Miłosierdziem go, do oporu

Jezus powiedział do swoich uczniów: Słyszeliście, że powiedziano: „Oko za oko i ząb za ząb”. A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie. Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz miłował swego bliźniego”, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. (Mt 5,38-48)

Kolejny obrazek, w którym Jezus wzywa do działania i zachowania po ludzku zupełnie absurdalnego i niezrozumiałego. Powstrzymania swojego ego, rezygnacji z dochodzenia swoich (nawet oczywistych obiektywnie) racji, ustąpienia człowiekowi, który mnie atakuje i otwarcia serca dosłownie na każdego, który wyciąga rękę, licząc, że ja go po prostu zauważę jako człowieka.

Czytaj dalej Miłosierdziem go, do oporu

Najważniejsza – a jej nie widać

Po wyjściu Judasza z wieczernika Jezus powiedział: Syn Człowieczy został teraz otoczony chwałą, a w Nim Bóg został chwałą otoczony. Jeżeli Bóg został w Nim otoczony chwałą, to i Bóg Go otoczy chwałą w sobie samym, i to zaraz Go chwałą otoczy. Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Będziecie Mnie szukać, ale – jak to Żydom powiedziałem, tak i teraz wam mówię – dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie. Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. (J 13,31-33a.34-35)

Niedzielny fragment Ewangelii to tylko niewielki kawałek większej całości. Ale warto zwrócić uwagę na pewną kwestię – wydawało by się, że my dzisiaj to jesteśmy biblijnymi Alfami i Omegami, wszystko rozumiemy, dokładnie wiemy, o co Panu Jezusowi chodziło. A guzik. Czasami sobie myślę, że im dalej, tym gorzej. Niby staram się nad sobą panować, z tym Bogiem współpracować, słuchać, starać się… A potem otwieram Biblię, czytam, i ni w ząb nic nie rozumiem.

Czytaj dalej Najważniejsza – a jej nie widać

Nic się nie zmieniło

Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim. (Mt 5,17-19)

Na pierwszy rzut oka mogło by się wydawać, że jakby na przykładzie tego tekstu pojawia się pewna sprzeczność w Ewangelii. Bo z jednej strony Jezus mówi tutaj, jakby podkreśla znaczenie Prawa Mojżeszowego. Z drugiej, co wiemy dobrze, nie raz i nie dwa razy piętnował postawę faryzeuszy – tych, którzy właśnie bardzo literalnie i rygorystycznie podchodzili do wymogów tego Prawa. Ale tylko na pierwszy rzut oka.

Czytaj dalej Nic się nie zmieniło

Do wyboru, do koloru?

Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał, wystawiając Go na próbę: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy. (Mt 22,34-40)

Nigdy w tym kontekście się akurat nad powyższym tekstem nie zastanawiałem. A jednak – kolejny raz pada do Jezusa pytanie, które mógłby wymyślić tylko człowiek z całym swoim „dobrodziejstwem” natury i mankamentami: słabość, grzeszność, skrupulanctwo, czepianie się słówek, etc. 
Z jednej strony – pytanie niby ważne, no bo co jest najważniejsze. Z drugiej strony – jakie to ma znaczenie, które przykazanie jest najważniejsze? Czy to jest jakiś Boży koncert życzeń – dzisiaj wybiorę sobie to, jutro tamto, a pojutrze jeszcze inne (albo żadne)? Nie. Przykazania to jest jakby pakiet, zestaw. Dany dla wszystkich i do całościowego stosowania, wszystkich, ciągle. Przykazanie miłości to jest filar, podstawa – bo każda inna cnota bez miłości jakoś sensu nie ma i trudno powiedzieć, żeby była czymś dobrym – i to ona ma inspirować i być boźdźcem do wszystkiego. Masz kochać wszystkich, choć nie wszystkich musisz lubić. 
Ja wiem, że tak jest wygodnie, że łatwiej. Że to może być jakiś punkt wyjścia, start – Panie Boże, nie radzę sobie z tym wszystkim, spróbuję powoli walczyć ze sobą, dokładać sobie tych przykazań. Nie oceniam, bo to nie moja rola. Ale starajmy się po prostu ich przestrzegać wszystkich – zamiast tracąc czas na usprawiedliwianie, czemu się nie udaje, po prostu poświęcając go na więcej ćwiczenia w ich przestrzeganiu.

