętej uczestniczyć. Owszem, odpowiedzi na pytania mogę znaleźć tylko ja sam i tylko w sobie – ale Kościół może w tym pomóc. Po to jest. Po to sakramenty, po to księża. 
 
Chyba że potraktujesz ten Kościół/kościół jak hipermarket. Inna rzecz – nawet w domu – czasami może czegoś brakować, a nie zauważamy tego, nie kupujemy, i później problem jest, gdy brak wychodzi na jaw, a to coś na gwałt jest potrzebne. Teraz przełóż to na Boga i wiarę. Kiedyś, prędzej czy później, oby nie w ostatnim tchnieniu życia, uświadomisz sobie, że Bóg był potrzebny, że On jest aby pomagać, i że On nie chciał nic innego, jak twoje szczęście, abyś przeszedł dobrze przez życie, kupując (w różnym tego słowa znaczeniu) to co potrzebne, i wtedy kiedy był na to czas. Aby Twoje życie było czymś więcej niż zakupami. I  nie chciałbym być w skórze kogoś, kto w takiej sytuacji uświadomi sobie, że kupił pół świata, a do kościoła, do tego sklepu Boga w ogóle nie zajrzał. 
Wtedy może się okazać, że mierny albo żaden z ciebie owoc. Co takich czeka? To samo, co w ewangelicznym obrazku powyżej, odnośnie figi. Bóg daje czas, siły, możliwości, podpowiada, podszeptuje, podsuwa ludzi którzy dają przykład – ale decyzja jest tylko twoja, tylko ty ją podejmiesz (albo i nie). Kiedyś czas się skończy i może się okazać, że uschłeś, i nie będzie czasu, aby spróbować i przynieść owoc. 
Może to wyraz braku mojej wiary (w człowieka), a może świadomości tego, jak do doskonałości ewangelicznej nam daleko. W każdym razie nie sądzę, aby ktoś był w stanie teraz przerzucać góry, jak to Jezus zaproponował. Zbyt mali jesteśmy. Za mało w nas Boga i tej właśnie zwykłej wiary. I tej wiary trzeba szukać, do niej kopać w sobie, ją ćwiczyć i udoskonalać. Jesteśmy ludźmi i nic tego nie zmieni, nie jesteśmy w stanie zmienić naszej grzesznej natury – ale możemy i naszym obowiązkiem jest nad nią pracować, walczyć z nią. Byśmy byli bardziej nastawieni, otwarci na świętość, która jest celem, której pragniemy i do której dążymy. Po co? Żeby próbować – może nie tyle góry przenosić, ale przenosić i zmieniać to, co tych zmian potrzebuje i wymaga. A nawet jeśli ze sobą nie uda się tak, jakbym chciał – to żeby ktoś inni widział, że warto próbować. Na początek – przez przebaczenie. Bo nie da się modlić z zaciśniętymi pięściami.
Miejcie wiarę w Boga. Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie. Tylko miejcie wiarę w Boga. Tak, tylko tyle.