Jezus powiedział do swoich uczniów: Słyszeliście, że powiedziano: „Oko za oko i ząb za ząb”. A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie. Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz miłował swego bliźniego”, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. (Mt 5,38-48)
Kolejny obrazek, w którym Jezus wzywa do działania i zachowania po ludzku zupełnie absurdalnego i niezrozumiałego. Powstrzymania swojego ego, rezygnacji z dochodzenia swoich (nawet oczywistych obiektywnie) racji, ustąpienia człowiekowi, który mnie atakuje i otwarcia serca dosłownie na każdego, który wyciąga rękę, licząc, że ja go po prostu zauważę jako człowieka.
„Oko za oko, ząb za ząb” to strategia stara jak świat. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Masz „prawo” do odwetu – rewanżu na człowieku, który tobie zawinił. Nie ma znaczenia, czego się dopuścił, i jak straszny to byłby odwet: masz do niego prawo. Naprawdę? Pewnie był to, na miarę tamtych czasów, spory wynalazek: prosta zasada, prawo zrozumiałe dla każdego (ile się kiedyś o tym nasłuchałem na wykładach z historii prawa…). „Sprawiedliwe”. Choć właściwie sprawiedliwość, która powoduje ostatecznie eskalację przemocy i konfliktu. Jak to świetnie podsumował o. Tomasz Golonka OP, jeśli ja sobie ze skrzywdzeniem nie poradzę, to nawet gdybym wybił wszystkie zęby winowajcy, to i tak nie zaznam pokoju. I słusznie.
Powiem tak – dzisiaj mam wrażenie, w kontekście niestety rozkwitu pewnych mocno nacjonalistycznych postaw, na tle zamachów terrorystycznych w Europie i na świecie, zdaje się kwitnąć dość „radosna” interpretacja tej zasady. Mianowicie, odwet za zbrodnię jakiegoś (załóżmy) człowieka rasy innej niż biała, dokonaną gdzieś tam, bezpośrednio poprzez działanie – zastraszanie, atakowanie, agresję – wobec innych ludzi takiej samej, innej niż biała, rasy. Co z tego, że ten konkretny człowiek – Syryjczyk, Pakistańczyk, ktokolwiek – mnie nic nie zrobił; jego ziomek mógł być terrorystą, albo i był, więc ten na pewno jest zły i trzeba go na kopach pozbyć się z naszej kwitnącej ojczyzny. Strach i nienawiść z powodu zachowań jednych ludzi, która znajduje ujście w postaci agresji i ataków, także fizycznych, na zupełnie innych, Bogu ducha winnych ludzi. Co więcej, czasami uznawanych za muzułmanów (jako koronny argument), bo posługujących się pojęciem Allach – co w ich języku oznacza po prostu Boga, czy to muzułmańskiego, czy chrześcijańskiego; ludzi bardzo często będących chrześcijanami, z wspólnot historycznie sięgających samych początków Kościoła, o wiele starszych niż nasz Kościół w Polsce. Gdzie tu sens, logika? Tylko strach i uprzedzenie.
W tym tekście wprost nie ma przykazania miłości – ale jest ono omówione bardzo szeroko w swojej drugiej części, tej „[miłuj] bliźniego swego jak siebie samego”. Praktyczny poradnik. Bo z tej, prymitywnej, zasady „oko za oko, ząb za ząb” można wyciągać też wniosek w drugą stronę – jeśli ktoś nie postępuje w stosunku do mnie, to i ja nie powinien w taki sposób w stosunku do niego się zachowywać. Czyjaś przyzwoitość powinna powodować u mnie działanie równie porządne. Tymczasem Jezus uczy, żeby nawet przed tym, który na mnie biegnie z kijem, nie uciekać. Kiedyś wbiło mi się mocno w pamięć takie pytanie – no dobrze, ale ile można mieć tych drugich policzków? Do oporu? Dokładnie tak. Dlaczego? Bo mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga (1 Kor 3, 19a), jak pisał dzisiaj w II czytaniu św. Paweł.
Coś w tym jest – wydaje się, że Kościół najlepiej – historycznie i dzisiaj też – rozwija się w miejscach, w których bywa prześladowany, kiedy ludzi przyznających się do wiary zabijano. Tak, ciężko jest patrzeć, gdy dosłownie bywają zaorane miejsca – miasta, kościoły – sięgające pierwszych, znikających w mrokach historii, wieków chrześcijaństwa. Dziedzictwo jedyne w swoim rodzaju. Dzisiaj takich obrazków jest dużo. Niektórzy wieszczą o końcu Kościoła, ale mój ulubiony bp Grzegorz Ryś w tym samym czasie pisze, że chrześcijaństwo jest dopiero przed nami, wtórując papieżowi Benedyktowi XVI, który mówił, że przechodzimy z ilości do jakości. Moc w słabości się doskonali (Flp 4, 13) – znowu Paweł, tym razem do Filipian.