Przykazanie wersja XYZ+1

Przede wszystkim problem jest nieco nadmuchany – o tyle, że Watykan jeszcze zmiany nie zaakceptował („Nowe sformułowanie przykazań kościelnych wymaga jeszcze zatwierdzenia przez Stolicę Apostolską”), co jednak zapewne jest zaledwie formalnością.
Rozchodzi się o zmianę obowiązujących w Polsce przykazań kościelnych, a dokładnie czwarte z nich – przytoczę, aby nie było wątpliwości (nie kryję się, sam mam z tym problem, trzydziestki nie mam, a jest to już któraś wersja znana mi, dość inna od uczonej w podstawówce): 
  1. W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy Świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych.
  2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.
  3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię Świętą.
  4. Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w okresach pokuty w okresie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.
  5. Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła.
Zmiana dość widoczna, pokreśliłem (skreślone – tak jest dzisiaj; nadpisane – tak miało by być po zmianie). Dla mnie ta cała sytuacja jest o tyle dziwna, że formalnie rzecz biorąc zmienia wiele – bowiem wprost ogranicza zakaz zabaw (już nie „hucznych”) do nie tyle „okresów pokuty”, co interpretuje się jako Adwent i Wielki Post razem – a literalnie do Wielkiego Postu. Za to Episkopat Polski i sporo ludzi o odpowiedniej wiedzy i pozycji (zaczynając od sekretarza generalnego KEP bp. Wojciecha Polaka, którzy przedstawił informację) od razu zaczyna tłumaczyć sytuację w tonie „ale właściwie to się nic nie zmieniło”. No to w końcu – jak?
Zmiany są możliwe i dopuszczalne – to nie przykazania Boże, które jak Bóg podał Abrahamowi, tak jest ich 10 i będą takie same (wbrew różnym teoriom spiskowym). Tutaj brzmienie może być różne, w zależności od miejsca świata, uwarunkowań kulturalnych. Sami widzimy – tak jak prawo cywilne, w tym zakresie w Polsce zmian jest bardzo dużo (ewolucję widać czytelnie na zmianach nanoszonych w wersji KKK na Opoce). Zapis 2041 tegoż Katechizmu mówi, że „Przykazania kościelne odnoszą się do życia moralnego, które jest związane z życiem liturgicznym i czerpie z niego moc. Obowiązujący charakter tych praw pozytywnych ogłoszonych przez władzę pasterską ma na celu zagwarantowanie wiernym niezbędnego minimum ducha modlitwy i wysiłku moralnego we wzrastaniu miłości Boga i bliźniego:” Czyli takie wskazówki, zestaw podstawowych spraw, które porządny katolik powinien ogarniać. Ustanowione (w przeciwieństwie do przykazań Bożych) przez ludzi, pierwszy raz bodajże w XIII w., w liczbie pięciu chyba od czasów soboru trydenckiego (XVI w.). 
Większość mniej więcej równolatków zna pewnie wersję w brzmieniu ustalony przez polski Episkopat w 1948 r. (wtedy obecne IV przykazanie było jeszcze jako V w brzmieniu „W czasach zakazanych zabaw hucznych nie urządzać”), potem była zmiana w 1994 r., corrigenda z 1998 r. Nie da się ukryć – sporo wersji, książeczki do nabożeństwa w domach często dość stare, więc było pewne zamieszanie – które tenże Episkopat w 2001 r.wyprostowywał, publikując wprost obowiązującą wersję. Z kolei w 2003 r. powstał list biskupów wyjaśniający, o co chodzi. 
Wracając do tematu – na czym polega zmiana? Ano na tym, że teoretycznie zakaz zabaw obejmuje tylko Wielki Post. Czyli bez piątków w ciągu roku – od których wyłączone były te przypadające w dni świąteczne. Zmiana przykazania nie wpływa na zmianę tego, że piątek pozostaje dniem pokutnym – czyli obowiązuje wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych (przyznaję się, ja mam z tym problem – nie celowo, po prostu bezwolnie, w ogóle o tym zapominam). Ktoś może to nazywać drobiazgowością, skoro ludzie (bo nie Bóg to wymyślił) sami sobie ustanawiają przykazania w zakresie spraw, które powinny być oczywiste – bo oczywiste były dla pierwszych z nas, którzy rozchodzili się na świat z Jerozolimy przeszło 2000 lat temu. Im nikt nie musiał pisać przykazań, żeby brali udział w niedzielę w Eucharystii, a kiedy indziej pilnowali postu czy regularnie spowiadali się. Idziemy coraz bardziej na łatwiznę i te przykazania to wyraz (często nie rozumianej) mądrości Kościoła, który licząc na posłuszeństwo w duchu wiary – bo co może zrobić, jak zagrozić? – wskazuje: tędy, kieruj się tym, postaraj się, daj coś z siebie. Nie sztuka dla sztuki, post dla postu czy schudnięcia i fajnej na lato sylwetki – ale w jakiejś intencji, w jakimś szlachetnym celu, dla czegoś wyższego. Bo i pościć i unikać zabaw można zupełnie bezmyślnie – aczkolwiek literalnie, zgodnie z przykazaniami – i nic to nie da. 
Dobre jest to, że Kościół jednoznacznie wskazuje, że mylne było by za okres pokutny traktowanie Adwentu – z czym w mentalności ludzi do dzisiaj spotykam się nagminnie. W tym sensie sprecyzowanie przykazania co do Wielkiego Postu wprost jest potrzebne. Wyjaśnienie biskupów z 2003 r. w ramach wspomnianego listu mówiło, iż „Powstrzymywanie się od zabaw obowiązuje we wszystkie piątki i w czasie wielkiego postu. Przypominamy w ten sposób wszystkim uczestnikom zabaw oraz tym, którzy je organizują, by uszanowali dni pokuty, a zwłaszcza czas Wielkiego Postu”. 
Co powodowało biskupami do tegorocznej zmiany? Bp Marek Mendyk, przewodniczący Komisji Episkopatu ds. Wychowania Katolickiego, tłumaczył, że chodzi o >”wyjście naprzeciw sytuacji praktycznej”. Rozmaite imprezy rodzinne czy szkolne często i tak są przenoszone na piątek. Biskupi nie chcą więc walczyć z wiatrakami. – Wchodząc naprzeciw sytuacji praktycznej, biskupi polscy zawężają czas zakazany, w którym nie należy organizować i uczestniczyć w zabawach, do Wielkiego Postu, co nie znaczy, aby nie powstrzymać się od nich w pozostałe piątki roku<.
Ja nie mogę się oprzeć poczuciu, że biskupi poszli w pewnym sensie na łatwiznę. Zgadza się, coraz więcej obchodów i uroczystości – szkoła, praca, rodzina – odbywać się zaczyna w piątki, także np. śluby. Ludziom zależało czasami na dyspensie – więc księża ją dawali, i sprawa z założenia jako wyjątek coraz bardziej szła w kierunku reguły. Argumentacja przedstawiona powyżej mnie nie przekonuje – skoro nadal wymagana jest wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych (plus inne czyny pokutne: modlitwa, jałmużna, umartwienie, post), czyli wyrzeczenie bardziej może wewnętrzne i niewidoczne, czemu odpuszczono na polu bardziej widocznym?  Przede wszystkim – tak zupełnie praktycznie – o ile ktoś chce zorganizować imprezę, to i tak musi o dyspensę się starać – tyle że nie na imprezę samą w sobie, co na spożywanie w jej ramach mięsa. 
Mnie się wydaje, że to krok w złym kierunku, pójście właśnie na łatwiznę. Co więcej – potwierdzają to głosy wielu internautów. Kościół – nasz, katolicki – tym się odróżnia i za to jest często ceniony, że wiele kwestii jest takich samych i pewnych sfer się nie dotyka. Oczywiście, jak mówiłem, to zagadnienie jest jak najbardziej możliwe do zmiany – ale czy to oznacza, że należało zmiany dokonać, i świadczy o właściwości zmiany dokonanej? Mam wątpliwości. Wielu ludzi tego nie respektowało zakazu zabaw piątkowych – ich wybór, czy to znaczy, że należy z tego powodu zmienić zasadę dla wszystkich. W Ewangelii jest taki fragment o owcach, jak to Pasterz zostawiał 99 i szukał 1, która się pogubiła – a tu mam wrażenie, że tych 99 powinno się dostosować do tej 1 pogubionej, a de facto to właśnie w ramach przykazania zafundował nam Episkopat. 
Przecież tak naprawdę piątek – czy się go nazwie dniem pokutnym, czy nie – od zarania chrześcijaństwa był dniem szczególnej refleksji, i dopiero z tego wypływały dalsze praktyki: wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych czy zabaw. I pozostanie takim, ale opuszczono poprzeczkę w dół – po co? Mało osób robi to samemu? 
Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Jaki dzisiaj powinien być post? Czy dla wegetarianina czy człowieka na diecie post będzie w ogóle jakimś wyrzeczeniem? No nie. Post – poza tym, co nakazuje Kościół wprost, powinien być świadomym wyborem w sercu każdego człowieka – rezygnacji dobrowolnej z czegoś, co mam pod ręką, co lubię i zajmuje czas, bardzo często odwodząc od Boga. Sam z siebie to zostawiam w jakiejś pobożnej intencji czy sprawie. O to chodzi – jeden wyłącza komórkę, inny nie siada do komputera, jeszcze inny nie opycha się słodyczami, a ktoś inni robi jeszcze coś innego, np. zamiast kolejnej pary butów czy jakiegoś ciucha przeznaczy te pieniądze na zbożny cel czy po prostu wesprze bezdomnego. 