Czym innym jest jednak Kościół jako wspólnota i jej prześladowanie, a czym innym moje własne upokorzenia, które sam muszę znosić. Dzisiejszy świat pokazuje nam wszystko poza tym, jak się z taką sytuacją mierzyć. Odpowiedź na to daje Jezus. Odpuść. Nie dlatego, że jesteś cieniasem, boisz się, wstydzisz się wyrazić jakiś swój sprzeciw. Ale dlatego, że tego właśnie uczy Bóg, z Jego powodu. Dla Jego Miłosierdzia.
Ludzie po prostu głupieją, kiedy okazuje się, że w odpowiedzi na jakieś świństwo, krzywdzącą opinię, niesprawiedliwość czy atak nie zaczynasz pluć jadem, nie rzucasz się z pięściami, nie odgrażasz się odwetem – tylko robisz to, co wskazuje Jezus: nadstawiasz policzek, dzielisz się tym, co masz, odpowiadasz miłością na nienawiść, jesteś bezinteresowny.
To jest piękny przykład nie tylko dlatego, że przyciąga wzrok, bo wydaje się niezrozumiały. Ale dlatego także, że – prędzej czy później – prowadzi do bardzo ważnego pytania: jaki jest, jaki musi być ten jego Bóg, skoro on tak działa? Takie zachowanie przyciąga – z jednej strony do człowieka, który w ten sposób daje piękne świadectwo, ale i stawia delikwentowi przed oczami Boga, który czyni tą osobę zdolną do takiego postępowania. Co może stanąć na drodze i oprzeć się Bogu, który działa, tak zakochany w człowieku, że daje mu siłę do działania w taki sposób?
Prawda jest taka, że człowiek największą nawet przemocą niczego nie załatwi – choć unicestwić może wiele. Odwet fizyczny może prowadzić do jakiejś tam ulgi, poczucia spełnionego obowiązku, pewnej chwilowej lekkości – ale to jest złudne. Cała złość, wściekłość, pustka, rozczarowanie, wszelkie negatywne emocje po prostu wrócą – u jednego szybciej, u drugiego może nieco później. Bez doświadczenia – tu, na sobie, nie gdzieś obok – Bożego Miłosierdzia nigdy nie zejdzie ze mnie to wszystko, dopóki nie przebaczę drugiej osobie, temu, który mnie atakował. „Weźmijcie Ducha Świętego!10 23 Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 22-23) – te słowa Kościół przypisuje tradycyjnie udzieleniu apostołom władzy rozgrzeszania. Czy jednak dokładnie na tej samej zasadzie nie działa to z nami, gdy chodzi o urazy, zranienia, żale? Każda taka sprawa będzie gdzieś w środku drażniła i jątrzyła, dopóki nie dasz jej odejść, przestaniesz ją zatrzymywać.
A równocześnie – wręcz na początku tekstu – Jezus mówi: „nie stawiajcie oporu złemu”. To w końcu ja? Te sprawy się nie wykluczają – bo czym innym jest zło samo w sobie, a czym innym jest człowiek, który staje się narzędziem zła. Zło należy tępić i przeciwstawiać mu się. Ale nigdy nie należy utożsamiać tego z nienawiścią czy jakimikolwiek negatywnymi emocjami, kierowanymi pod adresem osoby, która to zło uczyniła. Ta osoba ciągle ma czas, aby Bóg odmienił jej życie, i ani mnie (ani nikomu innemu) nie wolno jej oceniać. Można się za nią modlić – lepiej się na tym skupić.
Jak to ogarnąć? Nie wiem. Może cierpliwością? W tym fragmencie Jezus mówi takie słowa: „zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące”. Może to jest pomysł? Przepracowywać to w sobie, wracać, próbować ciągle od nowa. Od nienawistnych spojrzeń i myśli, frustracji, wielkiego żalu i obwiniania drugiego człowieka – do choćby próby spojrzenia na niego tak, jak widzi go Bóg: ukochane dziecko, które n-ty raz się w tym swoim dziwacznym życiu pogubiło. Ile kroków będzie tobie potrzebne?