Miłość dla radości, radość dla miłości

Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. (J 15,9-17)

I znowu – dzisiejsze i jutrzejsze – dospołu tworzące naszą ewangelię ślubną 🙂 

Miłość to podstawa. Bez miłości nic nie jest trwałe, nie ma punktu odniesienia. Nie chodzi o miłość małżeńską nawet tylko – nie każdy przecież powołany jest do realizacji w związku i rodzinie – ale miłość do drugiego człowieka, tę właśnie, jakiej wzór i przykazanie, ustanawiając je największym, pozostawił Jezus. Co w tych słowach przypomina. 
Nie miłość dla miłości. Miłość dla radości. Radości, która musi być, i która musi być prawdziwa, pełna. Tzn. być nie musi – ale czym jest człowiek smutny? Człowiek prawdziwie wierzący jest szczęśliwy, bo dla człowieka, który jest pewny zbawienia, nie ma miejsca na smutek. Czas dany przez Boga jest cenny, każda chwila – wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju, każdy moment – unikatową okazją do czynienia dobra – czyli? Do miłowania właśnie. Do dawania przykładów miłości. 
Ta miłość nie ma być byle jaka, nie może nawet być. To musi być miłość zakorzeniona w Bogu i zeń czerpiąca. Dokładnie taka, jak Jezusowa. On kochał, bo wcześniej ukochał Bóg Ojciec – a nasza miłość ma być jakby przedłużeniem tamtego ukochania, realizowaniem go w codzienności – względem siebie nawzajem. Za to i dla tego oddał Jezus swoje życie. Nie była to żadna tylko wzniosła idea, teoria bez pokrycia – przecież jej głoszeniu poświęcił bez reszty te 3 lata swojej publicznej działalności, raz po raz do tej prawdy potrzeby miłości powracając. Co więcej – dla tej prawdy umarł, wynosząc ją i wywyższając na drzewie krzyża. Miłość została ukrzyżowana, aby mogła królować także po śmierci. 
Bóg wybiera każdego z nas z osobna, indywidualnie – nie w żaden sposób taśmowo czy wg rozdzielnika – i pragnie naszego szczęścia, w miłowaniu właśnie. Każdy z nas inaczej się realizuje, inną drogę brnie przez życie, w czym innym się specjalizuje, ma inne pasje i zainteresowania. Ale we wszystkim tym jesteśmy wybrani i ukochani, aby iść i przynosić dobre, obfite i długotrwałe (o czym się często zapomina) owoce. Owoce miłości właśnie, które poprzedzą nas, które zaniesiemy jak te naręcza kwiatów, zmierzając po śmierci na Sąd.
Szkoda czasu na życie bez miłości.

Błogosławiona dwukierunkowość

Zbliżył się także jeden z uczonych w Piśmie i zapytał Go: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? Jezus odpowiedział: Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jeden. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych. Rzekł Mu uczony w Piśmie: Bardzo dobrze, Nauczycielu, słusznieś powiedział, bo Jeden jest i nie ma innego prócz Niego. Miłować Go całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego jak siebie samego daleko więcej znaczy niż wszystkie całopalenia i ofiary. Jezus widząc, że rozumnie odpowiedział, rzekł do niego: Niedaleko jesteś od królestwa Bożego. I nikt już nie odważył się więcej Go pytać. (Mk 12,28b-34)
Chrześcijaństwo jest zdeterminowane przez swego rodzaju dwoistość, dwukierunkowość. Najważniejsze i pierwsze jest bowiem przykazanie miłości – kogo? Ani tylko Boga, ani tylko bliźniego. Boga i bliźniego. Boga przez bliźniego, a bliźniego w Bogu. 
Można być człowiekiem wierzącym, a mimo wszystko zachwiać proporcje – poświęcając czas jedynie Bogu samemu, modląc się, a pomijając i nie zauważając bliźniego z jego potrzebami i troskami. Jeśli prawdziwie kochasz Boga i chcesz wypełniać Jego wolę, to nie oznacza ona zapatrzenia tylko w Niego samego, z wyłączeniem wszystkiego innego na świecie. Jak to powiedział Merton – nie jesteśmy samotnymi wyspami, żyjemy w społeczeństwie i to nie przypadkiem. Wystarczy się rozejrzeć, ile jest okazji, aby wesprzeć drugiego człowieka. No i przede wszystkim – trzeba chcieć. A to bardzo często przychodzi trudniej niż zmówienie paciorka, pamiętanie o niedzielnej albo świątecznej mszy czy spowiedź od czasu do czasu. 
W drugą stronę podobnie. Najbardziej nawet oddany bezinteresownej posłudze bliźniemu – ubogim, chorym, opuszczonym, ludziom z marginesu – nie będzie się w tym realizował w pełni, o ile będzie to działanie dla samego działania, sposób na życie, ot tak. Taka postawa, to działanie musi z czegoś wynikać i piękna nabiera wtedy, gdy nie jest efektem chwilowego wyrzutu sumienia albo kaprysu, ale w pełni świadomym realizowaniem przykazania (a właściwie przykazań) miłości. Przekuwaniem słów Boga do nas skierowanych – w nasze czyny dla dobra tych, którzy są naokoło. 
Zresztą, sama treść tego – wydaje mi się – trudniejszego z przykazań miłości, czyli przykazania miłości bliźniego, wskazuje jakby drogę do realizacji jego właśnie. A konkretnie – jak siebie samego. Prawda jest taka, że egoizm chyba mamy wrodzony, stąd też Pan bardzo łopatologicznie tłumaczy, jak przykazanie realizować. Wyobraź sobie, że zamiast ciebie samego z twoimi zachciankami (albo i uzasadnionymi potrzebami) jest ktoś inny, z potrzebami jeszcze bardziej palącymi – i pomóż mu, wesprzyj go, przywróć nadzieję, pomóż odnaleźć sens i żyć lepiej. Przesunąć siebie samego na bok – ale temu, kto zajmuje w moich oczach miejsce mojego własnego ego oddać się tak samo ofiarnie jak przy realizowaniu swoich planów. 
Niedaleko jesteśmy od Królestwa. Bo i Jezus, dzięki swojej krzyżowej drodze, męce i zmartwychwstaniu przybliżył nas do niego. Dystans jakiś tam pozostaje. Tylko od tego, co (i czy cokolwiek) sami zrobimy zależy, czy dystans będzie się zmniejszał, powiększał, a może będziemy stać w miejscu. Nie można mieć pewności co do rezultatu – o tym przekonamy się w Dniu Sądu. Ale ważny jest kierunek. I jeszcze upór na wyznaczonej drodze. Przez człowieka do Boga, i z Bogiem w sercu do człowieka. Inaczej się nie da.